Reklama

Trela: Bez przewagi liczebnej były problemy. Zieliński i Albańczycy dali nadzieję

Michał Trela

Autor:Michał Trela

13 października 2023, 10:06 • 8 min czytania 23 komentarzy

Dopóki gra toczyła się jedenastu na jedenastu, zawodnicy Wysp Owczych wymienili więcej podań na połowie przeciwnika niż Polacy. Kontrolę nad wydarzeniami gracze Michała Probierza przejęli dopiero, gdy osłabieni Farerzy przestali zakładać wysoki pressing. Wszystko, co najlepsze w polskiej drużynie, zaczynało się od Piotra Zielińskiego. To jemu oraz Albańczykom nowy selekcjoner zawdzięcza, że tak szybko mógł odciąć ogon z czasów poprzednika. Teraz ma los w swoich rękach.

Trela: Bez przewagi liczebnej były problemy. Zieliński i Albańczycy dali nadzieję

Ponad dwa lata minęły, odkąd reprezentacja Polski zaczęła mecz z prawdziwym przytupem i tuż po odśpiewaniu hymnu mogła się cieszyć z gola. We wrześniu 2021 roku w 4. minucie strzelanie rozpoczął Robert Lewandowski, chwilę po upływie kwadransa poprawił Karol Świderski, sześć minut później znów trafił Lewandowski, a krótko przed przerwą jeszcze Karol Linetty. Ostatecznie wyjazdowy mecz z San Marino za Paulo Sousy skończył się 7:1, a szybko strzelony gol był zapowiedzią pełnej dominacji przez całe półtorej godziny. Dominacji, której w starciach z tego typu rywalami należy oczekiwać. Wyspy Owcze to nie San Marino i wyniki, zwłaszcza u siebie, notuje mniej hokejowe, zwykle w najgorszym razie tracąc trzy-cztery gole. Ale nawet biorąc to pod uwagę, wydarzenia sprzed przerwy meczu z Polską mogły zaskakiwać.

Mogło się wydawać, że po wysokim przechwycie Piotra Zielińskiego i technicznym strzale Sebastiana Szymańskiego Polacy zrobili już najtrudniejsze, co jest do zrobienia w takie wieczory. Wyszli na prowadzenie, szybko sygnalizując rywalom, że żadnej sensacji tym razem nie osiągną. Co jednak zaskakujące, w żaden sposób nie przełożyło się to na wzrost pewności siebie polskich piłkarzy ani na osłabienie animuszu gospodarzy. Farerzy odważnie podchodzili do pressingu na polskiej połowie. Goście starali się spod niego wychodzić, zwykle jednak raczej prędzej niż później tracili piłkę, zmuszeni do niecelnego zagrania.

Brak różnicy w kulturze gry

Zagrożenie pod bramką tworzone było po doprawdy nielicznych sytuacjach, gdy udało się doprowadzić piłkę do środkowej strefy i stamtąd szybko rozrzucić akcję na skrzydło. W ten sposób po dośrodkowaniu Matty’ego Casha w polu karnym strzelał Przemysław Frankowski. Z tego typu akcji Bartosza Slisza z Frankowskim Arkadiusz Milik nie wygrał odpowiednio pozycji w polu karnym. Przez środek Polakom udało się w tej fazie meczu przedrzeć tylko raz, gdy dzięki wizji Zielińskiego do prostopadłego podania dobrze wyszedł za linię obrony Szymański, ale Milik nie zdołał skierować piłki do bramki. To wszystko. Cztery niezłe akcje w 45 minut, które przecież rozpoczęły się idealnie. A przecież jeszcze po jednym z rzutów rożnych Patryk Peda musiał wybijać z linii bramkowej piłkę zmierzającą do bramki.

Statystyki gry z piłką przy nodze z pierwszej części gry uderzały, bo między drużynami nie było widać przepaści. W 35. minucie Polacy mieli na koncie tylko osiemnaście podań wymienionych więcej. Podań na połowie przeciwnika przed przerwą więcej wymienili gracze Wysp Owczych (75) niż Polski (74). Wysoki pressing Farerów sprawił, że Polacy wdali się w bezpośrednią grę, w której trudniej było uwidocznić przewagę techniczną. Niezbyt dobrze sprawdzało się hybrydowe ustawienie znane jeszcze z czasów Sousy, a ostatnio Fernando Santosa. W fazie posiadania Polacy grali trójką środkowych obrońców, w której za rozgrywanie od tyłu odpowiadali Tomasz Kędziora, Patryk Peda i Jakub Kiwior oraz schodzący z drugiej linii Patryk Dziczek. Cash ustawiał się w tej fazie gry wysoko, w roli skrzydłowego. Bez piłki gracz Aston Villi schodził do linii obrony, która układała się w czwórkę z Kiwiorem jako lewym obrońcą. Na skrzydłach brakowało jednak akcji dwójkowych, pójścia na obieg, stworzenia przewagi.

Reklama

Więcej kontroli

Po przerwie sytuacja się poprawiła, choć trudno rozstrzygnąć, czy ze względu na lepszą grę Polaków, czy z powodu czerwonej kartki, którą obejrzeli gospodarze w pierwszej akcji drugiej połowy. Znów wszystko, co najlepsze, rozpoczęło się od współpracy Szymańskiego z Zielińskim, którego prostopadłe podanie wyprowadziło Milika na czystą pozycję. Polacy zyskali znacznie więcej kontroli. Posiadanie piłki, które przed przerwą wynosiło 57 do 43 na korzyść gości, w drugiej połowie wskazywało już na pełną polską dominację (75 do 25%). Przewaga w kontaktach z piłką, która przed przerwą wynosiła 80 dotknięć, po przerwie wzrosła do ponad 200. Celność podań, wraz z zelżeniem pressingu Farerów, wzrosła z 82 do 91%. W tej części gry gospodarze wymienili na polskiej połowie tylko 24 podania, a więc ponad trzy razy mniej niż przed przerwą. Strzelenie drugiego gola po ładnej akcji Zielińskiego z Frankowskim i celnej główce Adama Buksy było naturalną konsekwencją wydarzeń na boisku.

To jednak był mecz z rodzaju takich, w których bardzo trudno było coś zyskać, a sukcesem jest tylko brak strat. Selekcjonerskie debiuty już od wielu lat wyglądały w reprezentacji Polski raczej kiepsko. Tym razem doszedł jeszcze czynnik nieobecności kapitana, a obecności w jedenastce dwóch debiutantów oraz fatalnej formy drużyny z ostatnich tygodni. Trudno więc ganić drużynę za to, że przez zaskakująco długie fragmenty, grając jedenastu na jedenastu, nie pokazywała wielkiej przewagi w kulturze gry nad rywalem z ogona europejskiej hierarchii. Z drugiej strony, trudno ją chwalić za to, że wygrała i strzeliła dwa gole, grając przez pół meczu w przewadze liczebnej. To, co się wydarzyło, można uznać za minimum przyzwoitości. Odfajkowanie tego, co należało odfajkować, bez wyciągania bardziej miarodajnych wniosków na przyszłość.

Przegrana szansa Milika

Można się pokusić jedynie o kilka ocen indywidualnych, choć również, mając cały czas z tyłu głowy klasę rywala. Trudno uznać, by szansę w wyjściowym składzie wykorzystał Milik, który wprawdzie sprawił, że rywale grali w dziesiątkę, ale jednocześnie nie strzelił żadnego gola, mimo dwóch dogodnych sytuacji. Zrobił więc mniej niż Buksa, który go zmienił, przypominając, że dla reprezentacji może być bardzo przydatnym zmiennikiem. Jego kadrowy bilans można uznać za imponujący. W dziesięciu meczach strzelił sześć goli, a biorąc pod uwagę rozegrane minuty w biało-czerwonej koszulce trafia do siatki średnio co 68 minut. Oczywiście, że pięć z tych sześciu goli strzelił przeciwko San Marino i Wyspom Owczym, ale przykład Milika pokazuje, że tym przeciwnikom też trzeba umieć strzelić. Napastnik Juventusu w meczach z Wyspami Owczymi i Andorą trafił do siatki tylko raz, choć wszystkie cztery zaczynał w podstawowym składzie.

Dobrze zaprezentował się też Frankowski, który chętnie wchodził w pojedynki i z wielu z nich wychodził zwycięsko, zaliczył cztery odbiory, zanotował cztery kluczowe podania (takie, po których Polacy oddawali strzały) oraz asystę. Ponadto 44% wszystkich ataków drużyny Michała Probierza odbywało się jego stroną, co też świadczy o jego aktywności, pokazywaniu się do gry oraz zaufaniu partnerów. Aktualna sytuacja polskich skrzydłowych sprawia, że zawodnik Lens powinien być uznawany za pewniaka do wyjściowego składu, bo jako jedyny nie tylko jest w silnym klubie zagranicznym, ale rzeczywiście w nim gra. Ważne jednak, by zaczął formę z Francji przekładać na kadrę. I ten mecz był kroczkiem w tym kierunku.

Pozytywny debiut Pedy

Umiarkowanie pozytywnie należy ocenić debiut Pedy, który oczywiście nie był zmuszony przez rywali do wielkiego wysiłku, ale w kilku sytuacjach zachował się przytomnie. Wygrywał sporo pojedynków powietrznych, wybił wiele piłek z polskiego pola karnego, w tym tę najważniejszą, z 28. minuty, gdy uchronił zespół przed stratą gola. Nadal nie wiadomo, czy zawodnik z drużyny będącej według Opta Power Ranking na poziomie Podbeskidzia Bielsko-Biała albo Stali Rzeszów, prezentuje odpowiedni poziom, by grać w reprezentacji przeciwko silniejszym rywalom, ale na tle Wysp Owczych dał radę. Zwłaszcza że wyglądał pewniej niż grający obok niego Kiwior.

Reklama

Na pochwałę zasłużył też Szymański, który oprócz gola, aktywnie pokazywał się do gry kombinacyjnej z Zielińskim i był tym, z którym kapitan najczęściej wymieniał piłkę na połowie przeciwnika. Podobnie jak w przypadku Frankowskiego, zawodnik Fenerbahce prezentuje w klubie na tyle wysoki poziom, że powinien być pewniakiem do składu w kadrze. Czas jednak, by zaczął to potwierdzać i ten mecz można uznać za zmierzanie w dobrą stronę.

Proces przejmowania kadry

Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że najlepszym z Polaków był w czwartkowy wieczór Zieliński, od którego zaczynało się wszystko, co dobre w polskiej drużynie. Kreatywnością bił na głowę wszystkich na boisku. Jego podania napędzały grę, jego wizja zapewniała elementy zaskoczenia. Zaliczył asystę przy pierwszym golu, wyprowadził Milika na czystą pozycję w sytuacji, która skończyła się wykluczeniem obrońcy gospodarzy, zaliczył asystę drugiego stopnia przy drugim golu i uczestniczył w większości najgroźniejszych polskich ataków.

Przez lata pytano, za Jerzym Brzęczkiem, kiedy zawodnikowi Napoli coś przeskoczy w głowie, co sugerowało, że pewnego dnia po prostu obudzimy się w rzeczywistości, w której Zieliński zostanie gwiazdą kadry. Okazało się tymczasem, że to był proces. Dość niepostrzeżenie, bo w najgorszych od lat miesiącach kadry, Zieliński zaczął zawodzić coraz rzadziej, coraz częściej zostając natomiast jedynym ofensywnym piłkarzem, którego można za coś chwalić. Tak, to były tylko Wyspy Owcze, ale w dużej mierze dzięki niemu, mimo że to nie był zachwycający mecz, ani przez moment nie pachniał kompromitacją, której blisko było przed miesiącem w Warszawie.

Dwie wygrane od Euro

Równolegle z meczem na Wyspach Owczych doszło do szczęśliwego dla Michała Probierza wydarzenia, na które nie miał żadnego wpływu. Albańczycy rozbili Czechów, czym sprawili, że po niespełna miesiącu na stanowisku selekcjoner zaczął mieć swój los we własnych rękach. Wygrana Czechów w Tiranie sprawiłaby, że nawet komplet zwycięstw prawdopodobnie nie dałby Polsce bezpośredniego awansu. Remis oznaczałby konieczność wysokiego bezpośredniego zwycięstwa z południowymi sąsiadami w Warszawie. A wynik, który padł w rzeczywistości, sprawia, że Polska, mimo koszmarnej kampanii eliminacyjnej, jest o dwa zwycięstwa od wyjazdu na mistrzostwa do Niemiec. Nastąpił więc nadspodziewanie szybko moment, w którym można przestać ciągnąć za sobą ogon z czasów Santosa: dwie wygrane na Stadionie Narodowym i Probierz w glorii zbawcy będzie mógł szykować drużynę do udziału w wielkim turnieju. Słaby punkt planu: rywalem już nie będą Wyspy Owcze, a nadal nie ma pewności, czy ta drużyna będzie w stanie ogrywać przeciwników z choć minimalnie wyższego pułapu. Zwłaszcza że margines błędu nadal nie istnieje.

CZYTAJ WIĘCEJ O MECZU WYSPY OWCZE – POLSKA:

Fot. FotoPyK

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Bramkostrzelny 20-latek zwrócił uwagę Puszczy. Będzie transfer z IV ligi?

Bartosz Lodko
5
Bramkostrzelny 20-latek zwrócił uwagę Puszczy. Będzie transfer z IV ligi?

Komentarze

23 komentarzy

Loading...