Dariusz Mioduski wchodzi na wypchaną po brzegi salę konferencyjną. Delegacja Legii dopiero co wylądowała na warszawskim lotnisku. Bez Josue i Pankowa, którzy zostali aresztowani w Alkmaar. Na twarzy biznesmena maluje się lekki uśmieszek. Zdradza on niedowierzanie. Sprawa jest jeszcze gorąca. Właściciel Legii nie miał czasu na refleksję. Chce mówić. Od razu. Przedstawia dziennikarzom swoją wersję. Jest święcie przekonany co do jej słuszności.
Na pierwszy rzut oka wersja przedstawiana przez prezesa stołecznego klubu nie ma prawa się kleić. Według niej Holendrzy uwzięli się nie tylko na legionistów, a na cały naród Polski. Zabronili kibicom wjazdu do Alkmaar. Kelnerzy wypraszali z restauracji, gdy słyszeli polski język. Spacer ubranych w klubowe dresy pracowników Legii kończył się wylegitymowaniem przez policję.
– Zaczęło się od pani burmistrz, która powiedziała w prasie, że nie życzy sobie kibiców Legii na mieście. Ci zostali wysłani do Hagi. To tak samo, jakbyśmy my powiedzieli kibicom gości, że mogą sobie odebrać bilety w Radomiu. Wyrzucano Polaków z lokali. Mówiono im, że mają jechać do Hagi. Normalnym ludziom – grzmi Dariusz Mioduski.
Im głębiej zanurzamy się w całą historię, tym bardziej wersja Legii nabiera na wiarygodności.
„Wyrzucili mi telefon”. Atak na prezesa Legii Warszawa
Od wczorajszej nocy krążą po mediach społecznościowych filmy przedstawiające zajścia pod stadionem w Alkmaar. Mioduski dziękuje Bogu, że udało się je nagrać. Wieszczy, że gdyby nie one, dzisiejszy przekaz mediów wyglądałby zupełnie inaczej. Spotkanie z mediami zaczyna się właśnie od pokazania filmików.
Na pierwszym oglądamy Dariusza Mioduskiego, który próbuje wejść do autokaru. Ochroniarz łapie go w pół. Trwa przepychanka. Prezes Legii traci równowagę. Jakoś dociera do autokaru. Jest traktowany jak popychało.
Tutaj moment agresywnego ataku holenderskiej policji na Prezesa @LegiaWarszawa D.Mioduskiego !!! Absolutny skandal. Została naruszona także nietykalność cielesna kilku zawodników i członków sztabu zarówno przez ochronę jak i policję. Sytuacja bez precedensu. pic.twitter.com/qIceazjxWu
— Jarek Jankowski (@JJ1916JJ) October 5, 2023
Na drugim nagraniu Mioduski rozmawia z ochroniarzami. Raczej spokojnie. Na trzecim widzimy Josue. Jest wyprowadzany w kajdankach. Coś krzyczy. W tle słychać przekleństwa.
Mioduski opowiada kulisy wydarzeń z pierwszego z filmików. Wideo wrzucone przez Jarosława Jankowskiego ma już ponad dwa miliony wyświetleń.
– Próbowałem załagodzić sytuację. Byłem ubrany w legijny garnitur. Miałem na sobie bardzo ładną białą koszulę, bardzo ładną granatową marynarkę i szare spodnie. Wyglądałem dość elegancko. Na garniturze była „eLka”. Mówiłem, kim jestem. Prezesem klubu. Mówiłem, że muszą traktować nas, drużynę i sztab, z należytym szacunkiem. To nie działało. Stwierdziłem, że nie odpuszczę. Wyciągnąłem telefon. Powiedziałem, że nagram to zajście, bo jest nieakceptowalne. I wtedy to się stało. Wyrywali mi ten telefon i wyrzucili. Musiałem za nim iść. Próbowali nie dopuścić, bym go odzyskał. Wtedy zostałem ileś razy brutalnie uderzony.
– Ileś razy? – dopytuje zadający pytanie Mateusz Skwierawski z Wirtualnej Polski.
– Przez cały czas trwały mocne przepychanki. A później jeszcze kolejne. Próbowałem przedostać się do wozu, którym transportowano Josue i Pankowa. Chciałem jechać z nimi na komisariat. Obok niego stali policjanci z pałkami. Brutalnie mnie odepchnęli.
„Zastanawialiśmy się, czy ochroniarz zażywał jakieś substancje”
Legia przegrała wczoraj 0:1 w Alkmaar. Mecz odbywał się w ramach fazy grupowej Ligi Konferencji Europy. Na trybunach było spokojnie. Bezpośrednio po meczu także. Konflikt rozpoczyna się godzinę po spotkaniu. Legia powoli kieruje się w stronę hotelu, gdzie czeka na nią kolacja. Pracownicy klubu wynoszą z szatni ostatnie rzeczy.
Nagle bramy stadionu zostają zamknięte.
W środku zostaje sporo osób. Pracownicy sztabu i obsługi klubu. Kilku piłkarzy, w tym Wszołek i Slisz, którzy odbierają gratulacje po otrzymaniu powołań. Zamknięty jest także Kosta Runjaić. Wraz z nimi wszystkimi dziennikarze polskich redakcji. Klubowy autokar stoi dwa metry od bramy. Część piłkarzy i sztabu czeka w nim na resztę zespołu. Pracownicy Legii proszą o otworzenie bram. Spotykają się z odmową. Jedną, drugą, dziesiątą. Nie mogą się doprosić.
Autokar otaczają policjanci. Robi się ścisk. Delegacja Legii walczy. Nikt nie potrafi zrozumieć, czemu ma służyć to zamknięcie obiektu i dlaczego nikt nie chce ich wypuścić. W końcu ochroniarze mówią coś o względach bezpieczeństwa. Opowiadają o kibicach, którzy mają stanowić zagrożenie. Obecny na miejscu Dominik Piechota relacjonuje w „Kanale Sportowym”:
„Dookoła autokaru nie było nikogo. Może dziesięciu młodszych kibiców, którzy prosili o autografy i zdjęcia. Mówimy do ochroniarza:
– Otwórzcie drzwi, chcemy wyjść.
– Nie mamy takiego pozwolenia, sytuacja jest niebezpieczna. Nie otworzymy.
– Jaka niebezpieczna sytuacja? Tu dookoła nikogo nie ma. Są pustki.
– Kibice Legii wychodzą ze stadionu. Jest niebezpiecznie. Nie możemy nikogo wypuścić.
W Legii wielkie zdziwienie. Mówią: „to nasi kibice, przecież nic nam nie zrobią”. Ochroniarze odpowiadali w kółko, że decyzja zapadła na górze, a oni są po to, żeby ich chronić. Obok stał Paweł Wszołek. Nie mógł wyjść, bo ktoś go chciał chronić przed kibicami Legii. Absurdalna narracja”.
Mioduski mówi na konferencji prasowej to samo. Wokół autokaru nie było żadnych kibiców. Od czasu do czasu przeszedł ktoś, kto szedł po pozostawiony rower. Nic więcej. Fanatycy Legii? Wyszli ze stadionu po przeciwległej stronie.
W końcu dochodzi do eskalacji. Tworzą się regularne przepychanki, podczas których Pankow miał odepchnąć ochroniarza, który faktycznie upadł na ziemię, ale o żadnym złamaniu nie ma mowy. – Od razu wstał i chciał się rewanżować, był jeszcze bardziej agresywny – słyszymy od polskich dziennikarzy będących w centrum wydarzeń.
Bartosz Bibrowicz, szef działu medyczno-motorycznego, również otrzymuje cios od policjanta. Za chwilę holenderska policja zatrzymuje Pankowa i Josue. „Traktujecie nas jak zwierzęta”, ma krzyczeć ten drugi, gdy policjanci siłą zakuli go w kajdanki. Będący na miejscu prawnik Legii szybko zaczyna działać. Gdy zaczyna się konferencja prasowa, o 14:00, Portugalczyk ma już przesłuchanie za sobą. Pankow wciąż jeszcze nie. Legia liczy, że obaj wieczorem wrócą do kraju. Czekają na nich rodziny. W weekend jest prestiżowy mecz z Rakowem Częstochowa.
Narracja Holendrów jest zupełnie inna. W „Voetboalzone” pojawiają się szokujące doniesienia o ochroniarzu, który złamał rękę i doznał wstrząśnienia mózgu. Miał trafić do szpitala. Stamtąd zeznał przeciwko piłkarzom polskiego klubu.
Mioduski odpowiada na te zarzuty:
– Jeśli ktoś mówi, że to my atakowaliśmy, to nie wiem, kiedy to się stało. Agresja wychodziła od drugiej strony. Zwłaszcza od pana, który, chyba, zeznaje. Zastanawialiśmy się, czy on jest na jakichś środkach, substancjach. Byliśmy w autobusie. Myśleliśmy, że pojedziemy. Powiedziano nam, że jeśli nie wypuścimy jednego piłkarza, konkretnie Pankowa, to dojdzie do szturmu na autobus z pałkami i tarczami. Mówili, że zrobią rozróbę.
– Powiedzieliśmy sobie: dobrze byłoby tego uniknąć. Niech Pankow złoży zeznania. Uniknijmy eskalacji. Potem wyszło, że nie tylko Pankow, ale też Josue. Moim zdaniem to element sfabrykowania całej historii. Wiedzieli już, że przesadzili. Tworzą narrację o agresji z naszej strony. Nikt z nas nie widział, by ktokolwiek z Legii uderzył ochroniarza. Przepychanki, owszem, były. Mogło być odepchnięcie. Mógł być upadek. Przy tych stewardach jestem małym gościem. Nie tak łatwo ich przesunąć. Mówienie, że ochroniarz był poszkodowany… Nie wiem. Zobaczymy, co pokażą raporty. Nie za bardzo to wierzę. Sam to widziałem i sam tego doświadczyłem.
Taksówką po komisariatach
Bartoszowi Zasławskiemu, rzecznikowi prasowemu Legii, w pewnym momencie łamie się głos. Jeździ na mecze pucharów od lat. Rozmawia z piłkarzami, którzy wiele przeżyli, nie tylko w stołecznym klubie. Mówi, że nikt czegoś takiego jeszcze nie doświadczył. – Nie mamy słów, żeby opisać agresję, jaka nas spotkała – rzuca podczas konferencji.
To była kuriozalna noc. Służby zabierają Pankowa i Josue. Mioduski chce jechać z nimi, lecz jest wypchnięty. W taksówkę wsiadają Konrad Paśniewski (kierownik zespołu) i Kosta Runjaić. Próbują dowiedzieć się, gdzie zabierani są piłkarze ich klubu. – Do Amsterdamu – słyszą w odpowiedzi.
Jadą więc do Amsterdamu. Są już w drodze do holenderskiej stolicy. Za chwilę zawracają. Służby zmieniają zdanie. Mówią, że piłkarze spędzą noc w Alkmaar, ale nie podają, na jakim komisariacie. Tłumaczą, że obawiają się szturmu polskich kibiców na posterunek policji. Runjaic i Paśniewski kierują się do jednego z komisariatów. Odbijają się od ściany. W końcu stwierdzają, że ich poszukiwania są bez sensu. Wracają do hotelu.
Dopiero rano klub dowiaduje się, gdzie zamknięci zostali zawodnicy. Dołącza do nich prawnik. Jeszcze wczoraj w środku nocy klub dodzwonił się do polskiego konsula. Chciał pomóc, ale nie miał narzędzi. Zatrzymani zostali bowiem obywatele Serbii i Portugalii, a nie Polski. Spróbowano więc w serbskim i portugalskim konsulacie. W międzyczasie będący na miejscu dziennikarze tworzą relacje i filmiki. Niektórzy z nich są uwięzieni w klubowym autokarze Legii. Nie mogą wyjść. Ochroniarzy nie interesuje, że nie mają prawa się tam znajdować. Razem z drużyną Legii docierają do hotelu Legii. W międzyczasie klub kontaktuje się z UEFA. Europejska federacja niczego nie wie. Gospodarze nie wysyłali wcześniej żadnych raportów o rzekomym złym zachowaniu warszawskich oficjeli.
„Legia traktowana jak trzeci świat”
Paweł Gołaszewski z „Piłki Nożnej” i „Prawdy Futbolu” opisuje na Twitterze niepozorną scenkę, do której doszło dwadzieścia minut przed eskalacją całego konfliktu. Kosta Runjaic chce opuścić stadion. Słyszy od stewardów, że to już niemożliwe.
– Chyba że zapłacisz – rzuca do niego jeden z pracowników służb ochroniarskich. Wtedy jeszcze w ramach żartu (?).
Mioduski nie ma wątpliwości: to znacznie szersza antypolska akcja. Przyjazd kibiców Legii postawił całe miasto na baczność. Fanatycy musieli jechać do oddalonej o ponad osiemdziesiąt kilometrów Hagi, żeby odebrać bilety. Kibice z niechęcią przyjęli ten kuriozalny pomysł. I trudno się dziwić. Przed meczem w holenderskich mediach przypominano ekscesy, do jakich dochodziło podczas innych wyjazdów Legii w pucharach. Przywoływano choćby sceny z Madrytu z 2016 roku.
Słyszymy, że kibicom odebrano bębny i flagi na wejściu na stadion. Doszło wtedy do spięcia z służbami porządkowymi. Fanatycy stołecznego klubu nie zamierzali w czwartek prowokować. Przyjaźnią się z trybunami ADO Den Haag, które z kolei żyją w dobrych stosunkach z kibicami AZ Alkmaar. W takiej atmosferze miał przebiegać mecz. I przebiegał.
Dominik Piechota opowiada na łączeniu z „Kanałem Sportowym”: – Cała Legia była traktowana jak trzeci świat, jak ludzie, których nie można wpuścić do miasta, bo całe rozwalą.
Mioduski: – Choć to nieprawdopodobne, to chyba nie był jeden incydent, ale coś, co narastało. Przyjechałem do Alkmaar wczoraj po południu. Od razu usłyszałem od różnych osób z naszej delegacji, VIP-ów czy pracowników klubu, że cały czas dzieje się coś niepokojącego. Dochodzi do szykanowań. Przypomniałem sobie wtedy maile, jakie dostawałem od holenderskich dziennikarzy. Pytali się, jak się odniosę do tego, że do ich kraju przyjedzie horda walczących kibiców.
– Nastawienie władz Alkmaar było fatalne. Padały publiczne wypowiedzi o tym, że Holendrzy nie życzą sobie Polaków w mieście. Wyprowadzano ludzi z restauracji. Ta atmosfera braku bezpieczeństwa trwała od kilku dni. Absolutny skandal.
Mioduski zaprasza kibiców AZ do Warszawy
Mioduski momentalnie zwołał konferencję prasową. Jest pewny swego. Zasiada przed tłumem dziennikarzy półtorej godziny po wylądowaniu na lotnisku Chopina. Ma czterdzieści minut. Później wzywają go obowiązki rodzinne. Ochroniarz na bramce nie wpuszcza nikogo, kto nie ma legitymacji prasowej. Łatwo o nich zapomnieć, bo zazwyczaj nie są weryfikowane. – Nadzwyczajna sytuacja, sami rozumiecie – tłumaczy kilka razy dziennikarzom mającym problem z wejściem.
Telefon do pracownika Legii załatwia sprawę. Atmosfera jest szczególna. Na sali są też redaktorzy relacjonujący mecz w Holandii. Jeden z nich żartuje, że jest już po piątej kawie. Inny opowiada, że przynajmniej w samolocie miał chwilę wytchnienia, bo nie mógł pracować bez dostępu do internetu. Sam Mioduski w ostatnich miesiącach drastycznie ograniczył swój kontakt z mediami. W zasadzie zniknął. Fakt, że to on staje do mediów w takiej chwili, nadaje całej sytuacji jeszcze większą powagę.
Właściciel Legii zapowiada walkę o dobre imię klubu. – To po prostu nie jest prawda. Być może zdali sobie sprawę, że przesadzili, tworzą swoją historię i dlatego zamykają naszych w areszcie. Tylko że ta ich historia jest nieprawdziwa – snuje podejrzenia Mioduski.
W niedzielę Legia gra z Rakowem. Wicemistrz zmierzy się z mistrzem. Stołeczny klub nie zamierza starać się o przełożenie meczu. To oficjalne stanowisko. Legioniści nie chcą także starać się o zablokowanie przyjazdu kibiców AZ do Warszawy. – Wręcz przeciwnie. Zapraszamy do Polski na Legię. Może wtedy pokażemy wam, jak wyglądają bezpieczeństwo, gościnność i dobra atmosfera? – pyta właściciel klubu.
Ale zanim do tego dojdzie, chce walczyć o wizerunek swojego klubu. Wizerunek, który nie wziął się znikąd. Umówmy się: sympatycy Legii zrobili wiele, by na niego zapracować. Alkmaar to niejedyne miasto, które patrzy na nich spod byka. Dwa lata temu Napoli nie wpuszczało na mecz Ligi Europy nikogo, kto legitymował się polskim paszportem. Przykładów można wymienić więcej. Tylko że te dwie sprawy, wizerunek i wydarzenia w Holandii, trzeba od siebie rozróżnić. I właśnie o to walczy właściciel Legii.
Mioduski podsumowuje:
– Wiemy, że mamy nienajlepszą reputację, jeśli chodzi o rzeczy z przeszłości. Od dłuższego czasu pracujemy nad tym. Z sukcesami. Mamy dobrą komunikację z kibicami. Tworzymy fantastyczną atmosferę, u siebie i na wyjazdach. Dużo się zmieniło. Zrobimy wszystko, żeby pokazać prawdę, która dla nas jest oczywista.
– To, co się stało, jest dla mnie absolutnym skandalem. Jeżdżę na mecze przez wiele lat, od Kazachstanu po Portugalię. Widziałem różne sytuacje, choćby takie, gdy nasz autobus z drużyną był atakowany przez kibiców rywali. Ale nigdy nie widziałem, by nasza drużyna i członkowie sztabu byli atakowani przez służby ochrony i policję. Wydaje mi się, że to nie miało precedensu na skalę światową. Nie odpuścimy. Chcemy wyprostować narrację, która pojawia się w holenderskich mediach. Byłem tam. Doświadczyłem tego. To nie my byliśmy przyczyną. Mówienie o tym, że to my jesteśmy winni? Przecież zadaniem ochrony była ochrona nas. To skandal sam w sobie.
CZYTAJ WIĘCEJ O WYDARZENIACH W ALKMAAR:
- Bali się rogów Legii, pokazali swoje. Noc wstydu dla Alkmaar
- Mioduski: Holendrzy dorabiają historię, ale jest to historia nieprawdziwa
- Oficjalne oświadczenie burmistrz Alkmaar: Potępiamy wczorajsze zachowanie Legii
- Rzecznik prasowy Legii: Nie mamy słów, aby opisać agresję jaka nas spotkała
- Systemowa polonofobia w Alkmaar. „Straszono, że jak ktoś pojawi się w centrum, idzie do aresztu”
Fot. FotoPyK / newspix.pl