Tegoroczny sezon w wykonaniu polskich lekkoatletów dobiegł końca i mogłoby się wydawać, że po mistrzostwach świata żaden z naszych reprezentantów nie skupi na sobie uwagi mediów. Tymczasem postacią ze świata królowej sportu o której ostatnio nad Wisłą zrobiło się najgłośniej, został Piotr Lisek. Nasz najlepszy skoczek o tyczce zyskał spory fejm, kiedy zdecydował się… wystąpić na gali FAME MMA. Czy tą decyzją lekkoatleta stworzył precedens i od teraz światy freak fightów oraz wyczynowego sportu będą się jeszcze bardziej przenikały?
Spis treści
PRZEŁOMOWY PRZYPADEK LISKA?
Do tej pory na galach specjalizujących się w walkach celebrytów można było zobaczyć wiele nazwisk związanych ze sportem. W końcu to też gałąź rozrywki, a jej przedstawiciele również wnoszą do wydarzenia zainteresowanie swoich fanów oraz środowiska z którego się wywodzą. Jednak osobowości ze świata sportu, które dotychczas decydowały się na udział w takim show, można było podzielić na dwie kategorie. Pierwsza to zawodnicy posiadający doświadczenie w sztukach walki, sportach siłowych (podnoszenie ciężarów, zawody stongman) czy kulturystyce. Druga, to sportowcy przebywający już na emeryturze. Jak Zbigniew Bartman, który początkiem sierpnia sklepał Tomasza Hajtę podczas gali organizowanej przez Sławomira Peszkę.
Jednak Piotr Lisek jest pierwszą postacią ze świata sportu, która wciąż czynnie uprawia swoją dyscyplinę. Mało tego, Polak jest multimedalistą imprez światowej rangi i wciąż zalicza się do czołowej dziesiątki najlepszych tyczkarzy świata. I jak sam zapewnia, jeszcze nie wybiera się na emeryturę.
– Kochani nie kończę z profesjonalnym sportem wręcz przeciwnie, ten sezon dał mi dużo wiary. Przygodę którą rozpocząłem traktuje jako wyzwanie. Nauczyłem się wielu nowych rzeczy które na pewno przydadzą się w przyszłym roku. Dziękuję za komentarze te wspierające i rozumiejące moją naturę i te negatywne (konstruktywne negatywne) – napisał na swoim Instagramie Lisek [pisownia oryginalna].
Innymi słowy, Lisek traktuje swój występ jako odskocznię od – nomen omen – skoku o tyczce. Lekkoatleta przekonuje, że nie ma zamiaru rezygnować ze swojego głównego sportu, a udział w igrzyskach olimpijskich w Paryżu jest dla niego priorytetem.
UDZIAŁ W GALACH FREAK FIGHT MA SWOJE ZALETY
Oczywiście, decyzja Piotra Liska o udziale w FAME MMA wywołała ogromne emocje w środowisku lekkoatletycznym. Jednak postarajmy się podejść do tego tematu na chłodno i rozważmy argumenty za oraz przeciwko jego występowi. Wbrew pozorom, tych pierwszych wcale nie brakuje.
Korzyścią, która od razu przychodzi do głowy, są pieniądze. Nie zrozumcie nas źle – nie żeby czołowi polscy lekkoatleci mogli narzekać na swoją sytuację finansową. PZLA posiada licznych sponsorów, sam Lisek jako persona również jest związany z kontraktami reklamowymi. I owszem, dla wielu reklamodawców atmosfera panująca podczas konferencji freaków nie idzie w parze z wartościami, z którymi dane marki pragną się identyfikować. Jednak część widzi w tym możliwość dotarcia do nowej grupy odbiorców. W końcu takie wydarzenia wzbudzają spore zainteresowanie. A przecież podstawą sukcesu w marketingu jest zasięg kampanii, prawda?
Szerokie grono widzów przekłada się także na zarobki osób, które decydują się na wejście do klatki. Piotr Lisek w rozmowie z Interią powiedział:– To nie będzie najwyższa wypłata w karierze, ale pieniądze są godne. Nie myślę jednak o tym. Kiedy zaczęliśmy już prowadzić rozmowy na poważnie, to bardziej niż na pieniądzach, skupiłem się na tym, czy to na pewno jest dla mnie droga. Uznałem, że to wyzwanie jest dla mnie na tyle atrakcyjne, że udział w czymś takim jest już dla mnie zapłatą. Nie będę też jednak udawał, że za tym wszystkim nie idą w ogóle pieniądze.
Swoje słowa Lisek potwierdził w programie HejtPark na Kanale Sportowym:- Nie mówię, że pieniądze nie są ważne, że nie są motorem napędowym w byciu we freakach. Ale zaznaczmy, że ja jestem w światowej czołówce lekkoatletyki od 2015 roku. Nie konsumowałem bardzo zarobionych pieniędzy, ale starałem się je inwestować. To wystarcza nam z żoną na to, byśmy mogli rano wypić kawkę i odetchnąć. W pierwszej kolejności do freak fightów pociągnęło mnie wyzwanie.
W tym samym programie Lisek zaznaczył, że nie może mówić o szczegółach zapisów w kontrakcie. Stąd być może dokładna gaża polskiego lekkoatlety w ogóle nie zostanie ujawniona. Jednak mimowolnie sportowiec zasugerował o jakiej stawce mowa gdy powiedział, że nie będzie to najlepsza wypłata w jego życiu. Przypomnijmy, że Piotr to srebrny medalista mistrzostw świata z Londynu. Zdobycie tego krążka World Athletics wyceniało na 30 tysięcy dolarów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy więc założyć, że za pojedynek z Daro Lwem Piotr zarobi mniej. Ale nie ośmielimy się już wchodzić w dokładne dywagacje, o ile niższa będzie to kwota.
Piotr Lisek potrafił zrobić niezłe show na bieżni do skoku o tyczce. Czy tak samo dobrze poradzi sobie w klatce i na konferencji prasowej przed walką?
Pamiętajmy też, że jeżeli Lisek dobrze zaprezentowałby się w klatce (oraz podczas konferencji, co ma równie wielkie znaczenie w tym biznesie), to otworzyłby sobie potencjalną ścieżkę do ciekawej kariery po ostatecznym zakończeniu startów w lekkoatletyce.
-Dziś żeby coś osiągnąć, trzeba docierać do coraz większej masy ludzi. Może ta walka udostępni mi większy odbiór, przez co będę mógł robić więcej fajnych rzeczy. Może przez to ktoś się zainteresuje skokiem o tyczce – mówił Lisek w HejtParku.
NIE TYLKO WSPARCIE, CZYLI WĄTPLIWOŚCI W ŚRODOWISKU
Jednak mówienie o potencjalnym występie lekkoatlety wyłącznie w samych superlatywach byłoby zakłamywaniem rzeczywistości. Pojawiło się bowiem mnóstwo głosów krytykujących decyzję Piotra. Albo przynajmniej takich, które miały poważne wątpliwości wobec całego przedsięwzięcia.
Nie brakowało pytań, co na temat walki tyczkarza sądzi Polski Związek Lekkiej Atletyki. Wszak Lisek wciąż jest czynnym reprezentantem Polski, który sam mówi o zamiarach wystartowania w Paryżu. W rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem ze Sport.pl, wiceprezes PZLA Tomasz Majewski, zapytany o walkę Liska oraz możliwość występów w galach freak fight takich postaci jak Paweł Fajdek czy Wojciech Nowicki, powiedział:
– Na walkę Piotrka Liska się zgodziliśmy, bo to tylko jedna walka, po sezonie lekkoatletycznym, w okresie roztrenowania Piotrka, czyli w jego wolnym czasie. Dlatego nasze stanowisko jest takie, że nie blokujemy tego. Ale jeśli ktoś się przygotowuje do igrzysk, a wierzę, że wszystkie wymienione osoby będą się do igrzysk przygotowywać, to nie można tego pogodzić na dłuższą metę. W tym momencie można pójść tam na walkę, ale kiedy przyjdzie pora na ciężką pracę na obozach, to kariery lekkoatletycznej absolutnie nie da się pogodzić z MMA. I myślę, że to jest dla każdego jasne. Od nas na pewno na coś takiego zgody nie będzie.
Ogólnie trzeba przyznać, że lekkoatleta bardzo dobrze wypadł we wspomnianym już Hejt Parku. W trakcie dwugodzinnego programu z Tomaszem Smokowskim, Lisek w rzeczowy sposób odparł wiele argumentów przeciwko jego walce. Na przykład na sugestię, jakoby walcząc w klatce niepotrzebnie narażał się na kontuzję, Piotr odpowiedział, że trening do skoku o tyczce sam w sobie jest niebezpieczny. I trudno nie przyznać mu racji. Skok o tyczce to jedna z tych konkurencji królowej sportu, które są oznaczone napisem „tylko dla odważnych”.
Ponadto sportowiec zwracał uwagę na to, że pojedynek będzie miał miejsce w okresie jego roztrenowania. Zatem to jego wolny czas, w którym i tak by nie trenował. Mało tego, Lisek zapewniał, że wcześniej w analogicznym okresie wykonywał masę aktywności, które również mogą uchodzić za niebezpieczne. Ale jako że nie było to mordobicie pod sztandarem znanej federacji, to nie wzbudzały one przesadnego zainteresowania.
Istotnie, w przypadku wyczynowego sportowca trudno mówić o tym, by okazjonalne treningi sztuk walki miały jakoś strasznie narazić go na kontuzję. Zresztą wielu atletów wprowadza do swojego treningu zajęcia z innych dyscyplin. Niejednokrotnie także ćwiczy sporty walki. Stąd naszym zdaniem, czyniąc akurat ten zarzut w stronę Liska, krytycy jego występu trafiają kulą w płot.
Tym bardziej, że trudno wyobrazić sobie, że Liskowi coś poważnego może stać się w walce. O jego przeciwniku jeszcze zdążymy napisać parę słów. Ale na razie tylko zdradzimy wam tajemnicę, że w postaci Daro Lwa najgroźniejszy jest jego pseudonim.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
– To show z elementami sportu, a nie gala sportowa. Tam biją się celebryci i tak do tego podchodzę – mamy się tym bawić. Dla niektórych jest to rozrywka niższych lotów, a dla innych pół życia – odpowiadał Lisek. Lekkoatleta pochodzący z Duszników trafnie wypunktował także wewnętrzny brak zgodnej retoryki w obozie krytyków jego walki:- Jednym pasuje narracja, że Piotr Lisek się skończył i idzie do freak fightów. Inni mówią „po co ci freaki, masz igrzyska, możesz zdobyć medal”. To dwie sprzeczne narracje. Rozumiem zaniepokojenie kibiców, ale będę robił swoje i dalej chcę skakać wysoko. Nie tylko na igrzyskach, ale i później.
Mimo zapewnień Piotra o chęci kontynuowania kariery, jesteśmy ciekawi jakie wnioski z tego gościnnego występu wyciągnie PZLA oraz inne związki sportowe. W końcu nie tylko lekkoatleci są kuszeni perspektywą spróbowania swoich sił w oktagonie. W czerwcu tego roku poruszenie wywołała informacja, jakoby na premierowej gali Clout MMA zawalczyć miał Piotr Żyła. Przeciwnikiem obecnego mistrza świata ze skoczni normalnej zostać miał Sławomir Peszko. Wówczas PZN szybko ostudził gorące wyobrażenia fanów o zbliżającym się pojedynku.
– Musimy być poinformowani, jeżeli coś takiego miałoby mieć miejsce. Na razie Piotrek jest naszym zawodnikiem i musielibyśmy rozpatrzyć taką propozycję, gdyby padła od Piotrka. Na razie nic takiego nie miało miejsca. Skoczek nie może uprawiać ekstremalnych i niebezpiecznych dyscyplin sportowych. Mamy kontrakty ze sponsorami, musi być zgoda PZN – mówił Adam Małysz.
Niewykluczone, że w przyszłości w wielu kontraktach sportowych znajdzie się zapis mówiący o zakazie uprawiania przez zawodnika sportów ekstremalnych. Także w wolnym czasie. Takie punkty kontraktowe są popularne w umowach z największymi klubami piłkarskimi czy też zespołami NBA. W końcu piłkarze czy też koszykarze zarabiają miliony z tytułu gry w danym klubie. Trudno dziwić się tym prężnie działającym przedsiębiorstwom, że skoro wypłacają zawodnikom pokaźne pensje, to chcą przy tym zminimalizować ich ryzyko urazu.
Krytycy występu Liska w FAME MMA wskazują na potencjalne ryzyko urazu polskiego sportowca. Jednak trudno nie dojść do wniosku, że kiedy mowa o skoczku o tyczce, ten argument traci sens.
JEŚLI WEJDZIESZ MIĘDZY WRONY…
Potężne sportowe marki często wpisują do swoich kontraktów inną klauzulę, której brzmienie zamyka się w ogólnym pojęciu godnego reprezentowania klubu. Jest to swego rodzaju zabezpieczenie na wypadek wybuchu potencjalnego skandalu obyczajowego z udziałem zawodnika. Oczywiście występ w federacji freak fight nie może równać się z tego rodzaju aferą. Jednak taka aktywność reprezentanta Polski wzbudza mnóstwo kontrowersji. W tym także tych natury etycznej.
Sami nie mamy tu zamiaru nikogo umoralniać. Gale freak fightów dobrze przyjęły się na polskim rynku. Jeżeli ktoś widzi w tym rozrywkę, to tylko jego sprawa jak spędza wolny czas. Jednak do tego rodzaju show przylgnęło określenie promowania zachowań patologicznych. Wpływ na taką opinię społeczną mają sami uczestnicy. Wojownicy gal celebrytów to często gwiazdy internetu, które na swoich kanałach społecznościowych pokazują kłótnie, alkoholowe libacje i nakręcają pomiędzy sobą internetowe dramy.
Piotr Lisek i na ten zarzut znajduje odpowiedź: – Byłem na drugiej gali FAME MMA, gdzie walczył Bonus BGC. Widzę jaką ta organizacja przeszła drogę od tamtego wydarzenia, do teraz. Te wszystkie negatywne rzeczy są utożsamiane z FAME, ale to się bardzo mocno zmieniło. To wkracza w rozrywkę dla młodzieży i powinniśmy się tym bawić. Może ktoś zobaczy, że przez sport można sobie fajnie radzić w życiu.
Trudno się w pełni nie zgodzić z argumentami przytaczanymi przez polskiego lekkoatletę. FAME MMA oraz inne federacje freak fightowe idą w kierunku coraz większej profesjonalizacji zarówno pod względem organizacji, jak i poziomu walk. Uczestnicy tych wydarzeń poczuli w nich pieniądz, więc pragną jak najdłużej się w nich utrzymać. Dzięki temu istotnie wielu zawodników odstawiło (lub znacznie ograniczyło) używki i prowadzi bardziej higieniczny tryb życia, skupiając się na treningach zamiast na imprezach. Celebryci, którzy w jakiś sposób zachęcają fanów do aktywności fizycznej, to niezaprzeczalny pozytyw tego rodzaju wydarzeń.
Jednocześnie istnieje też druga strona medalu. Wielu uczestników w celu szybkiej poprawy swojej siły czy wydolności sięga po środki, które w normalnym sporcie są traktowane jako doping. Korzystanie z nich (zwłaszcza umyślne) grozi wieloletnią dyskwalifikacją. Rzecz jasna Lisek jako wyczynowy sportowiec będzie czysty jak łza. Może nawet wzmocni przekaz, że to nie magiczne substancje, ale ciężki trening przynosi najlepsze efekty. Ale równocześnie pytaniem otwartym pozostaje, czy występując w jednej walce z człowiekiem, który bierze takie środki, Lisek daje ciche przyzwolenie na to, by zestawiać ze sobą koksiarzy z czystymi zawodnikami? Od czynnego reprezentanta kraju możemy, a nawet musimy wymagać zdecydowanego sprzeciwu wobec takich używek. Występ lekkoatlety w gali pełnej ludzi będących na sterydach, sam w sobie taki sprzeciw zagłusza. I to niezależnie od tego, ile razy Piotr wypowiedziałby się negatywnie na temat środków dopingujących.
Osobną kwestią jest, czy przemiana fizyczna wielu uczestników oznacza, że błędem jest kojarzenie gal freak fight z patologicznymi typami zachowań? Naszym zdaniem, nie do końca tak jest. Gale celebrytów są tak skonstruowanymi wydarzeniami, że to, co dzieje się w klatce, jest swoistą wisienką na torcie. Punktem kulminacyjnym do którego prowadzi szereg innych działań. Takich jak nieustanne wyzywanie się uczestników w internecie czy też konfrontacje podczas konferencji prasowych. Oczywiście, to także jest element show. Widać, że niektóre scysje są tam podkręcane pod publikę i mniej lub bardziej wyreżyserowane. Ale równocześnie nie znaczy to, że wszystkie zachowania zawodników są akceptowalne. Przypomnijcie sobie akcję z Amadeuszem Ferrari. Zawodnik który dziś występuje w FAME, rok temu przed galą w High League (innej organizacji freak fight) zaatakował jednego z influencerów. W efekcie znokautował go ciosem z zaskoczenia w czasie, gdy ten udzielał wywiadu.
Wątpimy w to, że podczas konferencji FAME Friday Arena 2 dojdzie do podobnych akcji – tym bardziej z udziałem Piotra Liska. Jednak trash talk jest tam wszechobecny. I jasne, prowokowanie rywala za pomocą niewyparzonej gęby to nie wymysł gal celebrytów. Takie akcje mają miejsce także w zawodowym sporcie, jak boks czy UFC. Jednak tutaj jest to wyniesione na zupełnie inny poziom, który dla wielu przekracza granicę dobrego smaku. Bo tak trzeba określić wyzywanie nie tylko siebie, ale także swoich rodzin i partnerek. A kiedy wyzwiska to za mało – przechodzenie do rękoczynów. Co także jest już nieodłącznym elementem spotkań prasowych.
Wśród takich ludzi znajdzie się uznany lekkoatleta, który za chwilę będzie reprezentował barwy Polski na igrzyskach olimpijskich. Ktoś, kto będzie oglądał to wydarzenie, może dojść do wniosku, że Piotr samą swoją obecnością popiera tego typu zachowania. A przynajmniej, że nie ma nic przeciwko nim. W końcu na tej samej gali wystąpi na przykład Alanik. Prawdziwa krynica mądrości, której głębii myśli słowo pisane nie jest w stanie oddać. Dlatego też zamieszczamy je w poniższym materiale.
Nie chcemy tu stosować zasady odpowiedzialności zbiorowej. Możemy zakładać, że Piotr w trakcie całej przygody z FAME nie zniży się do poziomu wielu uczestników gali w Szczecinie. Sam zainteresowany mówił, że dopóki napędzanie zainteresowania walką nie odbywa się poprzez wyzwiska, to dla niego jest w porządku.
Rzecz w tym, że ta granica została już przekroczona.
LEW NAJGŁOŚNIEJ RYCZY PODCZAS KONFERENCJI
Tym sposobem dochodzimy do postaci przeciwnika Liska, którym jest Dariusz Kaźmierczuk, bardziej znany jako Daro Lew. Nie bójmy się tego określenia – Daro to legenda polskich freak fightów. Ich kwintesencja i naczelny przykład by pokazać, o co chodzi w tym biznesie. Bo czy Daro posiada jakieś wybitne umiejętności w mieszanych sztukach walki? Nie bardzo. Jego rekord wynosi 3 zwycięstwa i 12 porażek. Dwa miesiące temu dostał w łeb od Piotra Świerczewskiego. Jeszcze wcześniej, podczas FAME MMA 7, przegrał z Najmanem. Serio – istnieje na tym świecie ktoś, kto zebrał oklep od El Testosterona.
Ale Daro idealnie wpasowuje się w konwencję show. Lubi robić dymy, ma cięty język, a konwersacje z nim na swój sposób bywają zabawne. A to zamota się w odpowiedzi na jakieś proste pytanie, wzbudzając salwy śmiechu. A to ubiera maskę lwa i stara się ryczeć niczym król freak fightowej dżungli. Innym razem nagra rapowy kawałek z prostym tekstem, ale chwytliwym bitem. A kiedy trzeba, to rzuci w swojego oponenta kubkiem czy inną rzeczą, którą akurat znajdzie pod ręką. Innymi słowy, może Daro nie sprawia wrażenia posiadacza najbystrzejszego umysłu w stawce. Ale trzeba mu oddać, że gość zna i rozumie ten biznes.
– Jako sportowiec jakoś Liska szanuję, bo też jestem sportowcem. Ale to jest gala freakowa, przyszedł do naszej organizacji i tu panują inne zasady – mówił Daro Lew w wywiadzie dla kanału FAME NEWS. – Będę starał się być sobą, ale też, kurwa, nie będę po gościu jechać, jeżeli on mnie nie obrazi. Jeżeli w moją stronę poleci coś głupiego, czy coś co mnie zdenerwuje, to musi się liczyć z tym, że dostanie w pysk tym samym. […] Ja naprawdę gościa nie znam i między nami na razie jest spokój. Troszeczkę sobie dogryzamy, ale to nic groźnego, bardziej śmiesznego.
Daro Lew być może nie jest najgroźniejszym rywalem w klatce, ale za to robi show podczas konferencji i wejść do walki. A we freak fightach to nawet ważniejsze od samego pojedynku.
Pomiędzy Liskiem i Lwem nie ma złej krwi, ale lekkoatleta powiedział, że jeżeli zostanie do tego sprowokowany, to także zacznie robić dym. Z jednej strony, trudno mu się dziwić – skoro będą w niego leciały kolejne epitety, to Lisu nie schowa głowy w piasek. Z drugiej, mówimy jednak o gościu, który wciąż reprezentuje barwy kraju na arenie międzynarodowej. Kibice lekkoatletyki mogą więc czuć spory niesmak obserwując, jak człowiek który przez sport demonstruje określone wartości – takie jak chociażby szacunek do przeciwnika – nagle zacznie wyzywać się z rywalem tylko po to, by zrobić wokół walki więcej szumu.
Tego właśnie najbardziej można było obawiać się podczas poniedziałkowej konferencji przed galą. Musicie bowiem wiedzieć, że w przypadku konfrontacji (tej słownej) z Lwem, zalecane jest używanie zdań jednokrotnie złożonych, gdyż Daro sprawia wrażenie człowieka, który nie do końca jest w stanie zrozumieć kontekst dłuższych form wypowiedzi. Wtedy dość łatwo się denerwuje i lecą iskry. Ba, czasami ciśnienie podnoszą mu nawet własne pomyłki językowe, przez które nie można go zrozumieć.
Tak też było podczas konfrontacji, kiedy przyodziany w strój zapaśnika Lew poddymił do Liska, pytając rywala z czym kojarzy mu się nazwa Chula Vista. Dla niezorientowanych przypomnijmy, że to nazwa miejscowości w której lekkoatleta przebywał w 2017 roku na obozie przygotowawczym… z którego został wyrzucony za rzekomy udział w hucznej imprezie zakrapianej alkoholem. I cóż, to fajnie, że Daro dokonał researchu na temat oponenta. Ale równocześnie, kiedy chciał zaczepić Piotra… to źle wymówił nazwę miejscowości. A gdy Piotr chciał go poprawić, Kaźmierczuk nie zrozumiał jego intencji i myślał, że Lisek celowo nie odpowiada na pytanie o aferę sprzed sześciu lat.
Generalnie, Daro Lew zapoznał Liska z całym dobrodziejstwem inwentarza konferencji FAME. Czyli zaczepkami na poziomie szkoły podstawowej, w których zwycięzcą jest ten, kto częściej przerywa i głośniej krzyczy. Trudno nawet wyciągnąć z tej konferencji jakieś ciekawe wypowiedzi czy wymiany zdań. Bo jak już napisaliśmy, rywal Piotrka sprawia wrażenie jakby nie rozumiał słów wypowiadanych w jego stronę i odruchowo reagował na nie inwektywami. O zachowaniu Piotra można powiedzieć, że trzymał fason i starał się nie zniżać do poziomu Lwa. Jednak naszym zdaniem sprawiał także wrażenie lekko zażenowanego sytuacją w której się znalazł. My także czuliśmy się niekomfortowo, oglądając obecnego reprezentanta Polski, który bez wyraźnego powodu słucha wyzwisk na swój temat, czy musi przepychać się z człowiekiem, do którego poza argumentem siłowym, nie trafia żaden inny.
Jednak przecież nikt Liska nie zmuszał do udziału w tej szopce. Czy takie same emocje jak podczas poniedziałkowej konferencji przed galą, lekkoatleta przeżyje także w oktagonie? O tym przekonamy się już w piątek. Prawdopodobny jest scenariusz w którym w klatce – w przeciwieństwie do konferencji – to Lisu dochodzi do głosu. Lecz jeżeli po piątkowym występie tyczkarza kolejny sportowiec dojdzie do wniosku, że freak fighty to coś dla niego, bo kasa jest odwrotnie proporcjonalna do poziomu umiejętności uczestników, to raczej radzimy zapoznać się z poniedziałkową częścią tego show. I odpowiedzieć sobie na pytanie, czy aby na pewno chce się brać w tym udział?
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też: