W Strzelcu Frysztak potrafił przyjechać przed wszystkimi i skosić boisko, bo ktoś zapomniał tego dopilnować. W Lechii Tomaszów Mazowiecki zrywał się skoro świt, żeby o 7 rano przeprowadzić indywidualne zajęcia z bramkarzem, który później zasuwał do pracy. Kiedy odszedł z Wólczanki Wólka Pełkińska, piłkarze przez kilka tygodni wzdychali: „A za trenera Daniela to było tak…”. Gdy w Stali Rzeszów zespół chciał się za nim wstawić u właściciela, poprosił, by zawodnicy odpuścili, bo jemu by nie pomogli, a tylko sobie nabruździli. Oto droga Daniela Myśliwca do Widzewa Łódź.
Myśliwiec to potocznie samolot myśliwski, a w wypadku szkoleniowca Widzewa Łódź najwyraźniej nazwisko zobowiązuje, bo łatwo w jego karierze dostrzec analogię do lotu wznoszącego – od A klasy przez klasę okręgową, trzecią, drugą i pierwszą ligę aż po Ekstraklasę. Lotu, który trwa, jako że sam zainteresowany wyznaczył sobie jako cel mistrzostwo Polski.
Daniel Myśliwiec – sylwetka
Przedstawimy najważniejsze etapy tej podróży i wracamy do przeszłości – do zespołów seniorów, które Daniel Myśliwiec prowadził jako pierwszy trener.
Strzelec Frysztak
Dziwili się, kiedy usłyszeli, że poprowadzi ich niespełna 24-latek, który dodatkowo będzie z nimi grał. W drużynie czterech było starszych, z tego dwóch sporo, a reszta mniej więcej w podobnym wieku.
Ale jeszcze bardziej zdziwili się dużo później, kiedy pewnego dnia zbierali się na stadionie Strzelca, wklejonym w zbieg ulic Sportowej i Mostowej we wsi Frysztak, a w tym czasie ich trener jeździł po boisku wzdłuż i wszerz kosiarką.
– Zdarzyło się tak. Ktoś nie dopilnował albo zapomniał, więc Daniel przyjechał wcześniej z Jasła, wsiadł na kosiarkę i ogarnął murawę. Tylko już nie pamiętam, czy to było przed meczem, czy przed zwykłym treningiem – wspomina Mateusz Banek, bramkarz tamtej drużyny, dzisiaj prezes klubu z Frysztaka.
We wtorek 30 czerwca 2009 roku na stronie internetowej ekipy z podkarpackiej A klasy pojawił się komunikat: „Zdzisław Żmigrodzki nie jest już trenerem piłkarzy Strzelca Frysztak. Dzisiejsze zajęcia poprowadził Daniel Myśliwiec, który będzie trenował zespół w nadchodzących rozgrywkach.”
I tak to się zaczęło. Myśliwiec właśnie skończył studia w Krakowie, ale z powodów prywatnych zdecydował się wrócić w rodzinne strony. Przyszła oferta ze Strzelca połączona z pracę na etacie w Gminnym Ośrodku Sportu i Rekreacji, który mieścił się w budynku tuż przy boisku. Z Jasła rzut beretem, jechało się 20 minut, drogą wojewódzką numer 988, pierwsza w prawo za „Młynem Frysztak”. Przyjął, bo raz, że umowa o pracę, a dwa, chciał sprawdzić, czy w ogóle ta trenerka go interesuje, czy lepiej szukać czegoś innego. Bo że zawodowym piłkarzem nie będzie, już wiedział. Musiał się zadowolić wspomnieniami z niższych lig, jak choćby pięknym golem strzelonym nożycami dla Czarnych Jasło w starciu z Brzozovią, choć jeszcze zamierzał pokopać w A klasie.
– Początkowo były kłopoty. Ja chciałem rządzić obroną jako bramkarz, on chciał rządzić obroną jako stoper i jednocześnie trener. W jednym z pierwszych meczów wyszedłem do piłki poza szesnastkę, Daniel mi nie ustąpił pola, mimo że krzyknąłem. Zderzyliśmy się i padła bramka. Rywal trafił na pustą, nie mógł spudłować. Wywiązała się wymiana zdań między nami, zaiskrzyło, ale to był wyjątek, poza tym w zasadzie nie podnosił głosu, wprowadzał spokój, nie chaos, a ta sytuacja okazała się momentem przełomowym. Od tamtego spotkania zaczęliśmy się dogadywać i generalnie tworzyliśmy bardzo spójną grupę – opowiada Banek.
I ta bardzo spójna grupa rozniosła grupę „Dębica” podkarpackiej A klasy – 80 punktów w 30 kolejkach, 25 zwycięstw, pięć remisów, zero porażek. W tym dwie serie sześciu zwycięstw z rzędu, co stanowiło rekord w historii klubu z Frysztaku. Awans do okręgówki wywalczony w cuglach.
– Pracował z nami tak, że czuliśmy się, jakbyśmy grali w wyższej lidze. Uczył nas ataku pozycyjnego, szlifował ustawienie każdej formacji. Co więcej, z każdą pracował osobno, poświęcał jej czas na zajęciach. Było sporo rozmów indywidualnych, nie wytykał personalnie błędów w trakcie omówienia meczu, ewentualnie dopiero później w cztery oczy. Słuchał nas i był otwarty na dialog – mówi Banek.
– Oczywiście do każdego treningu był przygotowany, miał notatki pod ręką, ale zbierał również informacje na temat przeciwników. To był mój bodajże piąty sezon w seniorach i pierwszy raz mieliśmy na odprawach coś o rywalach. Robił risercz, naturalnie na tyle, na ile się dało w warunkach A klasy, i zwracał nam uwagę, na kogo powinniśmy uważać albo gdzie szukać słabych punktów lub omawiał, w jaki sposób grają stałe fragmenty – kontynuuje.
– Rzecz jasna sami mieliśmy opracowane swoje stałe fragmenty. Szczególnie jedno rozwiązanie utkwiło mi w głowie – rzut rożny. Jeden z nas leciutko dotykał piłki, po czym zostawiał ją pod chorągiewką i ruszał w pole karne, a do futbolówki dobiegał drugi, który po prostu się z nią zabierał, bo przecież ten pierwszy już ją wprowadził do gry, i wpadał w szesnastkę. Po takim sprytnym rozegraniu kilka bramek zdobyliśmy – dopowiada.
Myśliwiec starał się uczyć zawodników i sam próbował uczyć się od nich (właśnie coś takiego usłyszał nestor zespołu Dariusz Czech, rocznik 1976, dziewięć lat starszy od swojego ówczesnego trenera). Tak naprawdę wiedział, że jest tam tylko przejazdem, ale nie dał tego nikomu odczuć. Zaangażował się w profesjonalizację Strzelca, nieprzypadkowo za jego czasów seniorzy dostali komplet dresów czy stroje treningowe, w których rozgrzewali się przed potyczkami o ligowe punkty. Nie tylko grali, lecz także prezentowali się jak drużyna z prawdziwego zdarzenia. Poza tym do sprzedaży trafiły choćby kubki z herbem Strzelca, by budować poczucie wspólnoty lokalnej społeczności z klubem.
Dlatego wszyscy byli zaskoczeni, kiedy nagle, w grudniu 2010, po rundzie w klasie okręgowej zakończonej na 11. miejscu, Myśliwiec zrezygnował z posady.
– Byliśmy zdziwieni i zawiedzeni, że tak z dnia na dzień nas zostawił, ale zdziwienie i zawiedzenie minęło, kiedy usłyszeliśmy, że będzie próbował w Legii. Długo żaden ze szkoleniowców nie mógł się równać z Danielem – przyznaje Banek.
Może i dobrze, że Myśliwiec wcześniej nie mówił o pomyśle podboju Warszawy swoim zawodnikom, bo pewnie zareagowaliby inaczej niż znajomi trenera, którzy zwyczajnie parsknęli śmiechem. To bezlitosne wyszydzenie marzenia przekonało go, że musi spróbować je spełnić. Co by się nie działo. A żaden z piłkarzy Strzelca by się nie śmiał, bo i każdy z bliska widział, że kto jak kto, ale Myśliwiec ma możliwości, by osiągnąć, co sobie wyśnił.
Lechia Tomaszów Mazowiecki
– Stworzę tutaj kolektyw – te słowa ze spotkania z Myśliwcem zapamiętał Ryszard Juda, wówczas prezes, dzisiaj kierownik Lechii Tomaszów Mazowiecki.
Właśnie kończył się 2018 rok, a jeszcze wcześniej skończyły się pieniądze od głównego sponsora – LV Betu, który wspierał klub od dziewięciu lat. Właściwie od dobrych, tłustych dziewięciu lat, w czasie których Lechia wdrapała się z okręgówki do trzeciej ligi i biła się o awans jeszcze szczebel wyżej z łódzkimi rywalami – ŁKS-em i Widzewem. W sierpniu ogłoszono zerwanie współpracy, ponoć w związku z problemami finansowymi było nawet ryzyko nieprzystąpienia do rozgrywek, ale jakoś zebrano grosz do grosza i się udało.
Tyle że w grudniu nastąpiło kolejne tąpnięcie – zawodnicy dostali wolną rękę w poszukiwaniu nowych pracodawców, a umowa z dotychczasowym szkoleniowcem – Bogdanem Jóźwiakiem – nie zostało przedłużona (jak poinformowały władze za pośrednictwem mediów społecznościowych). Finalnie z podstawowego składu, który zaczął ostatni mecz jesieni z Sokołem Aleksandrów Łódzki (0:2), odeszło siedmiu zawodników. Ostali się bramkarz Mateusz Awdziewicz, prawy obrońca Patryk Jakubczyk, stoper Kamil Cyran oraz środkowy pomocnik Kamil Szymczak.
Budżet na nowych? Cóż… Prawdopodobnie najniższy w trzeciej lidze, a w każdym razie tak zapamiętał to Myśliwiec, którego numer telefonu wykręcił Paweł Magdoń, nowy wiceprezes do spraw sportowych, do niedawna czynny zawodnik ekipy z Tomaszowa Mazowieckiego.
– Szukaliśmy rozwiązania, sytuacja była trudna. Dokładnie prześledziliśmy rynek, zbieraliśmy informacje, pytaliśmy różnych osób, wystawili Danielowi dobre opinie. Paweł miał wybadać, czy w ogóle jest o czym gadać, wykonać pierwszy ruch, a kiedy okazało się, że tak, usiedliśmy wspólnie we trzech do rozmów – opowiada Juda.
Myśliwiec miał za sobą sześć lat w akademii Legii, rok w pierwszym zespole jako analityk, kolejny w pierwszoligowym Górniku Łęczna jako asystent i trzy miesiące w takiej samej roli w Chojniczance, na tym samym szczeblu. Czuł, że to ta chwila – czas samemu przejąć stery. A czuł to to tym mocniej, że zdawał sobie sprawę, iż bez takiego doświadczenia nie dostanie się na kurs na licencję UEFA Pro.
– Bardzo chciał pracować z seniorami i choć był młody, ledwo co skończył 33 lata, miał przekonanie, że zrobi dobry wynik, mimo ograniczeń finansowych – wraca do przełomu 2018 i 2019 roku Juda.
Myśliwiec przyjechał, wyszedł na boisko i próbował ocenić, w czym ten zespół może być dobry. Czym może się wyróżnić i zaskoczyć przeciwników. Wyszło mu, że mają zdrowie i chęć do biegania, dlatego postawił na intensywność i kontrpressing. Sam porównał styl tamtej drużyny do RB Leipzig (w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”).
– Mój pierwszy projekt, Lechia Tomaszów Mazowiecki, to było 4-4-2 w diamencie, z szeroko ustawionymi skrzydłowymi. Opieraliśmy się na grze bokami, mieliśmy dwie bardzo mobilne dziewiątki – charakteryzował założenia dla nas.
– Odwaga, odpowiedzialność, zaufanie – słyszeli piłkarze.
I słuchali.
– Szliśmy za nim wszyscy. Widzieliśmy, że każdy z nas się rozwija, że każde zajęcia coś nam dają, że to nie jest taka zwykła gada, tylko to, co mówił, sprawdzało się. Wyglądaliśmy dobrze fizycznie i taktycznie – mówi Awdziewicz.
Tak jak w Strzelcu – żadnej pracy się nie bał i zawodnicy nie zapomnieli, jak rozstawiał zraszacze na boisku, żeby mieli jak najlepsze warunki. Nie szukał kogoś, kto by go wyręczył, tylko sam chwytał za sprzęt i dreptał na murawę. Przecież korona mu z głowy nie spadnie, prawda? W klubie brakowało pieniędzy, ale zawsze dbał, by po siłowni każdy dostał jogurt naturalny i miód, a na zajęcia na boisko młodzież miała przygotowywać wodę z cytryną, taki naturalny izotonik.
– Wprowadził takie zwyczaje i zostały z nami do dzisiaj – uśmiecha się Awdziewicz, niezmiennie golkiper ekipy z Tomaszowa Mazowiecki, obecnie lidera trzeciej ligi grupy I.
Bywało, że Myśliwiec planował dwa treningi dziennie – o 10 w siłowni, o 15 na murawie, co dla Awdziewicza stanowiło kłopot, bo łączył granie z pracą, która wykluczała obecność na pierwszych ćwiczeniach.
– Niewielu z nas pracowało, ale szedł nam na rękę. W takie dni spotykał się z nami o 7 rano i zdarzało się, że było nas tylko dwóch. Ja i trener Myśliwiec. Specjalnie zrywał się skoro świt, żeby zrobić ze mną indywidualne zajęcia. To dobrze pokazuje jego zaangażowanie – wspomina bramkarz.
I podaje kolejny przykład, w jaki sposób Myśliwiec budował zaufanie grupy.
– Nauczył mnie grać wysoko na przedpolu. Zachęcał do tego i tłumaczył, że jeśli dziesięć razy wyjdę dobrze, w odpowiednim momencie, a raz przydarzy się błąd, on to weźmie na siebie. Bo dziesięć razy pomogę zespołowi i to było dla niego istotne – wyjaśnia.
Podejście do błędu – następny wyróżnik szkoleniowca.
– Wcześniej miałem trenerów, którzy indywidualnie wskazywali winowajców, którzy lubili wyciągać pojedyncze zachowania. Że ten i ten zawodnik zawalił w ten sposób. W tym wypadku tego nie było, inaczej analizował np. stracone bramki – przyznaje Awdziewicz.
– Wszyscy łapali z nim kontakt, dużo rozmawiał z piłkarzami. Ale nie przy prezesie, tylko brał na bok, żeby na spokojnie, bardziej kameralnie dowiedzieć się, co i jak – uzupełnia Juda.
– Miał do nas kapitalne podejście. Zarażał charyzmą, był dobrym mentorem – dodaje Awdziewicz.
Wiosną 2019 w 17 kolejkach grająca młodzieżą Lechia zdobyła 31 punktów i była czwartą siłą rundy, a w sumie kończyła rozgrywki trzecia, czyli jeszcze o jedną lokatę poprawiła wynik z jesieni. Do tego finiszowała druga w Pro Junior System.
Kapitalny wynik, biorąc pod uwagę warunki.
Ale za chwilę Myśliwca nie było w Tomaszowie Mazowieckim, bo – jak wspominał – nie dostawał odpowiedzi w sprawie przedłużenia kontraktu, a w międzyczasie odebrał telefon z Arki Gdynia. Dzwonił Jacek Zieliński z ofertą – asystent. Uznał, że rozsądnie ją przyjąć, a jeszcze wróci.
I wrócił, choć na krótko. Druga kadencja zaczęła się w listopadzie 2019, a zakończyła w czerwcu 2020, tyle że z powodu pandemii koronawirusa i przedwczesnego przerwania sezonu, koniec końców poprowadził drużynę w pięciu oficjalnych spotkaniach.
– Drugie podejście do Lechii to było schowanie skrzydłowych do środka i przeładowanie go, bo transfery, jakie zostały zrobione, dały więcej jakości jak na trzecią ligę, można było grać bardziej kombinacyjnie, wykorzystać mobilność bocznych obrońców – wyliczał taktyczne założenia w rozmowie z nami.
– Przekonał do siebie całe środowisko, kibice wciąż go wspominają z rozrzewnieniem – mówi Juda.
Dowodu nie trzeba daleko szukać – sobota, 16 września, potyczka Lechii z Concordią Elbląg, przeciwnikiem Widzewa w Pucharze Polski. Myśliwiec przyjechał oglądać przyszłego rywala, ale oczywiście przyszedł przywitać się z dawnymi piłkarzami i szefostwem, a kibice skandowali jego imię i nazwisko.
– Każdy był przekonany, że sobie poradzi i zajdzie wysoko. Ale ja nie spodziewałem się, że tak szybko obejmie ekipę w Ekstraklasie, a to po prostu potwierdza, jakim jest fachowcem i jak prędko przekonał do siebie – podsumowuje Awdziewicz.
– Każdemu życzę takiego trenera i człowieka do współpracy – wtóruje Juda.
Arka Gdynia
Myśliwiec: – Rewelacyjny okres współpracy z trenerem Jackiem Zielińskim. On ukierunkował mnie jednym zdaniem. Po jednym z moich pomysłów co do stałych fragmentów gry powiedział mi wprost: „Daniel, nie do końca to widzę, nie jestem przekonany, ale wyjdziemy na boisko, spróbujemy i wtedy zadecydujemy”.
To pokazało mi, że nawet jeśli nie był czegoś pewny, nie kasował pomysłów. Nie chciał iść w bezpieczne, mimo że ma spore doświadczenie. A przecież nie byliśmy wtedy w takim położeniu, żeby ryzykować, bo trzeba było Arkę ratować. Mimo że nie miał idealnych warunków, pracował rzetelnie, był odważny i to otworzyło mi oczy w kwestii zarządzania sztabem. Że pierwszy trener to nie jest ktoś, kto wyznacza pracę co do linijki.
Do czterech miesięcy spędzonych w Trójmieście – od lipca do października 2019 – wracamy wyjątkowo, mimo że Myśliwiec był w Arce jedynie „dwójką”, bo sam szkoleniowiec podkreśla wagę tego okresu.
– Trener Zieliński to dla mnie wyjątkowa osoba. Jeżeli miałbym szukać w przeszłości osób, które mnie zainspirowały, to jego sposób bycia jest dla mnie dużym doświadczeniem. Chciałbym, żeby trener Zieliński powiedział, że zna się ze mną jak z łysym koniem. To byłby dla mnie zaszczyt – perorował na debiutanckiej konferencji prasowej w Łodzi.
„Trener Zieliński” – w inny sposób Myśliwiec nie wypowiada się o mistrzu Polski 2010 z Lechem Poznań. Z szacunku.
– To był krótki etap, nie było za dużo czasu, żeby się lepiej poznać, ale prowadził kilka zajęć, pamiętam takie dni, np. na obozie. I dało się zobaczyć, że to trener nowego pokolenia, bo to nie były sztampowe ćwiczenia. Z kilkoma szkoleniowcami spotkałem się w karierze i najczęściej większość korzystała z podobnego zestawu, treningi się powtarzają. Przy czym nie chciałbym zostać źle zrozumiany – nie mówię, że te „popularne” są złe. Absolutnie nie. Sprawdzają się, dają oczekiwane efekty, więc nic dziwnego, że się z nich korzysta. Wręcz normalna sprawa. Ale Myśliwiec proponował nowe rozwiązania. Całkowicie inne. Bardzo spersonalizowane, w każdym ćwiczeniu jako boczny obrońca mogłem się rozpędzić, stoperzy zrobić coś, co im potrzebne, a środkowi pomocnicy coś przydatnego na ich pozycji. Mocno imitowały mecz – wraca do przeszłości Damian Zbozień, wówczas Arka, dzisiaj lider pierwszej ligi z Górnikiem Łęczna.
– To było fajne, bo można było się sporo nauczyć – uzupełnia.
– Praca w roli asystenta mi pomogła. Rozmawiałem wtedy z jednym, drugim, trzecim zawodnikiem. Słuchanie piłkarzy było dla mnie wartościowe, najwięcej wyciągałem dla siebie – to Myśliwiec dla „Przeglądu Sportowego”.
– Faktycznie dużo dyskutowaliśmy. Pytał, jak ja widzę jakiś aspekt, trener Daniel mówił, jak to widzi. Był otwarty na rozmowę, chciał słuchać, przy czym było widać ogromną wiedzę – mówi Zbozień.
– Nie dawał sobie wejść na głowę? – pytamy.
– Nie, nie, to były dialogi oparte na argumentach i trener Daniel w nich wygrywał. Pamiętam taką dyskusję z Adasiem Marcinikiem, w której Adaś musiał mu przyznać rację, nie miał podjazdu. Ale co innego powiedzieć i narysować, a inna sprawa, czy drużynie się uda to wdrożyć w życie. W Stali Rzeszów było widać, że da się, tylko potrzeba czasu – odpowiada boczny defensor.
– To dobry i szczery człowiek. Bardzo ambitny. Kolega z kapeli „Ciupaga”, w której gram, studiował z trenerem Danielem w Krakowie i opowiadał mi, że ten we wszystkim chciał być najlepszy. Z każdego przedmiotu chciał wiedzieć wszystko, a jeśli czegoś nie wiedział, to uczył się, dopóki nie załapał na takim poziomie, na jakim chciał. Kiedy się za coś brał, to na maksa. Tylko nie z pychy. Zwyczajnie, taki był. Tak ambitny – stwierdza Zbozień.
– Aczkolwiek mówiłem mu, że zobaczymy, czy się nie zmieni w trakcie kariery. Bo środowisko jest specyficzne, bo trzeba ratować wynik, na już, na wczoraj, bo działacze naciskają, bo walczy się o posadę. Większość trenerów, których znam i cenię, mieli inne podejście na początku, a potem trochę je zmieniali – uważa obrońca.
Epizod Myśliwca skończył się szybko, a mógł jeszcze szybciej, gdyby nie Zieliński, który poprosił go, by przez moment został w Gdyni i wsparł nowego trenera – Aleksandara Rogicia.
– Trener Zieliński powiedział: „Daniel, zostań. Pomóż Arce”. Nie żywił urazu wobec klubu, chciał mu pomóc wygrać kolejny mecz. Wiedział, że mam dużo informacji, dużo pomysłów i mogę pomóc – mówił Myśliwiec przed potyczką z Cracovią.
Wólczanka Wólka Pełkińska
Wiele nie było trzeba, by zaczęły się westchnienia za przeszłością. Wystarczyło dostać po głowie od Wisły Puławy, Sokoła w Sieniawie i rezerw Cracovii, a zwycięstwo nad Orlętami Radzyń Podlaski nie stłumiło nostalgii.
– Za trenera Daniela to było tak, a to było tak. O, a to było tak, nie jak teraz – wzdychali młodzi zawodnicy Wólczanki Wólka Pełkińska, których w zespole nie brakowało. Tak naprawdę jedynie trzech piłkarzy miało prawo zapomnieć, jak to było spełniać kryteria młodzieżowca. Reszta albo się łapała pod ten przepis, albo dopiero co przestała.
– Dosyć! Dajcie spokój, przestańcie. Nie wracajcie do przeszłości, musimy się wziąć w garść tu i teraz – denerwowała się starszyzna.
Nie to, że nie brakowało jej Myśliwca, tylko po prostu swoje już przeżyła. Doskonale wiedziała, że trenerzy przychodzą i odchodzą, tak już jest.
– Poznaliśmy się w 2012 roku, później prowadził mojego syna Mateusza w akademii Legii. Proponowałem Daniela do Stali Rzeszów, której byliśmy klubem partnerskim, jeszcze przed zatrudnieniem Janusza Niedźwiedzia. Były wstępne rozmowy, ale nic z tego nie wyszło. Za drugim razem ustalenia były takie – przychodzi do nas i jeśli się sprawdzi, dostanie stanowisko w Stali – opowiada Mariusz Olejarka, wtedy prezes Wólczanki.
– Wólczanka Wólka Pełkińska była z kolei jeszcze bardziej nastawiona na posiadanie piłki, bo liga była mocno wycofana. Szukaliśmy rozwiązań bardziej skomplikowanych. Miałem mocnych, jakościowych piłkarzy m.in. dzięki współpracy ze Stalą Rzeszów – wykładał Myśliwiec na naszych łamach.
Schemat pracy pozostawał niezmienny. Kiedy należało, podlewał boisko, nie szukał dziury w całym. Brał armatkę wodną i nawadniał, a drużyna doceniała, że dba, by miała jak najlepsze warunki. Gdy jeden ze starszych zaczął wydzierać się na młodego w trakcie meczu, po zawodach poprosił go na stronę.
– Nie możesz tak robić, to nie pomaga. Powinieneś ich wspierać, nie wrzeszczeć. Nie o to chodzi – klarował.
Ale dla starszyzny też miał zrozumienie. Pracowała u prezesa w systemie zmianowym, więc czasem siłą rzeczy brakowało pary na zajęciach, kiedy dzień zaczynało się jeszcze przed pianiem koguta.
– Słuchaj, zwolnij się szybciej, przyjedź do klubu, zjedz coś, odpocznij. Biorę to na siebie. W razie czego powiem, że ci robiłem indywidualną analizę – mówił Myśliwiec.
Zawsze można było z nim porozmawiać, stawiał na szczerość, można mu było zaufać. A do tego te treningi… Wszyscy – i młodzi, i starszy – widzieli, że każda jednostka ich rozwija.
– Jeżeli chodzi o treningi czy przygotowanie do meczów… No było widać, że to coś innego niż do tej pory. Chłopcy stawali się coraz lepsi, dało się to zauważyć gołym okiem. Jego profesjonalizm budził szacunek, robił wrażenie – przyznaje Olejarka.
Efekt – piąta pozycja, 36 punktów.
Myśliwiec się sprawdził i w grudniu 2020 objął drugoligową Stal.
Stal Rzeszów
– Panowie, przepraszam was, przeze mnie straciliśmy bramkę. Nie wiem, po co wrzeszczałem. Dałem się ponieść emocjom – mniej więcej coś takiego usłyszeli piłkarze Stali po zejściu z boiska.
Myśliwiec miał swoje spojrzenie na futbol. Ot, choćby uważał, że w 90 procentach przypadków nie ma sensu skakać do pojedynku główkowego. Albo krzyczeć „druga piłka!”, bo przecież i tak nie wiadomo, gdzie spadnie. Nie da się na to przygotować, a podniesiony głos nie zmniejszy elementu przypadkowości. Ale raz sam nie wytrzymał.
– Druga piłka! – krzyknął.
Ktoś ruszył, futbolówka się gdzieś odbiła, poszła akcja, rywale strzelili gola.
Po wszystkim przeprosił, bo zrobił coś wbrew temu, co wpajał drużynie i tak naprawdę wbrew własnym przekonaniom.
Inna scena.
– Co widzicie z boiska? – takie pytanie padało regularnie w przerwie spotkań ekipy z Rzeszowa.
Zawodnicy przekazywali swoje wnioski, a po chwili sztab szkoleniowy na nagraniach pokazywał własne, często – jak słyszymy – zbieżne z tymi piłkarzy. Tak to działało w Stali.
Choć początkowo niechętnie zabierali głos, zresztą podobnie było w poprzednich klubach. Na starcie gracze podchodzili nieufnie, dziwili się możliwości dialogu. Nikt się nie chciał wychylać, jak w klasie na lekcji z surowym nauczycielem. Wszędzie Myśliwiec starał się rozmawiać i wszędzie przynosiło to dobre efekty, ale w Stali pierwszy raz miał przed sobą gości, którzy niejednego farmazona przeszli, a nie młokosów na dorobku. Patryk Małecki, Andreja Prokić, Paweł Oleksy, Krzysztof Danielewicz czy Bartłomiej Poczobut swoje już widzieli, nawet jeśli nie wszyscy na poziomie Ekstraklasy jak Małecki.
Ale „kupił” ich szczerością.
Okazało się, że ich zdanie ma znaczenie. Ot, następna scena. Jeden z asystentów prowadzi odprawę i wskazuje zawodnikowi, że znajdował się w złym sektorze, na co ten grzecznie stwierdza, że wiedział, iż jak pójdzie wyżej, też dostanie piłkę, tylko w bardziej zaawansowanym miejscu boiska. Na to Myśliwiec popiera piłkarza i zarządza, że trzeba tak ustalić granie, by ten był tam, gdzie czuje się komfortowo i faktycznie dostaje futbolówkę.
– Jeśli naszym zadaniem było atakowanie bokami, ale widzieliśmy, że lepiej środkiem i szliśmy środkiem, to nie było problemu. Wręcz cieszył się, że myśleliśmy i że sami znaleźliśmy rozwiązanie – wspomina jeden z graczy.
– Nie chcę nikomu zakładać łańcucha, chcę sprawdzać, kto i w czym czuje się komfortowo – tłumaczył nam.
– W mojej filozofii przywództwa nie ma narzucania własnej woli, tylko obserwowanie potrzeb drużyny. Jeżeli zespół i jego liderzy czują energię i odwagę, by iść do przodu, chcę to wspierać. Gdy widzę, że nie czują się komfortowo i potrzebują wycofać się, żeby odpocząć, to ich w tym wspieram. Daję narzędzia i pomagam, by byli skuteczni w tym, co robią – tak z kolei opowiadał w „Przeglądzie Sportowym”.
Myśliwiec wpadał na pomysł i nie wdrażał go bezapelacyjnie, tylko konsultował z zawodnikiem. Jak się w nim czuje? Czy mu to odpowiada? Czy może wolałby inaczej? Bywało, że korygował ustawienie, bo np. pomocnik nie czuł się dobrze, kiedy musiał odbierać piłkę od stoperów blisko własnej szesnastki.
Przy czym oczywiście nie było mowy o tym, że to ogon kręci psem i wszyscy to wiedzieli – gdy jakiś piłkarz zaczynał kombinować i wymyślać niestworzone rzeczy, momentalnie musiał wywiesić białą flagę pod naporem argumentów Myśliwca (jak kiedyś Marciniak w trakcie dyskusji w Arce). Drużyna doskonale wiedziała, na co może sobie pozwolić i nie nadużywała zaufania szkoleniowca, który słuchał racji graczy, ale oszukać się nie dał.
Szczerość – kolejna cecha wyróżniająca Myśliwca. Zawsze i wszędzie grał w otwarte karty, mówił jak jest. Bez dyplomacji. Przykład – przed sezonem zapowiedział, że ten i ten zawodnik to numery jeden i dwa w środku obrony, co oznacza, że o ile nie zaczną nagle grać fatalnie, będą mieli miejsce w podstawowym składzie. Numer trzy od samego startu wiedział, na czym stoi. I nawet kiedy wskoczył do wyjściowej jedenastki i spisał się dobrze, a mimo to wrócił do rezerwy, nie mógł mieć pretensji. Myśliwiec uczciwie przedstawił hierarchię. O dziwo – to działało.
– Pierwszy raz byłem w zespole, w którym rezerwowi nie marudzili. Zupełnie. Każdy znał swoje miejsce i to sprawiło, że szliśmy w tym samym kierunku – opowiada jeden ze starszyzny Stali.
Rozmawialiśmy przede wszystkim z byłymi zawodnikami klubu z Rzeszowa, bo i o to nietrudno po letniej rewolucji, ale woleli zachować anonimowość w obliczu okoliczności pożegnania Myśliwca ze Stalą. W dużym skrócie – wewnątrz stopniowo rosła grupa przeciwników szkoleniowca, których twarzami zostali Jarosław Fojut (dyrektor sportowy) oraz Sebastian Krzepota (dyrektor ds. strategii sportowej). Wzajemne pretensje narastały – a to o brak wprowadzania młodych, a to nieprzedłużenie współpracy z fizjoterapeutą, a to brak transferów połączony z przekazem o następnym awansie.
– Chciałbym, żebyśmy się określili, czy gramy o wynik sportowy, czy o rozwój młodzieży. Ważne jest wybranie jednej drogi. Trudno będzie złapać dwie sroki za ogon – nie ukrywał w poprzednim sezonie Myśliwiec.
Koniec końców prezes Stali Rafał Kalisz postawił na Fojuta i Krzepotę.
– Miałem od października wiele spotkań z Danielem, by naprawić komunikację. W lutym już wiedział, że nie zmierza to w dobrym kierunku. Mogłem zwolnić jego lub 40 pracowników – powiedział w tym tygodniu na konferencji prasowej.
W konflikcie zespół opowiedział się zdecydowanie za Myśliwcem i nawet pojawił się pomysł wstawienia się za trenerem u właściciela, ale sam zainteresowany poprosił, by go nie realizować.
– Odpuśćcie. Mnie nie pomożecie, a tylko sobie brudu narobicie – miał powiedzieć.
Myśliwiec w dwa i pół roku w ekipie ze stolicy województwa podkarpackiego wywalczył awans do pierwszej ligi i bez transferów zakwalifikował się do baraży o Ekstraklasę. Mało? Dużo?
Po wspomnianej rewolucji i zatrudnieniu Marka Zuba zespół z Rzeszowa razem z Polonią Warszawa i Chrobrym Głogów to najgorsze drużyny pierwszej ligi, wszystkie zadomowione w strefie spadkowej. Niełatwo to określić jako zmianę na lepsze i w tym momencie zdaje się, że lepszą wizję rozwoju klubu przedstawiał Myśliwiec.
Widzew Łódź
Trzy mecze, dwa zwycięstwa i remis – oto bilans Myśliwca w Widzewie Łódź. Cztery punkty w Ekstraklasie i wygrana z Concordią w Pucharze Polski.
– Staram się nie przejmować ocenami, tylko myśleć nad tym, co pomoże mi w osiągnięciu celu. Tym pierwszym, najbliższym, choć wciąż odległym, jest dla mnie tytuł mistrza Polski. Tyle że w roli pierwszego trenera, a nie członka sztabu, tak jak to było w Legii Warszawa – przyznał nam.
Naturalnie z RTS-em do tego daleko, ale i tak już znacznie bliżej niż ze Strzelca Frysztak, Lechii Tomaszów Mazowiecki, Wólczanki Wólka Pełkińska czy nawet Stali Rzeszów. A przecież lot wznoszący tego Myśliwca wciąż trwa…
WIĘCEJ O DANIELU MYŚLIWCU:
- Szczerość, odwaga i konsekwencja. Daniel Myśliwiec, trener warty uwagi
- Jak Daniel Myśliwiec został trenerem Widzewa? Kulisy sprawy
- Sąsiedzi, co poznali się w Gdyni. Mentor Zieliński przywita ucznia Myśliwca w Ekstraklasie
foto. Newspix/Facebook