Żadnego „ale, ale, ale” z bródnowskim zaśpiewem Kowala. Nie da się dłużej zaprzeczać. W 2023 roku Filip Marchwiński i Kristoffer Velde są czołowymi postaciami Lecha Poznań. Bez nich Kolejorz ugrzązłby w problemach, a John van den Brom powoli mógłby rozglądać się za biletem powrotnym do Holandii.
Może trochę przesadzamy. Hiperbolizujemy dla efektu. Ale może też nie, któż to wie. Polak strzelił już cztery gole w siedmiu występach w tym sezonie, Norweg zdobył tyle samo bramek w sześciu ostatnich spotkaniach Lecha. Końcówkę wiosny tak wiele razy wcześniej mniej lub bardziej zasłużenie wyśmiewany i wyszydzany duet Marchwiński-Velde również miał wystrzałową. Właściwie: gdzie się nie spojrzy, tam liczby, popisy, konkrety. Nie inaczej było ze Stalą.
Duet Marchwiński-Velde lepszy niż wszyscy inni
Choćby gol na 1:1. Velde zagrał ze skrzydła do Afonso Sousy, ten przekazał piłkę Marchwińskiemu, a młodzieżowy (może niedługo ten człon będzie można wykreślić) reprezentant Polski dzióbnął futbolówkę w stronę wbiegającego w pole karne rywala kadrowicza Norwegii, który minął sobie niezdarnego Marco Ehmanna i z zimną krwią pokonał dobrze dysponowanego Mateusza Kochalskiego. Albo ten na 2:1. Velde nawija sobie Michała Trąbkę, strzela na bramkę Stali, instynktownie interweniuje Kochalski, ale zaraz Marchwiński dobija w absolutnie mistrzowski sposób: w tłoku, odwrócony bokiem/tyłem do kierunku gry, spod siebie. Ma coś w sobie ta dwójka.
Bez nich w Lechu zrobiłoby się gorąco. Rok temu Kolejorz przegrał u siebie ze Stalą 0:2, a pomeczową relację tytułowaliśmy „Hello mokra szmata, my old friend”, co mówi pewnie więcej niż tysiąc słów. I tym razem mogło być podobnie, bo John van den Brom nie trafił ze składem, czego najlepszym dowodem wycofanie na ławkę młodziutkiego Michała Gurgula po zaledwie półgodzinnym potruchtaniu i wymuszona boiskowymi wydarzeniami zmiana ustawienia z trójosobowego bloku defensywnego na klasyczny czteroosobowy.
W międzyczasie Stal wyszła bowiem na prowadzenie po fenomenalnym prostopadłym podaniu Ilji Szkurina i jeszcze lepszym wykończeniu Macieja Domańskiego. Później goście mogli coś do swojego dorobku jeszcze dołożyć, w samej końcówce bliski szczęścia był na przykład Guillaumier, ale nic z tego nie wyszło.
Po meczu Radosław Murawski stanął zaś przed kamerami Canal+Sport i powiedział, że Velde dostanie od szatni „po łbie” za kilka zmarnowanych okazji, bo przez to Lech o wynik drżeć musiał do samego końca. Żarcik jak żarcik, bo Norweg faktycznie swoje zmarnował, de facto spotkanie mógłby kończyć z hat-trickiem, a nie tylko z pojedynczym trafieniem na koncie i kilkoma pudłami. Inna sprawa, że przyjacielski kuksaniec należy się bardziej innym piłkarzom Lecha. Gdyby wszyscy zagrali jak duet Marchwiński-Velde albo Joel Pereira (klasowa zmiana), zamiast włóczyć się po murawie przy Bułgarskiej w zwolnionym tempie, nie byłoby poczucia wymęczonego zwycięstwa. A takie poczucie jest.
Lech wrócił do wygrywania, dopiero w derbach pokonał Wartę, teraz trzy punkty inkasuje ze Stalą, ale wciąż ta drużyna wygląda jak drogi samochód, który na autostradę wyjeżdża z zaciągniętym hamulcem ręcznym.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Ani kroku wstecz. Tylko mistrzostwo uratuje sezon Lecha Poznań
- Leandro: Polacy nie są zacofanymi rasistami. To dobry kraj!
Fot. Newspix