Reklama

Zastaw się, a postaw się. Jak Galatasaray wróciło do Europy

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

04 października 2023, 15:05 • 9 min czytania 20 komentarzy

Turecka gospodarka leży i kwiczy, przygnieciona olbrzymią inflacją, która tylko na momencik zdawała się odpuszczać, ale najwyraźniej po prostu zbierała siły, by ponownie wystrzelić. Upadają przedsiębiorstwa, ludzie tracą oszczędności życia, a w tej samej chwili władze Galatasaray znajdują miliony euro dla zagranicznych piłkarzy. Bo na końcu Turcja ma być wielka. Zawsze i wszędzie, a taki sukces jak wygrana z Manchesterem United na Old Trafford to doskonałe potwierdzenie tej wielkości. Imperium ma się dobrze!

Zastaw się, a postaw się. Jak Galatasaray wróciło do Europy

Czerwiec 2022. Galatasaray kończy sezon na 13. miejscu, najgorszym w długiej, 117-letniej historii klubu, a jeszcze w styczniu 22-krotnemu mistrzowi kraju, zdobywcy Pucharu UEFA i Superpucharu Europy bliżej było do spadku niż walki o europejskie puchary, o kolejnym tytule już nie wspominając.

Jesteśmy zerem na boisku i mamy zero na koncie! – ujadał Metin Ozturk, który starał się zostać prezesem.

Ten koszmar to efekt wielu lat życia ponad stan i fatalnego zarządzania – wyjaśniał w rozmowie z “The Athletic” John McManus, spec w sprawach tureckiego futbolu.

Zadłużenie szacowano na ponad 400 milionów euro.

Reklama

Nie było pieniędzy na budowę zespołu.

Odrodzenie miało trwać lata…

I co? I mamy październik 2023, Galatasaray jako mistrz Turcji występuje w Champions League, w której po dwóch kolejkach ma cztery punkty, we wtorek pokonał Manchester United 3:2 na Old Trafford, a jeszcze w międzyczasie kusił Sergio Ramosa czterema bańkami za rok gry w ich drużynie.

Skąd nagle znalazła się kasa?

Nie do końca się znalazła. Oni doskonale udają, że mają pieniądze, a tak naprawdę dalej wydają ponad stan, jak wydawali. Tylko wszyscy nad Bosforem przymykają na to oko, bo bardziej im zależy, by pokazać światu, że Turcja sobie świetnie radzi niż na pilnowaniu, by kluby były „zdrowo” zarządzane – wyjaśnia Filip Cieśliński, znawca tureckich realiów.

Zastaw się, a postaw się.

Reklama

Galatasaray w Lidze Mistrzów

Galatasaray Islet to malutka wyspa położona na środku Bosforu, naprzeciwko dzielnicy Kurucesme. Należy do Galatasaray Spor Kulubu – klubu sportowego – i pozostaje dostępna tylko dla członków stowarzyszenia Galatasaray oraz ich gości. Jeszcze z pięć lat temu straszyła miejscowych i turystów.

Z perspektywy wybrzeża nagle widziałeś takie betonowe nie wiadomo co. Jakieś gruzy, sklep zamknięty na cztery spusty, jakieś inne nieużytki. Jakby ktoś wysypisko śmieci tam zorganizował – wspomina Cieśliński.

A jakiś czas temu na nowo otwarto sklep, odnowiono nocny klub i restaurację, mimo że da się tam dostać wyłącznie łodzią, a nie dociera tam żadna komunikacja publiczna, więc to miejsce dla garstki osób. Ale jednocześnie dla mnie ta platforma to symbol tego, czy Galatasaray znajduje się w dobrym, czy złym momencie. Jeśli są problemy, to ta wysepka przypomina właśnie jakieś opuszczone składowisko. A jeżeli jest dobrze, wokół panuje pozytywna biznesowa atmosfera, Galatasaray Islet staje się wizytówką klubu – kontynuuje.

Klubu, który zawsze kojarzył się z pieniędzmi, władzą, elitą. Bo najpierw była szkoła założona w 1481 roku.

Grupa intelektualistów-arystokratów-przedsiębiorców uznała, że powinna wychować sobie następne pokolenia, dlatego stworzyła elitarne liceum – opowiada Cieśliński.

Placówkę nazwano Galatasaray co dosłownie znaczy „Pałac Galaty”, od miejsca, w którym się mieściła. Galata to średniowieczna enklawa genueńska, położona na terenie dzisiejszej dzielnicy Beyoglu, w europejskiej części Stambułu. Długo później – w 1905 roku – trzynastu uczniów z legendarnym Alim Samim Yenem na czele założyła klub sportowy, by grać w coraz popularniejszy futbol. Logiem drużyny zostało logo szkoły i stowarzyszenia.

Liceum powołali do życia bardzo ważni ludzie i Galatasaray niezmiennie kojarzy się z dużym biznesem, ale czasem wokół klubu dzieje się tyle afer i to wszystko staje się tak mało wiarygodne, że ci przedsiębiorcy uznają, że dobra, nie ma sensu pokazywać się przy tym, lepiej schować się w cień. Dlatego to wsparcie działa trochę skokowo – mówi Cieśliński.

Ostatni skok nastąpił w czerwcu 2022 w trakcie wyborów prezesa, który miał zastąpić skompromitowanego Buraka Elmasa.

W głosowaniu bierze udział kilka tysięcy członków stowarzyszenia, to normalna kampania wyborcza, każdy z kandydatów rzuca obietnicami, roztacza mocarstwowe wizje, itd. – tłumaczy Cieśliński.

W czerwcu 2022, tuż po katastrofalnym sezonie, ponownie na prezesa został wybrany Dursun Ozbek, który rządził w latach 2015-18, a wygrał różnicą 156 głosów z Esrefem Hamamcıoglu (łącznie oddano 4459).

To sprawny biznesmen i już na poziomie kampanii wybrał sobie człowieka do załatwiania spraw: Erdema Timura – dodaje.

I to okazał się początek błyskawicznego odrodzenia. Rzecz jasna – odrodzenia na kredyt.

Kasa

Niespełna 42-letni Timur (rocznik 1981) to szef  NEF Gayrimenkul, potentata budowlanego, który wyrósł z rodzinnego biznesu. W 2020 roku „Forbes” szacował jego majątek na 400 milionów euro. W listopadzie 2021 jako przewodniczący rady nadzorczej podpisał dwuletnią umowę, na mocy której NEF zostało sponsorem tytularnym stadionu Galatasaray, za 7,9 miliona euro rocznie, co stanowiło rekordowe pieniądze w historii tureckiego sportu.

To bardzo sprawny przedsiębiorca, ale ten kontrakt był przepłacony. W pierwszym roku rządów Ozbeka te pieniądze pozwoliły zatrudnić Driesa Mertensa czy Lucasa Toreirę – wyjaśnia Cieśliński.

Udany pierwszy rok Ozbeka przyciągnął widzów na trybuny i kolejnych sponsorów. Przed trwającymi rozgrywkami szefowie klubu podpisali trzyletni kontrakt o wartości 15 milionów euro z SOCAR, państwowym koncernem naftowym z Azerbejdżanu, który będzie na koszulkach w europejskich pucharach. Odnowili umowę z wypożyczalnią samochodów Sixt, o wartości 100 baniek euro w ciągu pięciu lat. Wreszcie nowym sponsorem tytularnym stadionu została firma Rams Global, która przez pięć następnych sezonów w sumie wyłoży 43,5 miliona.

Poza tym od drugiej połowy 2020 roku trwały prace nad budową nowego ośrodka treningowego w Kemerburgaz, na północ od miasta, a w związku z tym władze zdecydowały się sprzedać teren, na którym znajduje się obecne centrum – we Floryi, eleganckiej dzielnicy na południowym wybrzeżu Stambułu. W tym miejscu powstaną luksusowe mieszkania, a na sprzedaży gruntów deweloperom – wg informacji „The Athletic” – zarobiono ponad 450 milionów euro.

Znowu jest czym szastać, prawda? A długi? Jakie długi?

Bo choć przynajmniej część tych pieniędzy ma iść na spłatę gigantycznego zadłużenia, to mało kto w to wierzy nad Bosforem. I tak państwo nie pozwoli zbankrutować nikomu z wielkiej trójki – Galatasaray, Fenerbahce, Besiktas, więc tak poważnie żaden prezes czy dyrektor nie obawia się życia ponad stan. Dlatego zamiast na wierzycieli, Ozbek z Timurem poświęcili grube pieniądze na sprowadzenie Wilfrieda Zahy czy Hakima Ziyecha albo Tonguya Ndombele.

Ale po prawdzie trudno im się dziwić, że nie czują jakiegokolwiek lęku przed konsekwencjami wydania kolosalnych pieniędzy. Przecież swego czasu rząd opracował plan oddłużania całej ligi, którą Andrea Traverso odpowiedzialny za „Financial Fair Play” w UEFA nazwał jedynymi rozgrywkami w Europie, w których zadłużenie komercyjne jest wyższe niż klubowe aktywa, ale szybciutko poluzowano wszystkie reguły.

Początkowo było mniej więcej tak – banki wykupiły długi klubów i rozbiły je w ten sposób, by każdy mógł je spokojnie spłacać, ale bez groźby upadku, bo do czegoś takiego nie można było dopuścić. Ale jednocześnie oczekiwano, że zarządzanie będzie „zdrowsze”, stąd wprowadzono limity wydatków na pensje i transfery, z różnymi wyjątkami. Tyle że w drugim roku obowiązywania tych ograniczeń prezes Fenerbahce powiedział, że jeśli będzie trzeba, zawodnik oficjalnie będzie dostawał jedną lirę rocznie, a on mu inaczej i tak resztę zapłaci. Nikt na to nie zareagował. Obecnie wszyscy wiedzą, że te limity są umowe, federacja nie wyciąga jakichkolwiek konsekwencji, presja sukcesu, również na arenie międzynarodowej, jest za duża – wylicza Cieśliński.

Bo Turcja musi być wielka. Zawsze i wszędzie. W piłkarskiej Lidze Mistrzów również.

Turecka duma

Turcy są dumni. Dumni jak cholera. Chcą wierzyć w swoją wielkość i potrzebują jej potwierdzenia w rzeczywistości, dlatego nacjonalistyczny populizm prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana trafia na tak podatny grunt, a jednym z punktów odniesienia jest imperium osmańskie.

Motyw wskrzeszania idei imperium osmańskiego to jeden z zabiegów przywracania dumy narodowej, wstawania z kolan poprzez odwołanie się do czasów, kiedy Turcja stanowiła centrum islamskiego świata i była niezaprzeczalną potęgą – wyjaśniała w rozmowie z „Przekrojem” reporterka i ekspert w sprawach Bliskiego Wschodu – Agnieszka Rostkowska.

Jak wyliczała Rostkowska, z tego powodu turecka telewizja emituje seriale historyczne, odwołujące się do wielkiej przeszłości. Z tego powodu w niektórych centrach handlowych pojawiły się fototapety przedstawiające komnaty w sułtańskich pałacach. Z tego powodu na dawnym lotnisku imienia Ataturka w Stambule zorganizowano festiwal Etnospor, podczas którego można było podziwiać pędzące po płycie konie i jeźdźców strzelających z łuku, dowiadując się przy okazji, że konne łucznictwo to tradycje przodków, które należy kultywować…

Potrzeba potwierdzenia wielkości jest tym większa, że przecież kraj się wali. Czasem dosłownie, jak w lutym, kiedy w potężnym trzęsieniu ziemi zginęło ponad 50 tysięcy, a liczbę ofiar zwiększył brak respektowania norm budowlanych w trakcie stawiania budynków, które rozpadały się, jakby były domkami z kart. Rekordowa inflacja osiągnięta w październiku 2022 – 85% – zaczęła spadać, ale tylko chwilowo. W lipcu turecki bank centralny podwyższył oczekiwania inflacyjne na koniec roku do 58% z wcześniejszych 22,3%. Lira niezmiennie traci na wartości, oszczędności topnieją, firmy mają kłopoty z płynnością finansową.

Podsumowując: na Bliskim Wschodzie bez zmian – Turcja utrzymała (i wygląda na to, że utrzyma w najbliższym czasie) swój status gospodarki pogrążonej w permanentnym kryzysie – wieszczył portal bankier.pl.

W takich okolicznościach Galatasaray zatrudnia Zahę, Ziyecha, Ndombele i Davinsona Sancheza oraz na stałe sprowadza wcześniej wypożyczonego Mauro Icardiego. W sumie ich pensje pożrą 28 milionów euro rocznie, lwią część budżetu płacowego. Według wyliczeń „The Athletic” w sumie na wynagrodzenia pójdzie 50 baniek, czyli więcej niż np. wydaje Benfica (42), Porto (27) czy Sporting (24).

Wróciła presja, by pokazać wszystkim, że Turcja ma się dobrze i jest mocna. Cholernie mocna. Potrzeba sukcesu stała się ogromna i daje przyzwolenie na taką politykę finansową – mówi Cieśliński.

Na razie przyszedł sukcesik, ale w najlepszym momencie, bo Super Lig traciła na znaczeniu. W ubiegłym sezonie pierwszy raz od 26 lat żaden przedstawiciel tych rozgrywek nie wystąpił w Lidze Mistrzów, a zgodnie z rankingiem Elo liga turecka była słabsza niż zaplecze ekstraklasy w Anglii, Hiszpanii, Niemczech i Włoszech. Przecież dekadę temu była dziewiąta w Europie…

Icardi przystawiający dłonie do uszu po golu na 3:2 na stadionie Manchesteru United to gotowy materiał na pomnik. Cztery punkty w pierwszych dwóch kolejkach to kapitalny punkt wyjścia do walki o awans do fazy play-off, a tego już nikt nie zapomni Orbekowi i Timurowi.

Prezesów pamięta się za wygrywanie mistrzostw, a nie za utrzymywanie klubów w dobrej kondycji finansowej – powiedział McManus.

I to najlepsze podsumowanie piłki nożnej w Turcji, której wspaniały symbol stanowi Galatasaray. Od skraju bankructwa do wygranej na Old Trafford w nieco ponad rok.

WIĘCEJ O TURECKIM FUTBOLU:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

20 komentarzy

Loading...