W Poznaniu z oddaniem kultywują tradycję i jak zawsze Warta przegrała w derbach z Lechem. Dziś była formalnym gospodarzem, ale w praktyce “Kolejorz” grał u siebie. Trudno o lepsze okoliczności na przełamanie i uspokojenie nastrojów.
Warciarze grają w Ekstraklasie czwarty sezon z rzędu i od początku słyną z tego, że są rywalem strasznie niewygodnym, który jest w stanie uprzykrzyć życie każdemu. Potrafili już wygrać z Legią i przy Łazienkowskiej, i w Grodzisku Wielkopolskim. W tym roku już dwa razy zabrali punkty Rakowowi. Trzy razy remisowali z Pogonią Szczecin. Sprawili wiele innych niespodzianek. Kiedy jednak naprzeciw stają piłkarze Lecha, “Zieloni” kompletnie nie potrafią się odnaleźć.
Siódme derby po powrocie do elity i siódma porażka.
Warta Poznań – Lech Poznań 0:2. Kolejne derbowe zwycięstwo “Kolejorza”
Czy Warta murowała się na całego, czy stwarzała więcej sytuacji i mogła narzekać na brak szczęścia (wiosenne starcie przy Bułgarskiej, gdy Zrelak nie wykorzystał nawet rzutu karnego), na koniec efekt zawsze jest ten sam: Lech zgarnia pełną pulę.
Dawid Szulczek pół żartem, pół serio mówił na przedmeczowej konferencji, że tym razem jego podopieczni będą chcieli zaprezentować ciekawszy futbol, bo skoro zawody poprowadzi Szymon Marciniak, nie wypada inaczej przy tak uznanym arbitrze. Niewiele z tych zapowiedzi wyszło.
Nie sprawdziło się ustawienie bez klasycznego napastnika. “Gospodarze” co prawda dość szybko otrząsnęli się po mocnym początku Lecha, gdy dwa razy bliski efektownych goli był Filip Marchwiński, a pierwszy kwadrans po przerwie mieli wreszcie odważniejszy, ale w przekroju całego spotkania nie zasłużyli na żadną zdobycz. Wyciskając ofensywną esencję z akcji Warty można wspomnieć o zamieszaniu, które juniorskim błędem sprokurował naciskany Karlstroem (Szmyt i Matuszewski zostali zblokowani), niecelnym woleju niepilnowanego Miguela Luisa i równie niecelnym uderzeniu Szmyta po zejściu do środka. Malutko.
Marchwiński na “dziewiątce” jak ryba w wodzie
Lech też jakoś szczególnie nie zachwycał, wiele akcji rozgrywał za wolno, ale zrobił wystarczająco dużo, żeby zdobyć dwie bramki i w miarę spokojnie panować nad przebiegiem wydarzeń. Marchwiński znów potwierdził, że służy mu pozycja środkowego napastnika. Ustawiony w pomocy w poprzedniej kolejce był najgorszy na boisku z Górnikiem Zabrze, za to dziś tylko Filip Dagerstal mógł z nim konkurować o miano plusa meczu.
Obie akcje bramkowe “Kolejorza” były przednie: kilka zgrabnych zagrań i klasowa finalizacja. Nawet Ba Loua po wejściu z ławki zaliczył asystę, a mógł mieć jeszcze jedną, gdyby Matuszewski bohaterskim wślizgiem nie zatrzymał Szymczaka.
Najbardziej niepocieszony zapewne będzie Velde, bo sytuacji mu nie brakowało, lecz nic nie wpadło. Szczególnie powinien żałować fatalnego pudła głową po dośrodkowaniu Karlstroema.
Kibiców Lecha dodatkowo może cieszyć zaskakująco szybki powrót po kontuzji Joela Pereiry. Biorąc pod uwagę niezłą formę Alana Czerwińskiego, który co najmniej przyzwoicie go zastępował, John van den Brom ma pozytywny ból głowy przed kolejnymi meczami.
Lech ma trochę spokoju, ale duch kompromitacji w Trnawie jeszcze długo będzie się unosił. Tak łatwo nie da się o tym zapomnieć.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Przepisy dotyczące VAR-u i kartek są do zmiany
- Piekarski bije się z myślami na temat afery premiowej. Walka nierówna
- Sąsiedzi, co poznali się w Gdyni. Mentor Zieliński przywita ucznia Myśliwca w Ekstraklasie
- Cztery powody wygranej Rakowa: fart, szczęście, uśmiech losu, Tejan
- Pogoń przypomniała sobie, jak się strzela bramki
Fot. Newspix