Pokazanie drugiej żółtej kartki Josue w Gliwicach będzie kandydować do miana najgorszej sędziowskiej decyzji tego sezonu Ekstraklasy. To zdarzenie mogłoby być idealną okazją, żeby rozpocząć – nawet na skalę międzynarodową, w końcu to idealny przykład – gorącą dyskusję na temat zmiany przepisów. Zmiany koniecznej, żeby uniknąć w przyszłości podobnych absurdów.
VAR właśnie po to został przecież wprowadzony: żeby wyeliminować u sędziów błędy rażące, najbardziej ewidentne, najbardziej kosztowne. A takim błędem bez wątpienia jest decyzja Damiana Sylwestrzaka. Przecież znacznie prędzej to Katranis faulował Josue, niż Jouse Katranisa, a mimo to z boiska wyleciał Portugalczyk. Legia przez ponad połowę meczu niezasłużenie musiała grać w osłabieniu. Tak jak rzadko usprawiedliwiam skrajnie emocjonalne reakcje ławek rezerwowych wobec sędziów, tak w tym przypadku w pełni je rozumiem i pewnie będąc na miejscu kogoś ze sztabu Legii skończyłbym z odesłaniem na trybuny.
Gdyby przepisy były tu życiowe, logiczne i praktyczne, VAR szybko by zainterweniował. Josue wróciłby na boisko, po paru minutach mało kto by tę sytuację rozpamiętywał. Protokół nie przewiduje jednak poprawiania sędziów, gdy chodzi o przedwczesne wysłanie zawodnika pod prysznic po dwóch żółtych kartkach.
Jest to absurd.
Czym bowiem w kontekście wagi decyzji i znaczenia dla dalszego przebiegu meczu różni się to, czy czerwona kartka została pokazana bezpośrednio (tu VAR może interweniować), czy też po dwóch upomnieniach? W praktyce: niczym. Efekt tu i teraz jest ten sam. Skoro tak, idiotyczne jest założenie, że w jednym przypadku można się wspomóc technologią i ewentualnie wszystko zweryfikować, a w drugim nie. Czym kierowali się autorzy tych przepisów w momencie ich tworzenia, trudno pojąć. A jeśli nawet mieli w swoim odczuciu racjonalne argumenty, to praktyka powinna ich zmusić, by po jakimś czasie uprawnienia VAR-u w tym zakresie rozszerzyć.
To samo zresztą dotyczy absolutnie idiotycznego założenia, że za zagranie zawodnika, który sam nabija sobie rękę piłką nie ma rzutu karnego. Dopiero widzieliśmy taką scenkę w wykonaniu Radovana Pankova z Legii podczas domowego spotkania z Widzewem. Argument o braku korzyści jest łatwy do zbicia, bo skoro opanowanie piłki sprawia problemy, „winowajca” potencjalnie ułatwia sobie życie, ratując się od straty czy nerwowego zagrania w dalszej fazie akcji, a więc zyskuje. Taka interpretacja przepisów to w zasadzie nagradzanie błędów technicznych i boiskowej nieudolności.
Wracając do wydarzeń z Gliwic, osobnym tematem pozostaje fakt, iż sędzia Sylwestrzak od dłuższego czasu obniża loty. Jego największym problemem pozostaje zarządzanie meczem i budowanie boiskowego autorytetu. Nawet jeśli ma mecz dość prosty do prowadzenia i nic wielkiego się w nim nie dzieje, często reaguje nerwowo i pochopnie rozdaje kartki. W starciu Josue z Katranisem zabrakło mu też wyczucia, bo przecież musiał wiedzieć, że Portugalczyk już raz został upomniany. Kilka sekund wyczekania, konsultacja z asystentem lub sędzią technicznym lub nawet „nieformalna” komenda z VAR-u (wszyscy dobrze wiemy, że takowe się zdarzają) i nie byłoby afery.
Dobrze, że już w przerwie Sylwestrzak przyznał się do błędu, dobrze, że przepraszał zawodników i sztab Legii – z drugiej strony, trudno było tego nie uczynić bez pola do polemiki – ale i tak jakaś dłuższa pauza w jego przypadku wydaje się nieodzowna.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Piekarski bije się z myślami na temat afery premiowej. Walka nierówna
- Sąsiedzi, co poznali się w Gdyni. Mentor Zieliński przywita ucznia Myśliwca w Ekstraklasie
- Cztery powody wygranej Rakowa: fart, szczęście, uśmiech losu, Tejan
- Pogoń przypomniała sobie, jak się strzela bramki
Fot. Newspix