Dawid Szwarga takiego wywiadu jeszcze nie udzielił odkąd został pierwszym trenerem Rakowa. Długo namawialiśmy szkoleniowca na rozmowę i w końcu się udało. Z tej długiej lektury dowiecie się czy trenerowi mistrzów Polski zabrakło nowego napastnika w meczach z FC Kopenhagą oraz czy jego zdaniem kadra częstochowian jest gotowa na występy w Ekstraklasie i Lidze Europy. 32-latek opowiedział też o tym, dlaczego w młodym wieku porzucił karierę piłkarza. Jako środkowy obrońca był blisko podpisania umów z GKS-em Katowice i Koroną Kielce. Kibice na Górnym Śląsku pewnie o tym wiedzą, że jego ojcem jest były ekstraklasowy piłkarz Mirosław Szwarga, który prowadził swojego syna jako trener w dwóch klubach.
– Pamiętam jak mnie zdjął w wyjazdowym meczu z Odrą Opole, to było jakoś w okolicach 70. minuty. Później na niedzielnym obiedzie panowała cisza – wspomina trener Rakowa.
W całej rozmowie nie zabrakło też nawiązań do bieżących spraw. Szkoleniowiec „Medalików” przybliżył też sylwetkę najnowszego nabytku klubu – Chorwata Ante Crnaca. Pogadaliśmy również o różnicach w grze Rakowa w stosunku do tego, jak wyglądała drużyna za czasów trenera Marka Papszuna, z którym nasz rozmówca jest w ciągłym kontakcie. Tyle słów wstępu i zapraszamy do czytania!
***
Kim chciał zostać Dawid Szwarga jak był dzieckiem? Marzeniem była kariera piłkarza?
Oczywiście, chciałem zostać piłkarzem. Powód jest prosty, wywodzę się z piłkarskiej rodziny, bo mój tata był piłkarzem, przez co cały czas pojawiałem się w szatniach czy na obozach przygotowawczych drużyn, w których tata występował. Marzenie o byciu piłkarzem było dla mnie czymś zupełnie naturalnym.
Ma pan rodzeństwo?
Nie.
Czyli jako jedynak musiał pan spełniać trochę ambicje taty? Był on dla pana wzorem?
Na pewno. Generalnie jednak mama czy tata nigdy mnie jakoś specjalnie nie naciskali, żebym szedł ścieżką życia przy piłce. To był mój wybór. Miałem dzięki tacie pewne wyobrażenie tego wszystkiego, bo mogłem bazować na obserwacjach tego co sam widziałem. Od najmłodszych lat dobrze czułem się na meczach i na boisku. Ogólnie byłem dzieciakiem, który uprawiał bardzo dużo sportów: siatkówka, piłka nożna, tenis, koszykówka. W każdej z tych dyscyplin czułem się dobrze i czerpałem z uprawiania ich sporo radości. Rywalizacja mnie nakręcała. Mogę tak o sobie powiedzieć, że częściej chciałem spędzać czas na boisku niż w szkolnej ławce.
Pana ojciec Mirosław zagrał 76 razy w Ekstraklasie. 6 w GKS Jastrzębie (sezon 1988/89) i 70 w Odrze Wodzisław Śląski (1996-98). Strzelił nawet jednego gola w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czego zabrakło panu, żeby pójść w ślady taty i zagrać w Ekstraklasie? Pan najwyżej występował w Młodej Ekstraklasie (16 meczów w Odrze Wodzisław Śląski) i II lidze (29 spotkań oraz bramka w sezonie 2009/10 dla GKS-u Jastrzębie). Tak obiektywnie to na więcej zabrakło talentu?
Umiejętności na pewno zabrakło. Tak z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że dwa razy byłem blisko tego szczebla centralnego, jeżeli chodzi o I ligę i Ekstraklasę. Zawsze czegoś brakowało. Może odrobiny szczęścia również. Myślę, że miałem momenty, w których byłem w dyspozycji, pozwalającej żeby chociaż być w kadrze ekstraklasowego lub pierwszoligowego klubu. Największymi moimi deficytami były: szybkość na dłuższym dystansie i pewnie umiejętności stricte piłkarskie.
A te dwa momenty, kiedy był pan blisko? W jakich to było klubach?
To było zimą w trakcie sezonu 2012/13. Byłem wtedy zawodnikiem Szczakowianki Jaworzno i jeździłem trochę po testach. Miałem okazję wtedy być nawet z Koroną na obozie. To było za czasów trenera Leszka Ojrzyńskiego. Było blisko podpisania kontraktu. Pamiętam, że jakieś rozmowy się toczyły, ale finalnie zostało to zatrzymane przez ówczesnego dyrektora sportowego kieleckiego klubu. Byłem wtedy także na obozie GKS-u Katowice. Wybierali wówczas między mną, a innym środkowym obrońcą (Adrianem Jurkowskim – przyp. red.). Na mnie się nie zdecydowali i to był dla mnie taki moment przełomowy, w którym sam stwierdziłem, że jestem chyba za słaby na ten poziom profesjonalny. Byłem też trochę zniechęcony, bo dwa razy blisko i dwa razy się nie udało. Kolejne kroki, które podejmowałem były już ukierunkowane bardziej na zostanie trenerem.
Dzisiejszy przewodniczący rady nadzorczej Rakowa, a ówczesny prezes GKS Wojciech Cygan był ponoć jedną z osób podejmujących decyzję czy pana zakontraktować w katowickim klubie. W 2021 roku spotkaliście się w Rakowie, bo został pan asystentem Marka Papszuna. Wyjaśniliście już sobie tamtą historię, co zdecydowało o innym wyborze działaczy katowickiego klubu?
Prezes Cygan po latach nadal się z tego nie wytłumaczył (śmiech). On nadal uważa, że to była dobra decyzja, bo pomógł mi podjąć najważniejszą decyzję, żeby w dość młodym wieku zostać trenerem. Wtedy w GKS-ie finalną decyzję podjął trener Rafał Górak, u którego później pracowałem w sztabie. Swoje do powiedzenia miał też niedawny dyrektor sportowy GKS – Robert Góralczyk, który wtedy w 2013 roku był asystentem trenera Góraka.
Dawid Szwarga w barwach trzecioligowego Nadwiślana Góra, listopad 2013 roku.
Kolejne pytanie dotyczy właśnie trenerów, z którymi pan pracował jako zawodnik: Jerzy Wyrobek, Jan Furlepa, Witold Wawrzyczek, Mateusz Sławik, Wojciech Borecki, Karol Michalski, Mirosław Szwarga, Radosław Gabiga, Krzysztof Bednarek, Adam Nocoń, Piotr Mrozek, Bogdan Pikuta i Piotr Pierścionek. Który z trenerów piłkarza Dawida Szwargi miał na niego największy wpływ?
Nie chciałbym dyskredytować swoich szkoleniowców z tamtych lat, ale to były zupełnie inne czasy, jeżeli chodzi o piłkę. Inna epoka. W ligach, w których grałem profesjonalizacja była na niskim albo bardzo niskim poziomie. Dużo się nauczyłem pod kątem tego, czego trener nie powinien robić. Bardzo dobrze wspominam współpracę z trenerem Gabigą w Szczakowiance. On teraz już nie jest szkoleniowcem. Te ponad dziesięć lat temu był młodym trenerem i był to człowiek pełny pasji. Stworzył w Jaworznie naprawdę ciekawą drużynę na poziomie III ligi. Niesamowitą postacią, którą spotkałem na swojej drodze był nieżyjący już trener Jerzy Wyrobek, u którego zaczynałem grać w II lidze. Szczerze przyznam, że może nie pamiętam już od niego jakichś zachowań taktycznych czy technicznych, ale on był po prostu wielką osobowością. Ciekawe spojrzenie na futbol miał trener Adam Nocoń, który prowadził mnie w Nadwiślanie Góra. Dziś jest szkoleniowcem lidera I ligi – Odry Opole. On już wtedy w sezonie 2013/14 miał jasny i sprecyzowany sposób grania. Było to skuteczne, bo wtedy w Nadwiślanie zrobiliśmy awans. Jakieś doświadczenia z czasów mojej gry na pewno mam i jakoś z pewnością one pomogły mi w pracy szkoleniowej, ale też nie jestem w stanie wskazać jednego trenera, który w jakiś sposób „uwiódłby” mnie swoim warsztatem na tyle, żebym dziś się na nim wzorował.
Nie wymienił pan swojego ojca, który jednak prowadził pana w Pniówku Pawłowice Śląskie (2010 rok) i Płomieniu Połomia (2016/17). Ciężka była relacja syn-zawodnik, a tata-trener?
Trudno było wtedy, kiedy grałem w drużynach taty. W Pniówku to nie on ściągał mnie do klubu, tylko po czasie on tam trafił, a ja już występowałem jako młodzieżowiec w III lidze. Pamiętam jak mnie zdjął w wyjazdowym meczu z Odrą Opole (0:1 – przyp. red.), to było jakoś w okolicach 70. minuty. Później na niedzielnym obiedzie panowała cisza. Generalnie jednak mamy bardzo dobre relacje. Jesteśmy w ciągłym kontakcie i cieszę się, że mam w najbliższej rodzinie osobę, która rozumie futbol. Jak rozmawiamy o piłce, to jesteśmy w stanie dyskutować o nieco większych szczegółach. Nie musimy podczas naszych rozmów bazować na ogółach. To jest fajne.
Mirosław Szwarga w 2013 roku, kiedy był trenerem Pniówka Pawłowice Śląskie.
Tata jest dla pana najważniejszym recenzentem już pańskiej szkoleniowej pracy?
Nie nazwałabym taty recenzentem, on bardziej pyta i jest ciekawy tego co robię. Zresztą nie tylko on, a cała rodzina. Natomiast tata nie sili się na jakieś złote rady, bo zdaje sobie sprawę z tego, że dzisiejszy futbol wygląda zupełnie inaczej niż ten z jego ekstraklasowych czasów. On miał jednego trenera i asystenta. Ja mam w Rakowie sztab składający się z kilkunastu osób. Kiedyś trzeba było zarządzać tylko drużyną, a teraz trzeba też odpowiednio zarządzać sztabem, żeby dobrze zorganizować chociażby pojedynczy trening. Budowanie relacji z zawodnikami też wygląda zupełnie inaczej niż te 30 lat temu. W sztabie jest nas po prostu więcej, przez co inna jest specyfika pracy.
Później już jako asystent od 2018 roku pracował pan w sztabach kilku trenerów GKS-u Katowice: Rafała Góraka, Dariusza Dudka, Jacka Paszulewicza i swojego obecnego asystenta w Rakowie Jakuba Dziółki. Od 2021 roku współpracował pan też rzecz jasna z Markiem Papszunem w częstochowskim klubie. Od którego z tych trenerów najwięcej pan wyniósł?
Od każdego mogłem coś wyciągnąć i od każdego mam pozytywne wspomnienia. Zwłaszcza mam tu na myśli trenera Góraka, z którym awansowaliśmy z „Gieksą” z II do I ligi. Natomiast, jeżeli miałbym wskazać jednego trenera, z którym pracowałem i od którego się najwięcej nauczyłem, to bez wątpienia był nim Marek Papszun. Nie rozdzielałbym też tego na kategorie, kiedy byłem piłkarzem i kiedy byłem asystentem. Niezależnie od kategorii wybrałbym trenera Papszuna.
Dawid Szwarga jako asystent Rafała Góraka w GKS-ie Katowice, grudzień 2019 roku
Do trenera Papszuna jeszcze wrócimy, ale to za jakąś chwilę. Kończąc wątki stricte życiowe, to muszę zapytać, co by pan robił gdyby nie pracował przy piłce? Był jakiś „plan B”?
Moja narzeczona mówi, że pewnie pracowałbym gdzieś w dziale marketingu, ale to bardziej przez doświadczenia jakie zebrałem w dwóch firmach, które prowadziłem wcześniej. Może więc właśnie by tak było i pracowałbym w branży reklamowej. Nie da się dziś już tego sprawdzić. Myślę, że mimo wszystko byłbym w jakiś sposób związany ze sportem. W polskiej piłce jest kłopot z kadrami. Na wielu stanowiskach nie ma zbyt dużej konkurencji i pewnie poszukałbym miejsca bardziej jako menedżer lub osoba funkcjonująca w klubie na innym stanowisku.
Jak ma pan doświadczenie w branży reklamowej, to ciekawe jak z pana perspektywy wyglądało to pańskie pierwsze spotkanie z właścicielem Rakowa Michałem Świerczewskim? To było ponad siedem lat temu. Pan Świerczewski przyznał przy okazji pańskiej prezentacji jako nowego trenera Rakowa, że po tamtym spotkaniu postawił przy pańskim nazwisku trzy wykrzykniki, a robi to bardzo rzadko. Jak pan zapamiętał tamtą rozmowę?
Żeby było jasne, ja nie pracowałem stricte w branży reklamowej, prowadziłem firmy razem z przyjaciółmi i po prostu samemu musieliśmy prowadzić jakieś działania marketingowe, żeby się wypromować. Trzeba było się jakoś pozycjonować się na rynku. Chodzi między innymi o projekt „Deductor”, który w swojej branży był prekursorem. Treningi indywidualne z zawodnikami czy trenerami nie były aż tak popularne.
Wracając do pytania, pamiętam tamtą rozmowę i tam nie było jakiejś kluczowej frazy czy chwili. Rozmowa przebiegła płynnie i wydaje mi się, że znaleźliśmy z Michałem nić porozumienia. Mieliśmy dobry feeling w wielu tematach. Mogłem zrobić dobre pierwsze wrażenie. Co sprawiło, że pojawiły się te trzy wykrzykniki? O to trzeba pytać Michała, ale ja mogę strzelać, że chodziło o moją osobowość, charakter i podejście pracy. Nieskromnie powiem, że mam wysoką etykę pracy, która przejawia się w każdym zajęciu, którym się zajmowałem. Uważam, że to mógł zauważyć i docenić Michał.
Czemu wtedy finalnie nie podjął pan pracy w Rakowie?
Taka była decyzja Michała. Startowałem wtedy na zupełnie inne stanowisko. Aplikowałem na funkcję dyrektora akademii. To już było prawie osiem lat temu. Wtedy wybrany został obecny dyrektor akademii Legii czyli Marek Śledź.
Michał Świerczewski (właściciel Rakowa) i trener Dawid Szwarga podczas ostatnich letnich przygotowań w Arłamowie.
Poznaliśmy trochę historii Dawida Szwargi, więc można teraz przejść do spraw bardziej bieżących. Jest pan już po ośmiu meczach w eliminacjach Ligi Mistrzów. Bilans: pięć wygranych, dwa remisy i jedna porażka, bramki: 12–6. Efekt? Awans do fazy grupowej Ligi Europy. Europejską przygodę Rakowa w tegorocznych eliminacjach można traktować, jako taki pański chrzest w roli samodzielnego trenera?
Czym jest chrzest wobec naszego całego życia? Tak realnie to jedna okolicznościowa impreza, której jeszcze na dobrą sprawę nie pamiętamy, a byliśmy przecież jej głównymi „bohaterami”. Mówiąc już tak poważnie, to faktycznie naszą dotychczasową drogę w Europie mogę nazwać takim samodzielnym trenerskim chrztem. Ja bardziej mówię, że jest to dla mnie dopiero początek. Całej kampanii europejskiej nie chciałbym na razie podsumowywać, bo nadal nie skończyła się ona dla nas. Jakieś pierwsze wnioski i podsumowania powinny nastąpić po fazie grupowej Ligi Europy. Chociaż… też nie do końca. Chyba lepiej będzie wszystko podsumowywać jak odpadniemy, a mogę powiedzieć, że nasze plany wychodzą poza fazę grupową. Chcemy kontynuować to co robiliśmy do tej pory – pokazywanie dobrego futbolu na niezłym europejskim poziomie. Chcemy dalej osiągać jak najlepsze wyniki, które będą wypadkową naszych możliwości. To nie jest jeszcze moment na jakieś podsumowania, bo nasza historia w Europie jeszcze się pisze.
Zakończyliście jednak udział w eliminacjach Ligi Mistrzów, w której finalnie nie zagracie. A byliście blisko. Od dwumeczu z Kopenhagą (0:1 i 1:1) minęło już kilka dni. Pan bezpośrednio po rewanżu w Danii był pytany o to co by zmienił. W wielu komentarzach zarzucano panu, że zbyt późno podjęliście ryzyko i otwarcie zaatakowaliście rywala. To może teraz powie pan, że faktycznie można było wcześniej ruszyć na przeciwnika?
Odpowiadałem już na podobne pytania. Słyszałem, że zabrakło nam „odwagi”. Patrzę na to trochę inaczej. Gdyby ktoś powiedział mi, że mam pobiec „odważnie” w wyścigu na 100 metrów z Usainem Boltem, to i tak bym przegrał ten bieg. Słowo „odwaga” padało też często przy okazji ostatnich wyjazdowych meczów reprezentacji Polski. Z Czechami (1:3), Mołdawią (2:3) i Albanią (0:2 – przyp. red.) nasza drużyna narodowa straciła osiem bramek w trzech meczach. Rzeczona „odwaga” padała z ust selekcjonera i samych zawodników, a mimo to spotkania przegrywaliśmy. Generalnie wszyscy jako polskie kluby i reprezentacja powinniśmy spozycjonować się w europejskim futbolu. W tej chwili nasza pozycja jest taka, że jesteśmy maksymalnie „średniakiem”. W związku z tym często mierzymy się z rywalami, którzy mają od nas większy potencjał piłkarski albo mają podobny. Jeżeli umiejętności są stosunkowo na zbliżonym poziomie, to trzeba się oprzeć na organizacji gry i intensywności taktycznej.
Czyli trzeba ograć przeciwnika trochę sposobem?
Dokładnie. I to nie oznacza, że nie ma się sposobu na rozwiązywanie sytuacji w ataku. Trzeba mieć swój pomysł na kreowanie akcji ofensywnych. Uprzedzę może kolejne pytanie. Nie, absolutnie nie chodzi mi o to, że trzeba się tylko bronić. Wracając jednak do spotkań z Kopenhagą, to „odwaga” nie byłaby w tym przypadku rozwiązaniem. Jest to spłycanie tematu i upraszczanie dyskusji. Jeżeli brak awansu do Ligi Mistrzów ma być spowodowany tylko tym, że nie podjęliśmy wcześniej ryzyka, to możemy tak mówić, ale nie są to właściwe wnioski, które powinniśmy wyciągnąć na przyszłość.
W dyskusji o Rakowie przebija się też wniosek, że Raków odpadł z Kopenhagą, bo nie sprowadził do klubu lepszego napastnika niż Łukasz Zwoliński i Fabian Piasecki. Jak się pan do tego odniesie?
Do eliminacji Ligi Mistrzów, a przede wszystkim do III i IV rundy, trzeba podchodzić z trzema napastnikami, walczącymi o miejsce składzie. Tak powinno być, jeżeli gra się tak jak my – na jedną klasyczną „dziewiątkę” w strukturze 1-3-4-3. Na tej newralgicznej pozycji napastnika trzeba mieć trzech graczy do wyboru, chociażby po to, żeby dać sobie możliwość przejścia do gry dwoma „dziewiątkami” w końcówce meczu, kiedy trzeba gonić wynik. Nie mogłem tego zrobić w Kopenhadze, bo miałem do dyspozycji tylko Fabiana i Łukasza. Tak więc zgodzę się, brakowało nam jeszcze jednej „dziewiątki”.
Łukasz Zwoliński – idealny napastnik Rakowa Częstochowa?
Nie chodzi tylko o ten jeden mecz czy dwumecz. Fabian i Łukasz powinni mieć jeszcze kogoś do rywalizacji. Brak tego dodatkowego snajpera nie był jednak elementem kluczowym, dla którego nie pokonaliśmy mistrzów Danii. Przypominam, że straciliśmy dwie kuriozalne bramki w obu meczach z Kopenhagą. W całej rywalizacji przeciwnik oddał dosłownie dwa celne strzały. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy więc awansować, stosując tak jak wcześniej – dobrą organizację gry. Bardzo ważne było też zagranie „na zero” z tyłu w pierwszym domowym meczu.
Pretensje są do naszych „dziewiątek”, ale prawda też jest taka, że nie kreowaliśmy zbyt wielu klarownych sytuacji. FC Kopenhaga była bardzo dobrze zorganizowaną drużyną – najlepszą spośród naszych rywali w eliminacjach Ligi Mistrzów. Okazji z naszej strony było niewiele. Czy lepsza „dziewiątka” czy mówiąc inaczej „dziewiątka” numer jeden w naszej hierarchii pomogłaby w większym kreowaniu sytuacji? Nie. Napastnik jest od tego, żeby takie okazje finalizować. OK, są „dziewiątki” o topowych umiejętnościach, które same potrafią wykreować sobie sytuacje. Na kogoś takiego nie stać nas. Nie uważam, że brak jeszcze jednego napastnika sprawił, że nie udało się pokonać Kopenhagi, co nie zmienia faktu, że w idealnym świecie ten jeszcze jeden człowiek do ataku powinien być w naszej kadrze.
Dawid Szwarga po rewanżowym meczu z FC Kopenhagą w IV rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, który Raków zremisował 1:1.
Licząc powroty z wypożyczeń do Rakowa trafiło tego lata piętnastu piłkarzy. Pan jest zadowolony z tego okna?
Docelowo uważam, że jest to za dużo zmian. Nie jest to zdrowe, kiedy doprowadza się do piętnastu transferów przychodzących. Raków musiał jednak przejść taką przebudowę. Z klubu odeszli bardzo ważni gracze, którzy przez lata odgrywali istotne role w życiu drużyny: Tomaš Petrašek, Patryk Kun, Sebastian Musiolik czy Vladislavs Gutkovskis. Tomek grał jeszcze w II i I lidze, a Patryk i Sebastian w I lidze. Oni wszyscy byli związani z Rakowem i to nie tylko sportowo, ale również emocjonalnie. Osobiście uważam, że tych nowych twarzy było trochę za dużo. Cztery lub pięć transferów to powinno być maksimum przed eliminacjami takich rozgrywek jak Liga Mistrzów. Raków był jednak na takim etapie, że musiało dojść do przebudowy, o której mówiłem, ze względu na rozegranie 34 spotkań w pół roku. To tyle ile część drużyn zagra przez rok, w związku z tym nasza kadra musiała być znacznie szersza.
Na ocenę transferów przyjdzie jeszcze czas. Musimy jednak pamiętać, że każdy zawodnik powinien mieć czas na adaptację. Nie mówię tylko i wyłącznie o Rakowie i specyfice naszego systemu czy zasad. Dla każdego piłkarza nowy klub, to zmiana miejsca zamieszkania, przeprowadzka dla całej rodziny, żony i dzieci czy szukanie nowego domu, przedszkola, szkoły. To jest duże zamieszanie w życiu dla każdego człowieka. Czasami zawodnicy pierwszy raz w karierze wyjeżdżają zagranicę. Przykładami mogą być tutaj Sonny Kittel czy Ante Crnac. Jest dużo tych zmian stricte życiowych, a jeszcze dochodzi aspekt sportowy i nasza wewnętrzna rakowska specyfika organizacyjno-taktyczna. Pomimo tego, że zrobiliśmy 15 transferów, to głęboko wierzę, że obecna drużyna Rakowa z każdym dniem, treningiem i meczem będzie tylko coraz lepsza. Nowi piłkarze będą się adoptować do życia w Częstochowie, jak również do grania w naszym zespole.
Wspomniał pan o Ante Crnacu. To wasz najnowszy nabytek z chorwackiego Slavena Belupo. Był przedstawiany przez was jako napastnik, a sprawdziłem, że on częściej występował jako skrzydłowy. Czasami był przestawiany na pozycję numer „dziewięć”, ale trochę z konieczności. Dla pana to bardziej napastnik, ofensywny pomocnik czy może skrzydłowy?
Dla mnie Ante jest przede wszystkim takim zawodnikiem, jakich Raków powinien ściągać. Jest młody, bo ma niespełna 20 lat. Ma bardzo wysoki potencjał motoryczny. Drugą cechą wiodącą jest jego lewa noga. Nieźle wykańcza akcje zarówno z pola karnego jak i z dystansu. Oczywiście on nie jest jeszcze typową „dziewiątką”, która bazuje na tym, że odpowiednio zachowuje się w „szesnastce” przeciwnika. W Slavenie Belupo również grywał na skrzydle w strukturze 1-4-3-3. Jego firmową akcją było zejście z prawego skrzydła do środka i strzał. Zdarzało mu się grać jako napastnik. Wierzymy głęboko, że biorąc pod uwagę jego potencjał piłkarski i motoryczny z czasem zrobimy z niego „dziewiątkę”, która będzie dawała nam dużo radości poprzez strzelanie seryjnie goli.
Bardzo ciężko jest sprowadzić zawodnika w jego wieku, z jego doświadczeniem i ograniem na pozycji środkowego napastnika. On ma już strzelonych kilkanaście goli (19 w 79 występach – przyp. red.). Przeważnie tacy gracze kosztują 3-4 mln euro, jak nie więcej. Biorąc pod uwagę to wszystko, wiemy że Ante będzie potrzebował czasu na wdrożenie się do naszego zespołu pod kątem gry na pozycji numer „dziewięć”, ale finalnie uważam, że jesteśmy w stanie zrobić z niego napastnika z prawdziwego zdarzenia, bo potencjał ma naprawdę spory.
Budowanie tożsamości. Dawid Szwarga jako dowód na to, że Raków idzie swoją drogą
Odejście z Rakowa dyrektora sportowego Roberta Grafa jest dla pana zaskoczeniem?
Nie chciałbym komentować tej decyzji. Z Robertem na pewno miałem dobre relacje, kiedy współpracowaliśmy. Funkcjonowanie w Rakowie to są pewne wyrzeczenia. Skutecznie w tym klubie może pracować tylko osoba, która naprawdę całym sobą kocha futbol i może poświęcić dużo czy bardzo dużo swojego czasu. Wiem, że tak właśnie było z Robertem. Właściciel klubu zdecydował, że trzeba wykonać kolejny krok, żeby jeszcze bardziej zintensyfikować działania skautingowe. Michał Świerczewski jako właściciel ma do tego pełne prawo. Do tej pory jego decyzje personalne, jak i ciągła chęć rozwoju napędzały klub i były trafne.
W założeniu to często dyrektor sportowy wytycza plan działania klubu, bo zatrudnia między innymi trenera czy koordynuje cały pion sportowy. Nie obawia się pan, że nowy człowiek na tym stanowisku jakoś wpłynie na pańską codzienną pracę?
Są różne modele funkcjonowania dyrektora sportowego względem całego klubu i trenera. Siłą Rakowa jest jasno sprecyzowane DNA. Najważniejsze osoby w klubie wiedzą jak chcą go prowadzić i jak zarabiać dla niego pieniądze. Wszyscy wiemy jak chcemy grać i jakich chcemy sprowadzać zawodników. To wszystko wie właściciel i często on wyznacza strategię. Teraz musimy mieć plan na to, jak przy naszym potencjale finansowym stworzyć zespół, który będzie w stanie przeciwstawić się rywalom w Europie. Nie możemy tylko bazować na aspektach techniczno-taktycznych. Piłka nożna na tym europejskim poziomie to biznes. W takiej Lidze Mistrzów czy Lidze Europy kluby mają po prostu więcej pieniędzy, żeby ściągać lepszych piłkarzy. Raków wie, w którym miejscu jest obecnie i nowy dyrektor sportowy musi to zaakceptować, jednocześnie dążąc do dalszego rozwoju klubu jako całości.
Trener Rakowa i były już dyrektor sportowy częstochowskiego klubu – Robert Graf.
Zebrał pan na początku sezonu trochę doświadczenia w temacie gry co trzy dni. Jaki jest w tym największy problem? Polskie kluby w ostatnich latach rzadko sobie z tym radziły i kiedy nieźle spisywały się w Europie, to traciły punkty w lidze.
Jest to wyzwanie. Dużą różnicą jest też to czy terminarz układa się tak, że gra się dosłownie co trzy dni czy jest może jeszcze jeden dodatkowy dzień i po meczu pucharowym kolejne spotkanie odbędzie się czwartego dnia. Ten jeden dzień więcej bardzo wiele znaczy w kontekście regeneracji dla zawodników. Raków do tej pory bardzo mocno bazował na tym, że dostosowywał cały tydzień treningów pod przygotowanie się do konkretnego rywala. Poświęcaliśmy na to bardzo dużo czasu, ale mieliśmy na to więcej czasu, bo w zasadzie cały tygodniowy mikrocykl. Taki standard wyrobił w klubie trener Papszun. Jak się gra co trzy, cztery dni to coś trzeba poświęcić. Czasami muszę podjąć decyzję, że z czegoś musimy zrezygnować. Pomijamy wtedy świadomie ćwiczenia jakiejś fazy gry lub odpuszczamy jakąś odprawę czy nawet cały trening. Nie ma na to wszystko czasu, żeby w pełni przygotować się do gry przeciwko konkretnemu przeciwnikowi. Trzeba iść na ustępstwa. Jeszcze bardziej trzeba wtedy bazować na swoich zasadach i modelu gry. Ten swój sposób grania trzeba bardziej udoskonalać, względem tego co prezentuje rywal.
Drugim wyzwaniem jest logistyka i ciągłe podróże. W Lidze Europy będziemy grać w czwartki. Pierwsze spotkanie mamy w Bergamo z Atalantą o godzinie 21.00. Ze stadionu ruszymy pewnie w okolicach północy. Do Polski wrócimy pewnie po godzinie 4.00. Co następnego dnia mogę zrobić z zawodnikami, którzy nie spali całą noc? Odpada więc kolejny dzień, który teoretycznie można by było przeznaczyć na trening wyrównawczy. Organizacja i logistyka musi być zaplanowana naprawdę na najwyższym poziomie.
Trzecim wyzwaniem jest cały proces regeneracji zawodników. Największe kluby zachodnie, które grają co trzy dni i z którymi się konsultowaliśmy, regenerację stawiają na pierwszym miejscu. Wszystko zależy też od możliwości jakie się ma. W wielu klubach zawodnicy po takich nocnych lotach nie jadą do domu, tylko śpią w ośrodku treningowym. Ważna jest też liczba fizjoterapuetów. Bardzo istotne jest wypracowanie procedur regeneracyjnych na dzień i dwa dni po meczu. Ważne jest posiadanie szerokiej i wyrównanej kadry, bo są dziś narzędzia diagnostyczne, które pomagają w tym, żeby ustalić czy jakiś zawodnik nadaje się do gry po trzech dniach od poprzedniego meczu czy może jest jeszcze zbyt zmęczony. Czasami jest tak, że ktoś nie jest odpowiednio zregenerowany, a i tak musi grać, bo na jego pozycji jest zawodnik, który obecnie nie jest gotowy do występu, bo ma słabsze umiejętności albo jest nowym graczem i dopiero trwa jego proces wdrażania do zachowań zespołu. Jak więc widać jest szereg różnych istotnych, ale i skrajnie różnych czynników, które wpływają na to, że granie co trzy dni jest bardzo trudne. Takie rozgrywanie spotkań przez całą rundę, a to nas czeka, jest zupełnie innym sportem niż granie raz w tygodniu.
Pojawiło się sporo opinii, że skoro Raków i Legia Warszawa zagrają w fazie grupowej europejskich pucharów, to głównym faworytem do mistrzostwa Polski jest Lech Poznań. Pan też tak uważa?
To, że z czterech pierwszych zespołów z poprzedniego sezonu Lech i Pogoń Szczecin nie zagrają w fazie grupowej któregoś z pucharów, jest na pewno ich atutem w kontekście rozgrywek Ekstraklasy. Uważam, że dużym problem w Polsce jest też to, że nasze kluby w znikomym stopniu przekazują sobie „know-how” na temat tego, jak skutecznie łączyć grę w lidze i europejskich pucharach co trzy, cztery dni. Uważam, że dzielenie się takimi doświadczeniami wyszłoby wszystkim na dobre w perspektywie kilku lat, bo moglibyśmy poprawiać klubowy ranking całej Ekstraklasy. Dlatego moim zdaniem kluby, które najczęściej reprezentują nas w pucharach powinny dzielić się swoją wiedzą i wnioskami. Takie wskazywanie kluczowych elementów, które pozwala skutecznie łączyć grę w Ekstraklasie z występami w Europie, byłoby bezcenne.
Wracając do pytania, to sam jestem ciekaw, jak dużą przewagę w lidze zyskają na braku występów w rozgrywkach europejskich Lech i Pogoń. My ze swojej strony na pewno zrobimy wszystko, żeby jak najlepiej połączyć grę na tych dwóch frontach. Myślę, że nasze czołowe kluby są coraz lepiej do tego przygotowane. Lech w tym sezonie nie awansował do fazy grupowej Ligi Konferencji, ale w poprzednim zebrał bardzo dużo cennego doświadczenia pod tym kątem. W Poznaniu na pewno wyciągnęli dużo wniosków. My jako Raków w poprzednich dwóch latach, co prawda nie graliśmy w grupie, ale też mieliśmy jakieś doświadczenia z występami w eliminacjach europejskich pucharów i na pewno pomogło to nam w ostatniej kampanii eliminacyjnej. Legia też ma swoje wnioski. Fajnie byłoby, żeby wymienić się takimi spostrzeżeniami, bo na przestrzeni kolejnych miesięcy we wszystkich klubach, które reprezentowały lub reprezentują nas w pucharach, może dojść do dużych zmian wśród trenerów, sztabów czy dyrektorów. Później wyciągnięcie takich wniosków na przyszłość może gdzieś po prostu przepaść. Jako polskie drużyny musimy szukać swoich małych przewag między innymi w organizacji, logistyce, wiedzy.
Domowe mecze fazy grupowej będzie rozgrywać w Sosnowcu, bo wasz stadion przy Limanowskiego nie spełnia wymogów UEFA. Między innymi Fabian Piasecki powiedział, że gdybyście grali pierwszy mecz z FC Kopenhagą w Częstochowie, to pewnie nie przegralibyście tamtego spotkania. Zastanawiam się czy może nie powinniście rozegrać jakiegoś ligowego meczu w Sosnowcu, żeby nieco lepiej poznać tamten obiekt czy samo boisko. Uważa pan, że takie ekstraklasowe przetarcie przed domowymi meczami ze Sturmem Graz, Sportingiem Lizbona czy Atalantą w Lidze Europy przydałoby się?
Jeden dodatkowy mecz nic nam nie da w kontekście adaptacji. Byłoby to kolejne duże wyzwanie logistycznie. Dosłownie cały klub trzeba by było przenieść na dzień lub dwa do Sosnowca. Musielibyśmy tam pojechać z drużyną dzień przed meczem i spędzić tam przedmeczową noc. Trzeba by było zabrać zawodników od rodzin i swoich codziennych obowiązków. Patrząc na koszty i zyski takich działań uważam, że więcej jest kosztów. Dlatego takich pomysłów jak ligowe spotkania w Sosnowcu raczej nie będziemy realizować.
Pierwszym trenerem obecnych mistrzów Polski Dawid Szwarga jest od początku tego sezonu. Na zdjęciu z napastnikiem Rakowa Fabianem Piaseckim.
Na co was będzie stać w Lidze Europy? Trzecie miejsce i zagranie wiosną w Lidze Konferencji to plan minimum?
Takie plany będzie można snuć, kiedy lepiej poznamy naszych rywali. Wydaje mi się, że nie do końca na razie wszyscy doceniamy przeciwników, z którymi będziemy grać. To dla nas w Polsce jest dość typowe. Jesteśmy już świeżo po pierwszej odprawie na temat Atalanty Bergamo i trzeba powiedzieć jasno, że będziemy się mierzyć z bardzo trudnym i klasowym zespołem. W fazie grupowej Ligi Europy chcemy zdobywać punkty i skutecznie rywalizować z teoretycznie lepszymi od nas drużynami. Ten nasz cel pewnie się wykrystalizuje po pierwszych spotkaniach. To nie jest tak, że jesteśmy zadowoleni już z samego awansu do grupy. Dlatego mówiłem już wcześniej, że na podsumowania naszego występu w Europie przyjdzie jeszcze czas. Wierzę głęboko, że w tych sześciu spotkaniach grupowych będziemy punktować.
Dawid Szulczek (trener Warty Poznań), Adrian Siemieniec (Jagiellonia Białystok) i Dawid Szwarga – wszystkich łączy samodzielna praca w Ekstraklasie, studia na katowickim AWF-ie i młody wiek jak na pierwszych trenerów. Czy na uczelni spotkaliście jakiegoś świetnego wykładowcę-trenera, który was mocno popchnął w działaniu czy po prostu byliście mocnymi rocznikami?
Z Dawidem kilka razy się spotkaliśmy na swojej drodze. Tak było w czasach jak był asystentem w Rozwoju Katowice czy jak był gościem na zebraniach „Deductora”, na których pojawiali się młodzi i ambitni trenerzy. Dwa albo trzy razy widzieliśmy się na takich spotkaniach. Z Adrianem też znaliśmy się i znamy się dość dobrze. Nie wskazałbym żadnego wykładowcy, którego poznaliśmy na AWF-ie i on cudownie sprawiłby, że nasza trójka teraz pracuje w Ekstraklasie. Jak miałbym wskazać element, który do tego doprowadził, to było nim otaczające nas środowisko, o które sami zadbaliśmy. Wewnątrz „Deductora” dbaliśmy o to, żeby otaczać się ludźmi o wysokim poziomie wiedzy i wniosków. Często wyjeżdżaliśmy też na zagraniczne staże. Sami o to dbaliśmy i to nasza praca oraz samozaparcie zadecydowały o tym, że jesteśmy dziś w takich, a nie innych miejscach.
Trener Rakowa i szkoleniowiec Warty Poznań – Dawid Szulczek znają się od lat.
Raków ma kadrę na obronę mistrzostwa Polski i skuteczną grę w Lidze Europy?
Teoretycznie tak, natomiast kluczowa będzie dynamika sezonu. Najważniejszy aspekt to ilość urazów i kontuzji. Kolejna sprawa to losy zawodników, którzy już są kontuzjowani. Jak długo będzie trwał ich powrót do zdrowia? Jak długo będą dochodzić do optymalnej dyspozycji? Co się wydarzy na przestrzeni sezonu z zawodnikami, którzy będą mniej grali? Jak trudy sezonu zniosą gracze, którzy pierwszy raz w swoim życiu zagrają tak wiele spotkań w tak krótkim wymiarze czasu? Istotna będzie też forma rywali. Niewiele osób zwraca na to uwagę, ale średnia punktów z wiosny Rakowa i Legii była na bardzo zbliżonym, wysokim poziomie. Wiele czynników wpłynie na ocenę tego czy dobrze przygotowaliśmy kadrę na ten sezon, również dyspozycja przeciwników. Wierzę jednak, że jak będzie zdrowie, to wspólną pracą sztabu i zawodników doprowadzimy do tego, że będziemy grali skutecznie na dwóch frontach.
Wiem, że w trakcie przerwy między sezonami nie miał pan czasu na urlop. Teraz podczas przerwy na mecze reprezentacji była chwila na odpoczynek?
Nie, nie było za bardzo czasu na odpoczynek. W czasie przerwy między sezonami też nigdzie nie wyjeżdżałem. Uważam, że to była dobra decyzja, bo pozwoliło to mi i drużynie lepiej przygotować się do europejskich rozgrywek. Dobrze rozplanowaliśmy dzięki temu obozy przygotowawcze pod względem szkoleniowym i organizacyjnym.
Teraz też za dużo czasu wolnego nie było, bo urlopem nie nazwałbym zjazdu kursu UEFA PRO. Może inaczej, to był taki przymusowy „urlop” narzucony przez związek. To była krótka przerwa od codziennej pracy w Rakowie, ale nie od piłki.
Raków Marka Papszuna grał bardziej bezpośrednio i mniej ryzykował w krótkim rozgrywaniu piłki od własnej bramki względem drużyny Dawida Szwargi. Prawda czy fałsz?
Trzeba brać pod uwagę specyfikę każdego meczu, który rozgrywamy. Dobrymi przykładami mogą być dwa ligowe spotkania z początku tego sezonu z Wartą Poznań (2:2) i Piastem Gliwice (1:2 – przyp. red.). W tych meczach mieliśmy bardzo niski poziom odbiorów piłki na połowie przeciwnika. Niewiele w naszej grze było obrony wysokiej. Ktoś patrząc w statystyki mógłby powiedzieć, że Raków Dawida Szwargi jest dużo słabszy pod względem obrony wysokiej czy pressingu od Rakowa Marka Papszuna. A to był przecież znak firmowy naszej drużyny w ostatnich latach. Tymczasem Warta i Piast w zasadzie ani razu nie zaczynały swoich akcji po krótkim wznowieniu gry. Wszystko było zaczynane dalekim, długim podaniem. Bramkarze grali w tych spotkaniach cały czas bezpośrednio. Zawodnicy przeciwników nie zbiegali nawet do niskiego budowania akcji. Od razu ustawiali się pod długie podanie. W takich meczach nie ma po prostu kiedy wyjść wyżej pressingiem.
Specyfika rywala i jego plan na mecz również determinuje nasz sposób grania. Musimy się zaadaptować do sytuacji. Dlatego nasza obrona wysoka w tych dwóch spotkaniach wyglądała słabo. Na pewno chcemy grać krótko od tyłu, na pewno chcemy wciągać rywala na swoją połowę. Mamy pewne zasady i koncepty, które mają sprawić, że będziemy skuteczni w niskim budowaniu akcji. Robiliśmy to już jednak w Rakowie za trenera Papszuna. W poprzednich dwóch sezonach bywały mecze, w których graliśmy na krótko od tyłu. Nie mogliśmy grać bezpośrednio, bo przeciwnicy zaczęli się do nas ustawiać bardzo nisko na własnej połowie. Jeżeli ktoś szuka różnic między dzisiejszym Rakowem, a tym z poprzedniego sezonu, to faktycznie częściej rozgrywamy akcję krótkimi podaniami od tyłu. Szala jest pod tym kątem nieco bardziej przechylona w tym kierunku, ale to jest maksymalnie kilkanaście procent.
Szwarga był asystentem Marka Papszuna od 1 lipca 2021 roku. W kwietniu ogłoszono, że będzie jego następcą w roli pierwszego trenera Rakowa.
Pana Raków to trochę bardziej ofensywna modyfikacja pomysłu na zespół trenera Papszuna?
Znowu wszystko zależy od tego do czego nas zmusza boiskowa sytuacja. Jak ktoś spojrzy na mecze z Karabachem (3:2 i 1:1) czy Arisem (2:1 i 1:0 – przyp. red.), to pewnie nie powiedziałby, że jesteśmy dziś bardziej ofensywną wersją Rakowa z ostatnich lat. Jesteśmy jednak mistrzem Polski. To niesie za sobą różne konsekwencje. Wiele zespołów w Ekstraklasie, przygotowując się do meczów z nami, bazuje na działaniach obronnych, żeby bronić nisko albo średnio lub dobrze wysoko. To sprawia, że my częściej mamy piłkę i musimy mieć plan na to, co z nią zrobić. Przygotowując się do sezonu dużo pracowaliśmy nad różnymi rozwiązaniami w ataku, bo po rundzie wiosennej poprzedniego sezonu wiedzieliśmy, że będziemy do tego zmuszeni i musimy jako zespół ewoluować. Ta ewolucja trwa już od jakiegoś czasu. Jako asystent pracowałem w Rakowie dwa lata i naprawdę w tym czasie mocno pracowaliśmy nad naszymi zachowaniami w ataku, kiedy mamy piłkę. Teraz to jest jeszcze istotniejsze, bo wszyscy będą kierować się w spotkaniach z nami zasadą: „Bij mistrza”. Każdy rywal w meczach z nami będzie bazował przede wszystkim na obronie i cechach wolicjonalnych. Chodzi mi oczywiście o starcia w naszej Ekstraklasie.
Po odejściu Marka Papszuna w klubie został w zasadzie cały jego sztab. Od początku tak miało być? Nie obawia się, że jak pana poprzednik obejmie jakiś zespół, to będzie chciał zabrać ze sobą kogoś z Rakowa?
Oczywiście istniało duże niebezpieczeństwo, że ktoś od razu odejdzie razem z trenerem Papszunem. Z każdym z trenerów-asystentów musiałem przeprowadzić rozmowę na temat jego roli w moim sztabie. Były też rozmowy na tematy kontraktowe. Cieszę się bardzo, że 90 procent sztabu zostało. To byli ludzie ściągani i wyselekcjonowani przez trenera Papszuna. Oni nie byli brani z przypadku. Nadal twierdzę, że Raków ma najlepszy sztab szkoleniowy w Polsce. Nie chodzi tylko o stanowiska trenerów, ale również cały sztab medyczny, fizjoterapeutów, trenerów motorycznych, kierownika drużyny czy cały dział organizacji. Jest ryzyko, że jak trener Papszun przejmie jakiś klub czy drużynę, to któryś z członków sztabu obecnego Rakowa dostanie ofertę życia, bo w grę będzie wchodzić praca na przykład w jakimś klubie zagranicznym. Na pewno wtedy siądziemy do rozmów. Będziemy wówczas dyskutować nad tym, jak rozwiązać sytuację. Nikogo nie będę tutaj trzymał na siłę i za wszelką cenę. Jak ktoś uzna, mimo ważnego kontraktu, że chce iść do jakiegoś ciekawego miejsca z trenerem Papszunem, to nie będzie sensu wstrzymywać kogoś wbrew jego woli. Jeżeli do takiej sytuacji dojdzie to negocjacje z pewnością nie będą łatwe. Nikogo nie oddam za darmo (śmiech).
Nadal dużo rozmawia pan z trenerem Papszunem? Była okazja porozmawiać po dwumeczu z Kopenhagą. Pamiętam, że w Tallinnie mówił pan na przedmeczowej konferencji, że po pierwszym spotkaniu z Florą dłużej porozmawialiście.
Tak. Zdzwaniamy się raz na jakiś czas. Bardzo sobie cenię te rozmowy. Ta ostatnia trwała bardzo długo. Dotyczyła spotkań z FC Kopenhagą. Rozmawialiśmy także o Ekstraklasie, bo trener Papszun jest teraz ekspertem w Lidze+ Extra i między innymi dzięki temu śledzi mocno nasze rozgrywki ligowe. Jestem bardzo wdzięczny i zadowolony, że zawsze taki telefon mogę wykonać. Dzięki temu mogę wymienić się z trenerem Papszunem różnymi spostrzeżeniami. Wiem, że jego każda uwaga będzie niezwykle cenna. Oczywiście teraz finalnie decyzję dotyczące drużyny podejmuję ja, ale dla młodego trenera jakim jestem bardzo ważne jest mieć wokół siebie ludzi, do których mogę się zwrócić o radę i pomoc. Świadomość, że mam takie osoby w moim otoczeniu jest czymś bezcennym. Chodzi o szczere i dobre intencje wobec mnie i drużyny. Mam poczucie, że właśnie takie relacje mam z trenerem Papszunem.
Kończąc, wszyscy widzimy co dzieje się wokół reprezentacji Polski po ostatniej porażce z Albanią 0:2. Fernando Santos stracił pracę. Jednym z głównych kandydatów do zastąpienia go jest Marek Papszun. Według pana to dobry kandydat na selekcjonera?
Najlepszy.
Rozmawiał MACIEJ WĄSOWSKI
WIĘCEJ O RAKOWIE CZĘSTOCHOWA:
- Wdowiak: – Decyzję o odejściu podjąłem dopiero po rewanżu z Karabachem
- Zaskakujący moment odejścia dyrektora Grafa. „Pewnie następca jest wybrany”
- Stefański: Raków i Legia swoje ligowe mecze po pucharach będą rozgrywać w niedzielę
- Trela: Profil typu dziewięć i pół, czyli jak zwiększyć elastyczność taktyczną Rakowa
Fot. Newspix