Polscy siatkarze sporo się w ostatnich dniach nagrali. Sześć meczów przyniosło im sześć zwycięstw. Mistrzostwa Europy rządzą się jednak własnymi prawami, bo to, co najważniejsze, dopiero przed nami. Biało-Czerwoni w ich ćwierćfinale zmierzą się dziś z Serbią, a potem mogą zagrać ze Słowenią. A więc drużyną, która pokonywała Polaków… w czterech ostatnich edycjach tej imprezy.
W walce o medale mistrzostw Starego Kontynentu pozostało już tylko sześć drużyn. Nasi reprezentanci dotychczas konsekwentnie robili swoje, ale co ciekawe, nie są jedyną niepokonaną drużyną. Żadnej porażki nie zanotowali też Słoweńcy i Włosi.
Czy jednak gra Polaków była perfekcyjna? Jeśli chodzi o fazę grupową: trudno było się do czegoś przyczepić. Co prawda Biało-Czerwoni mieli momenty, w których „przysypiali”, choćby w przegranym secie z Holandią. Ale przy takiej liczbie meczów, i to na dodatek z zespołami o zdecydowanie mniejszym potencjale, trudno o nieprzerwane trzymanie koncentracji.
W meczu z Belgią, a więc pierwszym spotkaniu fazy pucharowej, spodziewaliśmy się już jednak naszych siatkarzy grających na maksymalnych obrotach. A tak do końca nie było.
Trzeba umieć wychodzić z opałów
W niedzielę wynik się zgadzał, ale nie dało się nie zauważyć, że po dwóch wręcz znakomitych pierwszych setach (wygranych do 16 i 17) poziom gry Biało-Czerwonych drastycznie spadł. Możemy spekulować, że przyczyniły się ku temu decyzje Nikoli Grbicia, który wprowadził na boisko Bartosza Kurka oraz Kamila Semeniuka, a więc dwóch zawodników z falującą ostatnio formą (w przypadku pierwszego z nich pojawiała się też kwestia kontuzji). Inna sprawa, że w teorii niewielkie zmiany personalny nie powinny mieć aż takiego przełożenia na grę.
Polacy przegrali jednak trzeciego seta, a w czwartym potrzebowali znakomitej końcówki, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Trudno tu nie mówić o nerwówce. Nerwówce, która według Olka Śliwka może na Polaków zadziałać koniec końców… pozytywnie.
– Drużyna, która chce coś osiągnąć w turnieju, potrzebuje mieć w nim kłopoty i z nich wychodzić – mówił 28-latek w „Przeglądzie Sportowym”. – My te kłopoty mieliśmy i z nim wyszliśmy. Mam nadzieję, że na te trudne sytuacje wytworzą się przeciwciała, o których często mówi nam trener. Będziemy świadomi tego, że trzeba naciskać przeciwnika przez cały mecz.
Czy faktycznie można wyjść z takiego założenia? O opinię na temat słów polskiego przyjmującego zapytaliśmy eksperta – Ireneusza Kłosa, 337-krotnego reprezentanta Polski: – Oczywiście, że tak, zgadzam się z Olkiem. Przed fazą pucharową mieliśmy problemy tylko z Holandią i to tylko w pierwszym secie, kiedy Nimir Abdel-Aziz i spółka męczyli nas zagrywką. A poza tym wszystko szło bardzo gładko. Tak więc może Olek ma rację, że potrzebowaliśmy wstrząsu, momentu, w którym byliśmy pod presją. Bo to bardzo ważne w kontekście starć z mocnymi zespołami, które właśnie przed nami.
Jakie jeszcze wnioski można wyciągnąć po meczu z Belgami? Ireneusz Kłos wskazuje na dyspozycję… naszego kapitana: – Grbić chciał pozwolić zmiennikom na dłuższy pobyt na boisku, ale to przyniosło negatywne efekty. Przede wszystkim: to kolejny słabszy występ Bartka Kurka. Jakoś nie potrafi się na tych mistrzostwach odnaleźć. Stawianie na niego na siłę chyba nie jest najlepszym pomysłem. Na miejscu Grbicia dałbym więcej szans Bartkowi Bednorzowi, który też może wejść w podwójnej zmianie z Grzegorzem Łomaczem. Ale oczywiście Kurek wciąż jest bardzo ważnym zawodnikiem, jego problemy biorą się kontuzji. Nic z tym nie zrobimy.
Na końcu najważniejsze jest jednak to, że Belgia to już dla Biało-Czerwonych przeszłość. Istotne będzie po prostu wyciągnięcie wniosków i pamiętanie, że znacznie lepsze drużyny takiego spadku poziomu gry już raczej nie wybaczą. Pytanie: czy do takich zespołów zalicza się Serbia?
Jedna trzecia planu
Z jednej strony mówimy o reprezentacji, która ma długie i bogate siatkarskie tradycje. Z drugiej Serbowie są w podobnej sytuacji co choćby Brazylijczycy: to znaczy ich najlepsze pokolenie powoli się wykrusza. Zawodnicy jak Aleksandar Atanasijević czy Marko Ivovic może i nie należą do sportowych staruszków (co innego „niezniszczalny” Marko Podraščanin), ale wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że swój szczyt formy mają już za sobą. A na domiar złego: w serbskiej układance na ten moment brakuje Urosa Kovacevicia, który na ME z powodu kontuzji nie rozegrał dotychczas ani jednego spotkania. Były zawodnik Warty Zawiercie co prawda na treningach jest już w stanie skakać, ale wątpliwe, czy wyrobi się na mecz z Polską. Ba, śmiało możemy założyć, że jeszcze w 1/4 nie zagra.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Jeśli chodzi o poprzednie mecze Serbów na trwającej imprezie: zacznijmy od tego, że trafili do zdecydowanie najmocniejszej grupy mistrzostw Europy, w której rywalizowali m.in. z Włochami, Niemcami oraz Belgami. Ostatecznie na ich koncie znalazły się cztery zwycięstwa oraz jedna porażka, która przyszła oczywiście z Italią. To jedno niepowodzenie Serbów zresztą dość sporo nam powiedziało. Bo Atanasijević i spółka nawet nie nawiązali walki z Włochami. Przegrali w trzech setach, kolejno do 15, 19 i 21 punktów.
Co taki wynik dokładnie sugeruje? Że choć Serbia przystępując do ME, po cichu liczyła na krążek, to jednak jest ekipą z tego „drugiego szeregu”. A więc pod względem potencjału sportowego ustępuje Polsce, Włochom, Francji oraz Słowenii. Ireneusz Kłos nie zamierza jednak lekceważyć Serbów. I podkreśla ich dobrą formę: – Serbowie pokazali w ostatnich meczach, że potrafią nieźle grać w siatkówkę. Jestem ciekawy, jak zaprezentują się w ćwierćfinale. Na pewno Polacy będą musieli być skoncentrowani już od początku do końca meczu.
Starzy i nielubiani znajomi
A co jeśli serbska przeszkoda zostanie pokonana? Bardzo możliwe, że dojdzie do powtórki z poprzedniej edycji mistrzostw Europy. A także z 2019, 2017 oraz 2015 roku. Bo Polacy znowu mają szansę zmierzyć się ze Słowenią. Drużyną, którą choćby w Lidze Narodów w ubiegłych latach potrafiliśmy pokonywać, ale jeśli chodzi o sam europejski czempionat: mówimy o prawdziwej zmorze Biało-Czerwonych. Słoweńcy już cztery razy z rzędu ogrywali nas w tym turnieju.
Tak pisaliśmy o przegranej Polaków ze Słowenią w 2021 roku:
„Jeśli znacie się na odczynianiu klątw i uroków, podskoczcie do siedziby Polskiego Związku Piłki Siatkowej albo na najbliższe zgrupowanie męskiej reprezentacji Polski. Bo naprawdę to, co stało się w tym sezonie, trudno logicznie wytłumaczyć. Mając wszelkie atuty do tego, by zdobyć na igrzyskach medal, przegraliśmy w ćwierćfinale. Znowu. Teraz, mając wielkie szanse na wygraną w mistrzostwach Europy, przegraliśmy ze Słowenią. Znowu.”
To już wtedy był moment, w którym szala goryczy została przelana. Polscy siatkarze przez mistrzostwa Europy szli jak burza. Niemal nie tracili setów. Po świetnej fazie grupowej najpierw ograli 3:0 Finlandię, a potem, takim samym wynikiem, Rosję. Bardzo wiele wskazywało, że naszej reprezentacji uda się zamazać olimpijską klęskę i triumfować na własnym kontynencie. A już naprawdę nie chciało się wierzyć, że to akurat Słowenia po raz kolejny nas zaskoczy. Doszło jednak do katastrofy, która niejako podsumowała ostatnie miesiące pracy Vitala Heynena.
Nikoli Grbiciowi oczywiście podobny los nie grozi. Nawet gdyby w 1/2 też poległ ze Słowenią, nikt nie myślałby o tym, żeby się z nim rozstawać. Szczególnie że wielki sukces już w tym roku odniósł, prowadząc polską reprezentację do złota Ligi Narodów. No ale właśnie – wszyscy mają już kompletnie dość porażek ze Słowenią. Biało-Czerwoni będą chcieli pokazać, że każdą klątwę da się złamać. Tym bardziej, że w przyszłym roku za cel obiorą sobie przejście kolejnej i „pokonanie” ćwierćfinału turnieju olimpijskiego.
Zanim jednak dotrzemy do Paryża, zanim dojdzie do ewentualnego starcia ze Słowenią (a potem ewentualnego finału z Włochami czy Francją), Polacy zmierzą się z Serbami. Nie ma co ukrywać: to pierwszy rywal naszej reprezentacji w tegorocznych mistrzostwach Europy, który ma ambicje medalowe. A więc też pierwszy rywal, którego naprawdę nie można zlekceważyć.
Czytaj też:
- Od Kłapouchego do „najlepszego trenera w historii”. Brad Gilbert wrócił i prowadzi Coco Gauff do sukcesów
- Juan Carlos Ferrero i Carlos Alcaraz. Jak były mistrz stworzył nowego geniusza
- Złoty dotyk jak Daniele Santarelli, czyli spektakularne trenerskie „debiuty”
- Tadeusz Michalik: Może mi brakować wagi, ale nie serca do walki
Fot. Newspix.pl