Albańczyków niosła dzikość. Świecili gołymi klatami, głośno wyśpiewywali bojowe pieśni, wznosili ręce ku niebiosom, klaskali ku chwale własnego zwycięstwa. Polaków zgubiła zaś pycha. Okropna pycha, która sprawia, że tej reprezentacji Polski lubić po prostu się nie da. Może i dobrze, że pycha zawsze zapowiada upadek.
Wstyd.
Wstyd czułem po meczu jako Polak w Tiranie. Chciałem wiwatować Albańczykom. Zbyt tragiczni byli biało-czerwoni. I ciszej nad tą trumną.
Polska ma twarz Grzegorza Krychowiaka. Spotwarzającego swoją grą kultowy numer „10”. Człapiącego po murawie. Chowającego się przed piłką. Zastawiającego się tyłkiem. Uciekającego przed odpowiedzialnością. Zbywającego absurdalnymi odzywkami na odczepnego całkowicie normalne pytania dziennikarzy. To zresztą właśnie jest ta pycha, która – powtórzę – zawsze zapowiada upadek.
Polska ma twarz Roberta Lewandowskiego. Latającego bez ładu i składu w ubłoconej koszulce. Tracącego piłkę aż jedenaście razy. W pierwszej połowie dotykającego futbolówkę zaledwie dziesięciokrotnie. Stanowiącego marne tło rywali. Zagubionego. Bezradnego. Przed zgrupowaniem dużo mówił o osobowościach i boiskowych liderach. W Tiranie na murawie nie było żadnych osobowości i żadnych liderów. Z nim włączenie. Albo: z nim przede wszystkim. Dopiero choćby przy kuriozalnych tłumaczeniach afery premiowej również wykazywał się pychą, która zawsze zapowiada upadek.
Polska ma twarz Fernando Santosa. Po drugim straconym golu wstał z ławki. Spojrzał na zdruzgotanych kadrowiczów, pomachał rękami, odwrócił się zrezygnowany. Wcześniej na murawę delegował Kamila Grosickiego. Wynik gonić próbował więc 35-letnim weteranem, który na starcie trwającego sezonu nie wyróżnia się w zawodzącej Pogoni Szczecin. W samej końcówce meczu trzymał dłonie w kieszeni, dreptał i milczał. W komunikatach wyręczał go Grzegorz Mielcarski. Smutne. I znamienne. Po dziewięciu miesiącach pracy Portugalczyka konkluzja może być jedna: ta kadencja to porażka.
Na Air Albania Stadium królowało piekło. Po jednej stronie Tifozat Kuq e Zi z Albanii, po drugiej Plisat z Kosowa. Już oni zadbali o atmosferę wojny. Zwycięskiej wojny. Czy jednak piłkarzy Barcelony, Napoli, Juventusu, Fernabhce, Aston Villi, Wolfsburga, Arsenalu, innych klubów Premier League czy Serie A mógł ten tumult paraliżować? Nie mógł, w żadnym razie, co gorsza: nie paraliżował. Polska przegrała z Albanią, bo nie miała żadnego pomysłu, jak z tą Albanią wygrać.
To jest upadek wielopoziomowy. Upadek wizerunkowy, bo nikt tej reprezentacji nie kocha. Upadek organizacyjny, bo związek zakopał się w aferach. Upadek sportowy, bo ta kadra gra tragicznie. Doszło do tego, że porażka na stałe wpisała się w klimat reprezentacji Polski.
Reprezentacja Polski jest synonimem porażki.
Porażki wstydliwej.
Albańczycy od czasu do czasu intonują jakąś przyśpiewkę w Polskę wymierzoną. Pewnie jest brzydka, wulgarna, nieprzyzwoita, straszna dzicz, bo nikomu nie chcą zdradzić, o co w niej właściwie chodzi, jaki jest jej sens i przekaz. Ostatni raz przegraliśmy z nimi w 1953 roku. Historia powtarza się po siedemdziesięciu latach. I możemy im tylko akompaniować.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Upiór uciekł z piekła. Futbol w szponach Envera Hodży [REPORTAŻ]
- Król disco błysko. W poszukiwaniu klasy Cezarego Kuleszy [REPORTAŻ]
- Ucieczka od odpowiedzialności. Afera premiowa pokazała prawdę o kadrze
- Krychowiak – symbol minimalizmu. Jak mówi, tak gra
Fot. Fotopyk