Sporo się mówi w ostatnim czasie o niewyobrażalnej wręcz niegospodarności klubów Premier League. Z uwagi na rosnące w ekspresowym tempie wpływy najlepszej ligi na świecie, właściciele mają co wydawać i często nie przywiązują się nawet specjalnie do researchu na temat poszczególnych zawodników. A przynajmniej tak to wygląda, bo liczba niewypałów transferowych jest spora. Na szczęście od tej reguły są wyjątki, takie jak Brighton czy… West Ham United. Tak, to nie pomyłka. Jeszcze w poprzednim sezonie Młoty zawiodły na całej linii, jeżeli chodzi o transfery, ale dziś mogą świecić przykładem.
Choroba dzisiejszej piłki
Patrząc na to, co wyrabia, chociażby Chelsea, można nabrać wątpliwości, czy są jeszcze jakieś granice. Znamy oczywiście sposób działania tego klubu pod rządami Todda Boehly’ego – podpisywanie wieloletnich kontraktów, rozkładanie płatności na wiele lat. I nie da się też nie zauważyć, że The Blues faktycznie akurat w tym okienku transferowym zarobili coś także na sprzedaży zawodników, nieco poprawiając swój bilans. Mimo wszystko, patrząc na to, że nowy właściciel londyńskiego klubu wydał w trzech ostatnich okienkach ponad miliard euro, trudno powiedzieć, że wszystko jest w porządku.
Takie przykłady możemy rzecz jasna mnożyć i przywoływać jeszcze np. te Manchesteru United czy Manchesteru City, który od początku kadencji Pepa Guardioli wydał już ponad 1,5 miliarda euro, z czego większość przeznaczył na samą defensywę.
To jednak chyba nie ma większego sensu. Nikogo raczej nie trzeba przekonywać, że sytuacja w dzisiejszej piłce jest chora. Pieniądze zawładnęły nią całkowicie, a już szczególnie w Anglii.
Tanio kupię, drożej sprzedam
Na szczęście są jeszcze kluby, w których sytuacja jest znacznie zdrowsza. Na idealny przykład wyrosło w ostatnim czasie Brighton & Hove Albion, które wzorem takich klubów jak FC Porto czy Benfica, zaczęło tanio kupować i drogo sprzedawać. A szczególnie do Chelsea. Obserwując szaleństwo panujące na Stamford Bridge można by było doradzić Boehly’emu, żeby po prostu kupił klub z południa Anglii, bo ten jest wart “zaledwie” jakieś 800 milionów funtów.
Brighton dopracowało do perfekcji swój plan i jego wykonywanie idzie im znakomicie. Trudno wskazać więcej niż kilka nieudanych transferów tego klubu na przestrzeni ostatnich kilku lat. W każdym razie nie są to tak jaskrawe przypadki, żeby rzucały się wszystkim w oczy.
Mewy wyciągają piłkarzy z najróżniejszych zakątków nie tylko Europy, ale w ogóle świata i wprowadzają ich na najwyższy poziom. Idealnym przykładem jest Alexis Mac Allister, który został namierzony przez skautów Brighton już w 2019 roku, kiedy grał jeszcze w barwach Argentinos Juniors. Później był jeszcze wypożyczony do Boca Juniors, aż w końcu dostał szansę gry w Premier League. Zachwycił w ekspresowym tempie, zdobył w międzyczasie mistrzostwo świata i trafił do Liverpoolu, który zapłacił za niego ponad 40 milionów euro.
Podobnie było przecież z najdrożej sprzedanym zawodnikiem w historii Brighton, czyli Moisesem Caicedo. Brighton wyciągnęło go z ekwadorskiego Independiente del Valle i wypożyczyło do belgijskiego Beerschot, zanim dostał szansę na boiskach Premier League. Właściciel Mew Tony Bloom kupił w końcu nawet specjalnie klub satelicki – Royale Union Saint-Gilloise, który służy do ogrywania piłkarzy niegotowych jeszcze na Premier League, ale radzi sobie też całkiem nieźle w lidze belgijskiej.
Maszyna jest dobrze naoliwiona i działa bez zarzutu. W dodatku to wszystko przekłada się później na wyniki sportowe, bo Brighton chyba już na stałe dołączyło do czołówki ligi angielskiej.
Nauka na błędach
Brighton to jednak przykład wyjątkowy, a w dodatku może nim być już od dłuższego czasu. W tym sezonie na pochwałę zasługuje inny klub, który działa zupełnie inaczej niż Mewy, ale chwilowo może stanowić punkt odniesienia dla reszty w kontekście rozsądnego dysponowania pieniędzmi i wykorzystywania sukcesu, który osiągnął. Mowa oczywiście o West Hamie, który wyrasta na króla letniego polowania w Anglii, a jeszcze do niedawna nikt by się tego nie spodziewał.
Młoty w poprzednim sezonie pokazały dwa zupełnie różne oblicza. W lidze zawiodły na całej linii, bo tak trzeba podsumować fakt, że zajęły dopiero 14. miejsce w tabeli. Drużyna Davida Moyesa od początku jego kadencji przyzwyczaiła nas do tego, że należy do czołówki Premier League i co sezon walczy o grę w europejskich pucharach. Ale akurat poprzedni sezon był dla Młotów wyjątkowy. O ile mogły się wstydzić swoich ligowych niepowodzeń, o tyle zrobiły coś wielkiego w Lidze Konferencji Europy – po prostu wygrały te rozgrywki. Śmiało można powiedzieć, że jest to największy sukces tego klubu w historii, a przynajmniej w ostatnich dekadach. Z pewnością jest to też największy sukces Davida Moyesa.
A udało się go osiągnąć pomimo fatalnego letniego okienka transferowego. Było ono rekordowe w historii klubu, wydano niemal 190 milionów euro, więc miało przynieść rekordowy wynik. Niestety ostatecznie nie przyniosło nic. Większość sprowadzonych zawodników zawiodła, ale bilans na koniec sezonu można było ocenić raczej pozytywnie.
Przed rozpoczęciem sezonu 22/23 West Ham sprowadził ośmiu zawodników, licząc w tym Areolę, który po prostu został wykupiony po wypożyczeniu. Spośród nich, poza Francuzem oczywiście, w pełni sprawdził się w zasadzie tylko jeden – Lucas Paqueta. Pozostali rozkręcali się powoli i choć dziś radzą sobie znacznie lepiej, niż na początku, to trudno już jednoznacznie stwierdzić, że się sprawdzili. Nie sprawdził się na pewno jeden, ten, po którym obiecywano sobie najwięcej, czyli Gianluca Scamacca. Włoch miał zapewnić bramki, a przez cały sezon zdobył ich zaledwie osiem. Dziś w klubie już go nie ma, ale przynajmniej się zwrócił, bo Atalanta zapłaciła za niego 25 milionów euro.
Zdrowy rozsądek
I właśnie sprzedaż Włocha jest jednym z tych znakomitych ruchów transferowych West Hamu w obecnym okienku. Oprócz niego udało się wynegocjować też całkiem niezłą cenę za nieprzydatnego Vlasicia (12,8 mln euro), udało się zarobić nawet 2 miliony euro za Masuaku, ale przede wszystkim udało się wyciągnąć od Arsenalu aż 116 milionów euro za Declana Rice’a. I właśnie tę kwotę trzeba było jakoś rozsądnie wydać. Podkreślając rozsądnie – nie tak, jak w poprzednim sezonie.
I z całą odpowiedzialnością można już chyba dzisiaj powiedzieć, że udało się to zrobić. Trochę trzeba było na to czekać, bo żadnego z nowych zawodników nie udało się przygotować do pierwszego meczu ligowego. Wszystkie ruchy przeprowadzone zostały już w końcowej fazie okienka, choć Rice’a pozbyto się bardzo szybko. Warto było jednak poczekać.
Pierwszy i najważniejszy był Edson Alvarez, czyli zawodnik, który miał zastąpić Rice’a. Zapłacono za niego “zaledwie” 38 milionów euro, a więc 1/3 tego, co kosztował Anglik. Trudno oczywiście powiedzieć po zaledwie dwóch występach, że Meksykanin wyrasta na gwiazdę ligi, ale wygląda naprawdę solidnie. W końcu był jedną z perełek Ajaksu Amsterdam i był wymieniany podczas mundialu w Katarze, jako jeden z zawodników, na których po prostu trzeba zwrócić uwagę. Nie jest to więc ktoś przypadkowy.
Następnie przyszedł czas na legendę Premier League – Jamesa Warda-Prowse’a. Wydawało się, że Anglik już nigdy nie opuści Southampton. Anglik sporo poświęcił dla Świętych, przez lata był kapitanem, nie odszedł, pomimo tego, że miał oferty z większych klubów. Po spadku w zeszłym sezonie doszedł jednak do wniosku, że to jest ten odpowiedni moment. Propozycji miał kilka, ale wybrał tę West Hamu i ma być drugim obok Alvareza zawodnikiem, który ma wypełnić lukę po Declanie. Kosztował 35 milionów euro, a więc Młoty zastąpiły Rice’a dwoma zawodnikami za niewiele ponad połowę kwoty, którą za niego otrzymali.
I jak sobie radzi Ward-Prowse? Dwa mecze, gol i dwie asysty. Patrząc na jego wszechstronność i to, że jest jednym z najlepszych wykonawców stałych fragmentów gry w Premier League, może stanowić wartość dodaną. Nawet ponad to, co dawał Rice.
Niewiadomą jest natomiast Konstantinos Mavropanos. Kosztował 20 milionów euro i w zasadzie nie wiadomo, czego można się po nim spodziewać. Jest to na pewno solidny zawodnik, który ostatnio grał niemal wszystko w VfB Stuttgart na poziomie Bundesligi. Wydaje się, że to również dobra inwestycja, szczególnie że mówimy o wciąż młodym, bo zaledwie 25-letnim, zawodniku. Problem w tym, że nie zdążył jeszcze pokazać swoich możliwości, bo przyjechał już z kontuzją przywodziciela.
Majstersztyk
Na koniec ten najnowszy i chyba najmocniejszy transfer, czyli Mohammed Kudus. Ghańczyk to kolejny zawodnik, który przyjechał do Londynu z Amsterdamu. Od wielu lat wymieniany był jako jeden z największych talentów biegających po europejskich boiskach. Obserwowały go największe kluby na świecie, szczególnie te angielskie. Pokazał się z naprawdę dobrej strony na mundialu w Katarze, choć Ghana nie zdołała wyjść z grupy. On jednak był najlepszym zawodnikiem swojej drużyny.
Patrząc na to, ile dzisiaj wydają angielskie kluby, 45 milionów euro wydaje się ceną absolutnie promocyjną za tego zawodnika. Szczególnie kiedy przypomnimy sobie, że Manchester United kupił rok temu również z Ajaksu Antony’ego za 100 milionów euro. Kudus jest oczywiście nieco innym typem zawodnika, ale wystarczy spojrzeć na liczby obu panów w ich ostatnim sezonie w Ajaksieżeby wyciągnąć pewne wnioski.
Kudus? 18 bramek i siedem asyst. Antony? 12 bramek i 10 asyst. Patrząc na to, że Ghańczyk jest znacznie bardziej wszechstronnym zawodnikiem od swojego byłego kolegi klubowego, nietrudno odpowiedzieć sobie na pytanie, kto powinien być więcej wart. Tym bardziej że panowie są w tym samym wieku.
Tak więc podsumowując – West Ham wydał w tym okienku 135 milionów euro na transfery, czyli niewiele więcej, niż otrzymał za jednego Declana Rice’a, ale przecież sprzedał też innych zawodników. Spożytkował te pieniądze w najlepszy możliwy sposób, kupując zawodników, którzy powinni dać odpowiednią jakość, ale przede wszystkim są wszechstronni i dają spore pole manewru Davidowi Moyesowi. Nie wszyscy jeszcze zagrali, a Młoty zaczęły naprawdę dobrze nowy sezon. Niech świadczy o tym najlepiej to, jak roznieśli w miniony weekend Brighton, które było tutaj wcześniej wymieniane jako przykład. Moyesball triumfował.
Ale Młoty bez wątpienia również mogą stanowić wzór klubu, który rozsądnie zarządza pieniędzmi i krok po kroku zmierza do celu.
Ten sezon może być dla nich jeszcze lepszy niż poprzedni. W tamtym zabrakło punktów na ligowym podwórku. W tym może być zdecydowanie lepiej. W każdym razie na to się zanosi. Zatem warto obserwować West Ham. Młoty mogą znów okazać się cichym kilerem i kamieniem w bucie największych.
Czytaj więcej o Premier League:
- Czyżby „mentalne potwory” Kloppa wróciły?
- Paqueta drugim Toneyem? Bukmacherka kusi piłkarzy Premier League
- Miał być Bellingham, jest Wataru Endo. Co poszło nie tak w Liverpoolu?
- Premier League wróciła. Co słychać w każdym z klubów?
- Danish Dynamite. Czy Rasmus Hojlund rozwiąże problemy Manchesteru United?
Fot. Newspix