Reklama

Trela: Kontrolowany spadek. Czego Mit Syzyfa może nauczyć Puszczę Niepołomice

Michał Trela

Autor:Michał Trela

19 sierpnia 2023, 14:21 • 11 min czytania 19 komentarzy

W polskich warunkach praktycznie nikomu to się nie udaje. Nawet jeśli ktoś zarzeka się, że na pewno nie zwolni trenera, nie porzuci swojej drogi, nie zaburzy struktury szatni i tak zwykle to robi, gdy tylko nagromadzą się trudności. Puszcza Niepołomice, ze względu na specyfikę swojego otoczenia, ma większe szanse niż ktokolwiek przed nią wykorzystać niespodziewany awans do Ekstraklasy do prawdziwego wzmocnienia klubu. Nawet jeśli nie uda jej się utrzymać w lidze.

Trela: Kontrolowany spadek. Czego Mit Syzyfa może nauczyć Puszczę Niepołomice

Sandecja Nowy Sącz była stabilnym klubem I-ligowym. Grała na tym szczeblu osiem lat, nim w 2017 roku sensacyjnie go wygrała, pierwszy raz w historii awansując do Ekstraklasy. W swoim mieście nie rozegrała w elicie ani jednego meczu. Zdecydowaną większość sezonu spędziła przy niemal pustych trybunach w Niecieczy, na końcówkę przenosząc się jeszcze do Mielca. Nie jest jednak tak, że po spadku wszystko wróciło do normy.

Od momentu pojawienia się w Ekstraklasie, rozpoczął się proces ubiegania się o budowę nowego stadionu w Nowym Sączu. Sandecja wróciła przed własną publiczność tylko na chwilę. Wybuchła pandemia, która sprawiła, że kibice mogli wchodzić na mecze tylko w ograniczonej liczbie. Gdy już mogli wrócić, akurat zakończyły się sprawy przetargowo-papierkowe związane z budową nowego obiektu. Drużyna znów musiała się więc wyprowadzić. Rundę jesienną 2021 spędziła, rozgrywając wszystkie mecze na wyjazdach. Wiosną grała u siebie, ale bez udziału publiczności. W kolejnym sezonie gospodarzem była w oddalonych o 80 kilometrów Niepołomicach. Drugi raz w ciągu kilku lat, występując przez całe rozgrywki na wyjeździe, spadła z ligi. Po raz pierwszy od piętnastu lat znalazła się na trzecim szczeblu. Dziś jest na ostatnim miejscu w II lidze. W roli gospodarza gra w Krakowie, ponad sto kilometrów od domu. Ciekawe, na jakim szczeblu rozgrywkowym będzie występować, gdy w końcu zostanie otwarty jej budowany na Ekstraklasę stadion.

AWANS JAKO PRZEKLEŃSTWO

Awans Sandecji nie był oparty na solidnych podstawach i przemyślanym projekcie. Był możliwy tylko dzięki ponadprzeciętnej pracy trenera Radosława Mroczkowskiego. Choć po sukcesie noszono go na rękach, w Ekstraklasie bardzo szybko zaczął walczyć o posadę, skonfliktowany ze wszystkimi wokół. Zwolniono go po pół roku, gdy zespół wciąż był ponad strefą spadkową. Wyrzucono tym samym do kosza jedyny powód, dla którego ten klub w ogóle kiedykolwiek zagrał w Ekstraklasie. Od tego czasu miał ośmiu trenerów (w sześć lat) i stoczył się (na razie) o dwa szczeble rozgrywkowe.

Awans do Ekstraklasy, czyli największy sukces w historii klubu, okazał się przekleństwem.

Reklama

Wpłynął na to, że klub na lata stracił więź z własnymi kibicami. Sprawił, że w mieście, zamiast meczów I ligi, nie ma żadnych i nie wiadomo, kiedy wrócą. Rozpoczął sportową degrengoladę, której wciąż nie udaje się zatrzymać.

Sandecja to oczywiście przypadek ekstremalny i bardziej skomplikowany. Niedający się sprowadzić tylko do kwestii stadionu oraz awansu, na który klub był nieprzygotowany. Przykład złego zarządzania, które na dłuższym dystansie zawsze źle się kończy. Jednocześnie jednak wydarzenia z Nowego Sącza to element szerszego trendu, w którym kluby po awansie i spadku nie wracają do ligi silniejsze, lecz słabsze. Same pozbawiają się atutów, które wcześniej były źródłem ich sukcesów. Potrzebują lat, by się pozbierać. Choć przecież, logicznie rzecz biorąc, powinno być zgoła odwrotnie.

OKAZJA DO WZBOGACENIA SIĘ

Powtarza się czasem frazes, że danego klubu nie stać na awans do Ekstraklasy. To jednak nie powinno tak działać. Precyzyjnie mówiąc, niektórych klubów nie stać, by zbudować zespół konkurencyjny w ekstraklasowych warunkach. Sam awans to jednak okazja do szybkiego wzbogacenia się. Kwoty z praw telewizyjnych są w Ekstraklasie nieporównywalnie większe niż w I lidze. Miedź Legnica dostała tylko z tego tytułu w poprzednim sezonie siedem milionów złotych, co dla niektórych klubów I-ligowych stanowi równowartość rocznego budżetu. A przecież Miedź kilka razy w sezonie sprzedała więcej biletów, niż sprzedałaby w I lidze. W sezonie, w którym świętowała awans, roznosząc po drodze całą ligę, średnia widownia na jej meczach liczyła trochę ponad 2700 osób. Rok później, gdy spadała z hukiem, regularnie przegrywając, frekwencja wzrosła do 4400 kibiców. A że bilety na Ekstraklasę były przy tym droższe, także z tego źródła legniczanie dostali znacznie więcej pieniędzy. Przy czym trzeba pamiętać, że także świadczenia sponsorskie są znacznie większe w Ekstraklasie niż w I lidze. Elita daje morze możliwości zwiększania przychodów w porównaniu do jej zaplecza.

KOSZTY NIE MUSZĄ ROSNĄĆ

Po awansie rosną często także koszty. To już jednak w dużej mierze kwestia wyboru klubów, które, chcąc powalczyć o utrzymanie, sięgają po droższych zawodników, a liderom zespołu oferują podwyżki już na ekstraklasowych warunkach. Trzeba też wypłacić premie za awans. A czasem, gdy nie ma się stadionu, płacić za jego wynajem w innym mieście. To jednak wciąż, przy rozsądnym gospodarowaniu, koszty, które są z dużą nawiązką pokrywane przez duże wpływy. Każdego stać na awans do Ekstraklasy. To rosnące ambicje, zatracenie świadomości swojej pozycji w łańcuchu pokarmowym, przerost ego osób pracujących w klubie sprawiają, że awans dla tak wielu klubów oznacza problemy. Kto postanowiłby sobie w momencie awansu, że nie zwolni trenera, który go wywalczył, nie zacznie płacić ekstraklasowych stawek i nie zacznie przeprowadzać drogich ratunkowych transferów, gdy przegra trzy mecze z rzędu, ten po roku miałby kieszenie napchane pieniędzmi i wróciłby jako znacznie silniejszy I-ligowiec niż ten, który wywalczył awans.

ZAKŁADY BEZ RYZYKA DO 500 ZŁOTYCH i DARMOWE 20 ZŁOTYCH NA LA LIGA W FUKSIARZ.PL!

To się jednak w polskich warunkach nikomu nie udaje.

Reklama

PLANOWANIE PO NIEMIECKU

Tego typu myślenie znacznie częściej widać w Niemczech, gdzie Bundesliga i 2. Bundesliga tworzą formalnie jedno ciało organizacyjne, zrzeszone w jednej, 36-zespołowej spółce. Inaczej niż w Polsce, gdzie Ekstraklasa i I liga to osobne światy o zupełnie innych interesach, w Niemczech choćby ranking historyczny, według którego rozdziela się pieniądze, tworzony jest wspólnie dla obu lig. To oznacza, że kluby, które zawsze były wysoko, ale zdarzył im się słabszy sezon, po którym spadły z ligi, wciąż z tytułu tego rankingu otrzymują spore kwoty. W drugą stronę patrząc, klub, który awansuje do ligi po paru słabych latach, wciąż w rankingu historycznym jest nisko. Zwykle mówi się w Niemczech, że potrzeba trzech sezonów w Bundeslidze, by móc finansowo uznawać siebie za klub bundesligowy.

WKALKULOWANY SPADEK

W takich warunkach, gdy do ligi wchodzi ktoś absolutnie niespodziewany i z góry wie, że o utrzymanie w jednej z czołowych lig świata będzie mu ekstremalnie trudno, prezesi czy dyrektorzy sportowi mówią często o chęci budowania klubu, który będzie wśród „czołowych 24” w kraju. Kryje się za tym wkalkulowany spadek, wszak w Bundeslidze jest tylko 18 miejsc. Chodzi jednak o to, by po spadku wrócić do 2. Bundesligi nie jako jeden z wielu klubów, kandydat do spadku czy drużyna środka tabeli, tylko jako naturalny kandydat do ścisłej czołówki. Za wpływy uzyskane przez nieplanowany rok w elicie buduje się często nowe boiska treningowe, remontuje szatnie czy zatrudnia dodatkowych trenerów do akademii. Awans stanowi szansę, by przeskoczyć kilka szczebli w rozwoju, a nie, by runąć jeszcze mocniej w dół, za to z fajnymi wspomnieniami.

SZKODLIWE AMBICJE OTOCZENIA

W Polsce nie udaje się to zwykle ze względu na ambicje otoczenia. Czasem jest to właściciel, który chce za wszelką cenę utrzymać miejsce w elicie, nawet za cenę doraźnego działania. Czasem prezydent miasta, który nie chce się narazić na zarzuty o brak ambicji i gdy zespół przegrywa w Ekstraklasie mecz za meczem, chce zrobić cokolwiek, by nikt nie zarzucił mu, że nie robi nic. Często toksyczną atmosferę nakręcają kibice, dla których taka kontrolowana degradacja to dowód niewybaczalnego braku ambicji. Czasem ochoty, by spadać w imię polityki klubu, nie ma trener, który nie po to długo pracował na szansę wśród najlepszych, by bez walki wrócić do I ligi. A najczęściej wszystkie te czynniki się łączą, sprawiając, że klub traci swoje największe atuty, byle tylko dać sobie szansę na przedłużenie pobytu w lidze o kolejny rok. Gubi się tożsamość. Spadek oznacza koniec projektu i konieczność budowania nowego od zera. A odnalezienie się w nowej rzeczywistości, wobec frustracji zrodzonej ze spadku, jest często bolesne i prowadzi do kolejnych problemów.

ZDROWE PODEJŚCIE

Piszę to, obserwując przypadek Puszczy Niepołomice, która teoretycznie ma wszystko, by akurat jej się udało. By stała się modelowym przykładem dla innych małych lub średnich klubów, jak można mądrze wykorzystać awans. Wydaje mi się, że nie ma tam przerostu ambicji ani obrażania się na rzeczywistość. Że w Niepołomicach już w momencie awansu wiedzieli, że za rok o tej samej porze mogą przeżywać spadek. Że traktują Ekstraklasę jako niezapomnianą przygodę i nagrodę za ostatnie lata, ale niekoniecznie jako okazję, by zadomowić się wśród najlepszych na najbliższą dekadę. Może tak się wydarzy, nie można tego wykluczyć, a Puszcza na pewno będzie o to walczyć. Ale raczej nikt w klubie nie zakłada teraz walki o zdetronizowanie Cracovii jako piłkarskiej siły numer jeden w Małopolsce i podebrania części kibiców Wiśle. Niepołomiczanie znają swoje miejsce w szeregu.

ZOSTAĆ SILNIEJSZYM I-LIGOWCEM

Puszcza notorycznie, co sezon, była dyżurnym kandydatem do spadku z I ligi. Gdyby nie awansowała, przy wielkich firmach, które pojawiły się na tym szczeblu, także przed tym sezonem wskazywano by ją jako potencjalnego zagrożonego, a trener Tomasz Tułacz liczyłby, ile brakuje do 40 punktów dających utrzymanie. Rok w Ekstraklasie może jednak, jeśli będzie mądrze wykorzystany, zmienić postrzeganie Puszczy. W Ekstraklasie jeszcze długo będzie kopciuszkiem. Ale w I lidze może być już uznawana za ważny punkt na mapie. Silny ośrodek, na który zawsze trzeba uważać. I który będą poważnie traktowali także potencjalnie nowi piłkarze. Może poprawić infrastrukturę, finanse, wzmocnić się wizerunkowo. Sprawić, że za rok, po ewentualnym spadku z Ekstraklasy, nikt nie będzie w niej już widział jednej z najsłabszych drużyn I ligi.

SZANSA NA BRAK ZAKŁÓCEŃ

Co w Puszczy wyjątkowe to, że na horyzoncie nie widać żadnego ośrodka, który mógłby taki plan zakłócić. Władze klubu wypowiadają się mniej więcej w takim tonie. Trener Tomasz Tułacz ani na moment nie odlatuje pod wpływem spotykających go pochwał. Raczej nie ma sygnałów, że burmistrz będzie żądał głów po kilku słabych wynikach. Kibice Puszczy też nie powinni chyba zwrócić się przeciw drużynie i trenerowi, jeśli rezultaty będą dla nich rozczarowujące. To sprawia, że nikt nie będzie się musiał wykazać szczególnie grubą skórą, co pozwoli myśleć o większej całości, a nie tylko zarządzać klubem tak, by jakoś udało się wyrwać punkty w najbliższym meczu.

KIEDY ZAŚWIERZBIĄ RĘCE

Na razie Puszcza i Tułacz piszą dalej historię sukcesu. W ósmą rocznicę zatrudnienia tego trenera w Niepołomicach klub przedłużył jego kontrakt do 2027 roku. Nie wiedząc przecież, czy ten sezon nie zakończy się spadkiem. Nie chodzi jednak o długość umowy, a o to, czy zostanie wypełniona, gdy nadejdzie moment próby. Paradoksalnie największym testem dla Puszczy wcale nie będzie sytuacja, w której zespół będzie wyraźnie odstawał od reszty ligi i szybko stanie się jasne, że Ekstraklasa to dla niego zbyt wysokie progi. Bardziej niebezpieczna dla stabilności tego projektu byłaby sytuacja, w której utrzymanie będzie na wyciągnięcie ręki, będzie do niego brakować naprawdę niewiele. Wtedy działaczy może świerzbić ręka, by, licząc na efekt nowej miotły, zmienić trenera na trzy kolejki przed końcem sezonu i dać sobie szansę trochę większe szanse na kolejny rok w elicie. Mimo wszystko nie przez przypadek w niższych ligach jednak częściej niż w Ekstraklasie da się znaleźć przykłady trenerów, którzy w jednym miejscu pracują wiele lat. Tam prezesi, stawiając na jednej szali wierność wobec trenera, a z drugiej potencjalnie możliwe do uratowania środki, nie mają aż tak wiele do stracenia.

TUŁACZ JAKO MIARA SUKCESU PUSZCZY

Życzę oczywiście Puszczy skutecznej walki o utrzymanie. Ale jeśli okaże się ona niemożliwa, miarą jej sukcesu w tym sezonie będzie dla mnie sytuacja Tułacza. Jeśli rozpocznie kolejne rozgrywki I-ligowe jako trener niepołomiczan, będzie można uznać, że było ze wszech miar warto awansować do Ekstraklasy. Jeśli nie rozpocznie, będzie to świadczyło, że awans kosztował Puszczę utratę jej największego atutu: trenera, który zbudował najlepszy zespół w historii tego miasta. A w takim przypadku ocena tego, czy było warto, nie będzie już taka jednoznaczna.

STOSUNEK SYZYFA DO KAMIENIA

W słynnym eseju „Mit Syzyfa” Albert Camus przygląda się jednej z najbardziej znanych postaci mitologii greckiej. Historię herosa skazanego na wieczne wtaczanie kamienia na szczyt góry zwykle interpretuje się jako jego życiowy dramat. Konieczność ponawiania czynności, która nie ma prawa się udać, prowadzi do poczucia beznadziei, bezsensu. Camus zaproponował jednak inną interpretację: jeśli Syzyf za każdym razem wie, że nie uda mu się wtoczyć kamienia, nie ma żadnej nadziei, że tym razem jego wysiłek zakończy się inaczej, staje się to dla niego zupełnie neutralną czynnością. Codziennym zajęciem, które nie wiąże się z żadnym dodatkowym ładunkiem emocjonalnym. A jego śmiech na widok staczającego się kamienia stanowi wręcz dowód jego triumfu nad przeznaczeniem, które miało być dla niego karą.

SPADEK NIE MUSI BYĆ TRAGEDIĄ

Tego typu podejście byłoby najzdrowsze w przypadku Puszczy Niepołomice. Spadek nie musi być żadną tragedią, źródłem frustracji, przyczynkiem do przewrócenia klubu do góry nogami. Jeśli założy się, że sezon tak właśnie się skończy i będzie się działać zgodnie z takim przekonaniem, nie pojawi się irracjonalna nadzieja, która może podsuwać diabelskie pomysły, a potem będzie źródłem frustracji. Działając (co ważne: nie dotyczy to piłkarzy i trenera, oni mają, jak to sportowcy, w każdym meczu walczyć o maksimum i wierzyć, że się uda) z założeniem, że sezon skończy się spadkiem, Puszcza może tylko wygrać: jeśli wbrew wszelkiej logice utrzyma się w lidze, jej sukces będzie oczywisty. A jeśli zgodnie z logiką z niej spadnie, zrobi to bez tracenia swoich atutów i wyraźnie bogatsza. Camusa najbardziej interesował Syzyf maszerujący z powrotem na dół, by jeszcze raz wtoczyć kamień. Jeśli robi to dziarskim krokiem, niewzruszony niepowodzeniem, to on ma władzę nad kamieniem. Jeśli jest przybity tym, że znowu nie wyszło, to kamień włada nad nim. Chodzi więc o to, by Puszcza, nawet jeśli będzie musiała wrócić do I ligi, zrobiła to dziarskim krokiem.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

19 komentarzy

Loading...