By przegrać tyle razy, ile przegrał w trzynastu spotkaniach w roli trenera Bayernu Monachium, Thomas Tuchel w Paryżu czekał 47, w Dortmundzie 30, w Londynie 29, a w Moguncji 17 meczów. Tak źle, jak w klubie, który miał w niemieckich warunkach być samograjem, nie zaczął nigdzie. Klęska w starciu o Superpuchar sprawiła, że już do pierwszej kolejki nowego sezonu mistrz przystępuje otoczony wątpliwościami. I to mimo królewskich transferów.
„Ten mecz był jak ekstremalnie zimny prysznic. Przepaść, jeśli chodzi o wrażenie, jakie miałem co do zespołu w trakcie przygotowań, a tym, co zobaczyłem, była potężna. Gdy tylko mamy coś do stracenia, to nie jest już ten sam zespół. Jeszcze w żadnym klubie nie doświadczyłem sytuacji, w której do tego stopnia nie miałbym wyczucia, jeśli chodzi o formę zespołu. To po prostu niewystarczające. Energia, duch zespołu, nie mają nic wspólnego z tym, co trenowaliśmy przez ostatnie cztery tygodnie. Zespołowi odcina prąd, gdy tylko przyjeżdża na stadion. Nasz nowy nabytek pewnie myślał, że przez poprzedni miesiąc nic nie robiliśmy”.
Tego rodzaju wypowiedzi wylewają się czasem z ust trenerów zespołów, którym na kilka kolejek przed końcem sezonu perspektywa degradacji zaczyna poważnie zaglądać w oczy. Kto pozwoli sobie na taki moment szczerości przed kamerami, zwykle chwilę później traci pracę. Dla działaczy tego rodzaju żale to dowód kapitulacji. Bezradności. Tego, że trener dobrnął do ściany. Nie ma już pomysłu na drużynę i nie wie, jak do niej dotrzeć.
Te słowa padły z ust Thomasa Tuchela, trenera Bayernu Monachium, chwilę po pierwszym meczu nowego sezonu. Klęska 0:3 z RB Lipsk na własnym stadionie w starciu o Superpuchar Niemiec błyskawicznie przypomniała liczne przypadki z rundy wiosennej, gdy Bawarczycy wykazywali się dziwną dla nich kruchością psychiczną. Zadziwiająco regularnie wywijali swojemu trenerowi numery, na które patrzył, nic nie rozumiejąc. Wówczas jednak, kilka tygodni po sensacyjnej zmianie na ławce na początku kwietnia, w przeddzień najważniejszych meczów sezonu, można było jedynie dojść do wniosku, że problemy tej drużyny sięgały głębiej niż samego Juliana Nagelsmanna i jego sztabu. Podobny występ tuż po pełnych przygotowaniach z nowym trenerem oraz transferach, na które miał wpływ, stawiają już Tuchela pod pręgierzem.
TRENER DOBRYCH STARTÓW
Jak dziwna była historia jego zatrudnienia w Bayernie, tak dziwny zaliczył początek w Monachium. Dotąd jego cechą charakterystyczną jako trenera było natychmiastowe wywieranie wpływu na przejmowane zespoły. Najbardziej spektakularnie pokazał to w Chelsea, którą kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy doprowadził do wygranej w Lidze Mistrzów. Ale nie inaczej było w Paryżu, gdzie przez pierwsze pół roku przegrał jeden mecz, w Borussii Dortmund, w której najlepszą rundą za jego czasów była ta pierwsza, czy w FSV Mainz, gdzie jako debiutant przegrał tylko jeden z pierwszych sześciu meczów, pokonując w tym okresie Bayern.
To nie był nigdy typ trenera, który potrzebował czasu, by odcisnąć piętno na zespole. I, co ważne, ta zasada obowiązywała na różnych poziomach. Nie można o tym trenerze powiedzieć, że przekonuje się, że prowadzenie zespołu w Moguncji i w Monachium to dwa różne sporty. Ktoś, kto prowadził szatnię z Neymarem i Mbappe, w szatni Bayernu teoretycznie nie powinien doświadczyć niczego trudnego.
TRUDNY POCZĄTEK
A jednak Tuchel, zwłaszcza jak na trenerską gwiazdę europejskiego formatu, pracę w Monachium rozpoczyna fatalnie. Przegrał aż pięć z trzynastu meczów, w których prowadził Bawarczyków. Czterokrotnie jego zespół dawał sobie wbijać po trzy gole. Jeszcze w zeszłym sezonie tego typu rezultaty nie szły do końca na konto trenera. Za zdobyte w najgorszym możliwym stylu mistrzostwo zapłacili posadą prezes Oliver Kahn i dyrektor sportowy. Za niepowodzenia na pozostałych frontach obwiniano piłkarzy, starając się zareagować na braki odpowiednimi transferami. Nowy sezon oznacza jednak koniec okresu ochronnego dla trenera. Od teraz każda słabość Bayernu będzie też słabością Tuchela. Dlatego bezdyskusyjna porażka z poważnie przebudowanym zespołem z Lipska to już sygnał alarmowy.
W dniu startu nowego sezonu Bayern ma w Harrym Kane’ie wymarzonego napastnika, który powinien z miejsca rozwiązać wiele problemów i wzmocnić drużynę także mentalnie. Wciąż ma jednak też kilka znaków zapytania albo wręcz ewidentnych słabości, których zatuszowanie będzie zadaniem dla trenera.
PROBLEM ŚRODKA POLA
Jedno z najpoważniejszych pytań dotyczy obsady środka pomocy. Zarówno w Bayernie, jak i w reprezentacji Niemiec, już kilka lat temu widziano w duecie Joshua Kimmich – Leon Goretzka zabezpieczenie tej strefy boiska na przynajmniej dekadę. Rzeczywistość pokazała jednak, że ta para najlepiej wygląda na papierze.
Każdy z tych piłkarzy z osobna ma liczne atuty, ale ustawienie ich obok siebie nie wpływa dobrze na zespół. Goretzka to zawodnik prący do przodu, pionizujący grę, wykorzystujący okazje, by wbiegać w pole karne z drugiej linii i wyskakiwać do dośrodkowań, co robi naprawdę dobrze. Kimmich ma inną charakterystykę, ale też jest ona na wskroś ofensywna. Chce podawać do przodu, zdobywać teren, mijać linie przeciwnika. Zdarza mu się jednak podejmować zbyt duże ryzyko w nieprzeznaczonych do tego strefach. Tracić nonszalancko piłkę, spowalniać grę.
PODWÓJNA ÓSEMKA
Za współczesny bawarski wzorzec gry w tych miejscach boiska uchodzi para Bastian Schweinsteiger – Javi Martinez. Ściągnięcie Baska na wyraźne życzenie Juppa Heynckesa traktuje się w Monachium jako kluczowy powód, dla którego zespół w 2012 przegrany na trzech frontach, rok później sięgnął po dublet. Duet, który stworzyli, określa się w niemieckim języku piłkarskim jako „Doppelsechs”. „Podwójna szóstka”. Obaj byli w pewnym sensie podobni. Mieli mniej więcej wyważone proporcje między atakowaniem a obroną (u Niemca minimalnie bardziej przesunięte w stronę bramki przeciwnika). Wiedzieli, gdzie unikać ryzyka, gdzie nigdy nie wolno tracić piłki, a gdzie można pozwolić sobie na więcej.
Nastawionej na kontrpressing drużynie dawali równowagę, której nie są w stanie dać Kimmich z Goretzką. Ta dwójka to nie tylko nie jest podwójna szóstka. Żaden z nich nie jest szóstką. Trafniejsze byłoby określenie „podwójna ósemka”. A to sprawia, że zarówno bawarski, jak i niemiecki zespół narodowy, mają często mocno zachwianą równowagę między atakiem a obroną.
ROZWIĄZANIE ZALEŻY OD TRENERA
W Bayernie próbowano temu zaradzić na różne sposoby. Dwa lata temu sprowadzono z Lipska Marcela Sabitzera, przed rokiem Ryana Gravenbercha. Teraz Konrada Laimera. Wszystko to bardzo dobrzy i pożyteczni zawodnicy, ale o żadnym nie można powiedzieć, że trzyma drugą linię, ma ją przed sobą, wychodzi z tłoku i komfortowo czuje się tuż przed stoperami.
W związku z tym, że nie sprowadzono do Monachium nikogo, kto idealnie pasowałby do tej roli, Tuchel będzie musiał wymyślić, jak rozdzielić zadania między zawodników, jak ich sparować, by wyważyć proporcje. A jednocześnie nie zmarginalizować za bardzo Kimmicha, czy zwłaszcza Goretzki, którzy przecież są reprezentantami Niemiec i jednymi z czołowych postaci Bayernu.
OFENSYWA DO UŁOŻENIA
W pozostałych miejscach boiska też potrzeba będzie wiele trenerskiego talentu. I to zarówno w kwestiach taktycznych, jak i dyplomatycznych. Tuchel chce grać głównie czwórką z tyłu. Przy Kane’ie, którego pozycja w ataku jest niepodważalna, ma do obsadzenia trzy pozycje na skrzydłach i za plecami napastnika. A na nie Jamala Musialę, Thomasa Muellera, Leroya Sane, Kingsleya Comana i Serge’a Gnabry’ego. Pięciu zawodników z dużym ego i sporymi ambicjami. Ale też specyfiką. Muellera nie ma sensu wystawiać na skrzydle, co było już wielokrotnie przetestowane. Sane i tak ściąga do środka, co czyni go kolejnym rozgrywającym. Gnabry najczęściej myśli o wykańczaniu akcji, a nie obsługiwaniu partnerów.
Co więcej, każdemu z potencjalnych skrzydłowych towarzyszy już od lat zarzut, że zawodzi w ważnych i trudnych momentach. Widać tam wielu świetnych piłkarzy, ale postaci i typów liderów na miarę Francka Ribery’ego i Arjena Robbena wciąż raczej nie.
ZAGADKI NA BOKACH
Boki obrony też są pewną zagadką. Po prawej stronie największe szanse na grę ma Noussair Mazraoui. Niepewna jest przyszłość Benjamina Pavarda, który może odejść jeszcze w sierpniu do klubu, który będzie w nim widział raczej stopera niż prawego obrońcę, gdzie mistrz świata występował najczęściej. To może sprawić, że w razie potrzeby dania Marokańczykowi odpoczynku trzeba będzie szukać wśród graczy z innych pozycji, np. Laimera czy Josipa Stanisicia. Bo nie Kimmicha, który też umie grać w tym miejscu boiska, ale wybitnie tego nie lubi. Żadne z tych ewentualnych rozwiązań rezerwowych nie brzmi jednak jak dobra opcja na więcej niż jeden-dwa mecze.
SPOKÓJ NA ŚRODKU
Z kolei grający na lewej obronie Alphonso Davies może się okazać dla Tuchela zbyt ofensywny jak na tę pozycję. Pozyskanie Raphaela Guerreiro, jego ulubieńca z czasów Dortmundu, może więc też zwiastować przesunięcie Kanadyjczyka wyżej i grę na lewej obronie Portugalczykiem, który jednak też więcej atutów ma w ofensywie niż w defensywie. W miarę jasna sytuacja panuje więc tylko na środku obrony, gdzie po transferze Kima z Napoli o miejsce u boku Koreańczyka będą rywalizować Dayot Upamecano i Mathijs De Ligt. Holender rozegrał dobry pierwszy sezon po transferze z Juventusu i po uporaniu się ze wszystkimi problemami zdrowotnymi, powinien być faworytem tej rywalizacji.
WĄTPLIWA OBSADA BRAMKI
Zostaje jeszcze kwestia bramki, która może nie ułatwić Bayernowi zadania. Sezon jako numer jeden rozpocznie Sven Ulreich, który już wielokrotnie udowodnił, że jest przyzwoitym rezerwowym, ale nie bramkarzem na poziomie podstawowego składu mistrzów Niemiec. Plan zakłada, że za kilka tygodni, w okolicach października, zastąpi go Manuel Neuer. To jednak dość ryzykowne założenie, skoro terminy jego powrotu do gry już kilkakrotnie się opóźniały. Poza tym mowa o bramkarzu 37-letnim, który wtedy będzie miał za sobą prawie rok przerwy w grze. Pytanie, czy i kiedy ewentualnie zdoła wrócić na najwyższy światowy poziom, jeszcze długo pozostanie nierozstrzygnięte.
Jest ryzyko, że przynajmniej w rundzie jesiennej obsada bramki nie będzie atutem Bawarczyków. W meczu o Superpuchar rolę zmiennika odgrywał Tom Hulsmann, 19-latek z IV-ligowej drużyny rezerw.
KONKURENCJA NIE ŚPI
Mimo wydania latem 150 milionów euro kadra Bayernu nie wygląda więc na pozbawioną słabych punktów. W porównaniu do wiosny opuściło ją kilku zawodników, którzy może zawodzili, jak Cancelo czy Mane, ale przynajmniej zwiększali pole manewru. A konkurencja nie śpi. Lipsk udowodnił w Superpucharze, że budowanie nowej drużyny po utracie Christophera Nkunku, Dominika Szoboszlaia i Josko Gvardiola idzie zaskakująco sprawnie, a nazwiska takie jak Xavi Simons, Lois Openda czy Benjamin Sesko mogą wkrótce rozbłysnąć także w Bundeslidze.
Borussia Dortmund na niewątpliwą stratę, jaką jest odejście Jude’a Bellinghama, zareagowała ściągnięciem Sabitzera, a poza tym ma skład bardzo zbliżony do tego, którym w rundzie rewanżowej zdobyła więcej punktów od Bayernu. Bayer Leverkusen po przeprowadzeniu ciekawych transferów jest poważnym kandydatem, by powalczyć przynajmniej o podium. Bayern, nawet z Kanem, ma z kim przegrać pojedyncze mecze.
PRZEGRAĆ SAMEMU ZE SOBĄ
By jednak przegrać z kimś na dystansie 34 kolejek, musiałby nie dać rady samemu ze sobą. Zatracić się w wewnętrznych konfliktach. Przeciąganiach liny. Niezrozumieniu między trenerem a piłkarzami. Wydawało się, że Tuchel jest zbyt dobrym trenerem, by nie poradzić sobie w Monachium, gdy da się mu trochę więcej czasu na poukładanie drużyny według własnego pomysłu, ale jego początek przebiega tak opornie, że dziś trudno już wykluczyć jakikolwiek scenariusz. Także ten, że sobotnie przejechanie się po swoich zawodnikach było dla nich rodzajem pobudki, a dla samego trenera okazją do pokazania wszystkim, z jak trudną sytuacją się zmaga. Tak, by, jeśli sobie z nią poradzi, nikomu nie przyszło do głowy, że to żadne osiągnięcie, bo mistrzostwo z Bayernem zdobyłaby nawet ciotka prezesa. Akurat ten Bayern, choć wciąż najsilniejszy kadrowo w Niemczech, bez dobrej pracy trenera jest w stanie przegrać sam ze sobą.
CZYTAJ WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:
- Złoto dla zuchwałych. Harry Kane w Bayernie, czyli imperium kontratakuje
- Niemczycki: – Nauka niemieckich zwrotów, wywołała szok w klubie
Fot.