Odkąd zwolniono Mauricio Pochettino, Tottenham znajduje się na tak zwanej równi pochyłej. Pomimo tego, że od tamtej pory na ławce trenerskiej Spurs zasiadały takie tuzy jak Jose Mourinho czy Antonio Conte, klub wciąż stacza się pod względem sportowym. Od czterech lat nikomu nie udało się nawet nawiązać do sukcesów osiąganych w północnym Londynie przez argentyńskiego szkoleniowca. A jakby tego było mało, ostatnio pojawiły się kolejne problemy. W roli głównej szerzej nieznany właściciel klubu Joe Lewis.
Nie, nie mylimy się. Właścicielem Tottenhamu nie jest Daniel Levy.
CWANIAK Z EAST ENDU
Kim w zasadzie jest ten cały Joe Lewis, oprócz tego, czego właśnie się dowiedzieliśmy, czyli że jest właścicielem Tottenhamu?
Lewis to jeden z najbogatszych Brytyjczyków, choć z Wielką Brytanią nie ma już zbyt wiele wspólnego. Dlaczego? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze i nie inaczej jest w tym przypadku.
Właściciel Tottenhamu obecnie przedstawia się jako dumny obywatel… Bahamów. Jest bowiem, co już brzmi znacznie mniej dumnie, “wygnańcem podatkowym”. Opuścił swoją ojczyznę pod koniec lat 70. i przeniósł się tam z całym majątkiem, aby uniknąć dzielenia się nim z brytyjskim społeczeństwem. Nie on pierwszy i nie ostatni.
Jednak zanim Lewis przeniósł się na stałe za ocean, a raczej na ocean, bo miliarder większość czasu spędza na swoim gigantycznym, wartym ponad 250 milionów dolarów jachcie o nazwie Aviva, musiał sporo się naharować. Życie zawodowe rozpoczął już w wieku 15 lat, kiedy to został zmuszony do porzucenia edukacji, aby pomagać w rodzinnej restauracji i firmie cateringowej Tavistock Banqueting. Szybko zorientował się, że ta branża ma spory potencjał, a że miał zdecydowanie większy „łeb do intersów” niż ojciec, to szybko zaczął kombinować na własną rękę.
Przełomowym pomysłem, na który wpadł jeszcze w latach 70., było połączenie branży gastronomicznej z turystyczną. Lewis zaczął organizować specjalne średniowieczne bankiety w restauracjach na całym East Endzie, głównie dla gości ze Stanów Zjednoczonych, którzy średniowiecza u siebie zaznać nie mogli. Dzięki temu firma założona przez ojca, ale w końcu przejęta przez syna, zaczęła przynosić ogromne zyski i uczyniła obecnego właściciela Tottenhamu milionerem.
W ramach ciekawostki należy dodać, że to właśnie w firmie Joe Lewisa karierę rozpoczynał Robert Earl, założyciel znanych na całym świecie sieci restauracji Hard Rock i Planet Hollywood.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
CINKCIARZ Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA
Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że Joe Lewis miał wyjątkową żyłkę do interesów. Wydawałoby się to oczywiste, bo w końcu każdy miliarder na świecie musi ją mieć, ale akurat jego przypadek jest wyjątkowy.
W 1979 roku Lewis postanowił bowiem sprzedać swój niezwykle dochodowy interes i przenieść się na wspomniane już Bahamy. Jednak nie oznacza to, że powziął zamiar utrzymywania się do końca życia z zarobionych wówczas pieniędzy. Po prostu postanowił zmienić branżę i zająć się handlem walutami. I to właśnie ten ruch sprawił, że z milionera ewoluował w miliardera.
Lewis był jedną z tych osób, które dorobiły się niewyobrażalnych pieniędzy na kryzysie finansowym z 1992 roku, kiedy to rząd Wielkiej Brytanii został zmuszony do wycofania funta szterlinga z Europejskiego Mechanizmu Kursów Walutowych. Obecny właściciel Spurs przewidział, że tak się stanie i postawił wszystko na jedną kartę. Tak właśnie narodziło się jego imperium, którym zarządza do dziś, czyli Tavistock Group, które posiada ponad 200 spółek w 15 krajach na całym świecie.
Dziś Joe Lewis inwestuje niemal we wszystkie branże, jakie możemy sobie wyobrazić, zajmuje się spekulacjami giełdowymi i nie przestał także handlować walutą. W jego posiadaniu są, oprócz wspomnianego już jachtu (jednego z największych na świecie), liczne posiadłości m.in. w Argentynie, USA i oczywiście na Bahamach. Posiada także pokaźną kolekcję dzieł sztuki wartą ponad miliard dolarów, w której znajdują się dzieła takich artystów jak Pablo Picasso, Lucian Freud czy Francis Bacon.
Ale przede wszystkim, co dla nas najważniejsze, od 2001 roku jest większościowym udziałowcem Tottenhamu, za co zapłacił wówczas “zaledwie” 22 miliony funtów.
CZŁOWIEK Z CIENIA
W kontekście Tottenhamu trudno powiedzieć coś więcej o Joe Lewisie, bo Brytyjczyk niespecjalnie angażuje się w zarządzanie klubem. Nie oznacza to jednak, że nie interesuje się jego losem. Były kapitan Spurs Michael Dawson był jednym z niewielu zawodników, którzy mieli okazję zagościć na słynnym jachcie właściciela klubu i z jego relacji jasno wynika, że Lewis ma Tottenham w sercu.
– Można było z nim porozmawiać o wszystkim. Po prostu siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Sprawił, że czuliśmy się tam mile widziani i mogliśmy się zrelaksować. Wypytywał się o wszystkich członków zespołu – opowiadał Dawson w rozmowie z “The Sun”. – On ogląda wszystkie mecze, dobrze wie, co się dzieje. Pamiętał każde spotkanie, każdy drobiazg.
Lewis woli jednak zarządzać Tottenhamem z cienia, choć trudno mówić nawet o tym. Jeszcze dekadę temu dość często pojawiał się na White Hart Lane, teraz coraz rzadziej widać go na trybunach nowego stadionu. Wszystkim zarządza jego bliski przyjaciel Daniel Levy, z którym zna się, odkąd tylko zainteresował się piłkarskim biznesem. To właśnie Levy regularnie bryluje w mediach i to on jest postrzegany, niesłusznie, jako właściciel klubu. Ma w nim oczywiście swoje udziały, ale przede wszystkim jest po prostu prezesem i to najdłużej urzędującym ze wszystkich prezesów w Premier League.
Ale jak długo to jeszcze potrwa? Coraz więcej wskazuje na to, że być może już niedługo.
POWAŻNE OSKARŻENIA
Wszystko za sprawą sporych problemów z prawem, których narobił sobie w ostatnim czasie Joe Lewis. Niespełna dwa tygodnie temu w brytyjskich mediach gruchnęła wiadomość o zarzutach, które nowojorscy prokuratorzy postawili jednemu z najbogatszych Brytyjczyków. 86-latek usłyszał ich aż 19, z czego 16 dotyczy oszustw związanych z papierami wartościowymi, a trzy zawiązania spisku na rynku papierów wartościowych. Akt oskarżenia liczy aż 29 stron. Amerykanie zdążyli już policzyć, że jeżeli wszystko zostanie udowodnione, Lewisowi grozi nawet 25 lat pozbawienia wolności.
A o co dokładnie chodzi? Joe Lewis przez kilka ostatnich lat miał wykorzystywać poufne informacje, które wyciekały z różnych giełdowych spółek i inwestować w nie lub wycofywać udziały tak, aby odnieść korzyść lub po prostu nie ponieść strat. Mało tego, w ten sam sposób “wynagradzał” swoich pracowników.
Oszustwa, których miał się dopuścić Lewis, dotyczyły wielu firm, ale aby zobrazować jego sposób działania, skupmy się na jednej – Mirati Therapeutics, która koncentruje się na opracowywaniu leków przeciwnowotworowych.
W 2019 roku Lewis miał otrzymać informacje na temat terminu ujawnienia obiecujących wyników pewnych badań klinicznych dotyczących jednego z leków opracowanych przez Mirati. Co wtedy zrobił miliarder? Sam nie zainwestował, bo był największym udziałowcem spółki, więc pożyczył 500 tysięcy dolarów pilotom swojego prywatnego odrzutowca i polecił im wykupić jak najwięcej akcji tej spółki. Po ujawnieniu wyników badań jej akcje znacznie wzrosły, piloci sprzedali udziały i w ten sposób otrzymali “wynagrodzenie” za swoją pracę. Nie przewidział jednak, że ci będą się chwalić swoimi działaniami za pomocą komunikatorów internetowych, a te mogą znaleźć się pod lupą śledczych. A właśnie między innymi tego typu konwersacje znajdują się w materiale dowodowym.
Lewis w ten sam sposób dawał zarabiać także m.in. swoim kochankom, ale oczywiście także sobie. Pomimo tego, że Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych nie pozwala na posiadanie więcej niż 19 procent udziałów spółki Mirati, to Brytyjczyk ma ich około 29 procent. Jak? Oczywiście poprzez spółki słupy czy też krzaki, które założył choćby na swoją wnuczkę.
Tego typu obchodzenie przepisów doprowadził do perfekcji i to może okazać się zbawienne dla Tottenhamu.
NOWY WŁAŚCICIEL NA HORYZONCIE
Wbrew temu, co piszą brytyjskie media, afera wokół Joe Lewisa raczej nie zaszkodzi w żaden sposób Tottenhamowi. Wszystko oczywiście przez to, że Brytyjczyk jeszcze przed wybuchem afery przekazał swoje udziały w klubie innej spółce, która oficjalnie nie ma z nim za wiele wspólnego, choć wszyscy doskonale wiedzą, jak jest naprawdę.
Cała ta sytuacja nie zmienia jednak faktu, że Lewis i jego wspólnicy już od dawna chcą sprzedać swoje udziały w Tottenhamie. Brytyjskie media huczą o potencjalnych zmianach właścicielskich w północnym Londynie już od dłuższego czasu, ale teraz być może trzeba będzie ten proces przyspieszyć. Bo o ile samemu klubowi nie grożą żadne konsekwencje, to wartość akcji może zacząć spadać.
Giełda nazwisk potencjalnych inwestorów już ruszyła, ale ciekawy jest zwłaszcza jeden z nich. Dziennik “Daily Mail” poinformował w zeszłym tygodniu, że zainteresowany kupnem Tottenhamu ma być… Jay-Z. Znany amerykański raper jest wielkim fanem sportu, ma już udziały m.in. w zespole NBA Brooklyn Nets.
Brytyjscy dziennikarze powoływali się na osobę z bliskiego otoczenia rapera, która potwierdziła jego zainteresowanie kupnem klubu, ale wszystko zależy oczywiście od ceny. Pewne jest, że mąż Beyonce nie byłby w stanie kupić Spurs w pojedynkę, ponieważ jego majątek wyceniany jest na 2,5 miliarda dolarów, a klub na jakieś 2,8 miliarda. Informacje te wydają się jednak nie być specjalnie poważne, szczególnie że Jay-Z deklarował się już wielokrotnie jako kibic… Arsenalu, a więc największego rywala Tottenhamu.
Inna sprawa, że nie do końca jasne jest to, po co byłby raperowi akurat ten klub. Cokolwiek by nie mówić, to Tottenhamowi wciąż daleko do takich angielskich marek jak Manchester United, Liverpool czy nawet Chelsea, która została ostatnio kupiona za niemal dwa razy więcej niż wart jest obecnie Tottenham. Wydaje się wręcz, że to Spurs mogliby zyskać wizerunkowo na takim udziałowcu. Taka postać z pewnością przyprowadziłaby ze sobą pokaźne grono nowych fanów, dotychczas niekoniecznie zainteresowanych piłką.
Przyszłość Tottenhamu stoi więc po raz kolejny w ostatnich latach pod wielkim znakiem zapytania. Kiedyż to po raz ostatni w północnym Londynie mieliśmy jakieś spokojne lato? Mało kto pamięta te czasy. Patrząc na to co się dzieje na samej górze czy też co się dzieje wokół Harry’ego Kane’a, możemy tylko współczuć nowemu trenerowi Spurs Ange Postecoglou. Okazuje się bowiem, że ogarnięcie spraw czysto sportowych, to dopiero początek wyzwań, jakie przed nim stoją w najbliższym czasie.
Czytaj więcej na Weszło:
- Wyluzowany, pewny siebie, odporny na stres. Jak Zwoliński dorastał do gry w mistrzu Polski
- Podział wpływów w PZPN. Kto rządzi i kto za kim stoi? Sytuacja w związku po ostatnich aferach
- Robert Karaś, czyli „brałem doping, ale…”
Fot. Newspix