Biorąc pod uwagę wszystkie najważniejsze siatkarskie rozgrywki świata, to jedyny medal, jakiego nam brakowało. Złoto olimpijskie, choć już nieco przykurzone, mamy przecież w gablocie. Złota mistrzostw świata – nawet trzy. Byliśmy też mistrzami Europy i wygrywaliśmy Ligę Światową, czyli poprzedniczkę Ligi Narodów. Ale w tej ostatniej, choć trzykrotnie staliśmy na podium, jeszcze nigdy nie wygraliśmy. Dziś Polacy chcieli to zmienić. Ale Amerykanie – znakomicie się w tym roku prezentujący – mieli identyczne plany.
Spis treści
Polska – USA. Walka o pierwsze złoto
2021, 2022 i teraz już 2023 rok. Już przed dzisiejszym spotkanie pewnym było, że Polacy kolejny sezon reprezentacyjny zakończą z medalem w kieszeni. Pytanie brzmiało tylko: czy będzie to krążek złoty czy srebrny? Na pewno na tę drugą opcję liczyli Amerykanie, którzy podobnie jak my – rzadko miewają naprawdę słabe imprezy. Przynajmniej w ostatnich latach.
W czterech dotychczasowych edycjach Ligi Narodów (wcześniej Liga Światowa) reprezentacja USA tylko raz zakończyła rozgrywki z pustymi rękoma. Było to w 2019 roku, kiedy Biało-Czerwoni sięgnęli po brąz. Co jednak ciekawe – złotego medalu dotychczas jeszcze nie zdobyli. Drużyny Johna Speraw i Nikoli Grbicia miały zatem zauważalny punkt wspólny, bo i Polakom brakowało takiego sukcesu. Przynajmniej w Lidze Narodów, bo w jej poprzedniczce Amerykanie wygrywali dwukrotnie (w 2008 i 2014 roku), a Polacy raz – w 2012, gdy w finale pokonali… reprezentantów USA.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Kogo natomiast należało określić faworytem dzisiejszego spotkania? Chyba Polaków, biorąc pod uwagę, że finał był rozgrywany w gdańskiej Ergo Arenie. Ale sama forma, wyniki i styl gry nieco wskazywały na Amerykanów, którzy w ostatnich tygodniach notowali bardzo mało wpadek i wygrali (choć z takim bilansem jak Polacy, ale w lepszym stylu i zgarniając więcej punktów) fazę zasadniczą rozgrywek, po drodze ogrywając też Biało-Czerwonych. A w półfinale Ligi Narodów rozegrali wręcz rewelacyjne spotkanie: pokonując mistrzów świata, Włochów, w trzech szybkich setach.
Więcej o amerykańskich siatkarzach pisaliśmy zresztą w tym tekście. Warto było jednak zauważyć jeszcze jedną rzecz: na półtorej godziny przed meczem finałowym na trybunie prasowej pojawił się… Erik Shoji, libero naszych dzisiejszych rywali. Najwidoczniej chciał poobserwować, jak radzą sobie drużyny Włoch i Japonii w meczu o trzecie miejsce, ale jego “spokój” szybko został przerwany. Dostrzegli go polscy kibice i podbiegli poprosić o zdjęcie.
Chwilę później Erik opuścił trybuny. Może uznał, że to nie są najlepsze warunki do obserwowania widowiska. A może po prostu trener Amerykanów zastanawiał się, gdzie go wcięło. W końcu zaraz miał grać w finale Ligi Narodów.
Na najwyższym poziomie
Pierwsze dwa sety dzisiejszego finału były absolutnie znakomite. Od samego początku na parkiecie oglądaliśmy świetnych Amerykanów i wprost genialnych Polaków. Trudno było wskazać w naszej kadrze słabszy punkt. W poprzednich meczach znajdowały się powody do narzekania – czy to dyspozycja w ataku niektórych graczy z Brazylią, czy przyjęcie z Japonią – i mogliśmy twierdzić, że wygrywamy nie tyle jako kadra, a jako zbiór jednostek, które po prostu potrafią zagrać na wysokim poziomie i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść w najważniejszych momentach.
W tym niczego takiego nie dało się powiedzieć.
Polacy grali jak kolektyw. Znakomicie funkcjonowało nasze przyjęcie, przez co zdecydowanie podskoczyła płynność naszych akcji. W ataku radzili sobie wszyscy. Olek Śliwka już w poprzednich dwóch meczach poniżej pewnego poziomu nie schodził. Wilfredo Leon za to miał wahania formy – w ćwierćfinale atakował słabo, w półfinale fantastycznie – dziś jednak na początku pokazywał swoją lepszą twarz. Najlepszy był jednak Łukasz Kaczmarek, który pokazał, że nieobecność Bartosza Kurka – głównej strzelby naszej kadry – niegrającego z powodu urazu, wcale nie musi oznaczać, że będziemy mieć na pozycji atakującego wyrwę.
Mimo wszystko przez jakiś czas nie mogliśmy odskoczyć na dłużej od Amerykanów. Owszem, robiliśmy to co jakiś czas, gdy zyskiwaliśmy 2-3 punkty przewagi, ale Amerykanie szybko odrabiali wszelkie straty. Aż do momentu, gdy w połowie seta w pole zagrywki wszedł Leon, dwa razy potężnie uderzył, a potem asem poprawił jeszcze Marcin Janusz. Rywale nieco się po tym posypali, pomogli kilkoma drobnymi błędami, a Polacy nie zwolnili tempa. Mimo wszystko jednak do samego końca trzymali się blisko nas, bo wybronili nawet dwie piłki setowe. Przed trzecią o czas poprosił Nikola Grbić i to zadziałało, bo po przerwie serwis Amerykanów wyleciał w aut.
Było więc 1:0. A na początku drugiego seta Polacy zdawali się grać jeszcze lepiej.
Nadal świetnie funkcjonował serwis, nadal dobrze radziliśmy sobie w ataku. Od początku kontrolowaliśmy tego seta, zresztą grając nieco jak… Amerykanie. Szybkimi akcjami, często z pełną mocą, ale gdy trzeba było, to większość naszych zawodników pokazywała, że potrafi się z Amerykanami zabawić – kiwnąć, obić blok, wykombinować coś nieszablonowego. Zawodnicy USA raczej trzymali się swojej gry i ta z czasem zaczęła przynosić skutek. Gdy przegrywali 11:16, o czas poprosił trener Speraw i zdołał w jego trakcie odmienić swoich zawodników, którzy zaczęli grać świetnie w obronie. A że przy okazji na boisku pojawił się jeden z ich liderów – walczący ostatnio z urazem – Aaron Russell, to odrobili straty i zrobiło się 18:18.
Od tego momentu poziom gry jeszcze wzrósł, choć wydawało się to wręcz niemożliwe. Zmienić próbował też coś Nikola Grbić, który zauważył, że w drugim secie gorzej grać zaczął Wilfredo Leon. Wprowadził więc Tomka Fornala, ale ten początkowo miał nieco problemów. I to po jego ataku skończył się set. Niestety, źle dla Polaków – Tomek został zablokowany, gdy w trudnej sytuacji atakował na potrójnym bloku. Zrobiło się więc 1:1 i zaczęliśmy się zastanawiać, czy Polacy (po raz kolejny w tym sezonie) nie zmierzają w stronę tie-breaka.
Biało-Czerwoni mieli jednak inne plany.
Podkręcone tempo i zdobyte złoto
Złożyły się tu dwa czynniki. Raz, że Amerykanie po wygranym secie nieco zjechali z poziomu, jaki prezentowali do tej pory. Z kolei Polacy wrócili do swojej absolutnie najlepszej gry, przede wszystkim w polu serwisowym, ale też w defensywie, gdzie zaczęli się prezentować znakomicie i to… właściwie wszyscy, nawet Norbert Huber, który w pewnym momencie wszedł na parkiet, bo Mateusz Bieniek doznał urazu. Z poziomem z czasem do reszty kolegów doskoczył też Tomek Fornal i w tym momencie mogliśmy już przyznać, że Nikola Grbić trafiał dziś właściwie ze wszystkimi decyzjami. Fornal dał radę. Huber dał radę. Gdy wchodzili na parkiet inni, też dawali radę. W dodatku Serbowi oddać trzeba, że Polacy zagrali najlepszy mecz w roku akurat wtedy, gdy gra toczyła się o złoto.
A widać to było doskonale w trzecim i czwartym secie.
Impuls do najlepszej gry dał Fornal, który fantastycznie spisywał się w defensywie. Skuteczny znów był Kaczmarek. Zaczął funkcjonować nasz blok. Zagrywką nie dawaliśmy spokoju Amerykanom, którzy równocześnie zaczęli się mylić w ataku. Polacy szybko wyszli na pięciopunktowe prowadzenie (13:8), Speraw więc znów poprosił o czas. Ale tym razem nic to nie dało, wręcz przeciwnie. Polacy odskakiwali im coraz bardziej, a reprezentanci USA się gubili. Nie trafiali w parkiet Anderson czy Jaeschke, których gnębił również polski blok, a Fornal i Kaczmarek szaleli w ataku. I choć w końcówce straciliśmy nieco punktów, to i tak set zakończył się siedmiopunktowym zwycięstwem.
W czwartym secie przewaga Polaków też zarysowała się już na początku. Były przy tym świetne akcje – choćby wspomniana dobra obrona Norberta Hubera, po której świetną kiwką popisał się Tomek Fornal. Albo blok Hubera na Russelu, po którym było już 10:4, a gdy kilka razy świetnie zagrał Śliwka, nawet 13:5. Ośmiu punktów przewagi właściwie nie mogliśmy zmarnować i choć Amerykanie na przestrzeni seta jeszcze powalczyli, to gdy Kuba Kochanowski we wspaniałym stylu zablokował Defalco, wszystko stało się jasno – Biało-Czerwoni ruszyli po zwycięstwo, a Amerykanie nie byli w stanie ich już dogonić. Na końcu poszalał jeszcze Kaczmarek. Najpierw przedarł się przez blok, potem zapunktował z zagrywki. A mecz skończył się po tym, jak nasz blok zatrzymał rywali.
CO ZA MECZ! 🤩Polska zdobywa złoto #VNL2023 🏆
Panowie gratulujemy, to był piękny turniej ❗️Polska-USA 3️⃣:1️⃣(25-23; 24-26; 25-18; 25-18) pic.twitter.com/sRFpBeHwmQ
— POLSKA SIATKÓWKA (@PolskaSiatkowka) July 23, 2023
To w ten sposób Polacy wywalczyli historyczne, pierwsze złoto Ligi Narodów. Równocześnie są pierwszym gospodarzem turnieju finałowego, który tego dokonał. Dla nich to jednak nie koniec sezonu, a jego pierwszy akcent – przed Biało-Czerwonymi jeszcze kwalifikacje olimpijskie i mistrzostwa Europy.
I niech skończą je w równie dobrym nastroju, jak są dzisiaj.
Polska – USA 3:1 (25:23, 24:26, 25:18, 25:18)
Fot. Newspix
Czytaj więcej o innych sportach: