Reklama

Wieteska: Byłem wkurzony tym, jak ludzie mnie postrzegają

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

20 lipca 2023, 09:16 • 16 min czytania 32 komentarzy

Z Mateuszem Wieteską porozmawialiśmy o radzeniu sobie. Z hejtem. Z tym, że kariera toczy się niezgodnie z oczekiwaniami. Z nauką walki o samego siebie. Ze zmianą kraju i stylu życia. Z tęsknotą za ojczyzną. Z samotnością za granicą. Z przejściem z Ekstraklasy do Ligue 1. Długi wywiad ze stoperem Clermont i reprezentacji Polski.

Wieteska: Byłem wkurzony tym, jak ludzie mnie postrzegają

Nie widzieliśmy się cztery lata – poprzednio rozmawialiśmy w 2019 roku w Modenie między meczami młodzieżowych mistrzostw Europy z Belgią i Włochami. Zmieniłeś się przez ten czas?

Bardzo. Zaszło wiele zmian w moim życiu i w tym, jak postrzegam różne rzeczy. Czuję się bardziej doświadczony, złapałem więcej dystansu. Pogodziłem się, że na niektóre sprawy nie mam wpływu i muszę je przyjąć takimi, jakimi są.

Co na przykład?

Niektóre opinie. Dzisiaj jednym uchem je wpuszczam, drugim wypuszczam, a wcześniej bardziej do mnie trafiały.

Reklama

W Legii musiałeś mieć grubą skórę. Czasem krytyka zamieniała się w hejt, granica między nimi jest bardzo cienka, i można było odnieść wrażenie, że co złego, to ty. Jak sobie z tym radziłeś?

W czasach występów w Legii faktycznie przydarzył się moment, w którym mnóstwo ludzi nie tyle krytykowało, jak gram, a po prostu hejtowało mnie. Przejmowałem się tym, nie będę ukrywał.

W jaki sposób ten hejt do ciebie docierał?

W tym świecie nie jest trudno trafić na informację, nawet jeśli samemu się jej nie szuka. Ktoś podesłał tekst albo komentarz i wystarczy. Dlatego dużo zależy od tego, w jaki sposób zawodnik sobie to poukłada. Wcześniej miałem z tym problem. Byłem wkurzony, że ludzie tak mnie postrzegają.

A dzisiaj?

Spływa to po mnie. Bardziej doceniam siebie. Jakim jestem człowiekiem i piłkarzem. Znam swoją wartość i skupiam się na swojej robocie. Na to mam wpływ.

Reklama

To przyszło samo czy zostało wypracowane?

Samo. Nie było takiego przełomowego wydarzenia.

Ta narracja wokół ciebie się zmieniała. Pamiętam, kiedy w trakcie mistrzostw Europy chwaliła cię La Gazzetta dello Sport, że dla odkrywania takich nieoszlifowanych diamentów istnieje ten turniej.

Napisali „diamanti”. Pamiętam.

Pisano o zainteresowaniu zagranicznych zespołów, wracałeś do klubu jako jeden z wygranych EURO U-21, a faktycznie z czasem otoczka uległa diametralnie zmianie. Trudno było oswoić się z tą zmianą?

Na pewno było to dziwne uczucie. Po mistrzostwach jakieś zainteresowanie moją osobą było i szczerze myślałem, że nie zostanę tak długo w Legii, ale życie potoczyło się inaczej. Musiałem przetrawić kilka gorszych momentów. Przyjąć kilka gorzkich słów, choć nie ze strony władz klubu czy trenerów lub kolegów z zespołu, bo z tej strony zawsze czułem wsparcie i zaufanie. Wiedzieli, co potrafię i nieprzypadkowo w każdym sezonie większość meczów rozgrywałem. Nie mówię, że wszystko, ale tak mniej więcej 75%.

SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ

Żałujesz, że żaden transfer nie doszedł do skutku zaraz po turnieju we Włoszech?

Na pewno spodziewałem się, że ta kariera zachodnia zacznie się szybciej, ale jednocześnie absolutnie nie żałuję, że tyle czasu spędziłem w Legii. Ten okres postrzegam jako wartościowe doświadczenie. Nie tylko z perspektywy zawodnika, lecz także człowieka. Pomogło mi stać się twardszym i spokojniejszym. Zahartowało mnie. Umocniło. Niektóre sytuacje pozwoliły mi lepiej poznać siebie. Dlatego nie narzekam. Uważam, że to mi pomogło w szybkiej adaptacji we Francji.

Pamiętasz taki hejt, który cię bardzo dotknął?

Pamiętam jedną sytuację – kiedy po meczu ze Stalą Mielec w grudniu 2020 nazwali nas z „Jędzą” kuzynami, bo Artur sprokurował dwa karne, ja jednego i ponieśliśmy porażkę 2:3. Później było sporo gorzkich opinii, głównie w moją stronę, ale potem to się zmieniło w żart i obecnie podchodzę do tego z dystansem. Każdy ma prawo do własnej opinii i tyle.

Ale niełatwo przestać być wrażliwym na opinie o sobie, a w przypadku choćby sportowców to utrudnia osiąganie wyników. Wręcz najlepiej jak najszybciej tę wrażliwość stępić.

Na pewno. Wydaje mi się, że my, Polacy, generalnie mamy tendencję do przejmowania się opiniami innych. To według mnie niepotrzebne i najlepiej prędko się tego wyzbyć.

Pamiętasz, kiedy zauważyłeś, że uodporniłeś się na opinie innych?

Miałem taki okres w Legii, gdy łapałem sporo urazów. Albo naciągnięty dwugłowy uda, który wyeliminował mnie z zajęć, albo uraz mięśni brzucha. Wówczas zacząłem współpracę z trenerem przygotowania fizycznego, żeby zminimalizować te małe kontuzje, i złapałem flow na samodoskonalenie się. Zdecydowałem się skupić na drodze do celu, a nie tym, co wokół niej. Może to był przełomowy moment? To było ze dwa i pół, może już trzy lata temu.

Jak mówisz, spodziewałeś się, że kariera zachodnia zacznie się szybciej, a było do tego blisko? Faktycznie chciała cię Sampdoria Genua czy Middlesbrough?

Czy do jakiegoś transferu poza Clermont było blisko? Raczej nie. Z tego, co wiem, istniała duża rozbieżność między oczekiwaniami Legii a ofertami zainteresowanych klubów. Też nie jestem… to znaczy nie byłem osobą, która potrafiła zawalczyć o to, co chce w danym momencie.

Już jesteś?

Tak, trochę się to zmieniło. Kiedy widzę, że życie chce mi coś dać, próbuję zawalczyć o siebie i to brać. Żeby czuć się dobrze samemu ze sobą. Może gdybym wcześniej powalczył, negocjacje potoczyłyby się inaczej? Byłem zdecydowany na transfer, ale nie naciskałem na niego. Byłem zawodnikiem Legii, najlepszego klubu w Polsce, praktycznie w moim mieście rodzinnym otwarto ośrodek treningowy, niczego mi nie brakowało. Trwałem w strefie komfortu, ale w końcu warto z niej wyjść.

Czyli gdy pojawiła się propozycja z Clermont, zawalczyłeś o siebie?

Zawalczyłem.

W jaki sposób?

Miałem rozmowy z dyrektorem sportowym Jackiem Zielińskim i prezesem Dariuszem Mioduskim. Powiedzieli, że bardzo we mnie wierzą i chcą, bym przedłużył kontrakt, ale wówczas byłem już zdeterminowany, żeby odejść. Nie były to może jakieś autentycznie wielkie bitwy, tylko sam fakt, że poważnie rozmawiałem z dyrektorem sportowym i przekazałem, jak widzę swoją przyszłość, że widział moją determinację, że nie trafiały do mnie jego argumenty stanowił tę walkę. Wydaje mi się, że to sprawiło, iż zdecydowali się dogadać z Clermont.

Wcześniej takich rozmów nie miałeś?

Nie, wcześniej nie dochodziło do takich rozmów.

Co pomyślałeś po informacji, że chce cię Clermont?

Kiedy usłyszałem o zainteresowaniu, prześledziłem historię ostatniego sezonu. Wiedziałem, że do końca bili się o utrzymanie i walcząc o ten ruch, dużo ryzykuję. Bo jeśli coś się nie powiedzie, mogę wylądować w Ligue 2 i kto wie, jak się życie potoczy. Ale zaryzykowałem, bo już bardzo chciałem spróbować sił poza Polską i zależało mi, by ta transakcja doszła do skutku.

Pierwsze wrażenie?

Samo przybycie do klubu nie uspokoiło. Zawodnicy mówili, że w nowym sezonie będzie jeszcze trudniej uniknąć degradacji, bo z drużyny odeszło kilku ważnych piłkarzy, a z ligi spadną cztery zespoły w związku ze zmniejszeniem liczby uczestników z 20 na 18.

Jakie myśli się pojawiły, kiedy to usłyszałeś?

Zastanawiałem się, kurde, jaki poziom jest w tej lidze francuskiej? Jeżeli chłopaki mówili, że już było ciężko, w tym sezonie będzie jeszcze ciężej, a na treningach nie wyglądaliśmy źle… Jakościowo sprawialiśmy niezłe wrażenie, widziałem potencjał. No to na inaugurację zobaczyłem, że ten poziom w Ligue 1 faktycznie jest wysoki…

Na powitanie 0:5 z Paris Saint-Germain.

Powiedziałem sobie, że jeśli każde spotkanie będzie na podobnej intensywności i z rywalami z takimi umiejętnościami, to faktycznie może być ciężko. Na szczęście sezon pokazał, że nie każdy jest PSG.

Na początku sezonu trener Pascal Gastien mówił, że pod względem infrastruktury Clermont jeszcze daleko do wielu profesjonalnych klubów, nawet tych na poziomie Ligue 2. Dało się odczuć różnicę między tym, co tam zastałeś, a tym, co zostawiłeś w Legii?

Dało się. Byłem przyzwyczajony do kapitalnych warunków, np. kilku boisk dla pierwszej drużyny, siłowni, do organizacji w środku, jak konsultacja z dietetykiem czy zorganizowanie jedzenia. W Legii wszystko było podstawione pod nos, a w Clermont zastałem coś zupełnie innego. Ot, choćby ćwiczyliśmy na starszym boisku, nowe było w budowie.

To była największa różnica?

Nie, największą odczułem w kwestii organizacji. Po prostu w Clermont nie ma tyle osób wokół pierwszej drużyny, ile pracowało w Legii i dbało tylko o to, by zawodnikowi niczego nie brakowało. Ale też to nie był dla mnie jakiś szok, bo występowałem też na wypożyczeniach w Dolcanie Ząbki, Chrobrym Głogów czy nawet Górniku Zabrze. Tam ta organizacja była na niższym poziomie niż w Legii.

Te doświadczenia bardzo pomogły w adaptacji?

Tak. Potrzebowałem kilku dni, by przywyknąć, że tam jest inaczej. Przy czym nie mówię, że w Clermont nie ma warunków do rozwoju. Absolutnie nie. Po prostu to inny level niż Legia. Trzeba pamiętać, że dla tego klubu poprzedni sezon był dopiero drugim na poziomie Ligue 1 i władze oraz pracownicy cały czas się uczą. Z roku na rok będzie lepiej, klub nie stoi w miejscu, tylko się ciągle rozwija.

Skoro o nauce mowa – jak z twoim francuskim? Z reguły we Francji niełatwo dogadać się po angielsku, poza jakimiś stricte turystycznymi miejscami.

W mieście faktycznie trudno znaleźć kogoś, z kim można się porozumieć po angielsku. W klubie dyrektor sportowy i większość osób z działu administracyjnego zna ten język, a w drużynie z połową chłopaków idzie się w ten sposób dogadać. Największy problem na początku był taki, że nie mogłem w ogóle porozmawiać z trenerem, ponieważ zna tylko francuski.

Pochwała solidności. Wieteska dał sobie radę w Ligue 1

To w jaki sposób się komunikowaliście?

Polecenia czy odprawy tłumaczył na angielski trener odpowiadający za analizy, a poza tym nasz kontakt był wyłącznie wzrokowy. Szybko łapałem boiskowe słownictwo, np. kiedy powtarzał „dobre zagranie” kilka razy, to szybko zapadało w pamięć. Z biegiem czasu było coraz lepiej, sam prędko zacząłem lekcje francuskiego – dwa razy w tygodniu na Skype’a z nauczycielem z Polski. Stopniowo łapałem podstawy, które pozwalały mi porozumieć się w sklepie, restauracji czy kawiarni, ale w klubie bariera była. Nie mogłem uczestniczyć w wielu rozmowach, jako że zwyczajnie brakowało mi słownictwa. Wymowa tego języka też jest trudna. Jeśli ktoś mówi wolniej, łatwiej go zrozumieć, ale wielu nawija szybko, skraca słowa, a są i takie, które mają wiele znaczeń. Dlatego dołączenie do konwersacji stawało się tak wymagające.

Ale postęp zanotowałeś?

Pod koniec sezonu trener brał każdego zawodnika na rozmowę w cztery oczy i mogłem się z nim dogadać po francusku. Wiadomo, to nie był na pewno najbardziej poprawny francuski, jaki słyszał w życiu, aczkolwiek mogliśmy porozmawiać na różne tematy, np. jak widziałem drużynę w tym sezonie i co moglibyśmy poprawić.

To wasza pierwsza taka rozmowa?

Taka dłuższa jeden na jeden – tak.

To co ty usłyszałeś od trenera?

Że jest zadowolony ze mnie. Powiedział, że kiedy przeszliśmy na trójkę, zauważył, że czuję się o wiele bardziej komfortowo, pewnie.

Razem osiągnęliście świetny rezultat.

Historyczny wynik Clermont, nikt się nie spodziewał, że skończymy na ósmym miejscu. Tak naprawdę wszystkie głosy, jakie do mnie dochodziły na starcie sezonu, wieszczyły spadek. Wręcz go przesądzały, tymczasem mogliśmy świętować utrzymanie w marcu lub kwietniu.

Kiedy zorientowałeś się, że PSG to nie jest poziom całej ligi?

W okolicach drugiej przerwy na kadrę, przełom października i listopada. Zdobyliśmy trochę punktów, dobrze spisaliśmy się z tymi, którzy powinni być naszymi konkurentami w walce o pozostanie w Ligue 1 i powiedziałem do siebie, że ta liga wcale nie jest taka straszna i my nie jesteśmy tacy ostatni. W tamtym momencie sami w drużynie stwierdziliśmy, że, kurczę, nie ma się czego bać, ale to był proces, którzy zaczął się zaraz po PSG. Przecież w następnej kolejce z Reims przegrywaliśmy już 0:2, żeby ostatecznie odnieść zwycięstwo 4:2. Rośliśmy z tygodnia na tydzień.

A wasza popularność w mieście też rosła? Czytałem, że w Clermont-Ferrand bardziej liczy się rugby i ASM Clermont Auvergne.

To prawda. Ale mam znajomego, który tam mieszka od dawna, i stwierdził, że teraz trwa boom na futbol. My osiągnęliśmy dobry wynik, a rugbiści wręcz odwrotnie, zaliczyli gorszy rok. Naturalnie rugby dalej jest bardzo popularne i gdziekolwiek nie pójdziesz w dniu meczu rugby – czy to do pubu, czy do restauracji – na pewno w telewizji puszczą właśnie ten mecz, ale na naszych spotkaniach zawsze był komplet. Nieistotne, czy padał deszcz, czy ciął mróz, a na rugby już tak podobno nie było.

Skoro wywołałeś temat restauracji – w Clermont-Ferrand też obowiązuje sjesta?

Obowiązuje i musiałem się z tym oswoić, co wbrew pozorom nie było proste. W klubie nie mamy kucharza, tylko catering, i przez pierwsze trzy tygodnie, kiedy mieszkałem w hotelu, był kłopot, jeśli chciałem zjeść coś innego. Wracałem z treningu o 14, a o 14 właśnie zamykają restauracje, które ponownie otwierają o 19. I co zostawało? Zamówienie czegoś z room service’u. Po tych trzech tygodniach zaczynałem mieć tego dość, bo po prostu chciałem się odżywiać tak, jak w Polsce. Jeść to, do czego się przyzwyczaiłem. Na szczęście znaleźliśmy domek z ogrodem i mogłem sobie sam przygotowywać posiłki.

Jak odbierasz Francuzów?

Są wyluzowani. Do wszystkiego podchodzą na spokojnie, nie spieszą się. Byłem zaskoczony nawet podejściem do punktualności w zespole. W Legii było tak, że jeśli o 10.15 mamy być na zbiórce, to o 10.15 mamy być na zbiórce i kiedy ktoś się spóźniał, robiło się nieprzyjemnie. A w Clermont? Zacząć pięć minut później – nie ma problemu.

Polacy z Lens mówili mi to samo.

Gdybyś poszedł dziesięć minut przed zaplanowanym treningiem, patrzyliby na ciebie ze zdziwieniem. Co ty robisz? Po co ty już idziesz? Przecież jeszcze czas. Musiałem przyzwyczaić się do tego podejścia i zacząłem robić jak inni. Wychodziłem ze wszystkimi.

Piwo, frytki z kiełbasą i wicelider Ligue 1. Tak to się robi na północy

A propos wyjść. W Clermont-Ferrand też wszyscy przesiadują wieczorami w kawiarniach i pubach?

Tak, tak. Knajpki otwierają się między 19 a 19.30 i właśnie w nich spędza się wolny czas. To zauważalne, faktycznie.

Podoba ci się ten luz, ta swoboda? W Polsce jesteśmy bardziej zasadniczy.

Jesteśmy bardziej zdyscyplinowani i uważam, że nie ma w tym nic złego. Nie lubię choćby braku punktualności. Jeśli się umawiam na określoną godzinę, to przychodzę na określoną godzinę, a nie pięć czy dziesięć minut później. A przecież też w Polsce nie panuje jakiś rygor, że jeśli coś zrobisz nie tak, stanie się dramat.

Zdyscyplinowany Polak, doświadczony, ale spokojniejszy i patrzący na wiele spraw z dystansem, od roku we Francji – taki twój obraz klaruje się z naszej rozmowy. Można dodać do tego, że szczęśliwy?

Tak, teraz jestem szczęśliwy, choć pierwsze pół roku było bardzo ciężkie.

Dlaczego?

Trzeba było się zaaklimatyzować. Przyzwyczaić do miejsca, do nowego sposobu funkcjonowania. I mnie i mojej partnerce do mistrzostw świata było bardzo trudno przywyknąć do tego wszystkiego. Do nowego życia. Byliśmy sami tutaj. Nawet niedawno wspominaliśmy to z Klaudią. Moi znajomi z klubu mają małe dzieci, więc nie zawsze mieli czas, co zrozumiałe, a czasem masz ochotę spędzić wolne w większym gronie, nie tylko we dwoje. Aż wróciliśmy w styczniu i wszystko jakoś zrobiło się łatwiejsze. Zaczęliśmy być szczęśliwi.

Do mundialu – faktycznie długo. Co się zmieniło?

Bardziej dogadywaliśmy się po francusku, poznaliśmy miejsca, kilka razy odwiedziła nas rodzina i znajomi, zostali na dłużej. Poczuliśmy się lepiej. Byłem przyzwyczajony do szybkiego życia z Warszawy…

…tutaj nawet na schodach ruchomych się chodzi, żeby nie tracić czasu.

Dokładnie. Byłem przyzwyczajony do tego i musiałem się odzwyczaić, bo tutaj, we Clermont-Ferrand, każdy żyje sobie spokojnie, zawsze zdąży zrobić, co ma do zrobienia. Pamiętam, że początkowo tak planowałem dni, by było jak najwięcej zajęć i jak najszybciej mijał czas. Ale im bliżej było do pierwszej przerwy na kadrę, tym więcej pojawiało się myśli, że w końcu wróci się do Polski. Przyjemne myśli. Na zasadzie – okej, jeszcze trochę, musisz dać z siebie maksa, ale za chwilę wrócisz do siebie. Do swojego kraju, swoich znajomych, swoich przyzwyczajeń.

I już ci się podoba francuskie wyluzowanie?

Teraz mogę powiedzieć, że mi się podoba. I na pewno nie żałuję, że wyjechałem, spróbowałem. Też z perspektywy sportowej – pokazałem, że mogę grać w mocnej lidze w Europie i chciałbym się utrzymać na tym poziomie jak najdłużej.

Jak dużą czujesz satysfakcję, że to ryzyko związane z transferem się opłaciło – nie dość, że Clermont osiągnęło historyczny wynik, to jeszcze w zasadzie grałeś wszystko.

Opuściłem trzy mecze w Ligue 1 i jeden w pucharze kraju. Tyle. A czy mam dużą satysfakcję? Cieszę się, że przekonałem do siebie trenera Gastiena. Że mi zaufał. Czułem taką pewność, że za tydzień znowu wyjdę w podstawowym składzie. Miałem kilka słabszych spotkań, w których popełniłem błąd i po jednym czy drugim zastanawiałem się, czy mnie nie zmieni, bo zwyczajnie zawiodłem. Choćby z mojego powodu padła bramka. Ale z biegiem czasu wypracowałem sobie taką pozycję, że wiedziałem, że o ile nie zaczną regularnie popełniać błędów, będę występował. Trener oczekiwał ode mnie ryzyka, które czasem musiało skończyć się błędem, natomiast na przestrzeni całego sezonu to ryzyko dawało nam jako zespołowi więcej niż mniej.

W lidze opuściłeś trzy mecze – jeden za pięć żółtych kartek i dwa za bezpośrednią czerwoną z Reims. Co się wydarzyło w tym drugim spotkaniu?

Balogun na mnie leżał. Chciałem, żeby zszedł i szturchnąłem go. Nie wiem, czy to było widać, ale miałem wideo, na którym widać, że odpowiedział łokciem. Po tym próbowałem go zepchnąć z siebie, bo chciałem, żeby ze mnie zszedł. Piłka była poza grą, miałem zamiar przygotować się do następnej akcji. Niefortunnie wyprostowałem nogę, ale nie chciałem go kopnąć w klatkę piersiową. Nie próbowałem zrobić mu krzywdy, wyszło to pechowo. Pani sędzina była blisko i uznała, że jednak z premedytacją go zaatakowałem i ukarała mnie czerwoną kartką. Nie jestem zawodnikiem znanym z takich zachowań…

Raczej boiskowym chamem nie jesteś.

No nie. Chciałem się po prostu uwolnić, kiedy chłop na tobie siedzi, to nic przyjemnego, a wyszło to niefortunnie. Na pewno specjalnie nie chciałem mu wyrządzić krzywdy. Niepotrzebna kartka, moja pierwsza bezpośrednia czerwona w całej karierze, straciłem dwa mecze w Ligue 1.

Właśnie dwa mecze masz na koncie w reprezentacji. Byłeś zdziwiony, że na premierowe zgrupowanie Fernando Santosa nie dostałeś powołania?

Szczerze? Nie. Spodziewałem się, że może mnie nie być na liście. W styczniu i lutym mieliśmy trudne spotkania i sam też nie wyglądałem dobrze. Ani tak, jak przed mundialem, ani tak, jak po tym marcowym zgrupowaniu. Bo to też nie jest tak, że wystarczy grać zagranicą, by być w kadrze narodowej. Jeszcze trzeba dobrze grać, a w tamtym momencie przydarzyło mi się kilka słabszych występów i selekcjoner też to widział.

Na drugie zgrupowanie Santosa już dostałeś.

Ale też się nie spodziewałem powołania.

Nie?

Nie, bo stwierdziłem, że nowy selekcjoner ma swój pomysł na drużynę, w pierwszych spotkaniach stawiał na czwórkę z tyłu, ja występuję w trójce i uznałem, że nie muszę mu pasować i powołania może nie być.

Ale było, za to nie zagrałeś ani z Niemcami, ani z Mołdawią.

Dawałem z siebie wszystko na treningach, żeby móc spojrzeć w lustro, że zrobiłem maksimum, by wystąpić. I mogę to zrobić. Selekcjoner zdecydował, że nie zagram i też to szanuję, bo reprezentacja to kilkudziesięciu najlepszych piłkarzy w kraju. Trener musi wybrać jedenastkę i trzeba to respektować. Nie ma co się gniewać, bo wszyscy gramy do jednej bramki. Czy zagrasz ty, czy kolega. Nie wystąpiłem, następna okazja we wrześniu i tyle.

Na koniec – z perspektywy ławki rezerwowych, co się stało w drugiej połowie w Kiszyniowie?

Nie umiem tego wytłumaczyć.

ROZMAWIAŁ MATEUSZ JANIAK

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. FotoPyk/Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Komentarze

32 komentarzy

Loading...