Jarosław Skrobacz jako trener Ruchu Chorzów od dwóch lat dokonuje wielkie rzeczy. Z drugoligowym beniaminkiem najpierw awansował do pierwszej ligi, a po roku świętował już promocję do Ekstraklasy. Rzeczy, które przy Cichej były spodziewane za dekadę, wydarzyły się znacznie szybciej. Teraz przed “Niebieskimi” największe wyzwanie, by odnaleźć się na najwyższym szczeblu i za chwilę nie wrócić poziom niżej. O tym rozmawiamy z 55-letnim szkoleniowcem. Jakie wnioski wyciągnął po sparingach? Czy to już koniec transferów? Co przesądziło o odejściu Łukasza Janoszki? Dlaczego do Chorzowa nie trafił żaden obcokrajowiec? Czy faktycznie na Ruchu nie ciąży większa presja? Czy Ekstraklasa to także dla niego ziemia nieznana? Zapraszamy.
Trenerzy po obozach przeważnie mówią, że wszystko poszło zgodnie z planem, każdy dobrze trenował i każdy jest dobrze przygotowany. Czy i tak było tym razem?
To, że coś poszło zgodnie z planem nie oznacza jeszcze, że potem wszystko będzie okej w meczach ligowych. Drużyna to 20-25 różnych organizmów, różnie reagujących na te same bodźce i sytuacje. Pewne rzeczy sobie zaplanowaliśmy, ale nawet tak prozaiczna sprawa jak warunki atmosferyczne mogła je trochę zmodyfikować. W ostatnim sparingu z Odrą Opole chcieliśmy dać niektórym zawodnikom pełne 90 minut i niestety było o to ciężko. Przy ponad trzydziestopniowym upale nie chcieliśmy nikogo narażać na zwiększone ryzyko jakichś problemów zdrowotnych. To czynniki niezależne od nas, więc nawet nie ma co się nimi przejmować i denerwować. Trzeba akceptować rzeczywistość i robić jak najlepiej to, na co ma się wpływ. Myślę, że my jako klub i sztab zrobiliśmy wszystko, żeby się optymalnie przygotować.
Jeśli chodzi o samą grę w sparingach, jakie są pana najważniejsze wnioski?
Przy tak dużych roszadach w zespole i jednocześnie dość krótkim okresie przygotowawczym, nie mogliśmy rozegrać zbyt wielu minut w najsilniejszym zestawieniu. Myślę, że na samym początku może nam trochę brakować zgrania, wzajemnego rozeznania w swoich mocnych i słabych stronach, w boiskowych nawykach. Tutaj czas powinien działać na naszą korzyść. Martwiły mnie trochę sytuacje, które na własne życzenie stwarzaliśmy rywalom. To była często nasza niefrasobliwość, nasz brak koncentracji. Na pewno w tym tygodniu będziemy jeszcze dużo rozmawiać z zespołem na ten temat. Ekstraklasa takich błędów wybaczać nie będzie. Wcześniej pewne pomyłki mogły uchodzić płazem, teraz nie ma co na to liczyć.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Z własnego doświadczenia: jak miarodajne są sparingi w kontekście tego, co później dzieje się w lidze?
Trzeba zawsze brać pod uwagę mnóstwo czynników, na przykład to, o jakim etapie przygotowań mówimy. Jeżeli piłkarze przez cały tydzień ciężko pracowali z nastawieniem na siłę maksymalną i mocny trening wytrzymałościowy, a na koniec rozegrają sparing, to wiadomo, że motorycznie, szybkościowo czy nawet pod kątem entuzjazmu w grze będą wyglądali słabiej niż zwykle. Z kolei w ostatnim sprawdzianie przed sezonem przeważnie w kwestii wyniku oczekuje się trochę więcej niż na początku przygotowań. Często w takich grach interesuje mnie współpraca w danych sektorach boiskach i pod takim kątem dobieram skład. Niekiedy też jeszcze eksperymentuję i próbuję czegoś nowego, zmieniając zawodnikowi pozycję, żeby wiedzieć, czy w razie czego w trakcie sezonu będzie to jakaś alternatywa. Kolejna rzecz: jeżeli mierzymy się z rywalem z niższych lig, często jest on dodatkowo zmotywowany. Dla jego zawodników to szansa na pokazanie się.
To wszystko sprawia, że wynikami sparingowymi naprawdę nie można się zbyt mocno sugerować i brać ich za dobrą lub złą monetę. Pamiętam z przeszłości, że w sparingach drużyna prezentowała się rewelacyjnie, a w walce o punkty było gorzej. Bywało też odwrotnie. Jasne, wygrywać chce się zawsze, nawet podczas krótkiej gierki treningowej, ale w takich okolicznościach najbardziej interesują nas konkretne rzeczy związane z taktyką. Myślę, że każdy trener wypowiedziałby się tu podobnie.
Zdarzyło się panu kiedyś zbytnio zasugerować sparingami w jedną bądź drugą stronę?
Chyba nie. Wręcz działałem nieco na przekór. Jeżeli dwa, trzy tygodnie przed ligą szło nam za dobrze, to z pełną świadomością dokładaliśmy jeszcze obciążeń, żeby zmusić zespół do większego wysiłku. I w drugą stronę – gdy widzieliśmy, że chłopakom jest naprawdę ciężko, w niektórych aspektach lekko odpuszczaliśmy. Oczywiście sparingi zawsze do pewnego stopnia są jakąś informacją, na przykład co do indywidualnego zachowania zawodników i bierze się je pod uwagę przy konstruowaniu składu – zwłaszcza te z końcówki obozu – ale całościowo to bardziej proces treningowy i pewne urozmaicenie przygotowań niż weryfikacja formy całej drużyny.
Ruch Chorzów pozyskał już dziesięciu piłkarzy. Kadra na tę chwilę jest zamknięta czy należy się spodziewać kolejnych transferów?
Nie wykonujemy już intensywnych działań w tym kierunku, ale jednocześnie na nic się nie zamykamy. Być może po jednym, drugim, trzecim meczu okaże się, że gdzieś jeszcze trzeba zwiększyć rywalizację. Z rozmów z zarządem wynika, że w budżecie są środki na jakiś strzał w końcówce okienka. Czasami do takich transferów dochodzi. Furtka pozostaje delikatnie uchylona.
Większość nowych twarzy to pomocnicy lub napastnicy, co wyraźnie pokazuje, w jakim aspekcie widzieliście więcej braków.
Można na to spojrzeć dwojako. My i zawodnicy cały czas podkreślaliśmy, że nie tylko dzięki samej defensywie straciliśmy najmniej bramek w pierwszej lidze. Cały zespół dobrze funkcjonował w grze obronnej, był odpowiednio zorganizowany. Kilka razy uratowała nas dobra dyspozycja Jakuba Bieleckiego, to oczywiście też trzeba podkreślić.
Tworząc kadrę Ruchu po awansie zdawaliśmy sobie sprawę, że finansowo nie jesteśmy w stanie z kimkolwiek rywalizować na transferowym rynku w Ekstraklasie. Jako trener od początku byłem przeciwnikiem ewentualnego tworzenia kominów płacowych. Dwóch, trzech piłkarzy zarabiających znacznie więcej niż reszta to moim zdaniem złe rozwiązanie, które nie służy dobrej atmosferze w szatni i utrudnia budowę teamu z prawdziwego zdarzenia. Co do naszych obrońców, praktycznie wszyscy mieli ważne kontrakty, dzięki czemu nie musieliśmy wśród nich zbyt mocno mieszać. To kombinacja doświadczenia z młodością i wierzę, że również w elicie będzie ona należycie funkcjonowała.
Prezes Seweryn Siemianowski nie ukrywał po awansie, że klub będzie chciał stawiać na Polaków, najlepiej związanych z regionem, mających śląski charakter. Rozumiem, że w tym względzie nie było żadnej polemiki z prezesem?
Zawsze powtarzałem, że musisz ściągać zawodników pod profil, który stworzyłeś. W każdym klubie powinno to tak działać. Pozyskaliśmy kilku piłkarzy, którzy już w Ruchu grali. Znamy ich wady i zalety, były to przemyślane ruchy. W większości przypadków nasi nowi zawodnicy mają jeszcze coś do udowodnienia w Ekstraklasie i będą chcieli się pokazać na tym poziomie. Tej teorii może Filip Starzyński, mający ponad 300 spotkań w elicie. Ktoś powie, że już mu się nie będzie chciało, że nasycił się tą ligą, ale po naszych rozmowach z nim jestem optymistą. Możliwe, że właśnie potrzebował zmiany, bo był kilka lat w jednym środowisku. Liczę, że ta odmiana, powrót blisko swojego miejsca zamieszkania, do miejsca, które już zna, sprawi, że zobaczymy Filipa z ogromną chęcią do gry. Jestem przekonany, że bardzo nam pomoże.
No właśnie, większość waszych letnich nabytków potencjalnie dopiero ma przed sobą sezon życia w Ekstraklasie. Wiktor Długosz, Juliusz Letniowski czy Dominik Steczyk niby już rozegrali w granicach pięćdziesięciu meczów, ale mocniej nie zaistnieli.
Dokładnie. Każdy z tych chłopaków ma coś do udowodnienia – sobie i być może też poprzednim pracodawcom. To nie są zgrane karty, wiekowi zawodnicy. Często wręcz przeciwnie. Jest duża szansa, żeby to odpaliło. Najważniejsze, żebyśmy dobrze funkcjonowali jako zespół. Nawet ci z potencjałem na indywidualne popisy, jak Filip czy Julek, wiedzą, że przede wszystkim muszą się odpowiednio wkomponować do całego mechanizmu.
Kandydatury obcokrajowców wykluczaliście czy po prostu nikogo nie udało się zakontraktować?
Interesowaliśmy się takimi zawodnikami. Chcieliśmy Joana Romana, ale tutaj szybko okazało się, że nas na niego nie stać. Mieliśmy na celowniku Borję Galana z Odry Opole. Był chętny do transferu, dla niego byłby to awans sportowy. Kluby jednak nie mogły wypracować porozumienia, a my nie chcieliśmy się bawić w jakieś gierki i zakończyliśmy temat. Z perspektywy Odry trudno się dziwić jej stanowisku, straciłaby ważnego zawodnika, który ma ważny kontrakt. Byliśmy bliscy sprowadzenia zawodnika z drugiej ligi portugalskiej, który ostatecznie wybrał ofertę Debreczyna [Joao Oliveira, były skrzydłowy Lechii Gdańsk – przyp. red.]. Jeszcze kilka nazwisk mógłbym wymienić.
Ci piłkarze mogliby stanowić urozmaicenie naszej drużyny. Z drugiej strony, pieniądze nie grają, nikt nie dałby gwarancji, że jeden czy drugi się sprawdzi, choć prawdopodobieństwo byłoby spore. Tak bywa, ale nie zamierzaliśmy łamać swoich ustaleń i wychodzić poza wcześniej określone ramy finansowe. Nic za wszelką cenę. Trzeba pracować z tym, co się ma, a już kilka razy podkreślałem, że jestem bardzo zadowolony z ruchów, które w tym okienku wykonaliśmy. Nie tylko się wzmocniliśmy, ale też w zasadzie nie straciliśmy żadnego zawodnika, którego pozostania chcieliśmy, co już uważam za sukces.
Co do pożegnań, zapewne zdecydowanie najtrudniejsze było to z Łukaszem Janoszką. Trzeba było oddzielić emocje od chłodnej analizy.
Cały czas powtarzam, że muszę przede wszystkim patrzeć na czynnik sportowy. Znam umiejętności Łukasza, są one duże, ale ostatnia runda nie była dla niego udana. Nie dość że pod kątem statystyk były to skromne występy, to sama gra też nie wyglądała tak, jak na pewno sam Łukasz by sobie wymarzył. Wiadomo, że gdyby został, nie grałby za darmo. Część środków musielibyśmy przeznaczyć na jego kontrakt, a nie byłby on z gatunku tych najniższych. To były moje najważniejsze argumenty w rozmowach na temat jego przyszłości, bo mówimy o zbyt ważnej postaci dla klubu, żeby załatwić wszystko dwoma zdaniami i przejść nad tym do porządku dziennego. Nie, przez długie godziny w szerszym gronie zastanawialiśmy się, jaką decyzję podjąć.
Wiem, że to przykre sytuacje i zawsze pożegnanie w takich okolicznościach boli, zwłaszcza gdy mówimy o postaci bardzo lubianej przez kibiców, ale musieliśmy na pierwszym miejscu postawić rozwój zespołu. Z Łukaszem mostów nie spaliliśmy, kilka razy później rozmawialiśmy – nawet dziś [rozmawialiśmy we wtorek, PM], gdy odwiedził nas w klubie.
Nie kryjący się ze swoim rozgoryczeniem Janoszka kontrował, że należało także patrzeć na jego rolę w drużynie i na to, co dawał poza boiskiem.
Proszę mi wierzyć, że braliśmy pod uwagę wszystkie aspekty. Decyzję podejmowaliśmy z ciężkim sercem, ale można powiedzieć, że zapadła jednogłośnie.
Odejść mogą jeszcze Łukasz Moneta i Artur Pląskowski, mimo że pojechali na obóz i grali w sparingach.
Obaj dostali wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu. Mają jednak ważne kontrakty, więc też od nich zależy, jak to widzą. Obaj deklarują, że spróbują jeszcze zawalczyć o miejsce w składzie. Z Łukaszem i Arturem nasza kadra liczy dziś 25 zawodników do gry w polu, więc jeśli wszyscy są do dyspozycji, to siedmiu z nich trzeba odesłać na trybuny. W takiej sytuacji frustracja u niektórych może narastać. Zobaczymy.
W oficjalnych wypowiedziach często tonował pan na stroje. Rok temu po awansie do pierwszej ligi przyznawał pan u nas, że temat awansu w szatni był od początku, ale na zewnątrz wychodził inny przekaz. W tym sezonie chyba jednak nie będzie rozdźwięku między wypowiedziami do mediów, a celami wewnątrz zespołu. Trudno wymagać od Ruchu czegoś więcej niż utrzymanie.
Możemy to tak określić. Podobnie patrzą firmy bukmacherskie i wszelkiej maści eksperci. Jesteśmy przedstawiani jako jeden z głównych kandydatów do walki o utrzymanie, taka jest prawda. I trudno się temu dziwić. Jeżeli popatrzymy na Ekstraklasę, w ostatnich latach wielu beniaminkom coraz trudniej się w niej odnaleźć. W głównej mierze spowodowane jest to często dużo większymi możliwościami tych, którzy w tej lidze są przynajmniej od paru lat i rokrocznie otrzymują znaczący zastrzyk finansowy od Canal+.
Nasz budżet mógłby być większy, gdyby nie grzechy ze starych lat, konieczność płacenia dawnych długów i realizowania układów restrukturyzacyjnych. Te rzeczy ciągle na nas ciążą, ale tym bardziej chwała ludziom z klubu, którzy w tych realiach dźwignęli Ruch i konsekwentnie go rozwijają. Klub się nie rozpadł, nie wystartował od zera, tylko systematycznie spłaca swoje zobowiązania. Za to wielkie słowa uznania, bo w Polsce rzadko działa się w ten sposób. Ma to jednak przełożenie na bieżącą działalność, dlatego jest nam trochę trudniej. W takich okolicznościach jednak działamy nie od dziś, jesteśmy przyzwyczajeni.
Z drugiej strony, na Ruchu nie ciąży duża presja dotycząca efektów wizualnych na boisku. Nikt nie spodziewa się od was fajerwerków, bo nigdy tak nie graliście, a beniaminkom awansującym do Ekstraklasy w “brzydszy” sposób często później łatwiej się odnaleźć, ponieważ nie muszą nagle diametralnie zmieniać swojego stylu. Pod tym kątem ŁKS wyżej zawiesił sobie poprzeczkę, u was liczyć będą się tylko wyniki.
Sądzę, że nasi kibice patrzą na to trochę inaczej (śmiech). Ich marzenia są daleko idące, oczekiwania są ogromne, ale na dłuższą metę trudno mi z tym polemizować. Kibic zawsze będzie marzył i oczekiwał wielkich rzeczy. Mówimy o rzeszy ludzi, która za ten klub oddałaby wszystko. Ruch jest jedną z legend polskiego futbolu, wielu pamięta jeszcze okres świetności tego klubu, dlatego tym bardziej trudno im było zaakceptować wydarzenia z ostatnich lat i przejść nad nimi do porządku dziennego.
W sporcie, ale też w życiu prywatnym i zawodowym, często zbyt wysokie podnoszenie głowy, gdy wydaje ci się, że jesteś już wielki, kończy się upadkiem z hukiem. Uważnie więc pilnujemy, by nikt u nas nie odleciał. Zdajemy sobie sprawę, że będzie ciężko, ale jednocześnie wierzymy w siebie. W pierwszej lidze zostawiliśmy w pokonanym polu kluby z dużo większymi budżetami i możliwościami. Awansowaliśmy zasłużenie, praktycznie przez cały sezon znajdowaliśmy się w czubie tabeli. To wszystko sprawia, że mamy zdrowe poczucie własnej wartości. W każdym meczu będziemy szukali wygranej. Jeśli będziemy zdyscyplinowany i konkretni, jesteśmy w stanie zdobyć tyle punktów, żeby już na kilka meczów przed końcem sezonu nie martwić się o utrzymanie. Można powiedzieć, że na tę chwilę tak wygląda nasz plan minimum.
Wiele mówiło się o braku doświadczenia większości zawodników Ruchu, ale dla pana jako samodzielnego trenera Ekstraklasa to także nowy teren. To będzie zupełnie inna para kaloszy, znacznie większe wyzwanie niż do tej pory?
Ekstraklasę trochę poznałem będąc w sztabie Odry Wodzisław, ale to już było kilkanaście lat temu. Od tego czasu kontakt z najwyższą ligą miałem raczej w roli obserwatora. Wszyscy musimy być świadomi – przede wszystkim zawodnicy – że to będzie naprawdę duży przeskok. Wiele razy słyszałem opinie, że w sumie nie ma większej różnicy Ekstraklasą a pierwszą ligą, to samo między pierwszą a drugą i tak dalej. Dla mnie to błędne myślenie. Ze względu na wielkie pieniądze, poziom organizacji klubów i całą otoczkę różnica będzie naprawdę spora. Nie powiem z całą pewnością, że to największy przeskok między ligami, ale na pewno znaczący i każdemu beniaminkowi trudno będzie wejść z przytupem, trudno będzie “grać swoje”. Musimy być przygotowani, że w wielu spotkaniach to nam przyjdzie dostosowywać się do warunków na boisku. Grunt, żeby umieć to zrobić.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:
- Ruch Chorzów. Historia wielkiej odbudowy
- Głośno i z klasą. Tak Ruch Chorzów wrócił do Ekstraklasy [REPORTAŻ]
- Kasolik: – Transfer do Ruchu to był dla mnie „wóz albo przewóz” w piłce
Fot. Newspix