Barcelona to klub paradoksów. Jak mało kto na rynku transferowym potrafi opowiadać piękne historie o wielkich wzmocnieniach, by za chwilę skończyć na kawce u sąsiada w celu wykupienia – delikatnie mówiąc – mało ekskluzywnego piłkarza. Oczywiście w międzyczasie udaje jej się ściągać wielkich graczy pokroju Ilkaya Gundogana, ale z drugiej strony od dawna można odnieść wrażenie, że ktoś w klubie za często zakłada różowe okulary. Symboliczny bowiem jest fakt, że najpierw mówi się o Kimmichu czy Brozoviciu, a kończy na pozyskaniu Oriola Romeu, 31-letniego piłkarza Girony wartego zaledwie kilka milionów euro.
To oczywiste, że nie mówimy o wymarzonej opcji FC Barcelony, a co najwyżej trzecim wyborze na pozycję, którą do końca poprzedniego sezonu zabezpieczał Sergio Busquets. Sęk w tym, że działacze „Dumy Katalonii” sami pakują się w pułapkę – zdaje się – zbyt optymistycznego myślenia. Przede wszystkim błędnie zakładają, że sprawnie i na czas uda się wypchnąć wszystkich zbędnych dziadów, którzy mogliby przynieść kilkadziesiąt milionów euro zarobku potrzebnego na wzmocnienia. A przecież kij z marchewką, którym macha Xavi za każdym razem, kiedy mówi o wielkim entuzjazmie wśród zawodników mających propozycję przejścia do Barcy, ma dwa końce.
SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ
Barcelona zapomina, że pozbyć się piłkarzy z ich klubu nie jest łatwo
Szkopuł w tym, że na drugim końcu też wisi marchewka. Tak jak mało kto (o ile jest w zasięgu finansowym) odmawia „Dumie Katalonii” ze względu na markę, historię i uroki życia w pięknym mieście, tak również mało kto, nawet pod presją, chce z tego zrezygnować. W tym momencie mowa konkretnie o Francku Kessim, Ericu Garcii czy Ferranie Torresie, a można by jeszcze wymienić kilku innych, którzy sami skreślili się formą sportową. Tylko że żaden z nich nie tupie nogami z myślą o odejściu, a wręcz przeciwnie. Bronią się rękami i nogami przed pakowaniem walizek.
Owszem, czasami następują przełomy, ale dopiero w chwili, gdy ktoś otrzyma naprawdę wyraźny sygnał, że jego kariera dosłownie zostanie zamrożona. Z biegiem kolejnych okienek w ten sposób udaje się pozbywać przepłaconego balastu, lecz trwa to mozolnie. Co więcej, szczególnie teraz, choćby na przykładzie Kessiego, odzywa się także efekt uboczny nowej polityki transferowej Barcelony. Gdy Joan Laporta i spółka biorą kogoś za darmo, po jednym czy maksymalnie drugim sezonie już myślą o sprzedaży z zyskiem. Na papierze plan całkiem sensowny, w karierze menedżera w Fifie sprawdza się świetnie, jednak w prawdziwej rzeczywistości na przeszkodzie do jego realizacji stoi wcześniej wspomniany czynnik ludzki. Z tego właśnie powodu Barcelona nie może poszaleć, a na pewno chciałaby.
Pętla na szyi w postaci problemów finansowych i limitów na kontrakty piłkarzy wciąż zaciśnięta jest dość mocno i między innymi dlatego w klubie wylądował Oriol Romeu. Hiszpański defensywny pomocnik, który 13 lat temu zadebiutował w Barcelonie, jest nawet jej wychowankiem, ale szybko okazało się, że wielkiej historii w stolicy Katalonii nie napisze. Zawędrował więc do Chelsea, która wykupiła go za ponad 4 mln euro. Tam nawet trochę pograł, lecz ogólnie szału nie zrobił. Po sezonie spadł na margines, następnie przeniósł się na rok do Valencii, tyle samo czasu zabawił w Stuttgarcie, aż wreszcie siedem baniek wyłożył za niego Southampton, z którym Romeu jest kojarzony chyba najbardziej. W barwach „Świętych” rozegrał 256 spotkań, ale chyba zmęczyła go coroczna walka o utrzymanie, dlatego postanowił wrócić do Hiszpanii, gdzie w Gironie miał dobry sezon. Nie wybitny, ale na tyle dobry, że mogły zwrócić na niego uwagę kluby bijące się o czołówkę w La Liga.
Oriol Romeu – na papierze solidna opcja „low cost”
Ale że tak mocno zainteresował się nim mistrz Hiszpanii – cóż, niektórych ta informacja mogła dziwić, choć trzeba pamiętać o okolicznościach. Barca musi korzystać z opcji budżetowych, a w międzyczasie ubierać je w szatę wzmocnień. Nie oszukujmy się jednak. To nie transfer, który doda wiele do sumy jakości w zespole Xaviego. Co najwyżej uzupełnienie pozwalające na skorzystanie z innego profilu zawodnika, akurat na część meczów w La Liga, w których powinni odpoczywać najlepsi. Patrz: zajeżdżani Pedri i Gavi. Z myślą o nich – i nie tylko – sensowny rezerwowy, do tego doskonale znający realia hiszpańskiej piłki, to rzecz absolutnie wskazana.
Wejdźmy jednak w szczegóły, bo prawdopodobnie mniejsza część kibiców potrafiłaby odpowiedzieć sobie na pytanie, co konkretnie Oriol Romeu może zaoferować Barcelonie. A więc, na pewno mówimy o piłkarzu, na którym nie można za bardzo polegać w takich kwestiach jak ofensywne wejścia w pole karne, odjechana wizja gry czy po prostu jej szeroko pojęte kreowanie. Dlatego też środowisko barcelońskie za wszelką cenę będzie próbować odwodzić wszystkich wokół od myśli, że 31-letni Hiszpan to człowiek mający wskoczyć w buty Sergio Busquetsa. To niemożliwe.
Nie znaczy to jednak, że Oriol Romeu nie posiada cennych atutów jako „pivot”. Ba, znajdzie się kilka podobieństw do legendy Barcy. Na przykład krzyżowe przerzuty piłki prawą i nawet lewą nogą, co jest znakiem rozpoznawczym Romeu. Tak jak skuteczny odbiór piłki i agresja w grze, która jednak nie osiąga skrajnych rozmiarów. Dość powiedzieć, że w całej swojej karierze Hiszpan tylko raz wyleciał z murawy. Nie jest boiskowym bandytą, choć na pewno bliżej mu do Vidala niż do Busquetsa pod kątem aktywności i wykorzystania siły w starciach fizycznych.
Nie jest to transfer marzeń, ale ma w pakiecie atuty, które mogą się przydać
Idąc dalej, warto zwrócić uwagę na waleczność Romeu. To nie elegant, który porusza się po boisku z gracją. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że je go ruchy są pokraczne, ale te same opinie trafiały pod adresem „Busiego”, a wiemy, że to nie był żaden problem, dopóki futbol na najwyższym poziomie intensywności nie zaczął mu odjeżdżać. Przypadek Oriola Romeu jest trochę inny. Mniej stania, więcej biegania. Ale nie mogło być inaczej, skoro wychowanek Barcy spędził na boiskach bardzo wymagającej Premier League 17 500 minut.
Oczywiście są minusy. Takie jak szybkość, zwrotność czy mniej finezji w technice użytkowej na tle Gundogana, de Jonga czy Pedriego. Mówimy też o pomocniku z niższej półki, który nawet nie zadebiutował w reprezentacji La Furia Roja i nie imponuje CV. Ale kibice Barcelony pamiętają, że nie tacy zawodnicy potrafili być w ich klubie przydatni. Niektórym mogła przyjść do głowy choćby sylwetka Paulinho, którego transfer z ligi chińskiej wyśmiewano, po czym okazało się, że w jeden sezon zrobił naprawdę dobrą robotę. Wypracował kilkanaście bramek, dogadywał się z Messim i finalnie został uznany jako wartościowe uzupełnienie składu. Teraz można mieć podobne oczekiwania. Tym bardziej że Xavi od początku pracy w Barcelonie wygląda na trenera, który wie, że sukcesów już nie da się osiągnąć tylko poprzez bazowanie na piłkarzach, którzy ładnie dla oka pykają w piłeczkę w myśl filozofii ze złotej epoki Pepa Guardioli.
WIĘCEJ O BARCELONIE:
- Messi i Barcelona. Teatr złudnych nadziei ze złym zakończeniem
- Sergio Busquets – błąd w piłkarskim Matrixie
- Przebudowa Camp Nou i wyprowadzka na Stadion Olimpijski. Gdzie Barcelona spędzi sezon 23/24?
Fot. Newspix