Reklama

Trela: Legia Runjaicia i Zielińskiego, czyli żywioł zamieniony w projekt

Michał Trela

Autor:Michał Trela

16 lipca 2023, 09:22 • 8 min czytania 73 komentarzy

Największym sukcesem Kosty Runjaicia i Jacka Zielińskiego nie jest nawet to, że po roku ich pracy Legia znów jest głównym kandydatem do mistrzostwa. Jeszcze bardziej imponujące jest, że udało im się wyciszyć notorycznie rozchwiane emocjonalnie otoczenie wokół klubu i zbudować wokół niego aurę spokojnego profesjonalizmu, gdzie największymi aferami są boiskowe gesty Josue czy Kacpra Tobiasza.

Trela: Legia Runjaicia i Zielińskiego, czyli żywioł zamieniony w projekt

Przewidywanie, jak będzie wyglądał dany sezon na podstawie poprzedzającego go Superpucharu, zwykle prowadzi na manowce. Zawisza Bydgoszcz niespełna rok po tym, jak go zdobył, spadł z ligi. Cracovia kończyła kolejne rozgrywki tuż nad strefą spadkową. Lech Poznań, gdy spektakularnie rozbijał Legię, w następnych miesiącach rozczarowywał. Legia w dekadzie, w której zdominowała ligę jak nigdy wcześniej, osiem razy z rzędu przegrywała mecze o Superpuchar. To po prostu jeden, niespecjalnie prestiżowy mecz, wciśnięty między dwa kluczowe dla mistrza Polski spotkania pucharowe, po którym można wsadzić do gabloty kawałek metalu. Nic więcej.

Nie ma żadnego powodu, by do sobotniego meczu przykładać większą wagę. Raków Częstochowa jest w trakcie kluczowej dla tegorocznych losów w pucharach rywalizacji z Florą Tallinn, a wynik po pierwszym meczu jest na styku. Trudno więc oczekiwać, by priorytetowo potraktował akurat mecz o Superpuchar. Można było się spodziewać, że to Legia poważniej podejdzie do spotkania otwierającego sezon. W praktyce jednak nie było widać po żadnej z drużyn choćby ułamka tej determinacji, która cechowała ich kwietniowe starcie ligowe i następujący po nim majowy finał Pucharu Polski. Tam na boisku i obok niego się kotłowało. Tym razem czuło się, że to lepszy sparing. A sam przebieg meczu też nie powiedział nic, co kusiłoby do wyciągania dalej idących wniosków. Ot, Raków znów gorzej strzelał rzuty karne. Być może obecność na Stadionie Narodowym Vladana Kovacevicia kosztem Kacpra Trelowskiego jednak aż tak wiele by nie zmieniła.

Jeśli jednak potraktować Superpuchar jako część większej całości, ostatnie miesiące zaczynają przybierać dla Legii coraz lepszy obraz. Po wielu meczach, w których Raków regularnie ją punktował, potrafiła pokonać go trzy razy z rzędu w ciągu trzech miesięcy. Każdy mecz był zupełnie inną historią – koncert na Łazienkowskiej, sztuka przetrwania na Stadionie Narodowym, letnia atmosfera w Częstochowie – ale każdy kończył się tak, jak Legia chciała. Tym razem cieszyła się pod Jasną Górą, gdzie podczas poprzedniej wizyty została wychłostana czterema bramkami. I właśnie te kolejne starcia z Rakowem pokazują najlepiej, jaką drogę przeszła Legia w minionym roku.

PRAWDZIWY PROJEKT

Reklama

Trenerzy nadużywają metafor budowlanych. Mówią o budowaniu drużyny, wylewaniu fundamentów, podkreślają, że ich praca to proces i potrzebują więcej czasu. Często jednak nie wiadomo na co, bo z każdym miesiącem, gdy drużyna jest w ich rękach, wygląda coraz gorzej albo przynajmniej sprawia wrażenie, jakby stała w miejscu. Proces charakteryzuje się tym, że nawet jeśli nie wszystko jeszcze wychodzi, widać jakiś postęp. Jeśli początkowo drużyna, wyprowadzając piłkę od własnej bramki, traciła ją we własnym polu karnym, po kilku tygodniach nauczyła się z niego wychodzić, ale schody zaczynały się na swojej połowie, po kolejnych kilku na połowie przeciwnika, a po pół roku udało się strzelić gola po akcji zbudowanej od bramkarza, można mówić o procesie i nawoływać do cierpliwości. Jeśli w pierwszych kolejkach zespół strzelał gole, budując akcje od własnej bramki, a po pół roku nie potrafi w ten sposób wyjść z własnego pola karnego, proces brnie w niebezpieczne rejony.

SUPER PROMOCJA W FUKSIARZ.PL! MOŻESZ ODEBRAĆ 100% DO 300 ZŁ

Kosta Runjaić swoim sposobem pracy daje jednak sobie pełne prawo, by odwoływać się do budowlanki. Bo jego prowadzenie drużyn faktycznie przypomina budowanie. Wyraźnie widać rzeczy, które początkowo im nie wychodzą, ale z czasem zaczynają wychodzić. Potrafi pracować w trybie projektowym. Zakładać, że w pierwszej rundzie drużyna nauczy się tego, w kolejnej tamtego, a jeszcze później, po wymienieniu kilku ogniw, poprawi się o kilka procent w jeszcze innym aspekcie. To wszystko nie odbywa się skokowo, z dnia na dzień. Kto ogląda Legię tydzień w tydzień, może nawet mecz do meczu nie zauważyć różnicy. Ale kto obejrzałby Legię sprzed roku i tę obecną, zobaczyłby, jak wiele udało się w tym czasie zbudować.

SZCZECIN W WARSZAWIE

Największym sukcesem duetu Runjaić – Jacek Zieliński jest jednak zaprowadzenie wokół klubu z Warszawy zupełnie niezwykłej aury. Takiej, co do której wydawało się, że akurat wokół tego klubu nie da się jej stworzyć. O Runjaiciu mówiono, że ze względnie spokojnego otoczenia szczecińskiego musi przenieść się do oka cyklonu i udowodnić, że też sobie w nim radzi. W pewnym sensie on stworzył sobie jednak Szczecin w Warszawie. Presja wyniku pewnie mimo wszystko jest nieporównywalna, ale w gruncie rzeczy na co dzień aż tak wiele się raczej nie różni. Runjaić może spokojnie skupiać się na pracy, nie za wiele zajmując się sprawami, którymi nie powinien się zajmować trener. To pewnie jeszcze pokłosie fatalnego sezonu sprzed dwóch lat, który mocno zmienił postrzeganie Legii. Po tym, co się wtedy działo, zajęcie drugiego miejsca i zdobycie Pucharu Polski, uznawano za bardzo dobry sezon i nikt nie rozdzierał szat po pojedynczych porażkach, bo miał świeżo w pamięci coś znacznie gorszego. Ale to zbiorowe zejście na ziemię zbiegło się z osobowością dwóch głównych postaci działu sportowego.

KLUB BEZ AFER

Reklama

Objęcie posady trenera albo dyrektora sportowego Legii często jest powodem, by obrastać w piórka. Poczuć władzę. Wyjść na pierwszy plan. Osoby piastujące te funkcje non stop są zapraszane do przeróżnych mediów, a specyfika klubu sprawia, że oczekuje się od nich jasnych deklaracji co do celów i ambicji Legii. Trenerzy i dyrektorzy sportowi Legii potrafili więc prowokować wokół niej sporo szumu. A nawet jeśli tego nie robili, dbali o to prezesi, najpierw Bogusław Leśnodorski, potem Dariusz Mioduski. Od roku Mioduski usunął się w cień, za plecy profesjonalistów, których zatrudnił, a którzy nie mają wielkiego parcia na szkło. Runjaić i Zieliński nie są zahukani, nie przeraża ich, gdy muszą coś powiedzieć do mikrofonu, ale nie pławią się w tym, że mają rząd dusz nad legijnym środowiskiem. Robią swoje, a potem rzeczowo wyjaśniają, co robią. To też bardzo przebija często nadęty balon wokół Legii. Największymi aferami są teraz boiskowe zachowania Josue czy gesty Kacpra Tobiasza. Czyli tak naprawdę Legia przestała generować afery.

RZADKI LUKSUS KADROWY

Dziś Legia przystępuje do sezonu, wiedząc, w jakim będzie grała ustawieniu, bo szlifowała je już od miesięcy. Nie ma problemu z młodzieżowcem, bo jej pierwszy bramkarz, ograny już od roku, ma taki status. Jeszcze przed zakończeniem poprzedniego sezonu pozyskała króla strzelców poprzednich rozgrywek i – jak by nie deprecjonować Patryka Kuna – czołowego wahadłowego w lidze ostatnich lat. Wiedząc, że w środku pomocy może się pojawić wakat, czy to ze względu na kłopoty zdrowotne Bartosza Kapustki, czy to ewentualną sprzedaż Bartosza Slisza, zabezpieczyła się zawczasu na tej pozycji. Zatrzymała kapitana, czyli Josue. Ma z przodu napastnika do gry bezpośredniej, czyli Tomasa Pekharta, jak i piłkarzy do gry kombinacyjnej, czyli Marca Guala albo Ernesta Muciego. Ma solidną trójkę stoperów. Ma zgrany zespół. Przeprowadziła tylko cztery transfery, straciła ledwie jednego ważnego piłkarza, czyli Filipa Mladenovicia, ale na żadnej pozycji nie straszy wakat. Mogłaby mieć lepszych zmienników na wahadłach, lecz to szukanie dziury w całym. Jest tydzień do startu sezonu, a trener ma do dyspozycji zamkniętą kadrę, z którą mógł pracować także na obozie. To rzadki luksus nie tylko w polskich warunkach.

POPRZECZKA IDZIE W GÓRĘ

W drugim sezonie nieuchronnie poprzeczka pójdzie w górę. Punktem odniesienia nie będzie już koszmarny drugi sezon Czesława Michniewicza, lecz całkiem udany poprzedni. Raków, po stracie Marka Papszuna i Iviego Lopeza, nie będzie już faworytem, jak przed rokiem, bo sam musi się uporać ze swoimi problemami. Po chwilowej przerwie następuje powrót do dobrze znanej sytuacji, w której kandydata na mistrza szuka się przede wszystkim w Warszawie i w Poznaniu. Z tym że Lech i tak ma dość tłuste lata. Dwa sezony temu mistrzostwo, w poprzednim fantastyczna pucharowa przygoda. To na Legii ciąży chyba większa presja, by też zrobiła coś spektakularnego. Drugie miejsce w poprzednim sezonie było w Warszawie uznane za umiarkowany sukces. Drugie miejsce w tym sezonie będzie już raczej rozczarowaniem. Skalę trudności podniesie też gra w europejskich pucharach. Przynajmniej w lecie będzie to dezorganizować ligowy terminarz i pozbawiać trenera czasu, jaki spędzi z drużyną na treningach. Jeśli uda się przedłużyć to na całą jesień, kadra musi wystarczyć do gry na trzech frontach. A jeśli się nie uda, Runjaicia czeka pierwszy kryzys i poważna burza.

KOLEJNE BAZY RUNJAICIA

Dla trenera jednak najważniejsze, że zdobywa kolejne bazy. Przez lata dobrej pracy w Polsce nie mógł podskoczyć powyżej trzeciego miejsca. W poprzednim roku zajął drugie. Potrafił wygrać tylko jedno na siedem starć z Rakowem. Wygrał trzy ostatnie. Przy okazji obalił tym samym zarzut, że nie potrafi wygrywać ważnych meczów. W pustej dotąd gablocie ma już dwa trofea. Na razie nie potrafił jeszcze przejść rundy w europejskich pucharach i wygrać z zespołem ligi. Ale patrząc na to, jak rozwija się jako Legia i jak on reaguje jako jej trener, nie można wykluczyć, że w tym sezonie i te bazy uda się osiągnąć. W Warszawie przez lata mówili, że liczy się dla nich tylko mistrzostwo, bo tak wypadało. Teraz nawet nie muszą tak mówić. To po prostu logiczna konsekwencja ich pracy.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Ekstraklasa

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
6
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

73 komentarzy

Loading...