Reklama

Sensacja! Markéta Vondroušová mistrzynią Wimbledonu!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 lipca 2023, 17:42 • 6 min czytania 17 komentarzy

Wydawało się, że wszystko jest już w rękach Ons Jabeur i Tunezyjka – w swoim trzecim finale wielkoszlemowym w karierze – w końcu wygra jeden z najważniejszych tytułów w tenisowym świecie. W ćwierćfinale Wimbledonu ograła przecież obrończynię tytułu, Jelenę Rybakinę (rewanżując się za przegrany finał sprzed roku), a w półfinale Arynę Sabalenkę, główną faworytkę, walczącą też o pozycję liderki światowego rankingu. W finale trafiła za to na nierozstawioną Marketę Vondroušovą. Miała wygrać, była zdecydowaną faworytką. Ale przegrała. Ze świetnie grającą rywalką, ale też – tak się wydaje – ze sobą. 

Sensacja! Markéta Vondroušová mistrzynią Wimbledonu!

Faworytka była jasna

Gdyby ktoś przed rozpoczęciem Wimbledonu postawił na to, że wygra go Markéta Vondroušová, trzeba by uznać, że jest szalony. Czeszka nie mogła być faworytką, choćby dlatego, że wcześniej w Londynie wygrała… tylko jeden mecz. A grała w tym turnieju już czterokrotnie. W latach 2017-2019 nie przechodziła pierwszej rundy. Rok później Wimbledon się nie odbył, w 2021 roku z kolei zaliczyła jedyne wygrane spotkanie. W zeszłym roku? W ogóle nie grała, miała problemy z kontuzjami nadgarstka, straciła większą część sezonu, a w Londynie co prawda była… ale jako turystka. W tym roku w turniejach wielkoszlemowych też radziła sobie bez szału – w Australian Open doszła do trzeciej rundy, na Roland Garros do drugiej.

Innymi słowy daleko od jej najlepszego turnieju w karierze – Roland Garros 2019, gdy dotarła do finału i przegrała dopiero z Ash Barty.

Ale na tegorocznym Wimbledonie grała świetnie. Jako nierozstawiona tenisistka doszła do finału. Po drodze ograła kilka niezłych rywalek – Wieronikę Kudiermietową w dwóch setach, Donnę Vekić podobnie. Potem Marię Bouzkovą, rodaczkę, po zaciętym, trzysetowym spotkaniu. A później dwie tenisistki, które w meczach z nią były faworytkami – najpierw rozstawioną z “4” Jessicę Pegulę (Czeszka przegrywała już 1:4 w trzecim secie, a Jessica miała break pointa na 5:1!), a w półfinale zaliczającą wielki comeback Elinę Switolinę. Markéta grała świetny tenis, była spokojna, pewna siebie, dominowała nad rywalkami serwisem. Po części – choć ma inne warunki fizyczne – przypominała inną Czeszkę, Petrę Kvitovą, która Wimbledon wygrała w przeszłości dwukrotnie.

ELINA SWITOLINA. WIELKI POWRÓT PO CIĄŻY Z UKRAINĄ W TLE

Reklama

Ale Ons Jabeur wydawała się grać jeszcze lepiej. Jej mecze z poprzednich rund – mimo przegranych pierwszych setów – były pokazem wielkich możliwości, ale też odporności psychicznej. Ons w kluczowych momentach prezentowała tenis, który był nieosiągalny nawet dla dwóch głównych faworytek imprezy – Jeleny Rybakiny i Aryny Sabalenki. Do finału doszła w wielkim stylu, powtarzając sukces sprzed roku, gdy ostatecznie przegrała z Rybakiną (potem była też w finale US Open, gdzie lepsze okazała się Iga Świątek). Trudno było nie uznać jej za faworytkę finałowego spotkania.

Tenis, zwłaszcza kobiecy, wielokrotnie pokazał już jednak, że przewidywalny w pełni nie jest.

Spokój Markety i nerwy Ons

Ons Jabeur zaczęła ten mecz doskonale. Świetnie wykorzystywała geometrię kortu, grała różnorodny tenis, zmieniała kierunki zagrań, wykorzystywała skróty czy slajsy. Vondroušová z tym walczyła, ale początkowo nabierała się na wiele z tych “sztuczek” Tunezyjki. Efekt był taki, że już w drugim gemie meczu – a pierwszym przy swoim serwisie – oddała rywalce podanie. Ons prowadziła, ale tylko przez chwilę. W następnym gemie sama oddała bowiem serwis. Wciąż była jednak niezwykle groźna przy podaniu Czeszki. Markéta w czwartym gemie wybroniła cztery break pointy, a w szóstym znów oddała podanie do zera.

Tyle że Ons odwdzięczyła się tym samym. I od tego momentu poziom jej gry zaczął pikować.

Wyraźnie było widać, że Tunezyjka jest usztywniona. Spodziewano się, że doświadczenia z poprzednich finałów jej pomogą, raczej pozwolą sobie poradzić z presją. A że potrafi to robić, było widać w poprzednich dwóch meczach. Tymczasem stało się zupełnie odwrotnie. Ons od stanu 4:4 w gemach zaczęła popełniać mnóstwo błędów. Markéta to widziała i od pewnego momentu grała bezpiecznie, wyczekując na pomyłki rywalki. I ta metoda działała, Jabeur raz po raz oddawała Czeszce punkty. W dodatku Ons wydawała się zniecierpliwiona i zdenerwowana na samą siebie. A to raczej nie jedna z tych tenisistek, które normalnie okazują na korcie przesadnie wiele emocji. Jej zachowanie oddawało więc stan jej ducha – a ten ewidentnie był niespokojny.

PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Reklama

Skończyło się tak, że Jabeur przegrała pierwszego seta. Tragedii jednak jeszcze w tym nie było – tak samo rozpoczynała mecze z Rybakiną i Sabalenką, z Białorusinką przegrywała nawet w drugiej partii ze stratą przełamania. A ostatecznie triumfowała w obu tych spotkaniach. Pytanie brzmiało: czy Ons zdoła się uspokoić?

Nowa mistrzyni

Nie zdołała. Drugi set do złudzenia przypominał pierwszy. Ons niby zyskała przewagę przełamania, a Markéta przeżywała gorszy okres po tym, jak wyszła na prowadzenie 1:0 i to z breakiem. Czeszka straciła wtedy trzy gemy z rzędu, Jabeur się nakręcała i… nic to nie dało. Nagle znów zaczął się gorszy okres Tunezyjki, jakby perspektywa sukcesu ją paraliżowała. Jabeur szukała skomplikowanych rozwiązań, próbowała skrótów (rzadko udanych), psuła zagrania czy to z forehandu, czy z backhandu. Ogółem jej gra działała co najwyżej przy pojedynczych punktach, a ona sama coraz bardziej się niecierpliwiła.

Czeszka podchodziła do błędów zupełnie inaczej. Nie było widać po niej, by jakimkolwiek się przejęła.

Nie dziwi więc, że w końcu zyskała przewagę. Przy stanie 4:4 Ons popełniła sporo błędów, Markéta… właściwie żadnego. Uzyskała przewagę przełamania, potem w swoim gemie wyszła na 40:0. Planów nie popsuł jej nawet podwójny błąd serwisowy przy pierwszej piłce mistrzowskiej. Drugą bowiem wykorzystała po świetnym woleju. Sekundę później padła na kolana, a w jej oczach pojawiły się łzy. Podobnie jak u jej siostry, która płakała już właściwie przy 30:0 w tym gemie. Markéta Vondroušová, 42. w światowym rankingu (jutro wejdzie do najlepszej “10”), została mistrzynią Wimbledonu. 

– Nie wiem, co się dzieje… to wspaniałe, co się wydarzyło. Niesamowite, że mogę tu stać i trzymać to trofeum. Tenis jest szalony. (śmiech) Nie wiem, jak udało mi się wejść na ten poziom po kontuzjach. Grałam małe turnieje, liczyłam, że wrócę na taki właśnie poziom. Teraz się to dzieje. Chcę podziękować mojemu zespołowi. Kocham was, wszyscy jesteście wspaniali. Moja mała siostra teraz płacze. (śmiech) Wspaniale, że mój mąż tu jest [wcześniej był w domu, w Pradze, gdzie opiekował się… ich kotem – przyp. red.], jutro jest pierwsza rocznica naszego ślubu. Cieszyłam się tymi dwoma tygodniami. Były wycieńczające, ale jestem dumna z siebie – mówiła Czeszka.

A Ons, cóż… bardzo to wszystko przeżywała, z trudem była w stanie powiedzieć coś po spotkaniu. Ale kilka zdań jej się udało – w tym zapewnienie, że w końcu wygra wielkoszlemowy finał.

– Trudno mi teraz mówić. Będę wyglądać brzydko, to nie pomoże. (śmiech) To pewnie najbardziej bolesna porażka w mojej karierze… [w tym momencie Ons się rozpłakała – przyp. red.] Chcę pogratulować Markecie i jej zespołowi za ten wspaniały turniej. Jesteś świetną tenisistką, wiem, że miałaś dużo kontuzji, cieszę się z twojego powodu. To będzie trudny dzień, ale nie poddam się, wrócę silniejsza. Obiecuję mojemu zespołowi, że pewnego dnia się nam uda. 

Trzymamy za słowo, bo Ons to tenisistka niezwykle sympatyczna, której trudno nie życzyć sukcesu. Dziś jednak lepsza okazała się Markéta Vondroušová. I w pełni zasłużenie sięgnęła po największy tytuł w karierze.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Bochniewicz: Chciałbym zagrać w Górniku, ale nie wiem, czy będzie mnie chciał

Szymon Piórek
0
Bochniewicz: Chciałbym zagrać w Górniku, ale nie wiem, czy będzie mnie chciał
Ekstraklasa

Dadok zadowolony z gry dla Stali. “Piłkarze mają tu wszystko, czego mogliby oczekiwać”

Antoni Figlewicz
0
Dadok zadowolony z gry dla Stali. “Piłkarze mają tu wszystko, czego mogliby oczekiwać”

Inne sporty

Komentarze

17 komentarzy

Loading...