Największy kolarski wyścig świata znów się rozpoczyna. Przed nami trzy tygodnie walki o żółtą koszulkę lidera. Przed zawodnikami 21 etapów. 3404 kilometry do przejechania. Faworyci? Dobrze znani, ale może – jak przed rokiem – przydarzy się niespodzianka. Tegoroczne Tour de France ma jednak do zaoferowania więcej, niż tylko rywalizację o końcowy triumf. Co czeka nas na trasie Wielkiej Pętli?
Spis treści
Dokładnie 120 lat temu, co do dnia. Wtedy na francuskie drogi wyruszyli pierwsi kolarze biorący udział w Tour de France. 1 lipca 1903 roku rozpoczęła się historia Wielkiej Pętli, wyścigu, który miał podnieść sprzedaż gazety „L’Auto” – tej samej, która po latach okupacji i II wojnie światowej zmieniła się w „L’Equipe”, by odciąć się od kontrowersyjnej przeszłości. „L’Auto” więc w pewnym sensie przetrwało trudne czasy, a w pewnym nie do końca.
Tour de France zrobiło to w pełni. I 120 lat później po raz kolejny kolarze ruszą za jego sprawą na trasę.
Zaczną w Kraju Basków. Dzisiejszy, pierwszy etap tegorocznego wyścigu ma swój początek i koniec w Bilbao. Dwa kolejne też odbywają się w tym regionie. To świetne miejsce na taką imprezę. Baskowie są zakochani w kolarstwie, wychowali wielu znakomitych zawodników. Choć ten najlepszy, którego próbowali „adoptować”, wyszedł akurat z sąsiedniej Nawarry. Ale wielu Basków czuje, że i Miguel Indurain, pięciokrotny zwycięzca Touru, jest ich.
W każdym razie – baskijskie etapy tegorocznego Tour de France powinny być ozdobą tej edycji wyścigu. Biorąc pod uwagę, kto będzie rywalizować o zwycięstwo, zapewne nie jedyną.
Faworytów dwóch
Rok temu Tadej Pogačar sensacyjnie nie obronił tytułu i po dwóch z rzędu triumfach w Tour de France, musiał uznać wyższość Jonasa Vingegaarda. Duńczyk pojechał wielki wyścig, odsadził Tadeja na jednym, kluczowym górskim etapie, a potem nie dał mu się zgubić ani razu, choć Słoweniec atakował, próbował i walczył do samego końca. Wielu mówiło potem, że młodszy z kolarzy źle rozłożył siły, przeszarżował w pierwszych dniach i dlatego Jonas zdołał go zaskoczyć i wygrać.
W tym roku sytuacja jest zupełnie inna – to Vingegaard zdaje się być głównym faworytem do triumfu. Pogačar jest tym drugim, który ma atakować. Zresztą sam Słoweniec zdejmuje z siebie presję.
– Podczas Criterium du Dauphine [Vingegaard] pokazał, że potrafi dominować, że wygrane przychodzą mu łatwo, dlatego podczas Tour de France każdy będzie patrzył na to, co on pokaże. Ja jestem po kontuzji, a inni kolarze nie byli w stanie utrzymać jego tempa. Wysłał tam pewne oświadczenie. Wygląda na to, że jest w świetnej formie, a mówił, że to jeszcze nie jego najlepsza dyspozycja – mówił niedawno Tadej.
CZYTAJ TEŻ: OD PAKOWANIA RYB DO LODU, PO TRIUMF W TDF. SYLWETKA JONASA VINGEGAARDA
Wspomniał tu o kontuzji. I to największa zagadka tego Tour de France – jak Pogačar poradzi sobie po dwóch miesiącach bez startów? Słoweniec nie wziął udziału w żadnym międzynarodowym wyścigu od Liège-Bastogne-Liège, gdzie złamał nadgarstek. Pod koniec czerwca wystartował jedynie w mistrzostwach Słowenii, na których bez większego trudu wygrał i jazdę indywidualną na czas, i wyścig ze startu wspólnego.
– Przez ten czas trenowałem całkiem efektywnie – jeździłem na trenażerze, biegałem. Kto śledzi mnie w mediach społecznościowych, widział. Nie brakowało mi motywacji – wspierała mnie moja dziewczyna, Urška [Žigart – także zawodowa kolarka], drużyna, przyjaciele. Bardzo im wszystkim dziękuję. Na szczęście do trenowania nóg nie jest potrzebny nadgarstek, więc mogłem przynajmniej wykonać jakieś minimum. Spodziewałem się, że moja forma będzie gorsza. Mój nadgarstek także ma się coraz lepiej – mówił początkiem czerwca.
Podkreślał też, że w teorii mógłby spróbować wziąć udział w którymś wyścigu, ale czasem lepiej odpuścić i postawić na świeżość. Jaka jest jego dyspozycja nie przekonamy się więc w pełni, dopóki nie rozpocznie się Tour de France. Natomiast, co mówił sam Tadej, doskonale wiemy, w jakiej formie jest Jonas Vingegaard.
Ujmując to krótko: w wybitnej.
Na Criterium du Dauphine, jak wspomniano, zmiażdżył konkurencję. To był pokaz jego siły, drugiego Adama Yatesa odsadził w generalce o ponad dwie minuty. Do tej pory w tym sezonie Duńczyk jeździł zresztą niewiele. Dokładnie cztery wyścigi. O Gran Camiño – zawody niższej kategorii – na start sezonu, potem w marcu wystartował w Paryż-Nicea, w kwietniu w Wyścigu Dookoła Kraju Basków, a na końcu właśnie w Dauphine. Wybrał zupełnie inną drogę przygotowań od Pogačara, który zaliczał jednodniowe wiosenne klasyki.
Obaj mają bardzo mocne ekipy. UAE Team Emirates do pomocy Tadejowi wysyła Rafała Majkę, Adama Yatesa (pewnie pełniącego funkcję „rezerwowego” lidera), Mikkela Bjerga, Felixa Grossschartnera, Marca Solera, Matteo Trentina i Vegarda Stake Laengena. Na papierze to fantastyczna grupa pomocników, która może zagwarantować sukces. Inna sprawa, że Jumbo-Visma, do czego już się w ostatnich latach przyzwyczailiśmy (rok temu to przecież Primoż Roglič był jej liderem, ale po przymusowym wycofaniu się z TdF tę rolę przejął Jonas i pojechał po zwycięstwo), jest w teorii jeszcze mocniejsza.
Wout van Aert, Tiesj Benoot, Nathan van Hooydonck, Dylan van Baarle, Wilco Kelderman, Sepp Kuss i Christophe Laporte – za taki zestaw pomocników dałby się pokroić każdy kolarz. Jonas nie musi tego jednak robić, bo jako jedyny faktycznie taki otrzymał. W dodatku w Jumbo doskonale wiedzą, jak doprowadzać swoich liderów do sukcesu. Zrobili to choćby na ostatnim Giro d’Italia, gdzie po fantastycznej walce z Geraintem Thomasem, najlepszy okazał się wspomniany Roglič (w tym roku pojechał w Giro d’Italia zamiast Tour de France, gdzie liderem zespołu jest Jonas). A teraz triumfować chcą też we Francji.
– Kto będzie faworytem? To zależy od tego, kto będzie w najlepszej formie, Nie sądzę, by ważne było wskazywanie faworyta już teraz. Myślę tylko o sobie i przygotowuję się jak najlepiej. Zastanawiam się, co mogę zrobić, aby się poprawić. W ostatnich dwóch miesiącach myślałem tylko o treningach i byciu w pełni gotowym. Jestem zadowolony z mojej formy. Miałem dobry okres po Dauphiné. Wyjechaliśmy na kolejny obóz treningowy, gdzie wraz z zespołem szlifowaliśmy formę. Czuję się gotowy i za trzy tygodnie zobaczymy, czy to wystarczy – mówił Vingegaard.
Kto więc wygra? Mimo jego słów to właśnie Duńczyk zdaje się być minimalnym faworytem. Zresztą jego kalendarz startów pokazuje, że wszystko podporządkowuje właśnie Tour de France. W pierwszej części sezonu jeździł niewiele. Już teraz wiadomo, że w drugiej odpuści mistrzostwa świata, które w tym roku odbywają się w Glasgow. Jego szczyt formy ma przyjść na francuskich drogach i jeśli tak się stanie, to jedynym kolarzem, który na papierze może z nim rywalizować, jest właśnie Tadej.
Obaj są wielcy i bardzo równi, gdy zestawia się ich ze sobą. Ale Jonas jest minimalnie lepszym góralem na tych najbardziej wymagających podjazdach. Minimalnie lepiej jeździ na czas. Ma lepszą ekipę, doświadczoną w walce o najwyższe cele i „gotowaniu” rywali. Pytanie czy to wystarczy, by ponownie wygrać z geniuszem Pogačara. Bo Tadej tym właśnie jest – jednym ze współczesnych geniuszy roweru. Być może najlepszym kolarzem, jakiego oglądamy aktualnie w peletonie.
CZYTAJ TEŻ: POGACAR, VAN DER POEL I KOLARSKIE MONUMENTY. WALKA O HISTORIĘ
Ale czasem to za mało, by wygrać Wielki Tour, zwłaszcza ten francuski. Czy tym razem zatriumfuje geniusz, czy chłodna kalkulacja i siła drużyny? Przekonamy się za trzy tygodnie.
Walka o podium
Co pozostaje innym kolarzom? Najpewniej walka o podium, ale z nadziejami. Bo szans nikomu nie można odmówić. Vingegaard rok temu był co prawda drugim liderem Jumbo-Visma, ale to nie on miał w pierwotnym założeniu jechać po wygraną. Przez przymusowe wycofanie się Primoża Roglicia otworzyła się przed nim jednak szansa i z niej skorzystał. Sęk w tym, że w tegorocznym peletonie trudno wskazać kogoś, kto w teorii byłby w stanie objechać czy to Jonasa, czy Tadeja. A w problemy obu trudno uwierzyć (choć, oczywiście, nie są niemożliwe). Gdyby jednak otworzyła się furtka dla reszty peletonu, kto mógłby z niej skorzystać?
Jako pierwszy do głowy przychodzi Jai Hindley. Najpewniej faworyt numer trzy tego wyścigu, ubiegłoroczny triumfator Giro d’Italia. Lider ekipy BORA – hansgrohe jeździć potrafi właściwie w każdym terenie, a trasa tegorocznego Touru wydaje się stworzona pod jego możliwości. W Dauphine nie zachwycił, ale też nie ostawał – do mety dojechał na czwartym miejscu. Na papierze wydaje się mocny i powinien walczyć o trzecie miejsce, a być może i coś więcej.
Podobnie Enric Mas, dla wielu kolarz niemal identycznego formatu co Hindley. Tyle że ostatnio chorował, co miało wpływ na jego rezultat w Dauphine (był tam 17.). Hiszpan na pewno będzie chciał się pokazać, a że jeździć Wielkie Toury potrafi – to wiemy doskonale. Na 10 startów w największych wyścigach, trzykrotnie był na podium (zawsze drugi, zawsze we Vuelcie), a kolejne trzy razy w najlepszej „10” – w tym dwukrotnie we Francji. Jego forma potrafi jednak falować, a po ostatnich problemach zdrowotnych jest pewną zagadką. Ale na pewno warto zwrócić na niego uwagę, zwłaszcza że do Touru przystąpi podrażniony tym, że rok temu musiał się z niego wycofać przez COVID.
Dalej mamy dość standardowy zestaw nazwisk. Mikel Landa i Pello Bilbao (ależ chcielibyśmy, by wygrał dzisiejszy etap) pojadą w ekipie Bahrainu, a zwłaszcza ten pierwszy zaliczył naprawdę mocną wiosnę. Zagadką jest David Gaudu. Jego forma niby nie jest najwyższa, ale mógł ją szykować właśnie na Tour de France, by skorzystać z roli samodzielnego lidera Groupamy. Richard Carapaz na podium Wielkich Tourów stał już kilkukrotnie – a raz, na Giro 2019, był nawet najlepszy – i pewnie jest w stanie zrobić to po raz kolejny w nowych barwach. INEOS zamienił bowiem przed sezonem na EF.
Co do INEOS, to tam akurat trudno wskazać lidera. Niby jest Egan Bernal, ale po kontuzji. Daniel Martínez jeździ w tym sezonie nierówno. Ciekawym typem jest Carlos Rodríguez, siódmy w ubiegłorocznej Vuelcie. Ale jak na kolarskie warunki to nadal młodzian, do tego niezbyt doświadczony. Ale kto wie, może w trakcie trwania wyścigu Brytyjczycy postawią właśnie na niego? Choć bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się ten, w którym brytyjska ekipa powalczy o mniejsze sukcesy, choćby etapowe.
Idąc dalej, znów można kontynuować standardową wyliczankę. Będzie w niej Simon Yates (o którego formie nic nie wiemy, bo w tym sezonie ostatni raz startował w kwietniu), będzie jego brat Adam, będą Romain Bardet czy Ben O’Connor (stanął na podium Criterium du Dauphine, warto zwrócić na niego uwagę). Jednak każdy z nich to kandydat co najwyżej do podium, a i o to może być trudno. Dwa miejsca są w końcu zarezerwowane, pozostaje tylko jedno.
Można też, oczywiście, walczyć o inne cele. Wspomniane etapowe zwycięstwa to jedno. Drugie – pozostałe koszulki.
Problem w tym, że dwie mogą być z góry zajęte. Ta biała, dla najlepszego młodego kolarza, pewnie dla Tadeja Pogačara, który wciąż łapie się w limit wiekowy (26 lat). Z kolei koszulka dla najlepszego górala od trzech edycji należy do zwycięzcy Touru. A że i Pogačar, i Vingegaard właśnie w górach powinni rozstrzygnąć między sobą kwestię triumfu – a do tego obaj potrafią tam atakować i wygrywać etapy – to trudno wyobrazić sobie, by w tym roku było inaczej. Gdyby jednak ktoś miał o nią powalczyć, to pewnie wielu ze wspomnianych przed chwilą kolarzy, a do tego na przykład Giulio Ciccone czy Thibaut Pinot.
Thibaut Pinot. Fot. Newspix
Co zostaje? Zielona koszulka, czyli punktowa. Kto wie, czy na tegorocznym Tourze nie będzie najciekawszą ze wszystkich. Mocno obsadzona jest bowiem rywalizacja sprinterów, a wielu z nich potrafi też dobrze jeździć po pagórkach, co pokazują choćby w wiosennych klasykach. Z pewnością o zieleń powalczyć będzie chciał Jasper Philipsen (w zeszłym sezonie zwycięzca dwóch etapów Touru), a jak nie on, to jego kolega z ekipy – Mathieu van der Poel, jeden z bohaterów tegorocznej wiosny.
Dalej – ekipa Soudal-Quick Step, która od lat opiera się na sprinterach, wystawi do walki Fabio Jakobsena, który wokół siebie będzie mieć świetnych rozprowadzających (z kolei na pagórkach świetnie punktować może Julian Alaphilippe). Ale na tym nie koniec listy. O koszulkę powalczą też Caleb Ewan, Dylan Groenewegen, Mads Pedersen czy nawet Biniam Girmay z Erytrei. Dwaj ostatni potrafią nie tylko poradzić sobie w sprincie, ale też powalczyć na pagórkowatym, czy wręcz górskim terenie. Inna sprawa, że Pedersen – podobnie jak Wout van Aert, zwycięzca klasyfikacji punktowej Touru sprzed roku – raczej skupi się na zbliżającej się rywalizacji o mistrzostwo świata.
CZYTAJ TEŻ: ERYTREA NOWĄ KOLARSKĄ POTĘGĄ?
Ale czy wykluczy to walkę o zieloną koszulkę? Nie powinno.
Mało jazdy na czas, dużo ważnych podjazdów
Tyle o bohaterach. Porozmawiajmy o tym, co będzie stanowić dla nich scenę – trasie tegorocznej Wielkiej Pętli. Osiem typowo górskich etapów, cały wyścig przejeżdżający przez pięć różnych pasm górskich. Tylko jedna czasówka. Jednym zdaniem: trasa, która zapowiada wielkie emocje.
– Chcemy jak najlepiej wykorzystać pasma górskie w kraju, a start z Kraju Basków to nam umożliwia. Pasjonująco zapowiada się etap jazdy indywidualnej na czas 18 lipca na dystansie 22 km. Następnego dnia trasa ze zjazdem do Courchevel poprowadzona jest także w górach. Tam o zwycięstwo, być może w całym wyścigu, powalczą najlepsi górale – mówił Christian Prudhomme, dyrektor Tour de France, gdy ogłaszano trasę tegorocznego wyścigu.
Tour już od kilku lat, choć nieco po cichu, przechodził rewolucję. Zrezygnowano z wielu „łącznikowych” etapów – długich, płaskich, niekoniecznie ciekawych. Nieco poskracano typowe jednodniowe odcinki. Zrezygnowano z drużynówek, które fani niekoniecznie lubili. Generalnie na trasie Wielkiej Pętli dziać ma się od samego początku, aż do końca. Nawet kiedy o etapowe triumfy walczą sprinterzy, liderzy ekip mają się mieć na baczności.
I wydaje się, że tegoroczna trasa się w to wpisuje. Kolarze przejadą przez Pireneje, Masyw Centralny, Jurę, Alpy i Wogezy. Aż 12 z 21 odcinków będzie pofałdowanych, bardziej lub mniej. Jeden z pozostałych to czasówka, niedługa – bo licząca 22 kilometry – ale jednak mogąca decydować o losach wyścigu. Do tego dochodzi osiem sprinterskich etapów, ale część poukrywana jest w kalendarzu za górami, których typowi sprinterzy mogą nie wytrzymać.
Zaczyna się to wszystko wspomnianymi trzema etapami w Kraju Basków. Już pierwszy pod koniec ma dość wymagający podjazd, o średnim nachyleniu liczącym sobie 10 procent, które powinno stanowić wyzwanie dla zawodników takich jak Wout van Aert. A potem jest nawet ciekawiej. Drugi etap to pagórki, trzeci, wzdłuż wybrzeża, premiuje sprinterów, podobnie czwarty, rozgrywany już we Francji. Piąty przyniesie pierwsze prawdziwe góry, bo kolarze wjadą w Pireneje. Wyjadą z nich jednak szybko, ale tylko po to, by niemal od razu wjechać w Masyw Centralny (z przerwą na etap dla sprinterów).
Już dziewiąty etap, z metą w Puy de Dôme może przynieść nam namiastkę rywalizacji o końcowy triumf – decydująca o jego losach wspinaczka liczy sobie 13.3 kilometra, a jej średnie nachylenie wynosi 7.7 procent. Kluczem są jednak ostatnie cztery kilometry, gdzie sięga ono ponad 11 procent. Historia widziała tam już wybitne pojedynki, być może ten rok przyniesie kolejny.
Po dniu odpoczynku – dalsza część akcji. Najpierw etap pagórkowaty, możliwe, że dla ucieczek. Potem swoją kolejną szansę najpewniej otrzymają sprinterzy, a dzień później być może specjaliści od klasyków. 13 etap to kolejne góry, z dobrze znanym długim podjazdem do Grand Colombier, gdzie w 2020 roku bili się między sobą Pogačar i Roglič. A dzień później czekać na nich będą ponad cztery kilometry przewyższeń – łącznie sześć sporych podjazdów. Po dwóch wymagających dniach wyścig… nie zwolni. I przyniesie jeszcze jeden trudny etap, do Saint-Gervais Mont-Blanc. To jeden z tych odcinków, gdzie może wyjaśnić się kwestia klasyfikacji generalnej. Piekielnie wymagający, z finalnym podjazdem do Saint-Gervais, na którym momentami nachylenie sięga ponoć 17(!) procent.
Potem dzień przerwy, a po nim jedyna czasówka. Liczy sobie ledwie 22 kilometry, ale całkiem możliwe, że Jonas Vingegaard zdoła ją odpowiednio wykorzystać i powiększyć przewagę lub odrobić straty, zwłaszcza, że kończy się ona całkiem wymagającym podjazdem (co może jednak premiować Tadeja Pogacara). W każdym razie jej umiejscowienie zdaje się idealne – po trudnych górskich etapach, a tuż przed tym… prawdopodobnie najtrudniejszym.
To etap 17 jest bowiem na tym Tour de France tym królewskim. To tam zawodnicy wjadą na najwyższy punkt w trakcie trwania wyścigu (Col de la Loze, 2304 metry), a zakończą szybkim zjazdem, który powinien dostarczyć dodatkowych emocji. Na Loze wjeżdżano wcześniej tylko raz – w 2020 roku, a Primoż Roglič zostawił wtedy z tyłu Tadeja Pogacara. Czy w tym roku któryś z faworytów też odsadzi tam rywala? Możliwe.
Gdyby tak się stało, będzie to kluczowy moment całego wyścigu. Do końca pozostaną bowiem cztery etapy, ale właściwie tylko jeden z nich, dwudziesty, może decydować o losach żółtej koszulki. Rozegra się w mocno pofałdowanym terenie i choć kolarze nie wjadą wyżej, niż na 1204 metry (na sam koniec etapu), to ciągła jazda w górę i w dół może dać w kość, a miejsc do zaatakowania rywali będzie na trasie naprawdę sporo.
Koniec? Jak zawsze, w Paryżu, gdzie o triumf na Polach Elizejskich jeszcze raz powalczą sprinterzy. A ktokolwiek wyjedzie na ten etap w żółtej koszulce lidera, będzie mógł razem z kolegami już na trasie wznieść w górę kieliszki szampana.
Trzy rzeczy, na które czekamy
Zmierzając już w stronę finiszu, powiedzmy sobie o rzeczach, o których umyślnie nie wspomnieliśmy wcześniej. Zaczynając, oczywiście, od Polaków i ich ambicji. Naszych rodaków na trasie będzie dwóch. Przywołaliśmy już Rafała Majkę, który będzie jednym z głównych – o ile nie najważniejszym – pomocników Tadeja Pogacara. Dumna rola, niezwykle ważna, ale równocześnie taka, która najpewniej uniemożliwi Rafałowi walkę o jakiekolwiek indywidualne laury (chyba żeby wspólnie ze Słoweńcem urwali się reszcie stawki i ten oddał Polakowi etapowe zwycięstwo, ale to mało prawdopodobny scenariusz).
Inaczej jest w przypadku Michała Kwiatkowskiego. Polak ma w tym sezonie swoje problemy, nie zaliczył idealnego okresu przygotowawczego, męczył się ze zdrowiem, nie jeździł zbyt wiele, a gdy już startował, to często nie kończył wyścigów. Generalnie: miał pecha. Ruszy jednak na Tour w barwach INEOS i kto wie, czy nie zdoła urwać czegoś dla siebie – jak trzy lata temu, gdy z Richardem Carapazem zdominowali etap 18. i ostatecznie to Polak zgarnął wygraną.
Szanse Michała kryją się w tym, o czym już wspomnieliśmy – że INEOS właściwie nie ma w tym roku wielkiego lidera i szybko może okazać się, że tej ekipie lepiej jechać po mniejsze laury (o ile nie planują tego od samego początku). Owszem, kandydatów do wygrywania etapów jest sporo, ale dużo może zależeć też od tego, jak ułoży się sytuacja na trasie danego dnia. A Michał zmysł taktyczny ma nadal znakomity i jeśli tylko noga będzie „podawać” (a chyba to robi, Kwiato wygrał niedawno czasówkę na mistrzostwach Polski), kto wie, czy nie zdoła zapisać jakiejś wygranej na swoje konto.
***
Druga rzecz, na którą czekamy? Nowy rekord, który ustanowić może Mark Cavendish. Brytyjczyk, jeden z najwybitniejszych (najwybitniejszy?) sprinter wszech czasów, ma na koncie 34 wygrane etapy Tour de France. Tyle samo co Eddy Merckx, dla wielu najlepszy kolarz w historii. Obaj współdzielą ten rekord. Cav ogłosił już, że po sezonie skończy karierę, to więc ostatnia szansa na to, by zostać samodzielnym liderem tej klasyfikacji.
W teorii powinien dostać osiem okazji, jeśli tylko przetrwa trudy jazdy w górach i dojedzie do Paryża (tak w maju wygrał etap na Giro, udało mu się to dopiero ostatniego dnia). W praktyce może wystarczyć mu jedna, to w końcu prawdziwy geniusz roweru. Pokazał to dwa lata temu, gdy w barwach ekipy Quick-Step, po kilku latach gorszej formy, wrócił na trasę Touru kompletnie odmieniony. Pięć lat po tym, jak ostatni raz wygrał etap Wielkiej Pętli, nagle triumfował czterokrotnie. Dogonił Merckxa, a rok później… zespół zdecydował o tym, by nie włączyć go w skład na francuski wyścig.
Mark po sezonie zmienił więc ekipę. Dziś ściga się dla Astany. I choć on sam mówi, że nie myśli o rekordzie, to każdy fan kolarstwa na etapach sprinterskich będzie patrzyć głównie na niego.
***
Na co jeszcze czekamy? Głównie na coś niespodziewanego, bowiem wielkie wyścigi są najlepsze w kreowaniu zaskakujących historii. Jak rok temu, gdy wygrał Vingegaard. Albo trzy lata temu, kiedy Tadej Pogačar przedostatniego dnia pojechał fantastycznie na czas i wyprzedził starszego rodaka. Przez 120 lat swojej historii, Tour dał nam mnóstwo niezapomnianych momentów. I co roku dostarcza nowe.
Co pokaże w tym sezonie? Przekonamy się w ciągu najbliższych trzech tygodni rywalizacji. Jednego jesteśmy pewni: będzie warto to oglądać.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix