W części z nas, czyli wśród ludzi zarabiających na chleb w przeróżny sposób, wykluło się takie przekonanie, że wybory motywowane większą liczbą zer na koncie bankowym są rzeczą negatywną. Niemoralną, niehonorową, a nawet odrażającą. Jeden człowiek patrzy na drugiego i nie szanuje go za to, że… chce mieć więcej właśnie przysłowiowego chleba. Jakby wyrwany z epoki komunizmu, chamsko zaglądający do czyjegoś portfela i przede wszystkim nieświadomy tego, że płytkie spojrzenie na sprawę krzywdzi jego oraz tego szczęściarza, który miał odwagę skorzystać z życiowej okazji. To się dzieje. Może nie jest wszechobecne, ale ma niepokojącą frekwencję. Wystarczy się rozejrzeć.
Nawet jeśli nie życzymy komuś źle, potrafimy podważać ludzkie motywacje bez głębszej refleksji. To razi w oczy i poniekąd smuci, bo powinno być przecież zupełnie inaczej. Celem powinno być najpierw zrozumienie, a potem dopiero ewentualna ocena. Bez pierwszej “instancji” to drugie jest puste i mało wartościowe. Tak jak życie czy pieniądze, jeśli nie wiemy, co z nimi zrobić. A tak się składa, że nawet ci, którzy – zdaniem wielu – sprzedają duszę arabskim szejkom, mają jakiś plan. Nie wszyscy, ale pojedyncze jednostki na pewno. Dlatego też, swoją drogą, pakowanie wszystkich do jednego worka zawsze będzie okazem zaniechania wysiłku intelektualnego.
Spójrzmy na Kalidou Koulibaly’ego. To dobry przykład na to, że pogoń za pieniędzmi wcale nie musi być szaleńczym wyścigiem dla zaspokojenia własnego ego czy utrzymywania przy życiu złotej rybki spełniającej wszystkie życzenia. Owszem, zabezpieczenie finansów do życia na wysokim poziomie na kilkadziesiąt lat wprzód też ma niebagatelne znaczenie. Nie wyprzemy tego. Nie oszukujmy się. Ale jednocześnie trudno nie uwypuklić działań piłkarzy-bogaczy, którzy najwyższe ambicje sportowe świadomie, chociaż częściowo, zamieniają na bardziej przyziemne, godne docenienia aspiracje.
Każdy zawodnik (tu równie dobrze można wstawić dowolny zawód) ma swój sufit ambicji. Dla jednych będzie to po prostu gra w najwyższej krajowej lidze, dla innych zdobywanie najważniejszych trofeów, a jeszcze innych zwyczajnie motywują pieniądze. Sęk w tym, że to ostatnie samo w sobie mocno zmniejsza szansę na sukces. Piłkarzem nie zostaniesz, jeśli myślisz głównie o fajnych przelewach na konto. To ma być konsekwencja, efekt pewnej drogi, jaką przebyłeś. Ale akurat Koulibaly, jak wielu innych, spełnił się w każdym z wymienionych elementów. Między wierszami sam to przyznał w jednym z wywiadów, tłumacząc przeprowadzkę do ligi arabskiej. On już nic nie musiał sobie i innym udowadniać. Dlatego miał komfort.
Zdobył kilka pucharów, został mistrzem Afryki i od prawie 10 lat grał na najwyższym poziomie w Serie A i Premier League. Teraz na karku ma 32 lata, a to już wiek, który dla zdecydowanej większości piłkarzy wiąże się z myśleniem o tym, co po karierze. Senegalczyk stwierdził, że zejdzie z wielkiej sceny na własnych warunkach, żeby nie tylko zarobić o wiele więcej, lecz przede wszystkim spożytkować duży kawałek świeżej gotówki na szczytny cel. A więc, jeśli kogoś nie przekonywał podstawowy argument o wybraniu lepiej płatnej pracy po zdobyciu wystarczającej satysfakcji ze swojego dotychczasowego życia, niech pomocna będzie kwestia światopoglądowa.
– Jestem zadowolony z podjętej decyzji z różnych powodów. Jestem muzułmaninem, więc osiedliłem się we właściwym kraju. Jestem szczęśliwy. […] Kontrakt z Al-Hilal jest dla mnie bardzo ważny. Pomogę mojej rodzinie, rodzicom i kuzynom, żeby żyli na dobrym poziomie. Będę też utrzymywał działalności prospołeczne w Senegalu. Niedawno rozpoczęliśmy budowę kliniki pediatrii w wiosce Ngano, w której urodzili się moi rodzice, a później pobrali – powiedział Kalidou Koulibaly na łamach “Corriere dello Sport”.
I jak tu czuć odrazę? Jak tu oskarżać kogoś o brak ambicji? Trudno, naprawdę trudno. Już sam fakt, że każdy jest kowalem własnego losu, powinien wystarczyć. Jednak argument z wywiadu chyba nie doprawia Senegalczykowi rogów, które ludzie lubią dorabiać postaciom ochoczo korzystającym z dóbr oferowanych przez obrzydliwie bogate kraje.
Tak, Arabia jako kraj ma swoje za uszami – choć to spory eufemizm. Owszem, nie da się wykluczyć stwierdzenia, że w pewnym stopniu ich dolary są splamione krwią. Jest w tym ciemna strona, ale to temat na inną dyskusję, którą zresztą nie raz podejmowaliśmy na Weszło. Poza tym, gdybyśmy szli tą ścieżką do samego końca, gdybyśmy punktowali każde państwo i każdego właściciela klubu, być może okazałoby się, że nieskazitelną kartotekę nie ich wcale tak wielu, jak pierwotnie się wydawało. Choć to brzmi brutalnie, nie jest wizją science-fiction. Tępić zachowania świadczące o łamaniu praw człowieka absolutnie należy, natomiast nie wszystko jesteśmy w stanie zwalczyć w imię ideologii czy utopijnej wizji. A tak przynajmniej mamy pewność, patrząc na przypadek Koulibaly’ego, że arabskie pieniądze budzące kontrowersje w europejskim społeczeństwie w jakiejś części zostaną przewalutowane na coś obiektywnie dobrego.
Z jaką refleksją powinniśmy zostać, wiedząc o motywacjach stojących za taką a nie inną decyzją piłkarza? Cóż, że po prostu warto wstrzymywać się z opinią i częściej myśleć, jak zachowalibyśmy się w podobnych okolicznościach. Czy tak łatwo przyszłoby nam odmówić innemu pracodawcy dającemu od ręki 100-200% podwyżki? Tak łatwo jak negatywnie skomentować czyjeś postępowanie? Raczej nie. I to tyczy się przecież każdej pracy, która powinna spełniać nasze potrzeby finansowe. Nie trzeba być multimilionerem, żeby to zrozumieć.
WIĘCEJ O ARABII SAUDYJSKIEJ:
- Czesław Michniewicz i złoto pustyni. Dlaczego Abha Club liczy na polskiego trenera?
- Starość gwiazd w interesie korporacji i imperiów
Fot. Newspix