Jeśli ktoś zapyta o nazwisko piłkarza, który ma perfekcyjnie prowadzoną karierę i harmonijnie się rozwija, to raczej nikt nie odpowie, że kimś takim jest Justin Kluivert. Holender chodzi od klubu do klubu i nigdzie na dłużej jeszcze nie zdążył zagrzać miejsca, choć zapowiadał się na potencjalną gwiazdę.
Patrick Kluivert w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych znalazł się na ustach futbolowego świata. Przez pewien czas był jedną z najlepszych dziewiątek na świecie, prawdziwym kilerem, łowcą bramek – po prostu topowym zawodnikiem, którego koszulki na bazarach i w oficjalnych sklepach cieszyły się gigantycznym wzięciem. I choć wiele osób wspomina go jako fantastycznego gracza, to jednak wciąż obok jego nazwiska pojawia się słowo niedosyt. Ot, domena zdolnych ludzi, którzy mają ustawioną poprzeczkę zdecydowanie wyżej niż reszta.
W niektórych kręgach po cichu wierzono, że jego syn może w niedalekiej przyszłości również stać się ikoną futbolu. Na ten moment nic jednak na to nie wskazuje, żeby Justin mógł kiedyś dorównać swojemu tacie. Młodszy z rodu Kluivertów nie może nigdzie na dłużej zagrzać miejsca i ciężko sposób prowadzenia przez niego kariery nazwać wzorcowym. Stanowi raczej zaprzeczenie tego i powoli Holender staje się symbolem bezcelowych tułaczek i niewykorzystanych szans.
Zaraz ktoś może powiedzieć – hola hola nie skreślajcie go – i ok, widzimy w rubryce wiek, że ma dopiero 24 lata, ale można podejść do tego tematu również nieco inaczej. Co prawda przed nim jeszcze wiele lat kariery, ale gdy zajrzymy do CV Justina, to panuje w nim niemały bałagan, brakuje płynnych przejść i wielkich indywidualnych osiągnięć. Ot, powoli szufladkuje się w klasie średniej i nie zapowiada się na to, żeby miał podskoczyć wyżej.
Justin Kluivert. Człowiek transfer
Na szersze wody wypłynął już ładnych kilka lat temu. Grał wówczas w Ajaksie, z którym pożegnał się w kiepskiej atmosferze. Kariera młodego Kluiverta od początku była napompowana wielkimi oczekiwaniami. Gdy strzelał swoje pierwsze gole holenderskim słabeuszom, to już prasa z Holandii pytała, czy będzie lepszy od ojca. Wiadomo, nazwisko sprawia, że pojawia się myślenie życzeniowe, a w praktyce wiele dzieci byłych piłkarzy nie jest w stanie osiągnąć nawet 20% tego, co zdołali wygrać ich rodzice.
W przypadku Kluivertów od samego początku rzucały się w oczy rozbieżności i nie trzeba było być piłkarskim guru lub prorokiem, żeby dojść do tego wniosku. Już sam fakt, że występują na różnych pozycjach. Ojciec był napastnikiem, syn jest skrzydłowym. Patrick był silnym i wysokim bykiem. Justin niskim i szukającym przewag w innych aspektach zawodnikiem. Ojciec wywodził się z biedy, syn miał już bez porównania lepszy start. Ojciec zaczynał od podwórka, syn od wielkich akademii. A i liga holenderska w czasach Patricka była bez porównania mocniejsza, niż w erze jego syna.
Justin w Ajaksie długo się nie nagrał – w pierwszym zespole występował przez dwa sezony. Dużo mówiło się o tym, że naciskał na rychły transfer i z tego względu zmierzył się z lawiną zarzutów pod swoim adresem. Sam zawodnik przedstawiał sytuację nieco inaczej i tłumaczył, że wcześniej praktycznie został wypchnięty do Tottenhamu (do transferu nie doszło), o czym dowiedział się w ostatniej chwili, a sam się nigdzie nie wybierał. Ale potem jednak nie ma wątpliwości, że szukał odejścia. Nikt nie zna do końca prawdy w tym temacie. Czy szybciej Ajax szukał zarobku? Czy prędzej młody zawodnik chciał się wyrwać i działał za plecami klubu?
Klub swoje, Kluivert swoje. Wraz z upływem czasu tarcia tylko narastały. Młody Kluivert nie gryzł się w język i mocno krytykował władze amsterdamskiego zespołu. Sugerował, że Ajax zmienia trenerów jak rękawiczki, brakuje długofalowej wizji i tak naprawdę „Joden” są zbiorem piłkarzy, a nie zespołem. Wówczas Kluivert zbudował wokół siebie aurę krnąbrnego i przemądrzałego młodzieńca, który uważa, że wszystko wie lepiej. Było jasne, że trzeba go gdzieś wypchnąć a jako że pozostawał mu tylko rok do końca kontraktu, nie było na co czekać. I Ajax nie czekał.
Nie podbił Serie A
Ostatecznie Kluivert trafił do AS Romy – był to jeden z ruchów Monchiego. Transfer do ligi włoskiej miał stanowić dla Holendra nowe otwarcie i pomóc w rozwinięciu skrzydeł. Klub liczył na szybki rozwój młodzieńca i szansę na potężny zarobek. Oczekiwania względem niego jeszcze wzrosły po asyście w debiucie z Torino. Sęk w tym, że potem bywało różnie, zazwyczaj średnio, więc w rzymskim zespole stał się tylko jednym z wielu.
Co złośliwsi sugerowali, że wraz Ćoriciem, Pastore i Schickiem bardziej skupiają się na graniu w gry, niż na meczach. O ile łatwo o takie sądy, o tyle faktycznie rzucało się w oczy, że nie dorósł do potencjału. Ponownie nie pomógł sobie wypowiedziami. Palnął, że jego marzeniem jest tak naprawdę gra w FC Barcelonie. Nie było to raczej coś, co Giallorossi chcieliby usłyszeć.
Pewnie przymknięto by na to oko, gdyby Kluivert na boisku dawał coś ekstra swojej drużynie i faktycznie dawał powody, żeby wspomniana FC Barcelona wyłożyła fortunę za holenderskiego skrzydłowego. Natomiast od lat jego domeną jest to, że potrafi zadryblować się na śmierć. A im bliżej bramki przeciwnika, tym bardziej się gubi. Wypuszczenie piłki, gonitwa, zła decyzja. I tak w kółko. Czasem wyjdzie mu coś widowiskowego, ale zdecydowanie brakuje mu ogłady. Zatrzymał się na etapie juniorskiego grania, co pokazuje, że jego rozwój piłkarski jest wątpliwy.
Na wypożyczeniach
Władze Romy z każdym dniem coraz bardziej tracili do niego cierpliwość. W pewnym momencie wypchnęli go na wypożyczenie do RB Lipsk. Efekt? Nadal Kluivert grał swoje i nie podbił niemieckich boisk. Wrócił do Romy i Mourinho uznał, że nie będzie mu potrzebny. Dlatego Holender trafił na kolejne wypożyczenie. Tym razem do Nicei. W Ligue 1 na początku grał tragicznie i zapowiadał się na totalnego flopa. Potem nieco poprawił swoje notowania, ale gwiazdą klubu z Lazurowego Wybrzeża z pewnością nie został. Jak łatwo się domyślić – władze OGC Nice nie pozyskały go na stałe.
Zatem znów rozpoczął szukanie chętnego na swoje usługi. Poprzedni sezon to kolejne wypożyczenie. Tym razem do Valencii, która zagwarantowała sobie opcję wykupu Kluiverta za 15 milionów. Było w tym transferze trochę przypadku. Ze względów formalnych wysypało się Kluivertowi wypożyczenie z obowiązkiem wykupu do Fulham – nie dostał pozwolenia na pracę – i głównie dlatego wylądował w Hiszpanii. Wyszło mu to na dobre? Niekoniecznie. W LaLidze powielił schemat – kilka dobrych występów, mnóstwo przeciętnych i niemało słabych. Mimo to został najlepszym strzelcem drużyny wraz z Samuelem Lino, ale konkurencja w tym aspekcie była w zasadzie żadna. Co by nie mówić – sześć goli wystarczyło, żeby wdrapać się na listę najlepszy strzelców w tym zespole. To już wiele mówi o poziomie Valencii, a właściwie panującej tam degrengoladzie.
Sam piłkarz czuł się na Estadio Mestalla dobrze, klub był chętny, żeby go mieć u siebie na dłużej, ale nie miał pieniędzy, by wpłacić klauzulę odstępnego i zatrzymać skrzydłowego na stałe. Z tego względu Kluivert znów zmienia ligę i klub. Teraz na stałe przenosi się do Bournemouth.
Teraz to już musi się udać? Niekoniecznie
W ten sposób daje sobie szansę na odhaczenie już każdej z czołowych pięciu lig. Jest to interesujące osiągnięcie, niewielu piłkarzy dokonuje czegoś podobnego, ale problem polega na tym, że młody Kluivert nigdzie nie zapisał się złotymi zgłoskami i powoli wyrasta na futbolowego podróżnika klasy premium. Wszędzie natłukł swoje minuty, uzbierał kilka bramek i asyst, ale nie wzbudza już większych nadziei. Nadal gra jak junior, ale nie jak Vinicius Junior.
Stwierdzenie, że przenosiny do Anglii otworzą pewne szufladki w głowie Kluiverta i sprawią, że wydorośleje, dojrzeje taktycznie, rozwinie się w wielu aspektach i stanie się postacią wyróżniającą, byłoby bardzo odważnym i życzeniowym podejściem do tematu. Dużo pracy do wykonania przed 24-letnim Holendrem, żeby pokazać, że zbyt szybko skazano go na przeciętność. Natomiast już sam fakt, że nie gra w reprezentacji Holandii, która w ostatnich latach miewała duże problemy, pokazuje, że coś poszło nie tak.
Nie ma najpiękniejszej kariery, ale z perspektywy zwiedzania świata i poznawania różnych kultur, jest ona godna pozazdroszczenia. Może w najbliższych latach zostanie jeszcze ozłocona. Obserwujmy i ocenimy za jakiś czas.
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Karim Benzema w Realu Madryt – trofea, gole i piłkarska ewolucja
- Wymarzony dyrektor sportowy. Losy Antonio Cordona
- Trener starej daty. Historia Jose Luisa Mendilibara
- Sergio Busquets – błąd w piłkarskim Matrixie
- Sprzedawcy dymu. Tydzień fety pokazał, jak bardzo zmienia się Barcelona
fot. Newspix