Reklama

Tęsknota za Paulo Sousą – zrozumiała czy irracjonalna?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

22 czerwca 2023, 09:43 • 13 min czytania 134 komentarzy

Rozgoryczenie po porażce reprezentacji Polski z Mołdawią sięga zenitu, kompromitacja biało-czerwonych wskoczyła na pierwsze miejsce na liście największych wpadek w całych dziejach naszej kadry, kapitan zespołu schował głowę w piasek, a selekcjoner Fernando Santos wylądował na dywaniku u prezesa Cezarego Kuleszy. Cóż, ujmijmy to tak – pamiętamy okresy z sympatyczniejszą atmosferą wokół ekipy biało-czerwonych. Nie może zatem dziwić, że wśród kibiców i ekspertów coraz częściej wspomina się z tęsknotą o krótkiej, burzliwej i ekscytującej kadencji Paulo Sousy. Zastanówmy się jednak, czy nie jest to przypadkiem tęsknota pozbawiona podstaw?

Tęsknota za Paulo Sousą – zrozumiała czy irracjonalna?

Tęsknota za Sousą

Teoretycznie tęskne wzdychanie do Paulo Sousy można zbić kilkoma oczywistymi argumentami. Po pierwsze, pod jego wodzą biało-czerwoni w meczach o punkty potrafili pokonać jedynie San Marino, Andorę i Albanię. Niezbyt imponujące skalpy, nie ma co ukrywać. Po drugie, na EURO 2020 podopieczni Sousy skompromitowali się w starciu z reprezentacją Słowacji, co tak naprawdę przekreśliło nasze szanse na wyjście z grupy. Ta wpadka musi do pewnego stopnia obciążać Portugalczyka, nawet jeśli damy mu taryfę ulgową z uwagi na to, że objął zespół relatywnie krótko przed turniejem. I wreszcie po trzecie – gdy pojawiła się korzystna oferta z Brazylii, Sousa porzucił kadrę w cholerę i w te pędy czmychnął za ocean. Zainicjował pewien piłkarski projekt, rozgrzebał go i nie zamknął.

Mariusz Pudzianowski powiedziałby: „TAK SIĘ NIE ROBI”. I miałby świętą rację.

Ktoś może stwierdzić, że na tym dyskusję o tęsknocie za obecnym szkoleniowcem Salernitany należy po prostu zamknąć. Nam się jednak wydaje, że sprawa nie jest aż tak czarno-biała. Generalnie Sousę trudno wspominać pozytywnie z uwagi na jego rozstanie z reprezentacją, które było zupełnie pozbawione klasy i to nie ulega kwestii. Jednocześnie kadencja Portugalczyka – przy wszystkich jej mankamentach – stanowiła pewnego rodzaju tchnienie nadziei. Nowej energii.

Reklama

Santos jak na razie podobnych doznań nie gwarantuje. Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to starszy z portugalskich trenerów funduje reprezentacji Polski poważniejszą rewolucję. Po mistrzostwach świata w Katarze atmosfera wokół kadry zrobiła się do tego stopnia śmierdząca, że opinia publiczna wręcz nalegała na to, by jak najprędzej pożegnać się z niektórymi zawodnikami, ze szczególnym uwzględnieniem weteranów, takich jak Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik, Kamil Grosicki czy Artur Jędrzejczyk. Santos nie musiał wyważać otwartych drzwi. Spójrzmy na przykład na Glika – choćby i selekcjoner za wszelką cenę chciał uwzględnić go w swoich planach, w sumie nie miał na to szansy, ponieważ doświadczony obrońca najpierw zmagał się z problemami zdrowotnymi, a potem spadł z Benevento do trzeciej ligi włoskiej. Brak powołania dla gracza znajdującego się w takim punkcie kariery jest oczywistością, niezależnie od zasług 35-latka.

Aktualnie w zespole narodowym mamy zaledwie czterech graczy urodzonych przed 1993 rokiem. Bartosza Bereszyńskiego (31 lat), Łukasza Skorupskiego (32 lata), Wojciecha Szczęsnego (33 lata) i Roberta Lewandowskiego (35 lat). Zrobiło się zatem w kadrze młodo. Ale czy aby na pewno – rewolucyjnie?

Domniemana rewolucja

Jak na razie Santos nie zaproponował wielu rozwiązań personalnych czy taktycznych, które sprawiłyby, że szczęka opadła nam ze zdumienia. W meczu z Czechami postawił na Michała Karbownika, ale szybko się z tego pomysłu wycofał. Następnie dość nieoczekiwanie zaufał Bartoszowi Salamonowi, lecz stoper Lecha Poznań zaraz potem wpadł w dopingowe tarapaty, a zresztą 32-latka jakoś trudno jest traktować w kategoriach wielkiego odkrycia. Sporo minut od selekcjonera otrzymuje Damian Szymański, aczkolwiek on był wykorzystywany już za czasów Sousy i Czesława Michniewicza. Z kolei odkurzony ostatnio Tomasz Kędziora należał do ulubieńców Jerzego Brzęczka, choć wypada dodać, że spełniał wtedy na boisku inne zadania. Jakub Kamiński? Jak dotąd Santos w sposób nieodwołalny na niego nie postawił, mimo że skrzydłowy ma za sobą udany sezon w Bundeslidze i zebrał pod koniec minionego roku sporo minut podczas mundialu.

Trener szuka, bada grunt, kombinuje, ale wygląda to jak na razie trochę na metodę prób i błędów. Takie uroki początków kadencji.

Żeby była jasność – nie opowiadamy tego w formie zarzutu. Być może Santos po prostu na razie nie widzi żadnego nieoczywistego kandydata do wyjściowego składu reprezentacji Polski, albo potrzebuje więcej czasu, by w pełni zaufać komuś nieopierzonemu. Nie ma w tym nic zdrożnego. Tylko czy w takiej sytuacji rzeczywiście możemy mówić o jakimś przełomie w ekipie biało-czerwonych? Przypomnijmy sobie, jak zaczynał Paulo Sousa. Próba (nieudana) odstawienia od pierwszego składu Glika, przesunięcie Bartosza Bereszyńskiego na pozycję pół-prawego obrońcy, okresy gry w tercecie napastników Lewandowski-Milik-Piątek, Kamil Jóźwiak współpracujący ze wspomnianym „Beresiem” jako prawy wahadłowy / prawoskrzydłowy, szanse dla Przemysława Płachety, dla Michała Helika, dla Kamila Piątkowskiego, dla Kacpra Kozłowskiego, wypromowanie Karola Świderskiego, a później również Adama Buksy. Tymoteusz Puchacz w wyjściowym składzie na Hiszpanię. Przemysław Frankowski testowany jako zadaniowiec w środkowej strefie boiska. Jasny gwint, to był naprawdę czas intensywnych przemian i eksperymentów. A nie doszliśmy przecież w tej wyliczance choćby do otwarcia wrót do kadry dla Nicoli Zalewskiego oraz Matty’ego Casha jesienią 2021 roku.

Należy też brać pod uwagę, że okoliczności nie sprzyjały tego rodzaju działaniom. Sousa na dzień dobry musiał zagrać trzy mecze eliminacyjne, w tym z Węgrami i Anglią na wyjeździe, potem jego podopieczni pyknęli dwa sparingi i już mieliśmy mecz otwarcia mistrzostw Europy. Sytuacja Santosa wydawała się o stokroć bardziej komfortowa, choć jak tak dalej pójdzie, to kolejnymi fatalnymi występami biało-czerwoni wyzbędą się resztek tego komfortu, niczego przy tym nie budując.

Reklama

Skupiliśmy się na personaliach, bo one są najbardziej jaskrawe, ale przecież analogicznie możemy pisać o kwestiach taktycznych. Sousa do reprezentacji wparował jak tajfun z swoim hybrydowym ustawieniem, próbami gry wysoko ustawioną linią obrony i podejściami do zakładania wysokiego pressingu. Oczywiście nie wszystko mu wypaliło. Choćby wspomniany tandem Jóźwiak-Bereszyński summa summarum przyniósł reprezentacji więcej szkód niż pożytku, zanim tego drugiego zluzował Paweł Dawidowicz. Sformowanie linii obrony bez Kamila Glika też nie powiodło, co z kolei przekreśliło marzenia o bronieniu się wysoko – zresztą do takiej strategii niespecjalnie nadaje się również Jan Bednarek, co znalazło potwierdzenie w wyjazdowej konfrontacji z Węgrami. Ale jedno było oczywiste dla każdego, kto obserwował biało-czerwonych pod wodzą Sousy. Ten zespół zupełnie nie przypominał kadry z czasów Jerzego Brzęczka.

Widać to było przede wszystkim w starciach z topowymi rywalami. Jesienią 2020 roku reprezentacja prowadzona przez Brzęczka w meczach z Włochami czy Holandią nie miała niemalże nic do zaoferowania, chciała tylko przetrwać do końcowego gwizdka arbitra. Tymczasem Sousa odważnie rzucał wyzwanie Hiszpanom czy Anglikom. To podobało się kibicom i – co należy podkreślić – ekscytowało także wielu zawodników. Choćby Robert Lewandowski o pomysłach Sousy wypowiadał się niezwykle ciepło. A wiemy przecież, że kapitan biało-czerwonych lubi sobie pogderać na temat taktyki, robił to nawet za kadencji Adama Nawałki. Pod okiem Portugalczyka imponował również Piotr Zieliński, niekiedy wykorzystywany nawet jako cofnięty rozgrywający, co wyraźne mu odpowiadało.

Za rządów Santosa żadnego gwałtownego zwrotu taktycznego jak dotąd nie uświadczyliśmy. Może pierwsza połowa spotkania z Mołdawią stanowiła promyk nadziei na nową jakość – biało-czerwoni stłamsili rywali i wykreowali sobie mnóstwo sytuacji strzeleckich, fajnie prezentował się Arkadiusz Milik, no ale mówimy o przeciwniku bardzo niskiej klasy. Który, co gorsza, i tak koniec końców spuścił nam łomot, więc o udanym początku meczu nikt już nie pamięta.

Lewandowski na szczycie

Sousy nie broniły zatem rezultaty – przegrane EURO, zero zwycięstw w dwumeczach z Anglią i Węgrami – lecz cała otoczka wokół jego zespołu była tym, czego – po katorgach, jakie fundowała widzom drużyna Brzęczka – powszechnie oczekiwano. Zresztą Portugalczyk, jak przystało na „Siwego Bajeranta”, umiejętnie podsycał tę rewolucyjną atmosferę w medialnych wystąpieniach. Dawał jasno do zrozumienia, że cała jego misja jest większa niż eliminacje, czy nawet turniej.

– Głównym zadaniem jest to, żeby drużyna grała bardziej ofensywnie. Trochę o tym rozmawialiśmy, ponieważ to cechowało moją grę w przeszłości, moje ambicje – mówił portalowi „Łączy nas piłka”. – Głównym zadaniem jest zbudowanie naprawdę silnej, kompletnej drużyny, grającej z jakością we wszystkich momentach meczu, ale również takiej, która ma mentalność zwycięzców. Czasami, w niektórych krajach, taka mentalność jest trudna do osiągnięcia. Na szczęście dla mnie i dla drużyny, mamy takich zawodników, którzy posiadają w sobie cechy zwycięzców. Każdego dnia, w każdym meczu, w każdym sezonie. […] I właśnie to chcemy widzieć w reprezentacji Polski. Nie tylko, aby każdy młody piłkarz śnił o grze w drużynie narodowej, ale żeby wszyscy zawodnicy marzyli o zdobywaniu tytułów. Z wielką energią, bez strachu, wierząc w siebie, w jakość, którą mamy.

Wielu sądziło, że Santos wniesie do drużyny narodowej równie ożywczą energię. Tym bardziej że jego poprzednik, tak jak poprzednik Sousy, spełniał stawiane przez PZPN cele przy wykorzystaniu środków taktycznych, których opinia publiczna ewidentnie nie chce dłużej oglądać. Ale refleksje aktualnego selekcjonera reprezentacji Polski nie są aż tak inspirujące. Mistrz Europy z 2016 roku zasygnalizował na antenie TVP, że doskwiera mu niezdyscyplinowanie piłkarzy. – Polscy gracze fantastycznie pracują i wyglądają podczas treningów. Gorzej jest w trakcie meczu. Za dużo jest indywidualnego myślenia. Finalnie każdy robi to, co uważa za słuszne, nie stosując się do założeń. Nie wiem, czy to ich przemyślenia, czy wpływ opinii publicznej. Zawodnicy powinni myśleć o drużynie.

U Sousy ofensywa, dominacja, kreatywność, odwaga. U Santosa dyscyplina, szkodliwy nadmiar indywidualnego myślenia.

Wiadomo, co jest bardziej sexy.

Apologeci Sousy nie powinni jednak zapominać o tym, że tak się złożyło, iż właśnie na okres jego kadencji – możemy to już chyba dzisiaj stwierdzić, nie ma co się dłużej oszukiwać – przypadł szczytowy okres w karierze Roberta Lewandowskiego. Tych kilkanaście miesięcy prime’u, gdy kapitan biało-czerwonych nie był po prostu jednym z czołowych zawodników świata, nie był jednym z kilku elitarnych napastników, ale przysługiwał mu status najlepszego piłkarza globu. Kropka.

Nigdy wcześniej ani nigdy później „Lewy” nie był aż tak bramkostrzelny i nie miał aż takiej łatwości w przesądzaniu o losach meczu w pojedynkę. Cofnijmy się choćby do 2 września 2021 roku i starcia Polski z Albanią na Stadionie Narodowym. Nie jest wcale takie pewne, czy my byśmy ten mecz wygrali, gdyby na początku drugiej połowy Lewandowski nie strzelił gola Grzegorzem Krychowiakiem. Pamiętacie jeszcze tę akcję? Napastnik przejął piłkę w środku pola, przebiegł z nią pół boiska, zdemolował albańskiego obrońcę na skrzydle, kolejnego ominął, położył bramkarza i wystawił futbolówkę „Krysze” do pustaka. Nie był to oczywiście rajd na miarę Diego Maradony z 1986 roku, ale – co tu kryć – dzisiaj „Lewy” już tak fenomenalnych szarż nie przeprowadza. Znów jest – tylko i aż – świetnym egzekutorem.

Nie ma zresztą przypadku w tym, że na EURO 2020 Lewandowski w fazie grupowej zdobył aż trzy gole i to w starciach z mocnymi oponentami. Oczywiście chapeau bas dla Sousy, że wyborną dyspozycję gwiazdora odpowiednio eksponował, ale ten medal ma również drugą stronę. Być może powinniśmy mieć jednak większy żal do Portugalczyka o niepowodzenie w fazie grupowej mistrzostw Europy, skoro to mógł być potencjalnie turniej życia „Lewego”?

Szansa uciekła raz na zawsze.

Vox populi, vox Dei

Za czym więc tak naprawdę ta tęsknota – za kadencją Sousy, czy za peakiem Lewandowskiego? Wydaje się, że jednak to pierwsze. Portugalczyk wszedł do reprezentacji Polski z prawdziwie rewolucyjnymi pomysłami i – trzeba mu to oddać – zaczął je wdrażać bez chwili zwłoki. Jeśli dodać do tego całościowy kontrast między Sousą a Brzęczkiem – mówimy nie tylko o kwestiach boiskowych, ale i komunikacyjnych – mogło się wydawać, że kadra jednym susem przeskoczyła z epoki kamienia łupanego do podboju kosmosu. Tymczasem Fernando Santos działa metodami znacznie bardziej umiarkowanymi. Zresztą – jeśli chodzi o filozofię futbolu, obecnego selekcjonera nie różni z Czesławem Michniewiczem aż tak wiele, jak różniło Sousę oraz Brzęczka. Trudniej mu wywołać ten efekt „wow”.

No i jeszcze jedna kwestia, wcale nie najmniej istotna – Santos wszedł do drużyny stanowiącej kompletnie już popieprzony zlepek koncepcji brzęczkowo-sousowo-michniewiczowych. Ten zespół nie ma żadnego kręgosłupa, żadnego charakteru, nie towarzyszy mu żadna myśl przewodnia. Dlatego, gdy pojawiają się problemy, Polacy nie potrafią zareagować. Brakuje automatyzmów, do których mogliby się uciec w chwili zagrożenia, by przetrwać trudniejszy moment.

Taki paraliż nawet Mołdawia potrafiła bez litości wykorzystać.

Potwierdził to z rozbrajającą szczerością Bartosz Bereszyński po ostatniej klęsce. – W drugiej połowie stanęliśmy. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić i jak przesuwać się po boisku. A zespół Mołdawii biegał, stwarzał sytuacje, posyłał piłki do przodu. My byliśmy zagubieni, straciliśmy kontrolę nad tym spotkaniem. Za każdym razem, gdy wydawało się, że powinniśmy ją z powrotem przejąć, nie przejmowaliśmy jej. Z kolei Jan Bednarek wypalił: – Drugą połowę chcieliśmy zagrać na stojąco. Myśleliśmy, że dogramy 45 minut i będziemy na wakacjach. A przeciwnik był głodny zwycięstwa, strzelił nam trzy gole. To jest nie do zaakceptowania. Każdy z nas musi spojrzeć w lustro. […] To jest bardzo, bardzo złe. Będzie z nami grillowanie, ale zasłużyliśmy na nie.

Te wypowiedzi mówią chyba wszystko o aktualnym stanie reprezentacji Polski. Piłkarze biało-czerwonych, dociśnięci przez 171. pierwszy zespół w rankingu FIFA, nie są w stanie trzymać się wytyczonej taktyki, tracą głowę, a w umysłach kotłują im się czarne myśli o kolejnej fali krytyki ze strony kibiców i dziennikarzy.

Tutaj tak naprawdę docieramy do sedna sprawy, to znaczy do tych – jak się wydaje – najgłębszych powodów tęsknoty za Paulo Sousą, której wyrazy coraz częściej pojawiają się w mediach społecznościowych. Rok 2021 był bowiem tym niespotykanym okresem, gdy jednym głosem mówili i kibice, i piłkarze, i trener. Sousa chciał ofensywnego futbolu, bo taka jego natura, taki jego styl. Piłkarze chcieli ofensywnego futbolu, bo kupili przekaz Sousy, a kibice, bo mieli serdecznie dość męczenia buły za Brzęczka. Dzisiaj o takiej jednomyślności nie ma rzecz jasna mowy. Czesław Michniewicz czy Grzegorz Krychowiak poszli wręcz na wojnę z opinią publiczną, broniąc reaktywnej, do obrzydzenia uproszczonej taktyki. Wojciech Szczęsny ocenił niedawno, że w DNA polskiego futbolu tkwi cierpienie na boisku. Natomiast Fernando Santos dość otwarcie przyznaje, że głosy z zewnątrz ma w nosie i drużynę będzie układał po swojemu, bo to jemu za to płacą. Sousa był więc obietnicą. Niespełnioną, trochę wariacką, ale cholernie atrakcyjną. Taką, w którą aż chciało się uwierzyć. Santos – jak na razie – jest raczej tajemnicą.

CV nadal przemawia za nim bardziej niż deklaracje i dotychczasowe występy biało-czerwonych pod jego wodzą.

***

Można powiedzieć, że reprezentacja Polski – przy zachowaniu wszelkich proporcji! – znalazła się w tej chwili w podobnym punkcie co… Dania.

Duńczycy lubią się czuć „nordyckimi Brazylijczykami” – pisze dziennikarz Morten Glinvad. Okazuje się, że duńscy kibice do dziś szalonym sentymentem darzą reprezentację z lat 80., zwaną „Duńskim Dynamitem”, która koniec końców niczego poważnego nie ugrała, lecz zachwycała piłkarski świat szalenie ofensywnym, wręcz brawurowym sposobem gry. Wspomniany Glinvad zauważa, że wielu fanów ze znacznie większym rozrzewnieniem wspomina ten niespełniony finalnie zespół, niż późniejszych triumfatorów Euro 1992, którzy koncentrowali się już głównie na defensywie. Na potwierdzenie jego słów można przypomnieć losy Ågego Hareide – były selekcjoner reprezentacji Danii od października 2016 do listopada 2019 roku nie przegrał ani jednego spotkania (jego podopieczni polegli tylko po rzutach karnych z Chorwacją w 1/8 finału mistrzostw świata w Rosji), a jednak nie przedłużono z nim kontraktu. Jego zespół grał zbyt pragmatycznie.

Zdobyliśmy trzy punkty. To oznacza, przynajmniej w moim pojęciu, że pokazaliśmy dobry futbol – wściekał się często Norweg, lecz fani reprezentacji widzieli to zupełnie inaczej. Nad Wisłą panuje podobna atmosfera – obietnica Sousy dalej ekscytuje bardziej niż siermiężny awans Michniewicza do 1/8 finału mundialu albo jednobramkowe zwycięstwo z Niemcami, wybronione nam niedawno przez Wojciecha Szczęsnego.

Pytanie, w którą stronę zwróci się ostatecznie Santos? Jeśli postawi na stuprocentowy pragmatyzm bez choćby nutki szaleństwa, rozdźwięk między oczekiwaniami kibiców a rzeczywistością może się stać nie do zniesienia. A tęsknych westchnień za Sousą będzie jeszcze więcej.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piłka nożna

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

134 komentarzy

Loading...