Reklama

“Marzył mi się awans, mam dwa”. Polonia Warszawa: w rok z III do I ligi

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 czerwca 2023, 12:04 • 30 min czytania 60 komentarzy

Mieli w planach awans, to prawda. Ale w 2025 roku. Owszem, na początku tego sezonu w klubie jako cel wyznaczyli sobie baraże, choć nawet nie mówili o tym głośno. Ale pierwszych kilka kolejek mogło zasiać wątpliwości. Robili jednak swoje i w końcu Polonia Warszawa ruszyła. I już 20 maja zapewniła sobie mistrzostwo II ligi, choć jeszcze rok wcześniej biła się o to, by w ogóle do niej wejść. O tym, jak w niecałe 12 miesięcy udało się wyjść z trzecioligowej dżungli i dojść na zaplecze Ekstraklasy oraz co było na tej drodze kluczowe, opowiadają piłkarze i trener Czarnych Koszul.

“Marzył mi się awans, mam dwa”. Polonia Warszawa: w rok z III do I ligi

Polonia Warszawa – historia dwóch awansów

4 czerwca Polonia Warszawa grała u siebie z Motorem Lublin. Dla Czarnych Koszul było to pożegnanie z 2. Ligą. Kibice przyszli jednak na stadion w zupełnie innych nastrojach, niż w sezonie 2016/17, gdy jako beniaminek Polonia też szybko opuszczał ten poziom ligowy. Różnica była bowiem taka, że tym razem szła wyżej, na zaplecze Ekstraklasy. A sześć lat temu wróciła na czwarty poziom rozgrywkowy.

I ugrzęzła tam na dobre.

Rok po roku miała walczyć o awans, ale się nie udawało. Ba, w sezonie 2019/20 tylko przerwanie rozgrywek z powodu pandemii uchroniło ją od wydawało się pewnego spadku do IV ligi. Polonia sięgała dna. A potem jej właścicielem został Gregoire Nitot i zaczęła się reanimacja zasłużonego klubu. W ostatnim roku cały ten proces znacząco przyśpieszył.

Był to bowiem rok dwóch awansów.

Reklama

Wikielec. Los dał jeszcze jedną szansę

Dokładnie rok, co do dnia, przed meczem z Motorem Lublin Polonia Warszawa pojechała do Wikielca na mecz z tamtejszym GKS-em, ekipą z dołu tabeli. Do końca rozgrywek III ligi pozostawały wówczas trzy kolejki. Czarne Koszule miały wszystko w swoich rękach – wygranie wszystkich trzech spotkań oznaczało wyprzedzenie liderującej w tabeli Legionovii i awans do II ligi, na poziom centralny. A przede wszystkim wydostanie się z trzecioligowego bagna.

Jeden z moich asystentów powiedział, że „III liga to dżungla” – mówi Rafał Smalec, trener warszawskiej drużyny. – I to prawda. Awansuje jedna drużyna, gra się tam trudno. Jest naprawdę zróżnicowany poziom. Mniejsze kluby nastawiają się na mecze z większymi, chcą się w ten sposób pokazać. Nikomu nie ujmując, to czasem ma to niewiele wspólnego z grą w piłkę nożną, to jest przeszkadzanie, wybijanie z rytmu, gra fizyczna. Gdy walczyliśmy z Legionovią, rywalizowaliśmy tylko z nią. Z nikim innym. Strata punktów ważyła bardzo mocno.

Polonia przekonała się o tym w Wikielcu.

Nikt nie zakładał, że będzie to przesadnie trudny mecz, zespół rywalizujący o mistrzostwo powinien był tam wygrać bez trudu. A tymczasem Polonia już w 21. minucie straciła bramkę. Goście rzucili się później do ataków, ale nic im nie wychodziło. Gospodarze za to wyczekiwali okazji. I taką dostali w 72. minucie, skorzystał z niej Mateusz Jajkowski. Było 2:0 i nic nie zmienił kontaktowy gol Adama Pazio.

– Siedziałem wtedy w domu, oglądałem ten mecz w telewizji. Pamiętam, jak mówiłem sobie, że nie wiem, jak mogliśmy z nimi przegrać – wspomina Wojciech Fadecki, podstawowy zawodnik Polonii. W Wikielcu nie mógł pomóc kolegom, bo był zawieszony za kartki.

Reklama

– Przed meczem z Wikielcem zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, w jakim miejscu jesteśmy i że każde potknięcie może być pogrzebaniem szans. Na pewno nie zakładaliśmy jednak, że stanie się to właśnie w Wikielcu. Nie zlekceważyliśmy wtedy rywala, ale im w tamtym meczu wychodziło wszystko, a nam praktycznie nic. W konsekwencji przegraliśmy i zaczęła się tak naprawdę żałoba. W szatni był dramat. Spuszczone głowy. Łzy. Świadomość tego, że możemy przegrać cały sezon – dodaje Rafał Smalec.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: JAK POLONIA WARSZAWA UCIEKŁA Z WŁASNEGO POGRZEBU. ZNOWU

Nadzieja pozostawała jedna – Unia Skierniewice. To ta ekipa grała w tym samym czasie z Legionovią. Wszystko wskazywało jednak na to, że punktów liderowi tabeli nie urwie. Gdy Polonia skończyła swój mecz, skierniewiczanie przegrywali 0:1 do przerwy.

Smalec: – Wiedzieliśmy, że mecz Legionovii trwa. Pokładaliśmy nadzieję w Unii Skierniewice, nie ma co tego kryć. To była nasza ostatnia deska ratunku, trzymaliśmy się jej. Nie znając wyniku tego meczu, byłem już na konferencji po naszym spotkaniu. Powiedziałem tam, że jesteśmy w dramatycznej sytuacji, ale wierzę, że los da nam jeszcze jedną szansę.

Unia wyrównała trzy minuty po rozpoczęciu drugiej połowy, ale w 53. minucie jeden z jej graczy wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Legionovia nie potrafiła jednak z tego skorzystać. Jej ataki raz za razem rozbijały się o defensywę rywali, a wkrótce i jeden z zawodników gospodarzy dostał czerwoną. Stan liczbowy się wyrównał, gra też. Do końca meczu wynik się nie zmienił.

Polonia wciąż liczyła się w walce o awans. Los faktycznie się do niej uśmiechnął.

Legionovia. Jak trybuny ryknęły. I się niosło

Mecz z Legionovią to już przy Konwiktorskiej legenda. Wielka mobilizacja środowiska Polonii. Po raz pierwszy od lat otwarta trybuna Kamienna. Głośny doping. – Cały stadion był pełny, kibice nas nieśli. Dochodziła dramaturgia spotkania, sposób, w jaki układał się wynik. I dla kibiców, i dla nas to było widowisko. Emocje są nie do zapomnienia – mówi Fadecki.

Każdy, kto tam był, do końca życia zapamięta te emocje – zgadza się z nim Tomasz Wełna, wychowanek warszawskiej drużyny, od kilku lat jej podstawowy obrońca. Człowiek, który od środka obserwował degradację Polonii, a w końcu – po kilku latach tułaczki po innych zespołach – do niej wrócił. Dla wielu fanów jeden z symboli odradzania się Czarnych Koszul.

– Symbol? Jest mi bardzo miło. Pracuję jednak nie tylko dla siebie, ale i dla całego zespołu. Chcę po prostu pokazać się z jak najlepszej strony.

W meczu z Legionovią nie mógł. Zszedł w przerwie, z kontuzją, z którą grał już od dłuższego czasu. W najważniejszym spotkaniu sezonu z jego nogą było już tak źle, że właściwie nie mógł na niej stać. Był załamany, pozostało mu tylko trzymać kciuki za to, by jego koledzy sobie poradzili. Ci jednak mieli trudne zadanie – do przerwy przegrywali 0:1 i nie rozgrywali najlepszego spotkania.

Możliwe, że paraliżowała ich presja. W końcu zdawali sobie sprawę z tego, o czym mówi nam Fadecki:

– To był mecz, który musieliśmy wygrać. Nie było innej możliwości. Interesowały nas tylko trzy punkty, bo tylko one dawały nam wiarę w to, że uda się awansować.

Tabela III ligi przed meczem Polonii z Legionovią. Źródło: 90minut.pl

Minuty jednak mijały, a na tablicy wyników wciąż było 0:1. Aż nagle odpalił najmłodszy w ekipie, 19-letni Krzysztof Koton. Kolejny z wychowanków. Najpierw po świetnej akcji zespołu wpakował piłkę do pustej bramki po podaniu Fadeckiego. Potem trafił z dystansu. W pięć minut wyprowadził Polonię na prowadzenie. Młody polonista miał stać się symbolem awansu.

– To mecz, który zapamiętam do końca życia. Zresztą pewnie nie tylko ja. Tak naprawdę to spotkanie zapewniło nam awans do II ligi. To był kluczowy moment. Super przeżycie, akurat wtedy strzeliłem dwa gole. Kolejkę wcześniej się nam poszczęściło, ale jak to się mówi – szczęście sprzyja lepszym. Akurat wtedy nam się udało. A z Legionovią na K6 to przypieczętowaliśmy. Pokazaliśmy, że to my powinniśmy awansować – mówi sam Koton.

Ostatecznie jednak to nie jego gole dały awans. Legionovia bowiem jeszcze wyrównała. I Polonia znów musiała atakować. W końcu przyszła 91. minuta, rzut wolny blisko pola karnego, z bocznej strefy. Mała nadzieja, gospodarze w tamtym sezonie niemiłosiernie męczyli się ze stałymi fragmentami gry, nie potrafili zamieniać ich na gol. Ale akurat wtedy wszystko ułożyło się idealnie. Dośrodkowanie Adama Pazio, strzał, gol. Trafił Marcin Pieńkowski, który wszedł z ławki. W przerwie. Za kontuzjowanego Tomasza Wełnę.

Sześć tysięcy ludzi na trybunach wybuchło radością. Czekali w końcu na taki moment kilka dobrych lat.

– Społeczność polonijna jest głodna sukcesów i piłki na wysokim poziomie. To było widać na meczu z Legionovią. To są ludzie zakochani w Polonii, którzy wspaniale nas dopingują. Jak gramy u siebie, to to czujemy. Jak te trybuny rykną, to się niesie. To czuć. Wspierają nas i pomagają. Jest mnóstwo osób dookoła klubu. Czuć, że życzą dobrze tej drużynie – mówi trener Smalec.

Wtedy trybuny ryknęły naprawdę głośno. Dwa razy w kilka minut. Najpierw po golu, a potem po ostatnim gwizdku – ciesząc się z awansu. Choć prawda jest taka, że tego jeszcze tak naprawdę nie było. Trzeba było jeszcze przyklepać go tydzień później, w Szczuczynie, gdzie Polonia grała z ostatnią w tabeli Wissą. Mecz – wydawałoby się – nie do przegrania. A tu nagle Polonia dostała szybki cios wyprowadzony przez gospodarzy – w 5. minucie było 1:0 dla Wissy. Do przerwy sytuację udało się już jednak opanować. Zrobiło się 2:1, dwa razy trafił Fadecki. Dziś wspomina:

– Mówiliśmy sobie w szatni, że to niby ostatnia drużyna, ale takie mecze są najgorsze, bo oni nie mają nic do stracenia. Dostaliśmy gonga już na samym początku, szybko straciliśmy gola i przegrywaliśmy. Ale nie traciliśmy chłodnej głowy, stwarzaliśmy sytuacje. A że udało mi się dorzucić dwie brameczki, to tylko in plus. Fajnie, że pomogłem, ale najważniejsze było to, że wygraliśmy i awansowaliśmy, bo z III ligi trudno się wydostać.

Polonia ostatecznie triumfowała 3:1. Po ostatnim gwizdku jej fani wbiegli na murawę. Cieszyli się z awansu wspólnie z zawodnikami. Mieli z czego. Czarne Koszule wracały wreszcie na poziom centralny. Po pięciu latach, ale tym razem z nadziejami, że na dłużej niż rok.

Jesień. Przygotowania do długiego biegu

Ostatni mecz w III lidze Polonia zagrała 18 czerwca. Pierwszy w II lidze – już 23 lipca. A i tak władze poszły warszawskiej drużynie na rękę, bo przełożyły jej spotkanie w pierwszej kolejce, rozgrywanej o tydzień wcześniej. Okres przygotowawczy w takich warunkach był naprawdę krótki. I było to potem widać na boisku.

Pierwsze mecze Polonii na wyższym poziomie rozgrywkowym?

  • 1:2 z Pogonią Siedlce;
  • 1:1 ze Stomilem Olsztyn;
  • 1:1 ze Śląskiem II Wrocław;
  • 1:1 ze Zniczem Pruszków.

Trzy punkty w czterech spotkaniach. Nic dziwnego, że kibice – już wcześniej nastawieni ostrożnie do przygody na wyższym poziomie ligowym – jako cel klubu wymieniali na ogół utrzymanie. W tamtym okresie nawet o barażach myślało raczej niewielu.

– Ciężko oglądało mi się te pierwsze mecze. Tym bardziej, że leczyłem kontuzję i nie mogłem w nich grać. Faktycznie nie był to najlepszy początek sezonu, ale mało kto spodziewał się, że będziemy walczyć o szóstkę. Bardzo krótki okres przygotowawczy też nam nie pomagał. Przyszło też wielu nowych zawodników, to nie jest łatwe, złożyć to tak, żeby zagrało z dnia na dzień. Ta pierwsza runda była dla nas chyba bardziej szkoleniowa, tak to ujmę  – mówi Tomasz Wełna.

Inna sprawa, że w Polonii pozostali spokojni. Bo wbrew pozorom, to też była część planu. W klubie zdecydowali się poświęcić pierwszych kilka spotkań, żeby móc powalczyć w późniejszej części rundy jesiennej. Mówi trener Smalec:

– Jako sztab podjęliśmy decyzję, że te pierwsze mecze ligowe potraktujemy jako przedłużenie okresu przygotowawczego. Chcieliśmy mieć szansę ścigać się na dystansie. Mogliśmy potraktować ten okres delikatniej, przygotować się na pierwsze mecze, ale wtedy mogłoby zabraknąć nam sił pod koniec rundy. Woleliśmy przygotować się na długi bieg. W pierwszych meczach ligowych wyglądaliśmy mocno średnio, tak, ale byliśmy tego świadomi, że tak może być.

I faktycznie, po tych czterech spotkaniach Polonia wreszcie wygrała. 3:1 z drugą drużyną Lecha Poznań. Potem był jeszcze bezbramkowy remis z Wisłą Puławy na własnym stadionie, a po nim nagle wszystko zaskoczyło. Czarne Koszule zaczęły wygrywać, a jeśli nawet traciły punkty, to remisami i to z mocnymi rywalami. Polonia zaliczyła w tym czasie 16 (!) meczów bez porażki i nagle znalazła się w strefie barażowej. Nastroje wokół zespołu zupełnie się zmieniły.

– Sezon nie rozpoczął się dla nas dobrze, ale plan był taki, żeby zobaczyć, na co stać tę drużynę. Jak się zgraliśmy, to poszły za tym wyniki. Powoli, małymi krokami i regularnością, wspinaliśmy się w tabeli. Ta pierwsza runda była naprawdę niezła, skończyliśmy ją na trzecim miejscu. A czy w szatni się tego wszystkiego spodziewaliśmy? Raczej nie – mówi Krzysztof Koton.

Choć wbrew pozorom, wszystko szło zgodnie z założeniami sztabu i zarządu.

– Wiedząc, jakie czynimy ruchy kadrowe – że zawodnicy, którzy do nas trafiali byli realnym wzmocnieniem – założyliśmy, że nie będziemy zakłamywać rzeczywistości. Jesteśmy ambitnymi ludźmi, chcieliśmy wyznaczyć sobie wyższy cel, ale pamiętaliśmy, że byliśmy beniaminkiem ligi. Stwierdziliśmy więc razem z władzami klubu, że naszym celem powinny być baraże. W sztabie na to przytaknęliśmy i od początku zakładaliśmy, że chcemy skończyć sezon w pierwszej szóstce – uzupełnia trener Smalec.

W szatni jednak raczej się o tym w tamtym okresie nie mówiło. Wełna:

Potem pojawiły się takie głosy, już w późniejszym etapie sezonu. Wiadomo, że w miarę jedzenia rósł nam apetyt. 

Tomasz Wełna na fecie po ostatnim ligowym spotkaniu. Fot. Newspix

Rosła też sama Polonia. Dobrze w zespół wkomponowali się nowi zawodnicy. Regularnie gole strzelał Michał Fidziukiewicz, w tyłach dobrze radził sobie Maciej Kowalski-Haberek, powoli na znakomity poziom wskakiwał Michał Bajdur, sprowadzony zresztą przed sezonem z Legionowa. Seria zwycięstw pokazywała, że Polonia jest mocna. I choć czasem narzekano na styl, z wynikami nikt nie mógł dyskutować.

Aż do ostatnich dwóch spotkań jesieni. Najpierw z KKS-em Kalisz, rywalem w walce o awans, Polonia oberwała 0:3. A potem poprawiła Pogoń Siedlce, wygrywając z Czarnymi Koszulami 1:0 i to na jej stadionie. Nikt przy Konwiktorskiej się tym jednak przesadnie nie martwił.

Koton: – Te dwa mecze na pewno trochę popsuły nastroje, ale sytuację do pogoni za czołówką mieliśmy dobrą. Wiedzieliśmy, ze nie da się wygrywać wszystkiego.

Fadecki: – Porażki były podyktowane tym, że mieliśmy mnóstwo kontuzji. Graliśmy w dużej mierze rezerwowymi. Nadal powinniśmy byli wygrać, ale czasami takie mecze się zdarzają. Na szczęście to była końcówka rundy.

Smalec: – Absolutnie nie zasiało to niepewności. Te dwa ostatnie spotkania musimy ocenić przez pryzmat tego, jak do tych porażek doszło, a nie tylko na zasadzie „one się stały”. Bo to jest piłka, takie mecze mogą się wydarzyć. Z Kaliszem przegraliśmy 0:3, ale mieliśmy swoje sytuacje. W meczu z Siedlcami byliśmy okropnie okrojeni, jeśli chodzi o możliwości kadrowe. Sztukowaliśmy już, żeby tylko ten skład dopiąć. A i tak mieliśmy bardzo dużo sytuacji, tylko gola nie było. Gdybyśmy byli w tych spotkaniach bardzo słabi i nie mogli sobie stworzyć sytuacji, trzeba by się zastanowić nad zmianami. Wiedzieliśmy jednak, że to nie do końca tak wyglądało. Zrobiliśmy solidną analizę w zimę, której punkt wyjściowy był taki, że jest dobrze.

Bo i faktycznie, było. Polonia zajmowała trzecie miejsce w lidze i była blisko pierwszej dwójki, która miała bezpośrednio awansować wyżej. Oczekiwania przed wiosną nagle zrobiły się spore.

Tabela II ligi przed przerwą zimową. Źródło: 90minut.pl

Wiosna. Jak rosła drużyna

W samym klubie nadal byli ostrożni. Choć nie wszyscy. Wojciech Fadecki na przykład szybko stał się wielkim optymistą.

– Prezes mówił, że fajnie byłoby zrobić baraże. Ja jednak już na początku sezonu powiedziałem sobie, że zespół jest super. Początek może nie był najlepszy, ale potem nastąpiła seria zwycięstw. W przerwie zimowej powiedziałem do trenera: „Nie no, musimy zrobić awans w tym roku”. Trener jakby nie do końca chciał to przyznać, prezes podobnie, ale ja byłem o tym przekonany. Potem to zresztą trenerowi wypomniałem, że przecież ja mówiłem i nie wiem, po co te obawy. (śmiech)

Inna sprawa, że początek rundy znów wyglądał słabo. Remis ze Stomilem. Wygrana ze Śląskiem II Wrocław. Porażka ze Zniczem Pruszków. I kolejny remis: z rezerwami Lecha. Pięć punktów na możliwych dwanaście. Jeśli Polonia miała atakować, to na start wiosny zdecydowanie tego nie zrobiła.

Wełna: – Według mnie w każdym z tych meczów byliśmy lepsi. Nawet ze Stomilem, gdzie zagraliśmy jedną słabszą połowę, wydaje mi się, że powinniśmy byli wygrać. Ostatecznie jednak w tej rundzie przede wszystkim pokazywaliśmy cierpliwość i konsekwencję. Moim zdaniem tym właśnie wygrywaliśmy mecze.

Ale wygrywać zaczęli potem. A początkowo straty punktów bolały, najbardziej ta z Pruszkowa.

– W meczu ze Zniczem wiele determinował rywal, ale też warunki pogodowe. Na początku drugiej połowy spadła taka nawałnica, że przerwano mecz na 15 minut, a akurat wtedy złapaliśmy rytm. Nie chcę się tu usprawiedliwiać, nie o to chodzi, ale na wynik końcowy wpływ ma wiele czynników. Piłka jest przewrotna. Takich meczów znajdzie się mnóstwo – mówi trener Smalec.

Co ciekawe, to było istotne spotkanie z innego względu – zadebiutował w nim, jeszcze z ławki, Paweł Tomczyk. Były zawodnik Lecha wrócił do polskiej piłki po pobycie w Rumunii. Dla Polonii z czasem okazał się bezcenny. Strzelił siedem goli, przy kilku innych asystował, wywalczył też karne w meczu z Garbarnią, pod koniec rundy. Do tego dużo biegał i walczył. A znalazł się w Warszawie… w sumie z przypadku.

– Mój trener w Rumunii w styczniu powiedział mi, że już u niego nie zagram. Nie chciałem przez pół roku siedzieć na ławce i odliczać czas do wypłaty. To mnie nie interesowało. A w Ekstraklasie i I lidze było już właściwie po okienku. Polonia pokazała z kolei, że mnie chce. Przedstawili swój projekt, udowodnili mi, że chcą szybko awansować. Razem z menadżerem stwierdziliśmy, że to fajny moment, by się odbudować. Wrócić do Polski, przypomnieć o sobie. Uważam, że to była słuszna decyzja – mówi.

Traf chciał, że w podstawowej jedenastce wybiegł po raz pierwszy w następnej kolejce. I strzelił dwa gole w starciu z… rezerwami Lecha.

– Na pewno dało mi to dużego kopa. Jedyny minus? Że akurat z Lechem, bo ten klub mam w sercu. Ale taka jest piłka. Wychodząc na boisko reprezentowałem Polonię i chciałem dać tym kibicom radość. Wejście do klubu? Byłem świadom swoich umiejętności. Przychodząc do II ligi nie wyobrażałem sobie, że będę siedział na ławce. Miałem wcześniej rozmowę z trenerem, wiedziałem, czego ode mnie oczekuje. Chciałem to pokazać od pierwszego treningu.

Paweł Tomczyk po golu przeciwko Motorowi Lublin. Fot. Newspix

Gorszymi wynikami, jak podkreśla, się nie przejmował. Ani on, ani nikt w szatni. Wszyscy wiedzieli, że nadal mają przed sobą dużo spotkań. Zdawali też sobie sprawę z tego, o czym mówił trener Smalec – że walczą nie z jedną, a z kilka ekipami, które też tracą punkty. Sama Polonia z kolei w końcu zaczęła zdobywać je regularnie.

A zaczęła w Puławach, w niezwykle ważnym spotkaniu. Jednym z najważniejszych na drodze do I ligi.

Trener Smalec: – Kluczowe momenty? Wydaje się, że pierwszym był mecz w Puławach, gdy mieliśmy chyba punkt przewagi nad Wisłą. Wiedzieliśmy, że to będzie mecz przełomowy. Bo gdybyśmy przegrali spotkanie z bezpośrednim rywalem w walce o pierwszą szóstkę, to nie wiadomo, jak wyglądałyby nasze morale, co działo by się dalej. Gdy wygraliśmy, zaczęliśmy rosnąć.

Za jednym zwycięstwem poszły kolejne. Polonia zaczęła się zbliżać do rywali. Najpierw wskoczyła do pierwszej dwójki, potem – wobec kryzysu Kotwicy, która punktowała dużo słabiej niż jesienią – zajęła pozycję lidera. Aż w końcu przyszły – kolejka po kolejce – dwa mecze, o których mówi każdy z piłkarzy Polonii.

Najpierw ten z Radunią. W 91. minucie Polonia na własnym boisku przegrywała jeszcze 1:2. Skończyło się 3:2 dla niej, z golem w ostatniej akcji spotkania.

Fadecki: – Kluczowy mecz? Dla mnie to bardzo prosta sprawa: z Radunią Stężyca. W 92. minucie gol na 2:2, a kilka minut później na 3:2. Powiedziałem sobie w szatni po tym spotkaniu, że jak teraz nie awansujemy, to jesteśmy frajerami.

Koton: – Ten mecz dał nam wielkiego kopa. To był cud, że zdobyliśmy wtedy trzy punkty.

Smalec: – Trzeba wspomnieć mecz z Radunią, tam był taki rollercoaster, że chyba wszyscy będą to pamiętali. To jeden z niesamowitych momentów, w których szatnia rośnie, zawodnicy się napędzają. Po tym po prostu trzeba było jechać do przodu.

I pojechali. W następnej kolejce daleko – do Kołobrzega. Na mecz z najgroźniejszym rywalem w walce o bezpośredni awans i mistrzostwo ligi. Wygrali 2:1, ale bramkę stracili dopiero w końcówce. Wcześniej gospodarze nie byli w stanie im zagrozić.

– Uważam, że mecz z Kotwicą stał na wysokim poziomie. Od kiedy jestem w Polonii, najlepsze spotkanie zagraliśmy właśnie w Kołobrzegu. I to raz. A dwa – od pierwszej do 90. minuty mieliśmy ten mecz pod kontrolą. Byliśmy tam bardzo dobrą drużyną. To było takie spotkanie, gdzie faktycznie jedynka grała z dwójką i każdy wytrzymał to u nas mentalnie. Wszyscy na boisku byli w bardzo dobrej dyspozycji. Po tym meczu powiedzieliśmy sobie, że jesteśmy mocni i musimy awansować – wspomina Paweł Tomczyk.

– To był taki mecz, gdy mieliśmy świadomość, że musimy wygrać, a oni byli sparaliżowani. Zdominowaliśmy ich – mówi Fadecki.

– Mecz z Kotwicą nas napędził. To było ważne spotkanie, wiedzieliśmy, że jak wygramy, to będzie już naprawdę dobra sytuacja, autostrada do awansu. Zdawaliśmy sobie po tym meczu sprawę, że jesteśmy blisko i musimy dalej pracować, a będzie awans – dodaje Koton.

W tamtym momencie Polonia miała już cztery punkty przewagi nad Kotwicą i Stomilem Olsztyn. Przede wszystkim jednak: pewność siebie. A to było – jak mówi trener Smalec – najważniejsze:

– Drużyna się rozpędzała. Nie wspominaliśmy o awansie zawodnikom, nie chcieliśmy w szatni pompować balonika. On się pompował sam, piłkarze się nakręcali, to musi wychodzić właśnie od nich. Jeśli oni będą chcieli i wierzyli, to wszystkim nam będzie łatwiej. Nie mówiliśmy więc o tym, ale wszyscy wiedzieliśmy, że mamy ogromną szansę to zrobić. Wszystko składało się do kupy. Po moich zawodnikach było widać, że są na to gotowi.

Olimpia. Wyszło jak w filmie

Po meczu z Kotwicą Polonii przydarzyła się wpadka. Remis na własnym stadionie, z drugą drużyną Zagłębia. Kibice żartowali wręcz, że „no tak, z tym klubem to nie może być tak, że już bez nerwów dojdą do awansu”. Ale wszyscy byli świadomi tego, że ten jeden remis niewiele tak naprawdę zmienia. Polonia wciąż liderowała tabeli, miała wypracowaną przewagę i wszystko w swoich rękach. Z GKS-em Jastrzębie na wyjeździe wyrwała wygraną 2:1.

A potem, o dziwo, nerwów kibicom już oszczędziła. W dwóch kluczowych spotkaniach od początku do końca kontrolowała sytuację na boisku. Piłkarze doskonale wiedzieli, co mają zrobić. I dawali z siebie wszystko, by dotrzeć do celu. Niektórzy dosłownie, jak Tomek Wełna w meczu z Garbarnią na wyjeździe:

– Fatalnie się wtedy czułem. Trenera już w pierwszej połowie prosiłem nawet o zmianę, ale mnie nie posłuchał! (śmiech) Naprawdę, kompletnie nie miałem siły. Cały tydzień spędziłem z gorączką, złapało mnie jakieś cholerstwo. Nie byłem w stanie właściwie biegać. Ale co, wygraliśmy! – mówi dziś z uśmiechem.

To był pierwszy z meczów, w których Polonia grała niezwykle pewnie. Prowadziła już 3:0, straciła co prawda bramkę, ale ostatecznie ona niewiele zmieniła. Widać było, jak bardzo ta drużyna urosła. O ile wcześniej często wygrywała zrywami, momentami wręcz rozpaczliwymi – jak z Radunią – o tyle z Kotwicą czy Garbarnią po prostu nie dała rywalom szans.

– Jako drużyna byliśmy bardzo mocni, pewni siebie, zgrani. Czuliśmy, że w tych meczach nic złego nam się nie stanie. Każdy się rozumiał i wykonywał swoje zadania bardzo dobrze. Efekt był taki, że szliśmy właściwie od zwycięstwa do zwycięstwa, a II liga nie jest przecież słaba. W dodatku wyjazdy to często trudne mecze, bo nie zawsze gra się tam w piłkę, jest też dużo walki. Pokazaliśmy, że mamy charakter i umiemy wygrać z każdym rywalem. To udowadnia, że naprawdę byliśmy mocni – mówi Paweł Tomczyk.

W drugiej rundzie właściwie każdy dołożył coś od siebie. Kluczowe bramki strzelał Michał Bajdur. Drugi z Michałów, Fidziukiewicz, wchodził tym razem głównie z ławki, ale to on trafił dwa razy w doliczonym czasie z Radunią. Paweł Tomczyk szalał w ataku. Z tyłu Tomek Wełna czy Maciej Kowalski-Haberek wypruwali z siebie żyły. Wojciech Fadecki był istotny i w defensywie, i w akcjach ofensywnych. Co jednak najważniejsze – drużyna była jednością. Wszyscy zmierzali w jednym kierunku.

Tomczyk: – Każdy z nas wzajemnie się napędzał i trzymał kciuki za zespół. Wielu piłkarzy dokładało cegiełki do tego awansu. Już na pięć, może sześć kolejek przed – choć wiadomo, trenerzy chcieli, żebyśmy żyli z meczu na mecz – widziałem, że jest spora szansa na awans. Czuliśmy się bardzo mocni, mówiliśmy sobie, że musimy zrobić to jak najszybciej, bo mamy ten awans na wyciągnięcie ręki.

Po meczu z Garbarnią okazało się, że faktycznie. W tej samej kolejce punkty pogubili rywale w walce o pierwszą dwójkę. Wyniki ułożyły się tak, że Polonia mogła zapewnić sobie grę w I lidze już na trzy mecze przed końcem. Co ważniejsze – na własnym stadionie, w starciu z Olimpią Elbląg.

Fadecki: – Kibice już się pompowali, że będzie ten awans. Była delikatna presja, że musimy to zrobić. Mieliśmy plan na ten mecz. Daliśmy Olimpii pograć piłką, cofnęliśmy się i próbowaliśmy kontrataków. Olimpia na początku próbowała stwarzać sytuacje, ale się wybroniliśmy i ukłuliśmy ich dwa razy. Druga połowa to była pełna kontrola, wystarczyło dowieźć wynik.

Wojciech Fadecki w meczu z Olimpią. Fot. Newspix

Tomczyk: – Odkąd przyszedłem, budował mnie właściwie każdy mecz, bo od momentu, gdy wszedłem do pierwszego składu, właściwie nie przegrywaliśmy. Czujesz wtedy taką pewność, że masz mocną drużynę. Uważam, że mecz na wagę awansu, z Olimpią, był bardzo przyjemny. Wygraliśmy, zapewniliśmy sobie mistrzostwo, nie gra się takich spotkań codziennie. To było wynagrodzenie za ten cały ciężki okres, zapewniło nam dużą radość.

Po Olimpii była feta, wielka radość, ale też… trochę niedowierzania. W planie zarządu Polonii, stworzonym jeszcze w III lidze, awans na zaplecze Ekstraklasy był wpisany w rok 2025. Udało się go osiągnąć dwa lata szybciej.

Wełna: – Czy to awans niespodziewany? Uczciwie powiem, że tak. Nie oczekiwałem aż tak szybkiego sukcesu. Wiadomo, zakładaliśmy sobie, że chcemy awansować w każdym sezonie, ale zakładać można sobie wiele rzeczy, które potem życie weryfikuje. Dla mnie to niesamowita sprawa, ja tu spełniam swoje marzenia. Bo moim marzeniem był tak naprawdę ten pierwszy awans, a teraz mam już dwa. (śmiech) Wspaniałe to jest.

Fadecki: – Myślę, że prezes i zarząd są w szoku, że tak szybko udało się zrealizować ten cel. Nie zakładali, że zrobimy awans rok po roku. Ja do Polonii przychodziłem w środku sezonu w III lidze, gdy ta miała jakieś 11 punktów straty do Legionovii. Wtedy trudno było zakładać, że uda się to odrobić. Teraz udało nam się wypełnić kolejny cel i wejść do I ligi.

Koton: – Dwa awanse i to tak szybko… wciąż czuję szok i niedowierzanie. Po meczu była czysta radość. Do mnie osobiście przez kilka dni nie mogło to dotrzeć. Wyszło jak w jakimś filmie.

Wspólnota. „Awans jest nasz!”

– Coś w Polonii cię zaskoczyło?
– Na pewno to, ile wokół jest osób, którzy chcą dobrze dla Polonii. Wielu ludzi, którzy chcą pomóc, bo mają ten klub w sercu. To jest naprawdę fajne. Czuję się tu szczęśliwy, bo siły, jakie wkładam w treningi i mecze, są doceniane. To mnie motywuje do dalszej pracy. Jestem z tego wszystkiego zadowolony. To daje pewność siebie, podbudowuje do dalszej pracy. Świetnie mnie tu przyjęto.

To Paweł Tomczyk, który przecież z niejednego piłkarskiego pieca chleb jadł. Nie tylko on to jednak podkreśla, mówią o tym i inni piłkarze. Siłą Polonii w dużej mierze jest rodzina. I choć brzmi to jak cytat z „Szybkich i wściekłych”, to zawodnicy wprost stwierdzają, że Polonia nie jest i pewnie nigdy nie będzie Legią, a na jej mecze nie będzie przychodzić po 20 czy 30 tysięcy fanów. Ale ci, którzy na trybunach są regularnie, zwykle faktycznie żyją z tą ekipą na co dzień.

Gdy więc śpiewają, że „Awans jest nasz”, to faktycznie tak jest. To również ich zasługa.

Wełna: – Przy wielu okazjach mówiłem, że tu panuje rodzinna atmosfera. W mało którym klubie można spotkać taką jak u nas. Oczywiście, że nie mamy tych kibiców nie wiadomo ilu, ale liczy się jakość.

Koton: –  Kibice wspierają nas w każdym spotkaniu. Można to było odczuć na meczu z Garbarnią w Krakowie. Było tam kilkuset naszych fanów, którzy nas dopingowali. To zawsze pomaga i niesie do lepszej gry. Oby tak było dalej, oby tych kibiców przybywało. Energii jest tu coraz więcej. Jak słyszę pomoc i wsparcie z trybun, to mam jeszcze więcej chęci do gry. To bardzo pomaga. 

Fadecki: – Po przyjściu do Polonii w pierwszym meczu w III lidze jeszcze nie grałem, siedziałem wtedy z dziewczyną na trybunach. Gdy usłyszałem, jak kibice śpiewają i dopingują, powiedziałem sobie: „nie no, ja pier…, chcę tu już zagrać, bo atmosfera jest świetna”. Czuć było to wsparcie na boisku i poza nim. Nikt się od nas nie odwracał i nie odwraca. Fani w nas wierzą, wiedzą, że robimy dobrą robotę.

Robią ją zresztą wszyscy. Czy to postacie z drugiego planu, ukryte w gabinetach. Czy piłkarze. Czy kibice na trybunach. Czy wreszcie trener i jego ludzie. Każdy z nich dołożył swoją dużą cegiełkę do awansu i każdy się wzajemnie docenia. Piłkarze na pytanie o trenera Smalca mówią o tym, że jest świetnym trenerem. Ale zaraz każdy dodaje, że trzeba wspomnieć nie tylko o nim, ale i o jego sztabie.

Tomczyk: – Spodobało mi się to, że jest to jeden z nielicznych trenerów, który przed samym meczem potrafi dać fajną mowę motywacyjną. To jest u niego duży plus. Miałem już wielu bardzo dobrych trenerów, ale to go wyróżnia. Cały sztab jest dobrze zbudowany, wszyscy się tam uzupełniają. Bardzo dobrze wywiązują się ze swojej pracy, a efektem tego jest drugi awans.

Fadecki: – To jest trener, u którego nieważne jest, czy coś zrobisz źle. Podejdzie, powie ci, że nic się nie stało, próbuj dalej, bo za którymś razem wyjdzie. Nastawia pozytywnie, nie biczuje zawodników. Raczej stara się wyciągać pozytywy i motywować do tego, by próbować dalej i dalej. Chwalić można zresztą cały sztab. Świetną robotę wykonali na przykład trener Maks Hołownia od taktyki czy Maciej Wesołowski od stałych fragmentów.

Koton: – Sztab? To na pewno ludzie, którzy wiedzą, co chcą zrobić. Są stanowczy, ale też pracowici. Chcą przekazywać wiedzę najlepiej, jak tylko potrafią. Pomagają w każdym aspekcie. To osoby, które znalazły się w odpowiednim miejscu.

Rafał Smalec. Fot. Newspix

Sztab zresztą miał swoją chwilę na pierwszym planie. Po meczu z Olimpią Elbląg, decydującym o awansie, wszyscy przyszli na konferencję prasową, usiedli przy stoliku, po czym trener Rafał Smalec przedstawił każdego z osobna i powiedział, że dziś to oni będą odpowiadać na pytania. Sam po chwili od stołu odszedł. Docenił w ten sposób swoich współpracowników – ich pracę i wkład w ten awans.

– Zawsze powtarzam, że siła leży w drużynie. Ale drużyna to nie tylko piłkarze, to również wszyscy ludzie, którzy się wokół nich pojawiają. Piotr Kosiorowski [dyrektor sportowy] niesamowicie mi pomógł, gdy chodzi o budowę zespołu. To kapitalna grupa ludzi, która była ukierunkowana na sukces – mówi dziś trener. I dodaje:

Mój sztab to kapitalni ludzie. Oni dołożyli nawet nie cegiełkę, a cegłę do tego awansu. To fachowcy, którzy ciężko pracowali na to, by drużynie wiodło się jak najlepiej. To jest Maciek Wesołowski, mój asystent. Maks Hołownia, drugi asystent i trener-analityk. Piotrek Kruszewski, trener bramkarzy. Bartek Jastrzębski, trener przygotowania motorycznego. Wojtek Mielczarek, fizjoterapeuta. Jest też Artur Karasiewicz, który jest kierownikiem drużyny. Oni przez cały rok ciężko pracowali, by zawodnicy mogli zająć się treningiem.

Wojciech Fadecki, opowiadając o tych wszystkich postaciach, używał głównie jednego słowa: fachowcy. Wielu z nich zresztą z Polonią jest już mocno związanych. Wesołowski pracuje w akademii MKS-u Polonii Warszawa od 2014 roku. Maks Hołownia, choć z przerwą, od 2017. A każdy rok sprawia, że bardziej się z tym klubem utożsamiają. Zresztą jak piłkarze. Wojciech Fadecki gra przecież przy Konwiktorskiej ledwie półtora roku, a już mówi, że jest z tym klubem mocno zżyty.

Są też tacy, co mają go w sercu właściwie od zawsze. Krzysztof Koton do klubu trafił, gdy był dzieciakiem. Jako dziesięciolatek z trybun oglądał ostatni sezon Polonii w Ekstraklasie. Nigdy nie zmienił jednak drużyny, a teraz sam może dojść z nią z powrotem na najwyższy szczebel rozgrywkowy.

– Degradacja? Byłem wtedy już kilka lat w akademii i dla mnie to było straszne. Razem z tatą chodziłem na każdy mecz w Ekstraklasie. To był klub, który dawał mi radość, grałem turnieje w akademii, zawierałem znajomości. A przez jednego człowieka wszystko się zawaliło. Ale zostałem, a Polonia walczyła w IV czy III lidze. Nigdy się nie poddaliśmy – mówi. I podkreśla: gra w Polonii to dla niego spełnienie marzeń.

Fani to doceniają. Zarówno w przypadku Kotona, jak i na przykład Tomasza Wełny, drugiego z wychowanków, który poszedł inną ścieżką – w 2013 roku odszedł z Polonii. Wrócił po latach i stał się podporą zespołu:

– Bardzo żałuję, że nie spędziłem tu więcej czasu. Jako junior chciałem grać w pierwszej drużynie, wtedy wydawało mi się pewne, że całą piłkarską przygodę spędzę właśnie przy Konwiktorskiej. Stało się jednak, co się stało, więc wędrowałem po wielu klubach. Koniec końców trafiłem do domu, robię swoje. I jak na razie nie jest źle, co?

I liga. Ruch i ŁKS? „Najważniejsze to nie spaść”

Awans do I ligi, powtórzmy, przyszedł szybciej, niż w klubie zakładano. Dlatego wiele osób powtarza, że wciąż właściwie trudno jest w niego uwierzyć.

– Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, gdy przychodziłem do Polonii, że jeszcze pogram na tym poziomie – mówi Fadecki. Szerzej rozwija to trener Smalec:

– Myślę, że do tej pory może nie tyle trudno uwierzyć, co towarzyszą temu takie odczucia… Jesteśmy bardzo świadomi tego, gdzie byliśmy rok temu. Na ostatniej odprawie, przed meczem z Motorem, w rocznicę spotkania z Wikielcem, powiedziałem chłopakom, że gdyby pochylić się nad tym, gdzie byliśmy rok temu, to mało kto, by wtedy uwierzył, że teraz będziemy już w I lidze.

Polonia w rok przeszła drogę od katastrofalnej porażki, która mogła im zabrać szansę na awans do II ligi, do wygrania tejże ligi właśnie i to na trzy kolejki przed jej zakończeniem. Weszła na zaplecze Ekstraklasy, od degradacji, dekadę temu, nie była tak wysoko. Nie dziwi, że z miejsca pojawiły się głosy o tym, by powtórzyć drogę ŁKS-u czy Ruchu Chorzów, które szły od III ligi do Ekstraklasy bez przystanków, rok po roku pnąc się w górę.

Ale czy to w ogóle możliwe? Sami piłkarze są raczej realistami:

Fadecki: – Raczej przyjmujemy to na spokojnie. Przeskok z II do I ligi jest wyraźny. Widać już jakość piłkarską rywali. Pierwsza liga będzie bardzo mocna. Zagrają w niej Miedź Legnica, Wisła Płock, Wisła Kraków… Najlepiej byłoby awansować, ale głównym celem raczej będzie dla nas utrzymanie. Zarząd pewnie sobie to wszystko ustali, da 2-3 lata na powrót do Ekstraklasy. Najważniejsze, żeby z tej ligi po prostu nie spaść, bo w awans do niej włożyliśmy dużo serca i poświęcenia. Głupio byłoby to zmarnować.

Wełna: – Niczego nie zakładamy. Fajnie byłoby zagrać solidny sezon, żebyśmy nie musieli „walczyć o spadek”, jak mówi klasyk. To może być jeden z najmocniejszych sezonów I ligi w historii. Przynajmniej pod kątem „marek” klubów. Nie wiem, jak będzie z poziomem piłkarskim, ale na dobrą sprawę na papierze nie ma komu spaść.

Koton: – Ta I liga zapowiada się w kolejnym sezonie jako naprawdę mocna, przeskok będzie ogromny. Nie wybiegałbym na razie w przyszłość. Skupimy się na okresie przygotowawczym, na spokojnie przekonamy się, na co stać drużynę. Ale nie zamykam się na opcję awansu. Byłoby to piękne. Najważniejsze jednak, żebyśmy byli ustabilizowani jako klub i drużyna.

Krzysztof Koton. Fot. Newspix

Optymistą jest na pewno Paweł Tomczyk, który – jak powtarza – jest przekonany, że Polonia sobie w tej lidze poradzi i będzie grać na równym poziomie ze wszystkimi rywalami. A czy uda się zakręcić w walce o awans? Będzie trudno, ale przecież nawet szósta ekipa może mieć nadzieję na to, że wejdzie do Ekstraklasy. A nikt w Polonii nie powie, że szóste miejsce jest poza zasięgiem.

– Jak przychodziłem do drugiej ligi, to mówiono, że „jak się uda wejść do baraży, to będzie super”. A graliśmy tak, że wygraliśmy ligę i to szybko. Uważam, że trzeba ciężko pracować, marzyć i wierzyć. Zobaczymy jak to wszystko się zacznie, gdy ruszą mecze. Nie możemy jednak od razu mówić, że walczymy tylko o utrzymanie. Trzeba celować nieco wyżej. Jak się nie uda – szkoda. Ale jak będziemy dobrze punktować, to czemu nie spróbować zrobić trzeciego awansu z rzędu? Wszystko jest możliwe.

Trener Smalec na razie niczego nie chce przewidywać. – Dzisiaj nie rzucę żadnych deklaracji, nie powiem, o co będzie walczyła Polonia. Poczekam, a potem usiądę z dyrektorem sportowym, prezesem Nitot, sztabem i drużyną. Wtedy wyznaczymy sobie cel – mówi.

Przebudowa zespołu już się zresztą zaczęła. W trakcie meczu z Motorem Lublin z klubem pożegnała się jedna z jego legend, bohater lat po degradacji – Krystian Pieczara. Odeszli też Michał Brudnicki, Grzegorz Aftyka, Michał Fidziukiewicz (już ogłoszony jako nowy zawodnik Wieczystej) oraz Marcin Pieńkowski, któremu nikt przy Konwiktorskiej nie zapomni gola z Legionovią. Nowe kontrakty podpisały za to postaci niezwykle ważne dla awansu do I ligi – Michał Bajdur oraz Maciej Kowalski-Haberek. Z kolei umowy Pawła Tomczyka i Krzysztofa Kotona przedłużyły się automatycznie

Z jakością piłkarską – zwłaszcza, że przy Konwiktorskiej zapowiadają niezłe transfery – nie powinno być więc problemów. Te kryją się gdzie indziej, choćby w infrastrukturze, co podkreśla trener.

– Klub nie ma swojej bazy treningowej. Trenujemy na Marymoncie, da się tam spokojnie pracować, ale to nie jest nasze. Jesteśmy uzależnieni od innego podmiotu, patrzymy na to, czy nas wpuszczą, czy nie. Stadion, na którym gramy mecze domowe, to z kolei stadion Aktywnej Warszawy, podmiotu, który jest w strukturach miejskich. Na stadionie odbywają się mecze futbolu amerykańskiego i inne działalności. Realia są, jakie są, mówię o tym uczciwie. Rzeczywistości zakłamywał nie będę.

Mimo wszystko sytuacja w Polonii i tak się zmienia. Jest projekt nowego stadionu, którego budowa wydaje się być w tej chwili bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Szybko rozstrzyga się kwestie kontraktowe, dzięki czemu można będzie solidnie przepracować okres przygotowawczy. Po awansie pojawiło się spore zainteresowanie sponsorów. Na trybuny przychodzi coraz więcej kibiców. W porównaniu do tego, co było w pierwszych kilku latach po degradacji z Ekstraklasy – a nawet w ostatnich sezonach w niej – jest po prostu o niebo lepiej.

Albo, jak ujął to Tomasz Wełna:

– Jest normalnie. Jak być powinno.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
1
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Betclic 1 liga

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
1
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

60 komentarzy

Loading...