Reklama

Messi i Barcelona. Teatr złudnych nadziei ze złym zakończeniem

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

08 czerwca 2023, 18:02 • 6 min czytania 21 komentarzy

Nikt w cyrku się nie śmieje, jeśli chodzi o Barcelonę i jej kibiców. Ostatnie lata przyniosły culés tyle policzków w twarz, że aż łatwo zapomnieć, czym był ten klub ponad dekadę temu. A był przecież dumnym gigantem pchanym przez najlepszych piłkarzy na świecie na różnych pozycjach i projektem regularnie odnoszącym wielkie sukcesy. Miejscem, które zawsze kojarzyło się z jednym piłkarzem mającym na koncie tyle zasług, że nie sposób było wyobrazić sobie jego końca inaczej niż wedle romantycznych wizji. Historia legendy “La Pulga” miała mieć wszystko: początek, rozwinięcie i piękne zakończenie. Zamiast tego, narrator zaoferował złudną nadzieję, bezwzględnie wykorzystał siłę nostalgii i zostawił silne uczucie rozczarowania.

Messi i Barcelona. Teatr złudnych nadziei ze złym zakończeniem

Messi kończy przygodę z piłką w Europie.

Kariery nie zakończy w Barcelonie.

Chce się powiedzieć: nie tak miało być. Jeszcze nie teraz.

Kto przy pisaniu tego rozdziału wcielił się w rolę psotnego narratora? Javier Tebas? Joan Laporta? Jorge Messi? Sam Lionel Messi? Winnych zawsze wskazywać najłatwiej, dlatego skończmy na tym, że każdy z wymienionych miał do dodania własną linijkę. Być może nigdy nie poznamy pełnej prawdy, natomiast słuszne będzie przyjęcie tezy, że Argentyńczyk mógł poczekać na działania Barcelony zdecydowanie dłużej. Ale tak samo słuszne jest zrozumienie nieufności Messiego, który oczekiwał od klubu wszelkich gwarancji tu i teraz. Już raz został przez niego oszukany, a że rana po wydarzeniach sprzed dwóch lat nie zdążyła się zagoić, sytuacja była skomplikowana.

Reklama

Ranny nie jest jednak tylko Messi. Wystarczyło obserwować kibiców Barcy na Camp Nou a także poza nim, żeby zrozumieć, jak bardzo ważny był dla nich powrót legendy. W 10. minucie każdego spotkania cały stadion skandował jego nazwisko. Po zdobyciu mistrzostwa w trakcie fety słowo “Messi” padało częściej niż nazwiska piłkarzy, którzy zdobyli trofeum. Na ulicach Barcelony w dniu meczowym wciąż najłatwiej było wypatrzeć koszulki z numerem 10 i nie chodzi oczywiście o Ansu Fatiego. Do tego emocjonalne reakcje w Internecie, żywe dyskusje, sentymentalne wycieczki do przeszłości, śledzenie szalonej sagi informacyjnej i momentami błagalny wręcz ton pod hasztagiem #AguantaLeo. To wszystko wyraźnie świadczyło o ogromnej tęsknocie ludzi, którzy wierzyli, że marzenie o powrocie Messiego naprawdę może się ziścić. I dobrze dla sprawy kontrowało z gwizdami, jakimi kibice na Parc des Princes obdarzyli Argentyńczyka na finiszu jego francuskiej przygody.

Ale Barcę po raz kolejny dopadła brutalna rzeczywistość. Tak jak od dłuższego czasu z transferów tego klubu kibic musi cieszyć się dwa razy (najpierw w momencie ogłoszenia, potem przy rejestracji), tak również w przypadku Leo Messiego doszło do podobnie karykaturalnej sytuacji. Trzeba było “pożegnać” go dwa razy. I to w taki sposób, że aż nóż w kieszeni się otwiera, bo gdyby nie czyjeś błędy, ta historia z pewnością mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.

Happy endu jak nie było, tak nie będzie. Co prawda na gruncie osiągnięć sportowych Messi mógł poczuć całkowite spełnienie, kiedy sięgał po Puchar Świata na mundialu w Katarze, jednak wciąż trudno oprzeć się wrażeniu, że w jego karierze i tak zabraknie tej małej kropki nad “i”, która powinna była zostać postawiona na Camp Nou.

Często mówi się, że piłka nożna to biznes nastawiony na odnoszenie sukcesów, który musi się opłacać. Zapominamy jednak, czym jest ten sport pod warstwą układów, układzików, wielomilionowych kontraktów, sponsorów-gigantów i prestiżowych trofeów. To też dziecięca radość, która siedzi w każdym, kto choć raz w swoim kibicowskim życiu zakochał się w jakimś zespole lub zawodniku. A zatem, zamiast za każdym razem zadawać pytanie, czy jakiś transfer opłaci się pod kątem sportowym czy marketingowym, chociaż raz warto postawić pytanie inaczej: czy poczuję gęsią skórkę, kiedy to się wydarzy? Albo inną emocję, która sprawi, że będę miał wielkiego banana na twarzy? Tym właśnie byłby Messi i jego “Last Dance” w Barcelonie. Nie tylko wypełnieniem pustki emocjonalnej, ale również następstwem zdarzeń godnym piłkarza wszechczasów.

Miało być w tym coś magicznego. Coś, co mogło wydarzyć się chyba tylko w Barcelonie, czyli klubie pod pewnymi względami patologicznym, ale będącym też magnesem na nieoczywiste i skrajne historie. Do tego miejsca w różnych rolach przychodzą i wracają postacie nieprzypadkowe, niezależnie od jego stanu. Czy jest dobrze, czy jest źle – Barcelona zawsze przyciąga. Szkoda tylko, ogółem dla dobra piłki nożnej w Europie, że nie potrafiła przyciągnąć tego najważniejszego i tym samym przyczynić się do dalszej obecności Messiego w najlepszych rozgrywkach na świecie. Już pal licho, że Barcelona skompromitowała się podwójnie i kibice nigdy tego Joanowi Laporcie nie zapomną. Że walczyła o Argentyńczyka tak, jak on sam udziela się w pressingu na boisku. Że, zdaje się, nie zrobiła wszystkiego, nawet jeśli nie wszystko zależało od niej.

Reklama

Chodzi o to, że Messi nie skończył się jako piłkarz, który może rywalizować na najwyższym poziomie. W Barcelonie nie byłby przecież chodzącym staruszkiem, który na mecze Ligi Mistrzów wychodzi tylko po to, żeby podbić oglądalność. To wciąż geniusz, tylko że ze względu na wiek z mniejszym wpływem na wynik. Dlatego też trudno teraz nie zazdrościć całej amerykańskiej machinie złożonej z wielu trybików, która stoi za ligą piłkarską. Zyskała bowiem potężnego pionka w grze o wpływy na różnych polach. Zawodnika wciąż z topu, nie emeryta. Europa, a przede wszystkim Barcelona, powinna tego żałować.

Pogoń za sentymentem często bywa ślepym zaułkiem, a poza tym istnieje reguła, że do przeszłych relacji się nie wraca. Ale jeśli robić wyjątki, to właśnie dla kogoś takiego jak Lionel Messi. Nawet mimo filozoficznego stwierdzenia Heraklita z Efezu, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Owszem, rzeka płynie, nurt się zmienia, okoliczności i ludzie także. Ale jedno nie: legenda pozostaje legendą. I choć ta zapoczątkowana w argentyńskim Rosario otrzyma najpewniej ostatnie rozdziały za wielkim oceanem, domem Messiego zawsze będzie Barcelona. Jeśli nie fizycznie, to przynajmniej w sercach jego i wszystkich tych ludzi, którzy przez prawie 20 lat zastanawiali się, jak można wyprawiać takie rzeczy w starciach z najlepszymi piłkarzami na świecie. Tego już nie zobaczymy, no, może jeszcze w meczach reprezentacji. Znów – wielka szkoda i tym razem pogodzenie się z faktem, że to realny początek końca wielkiej kariery.

Oczywiście Messiego tak do końca jeszcze nie żegnamy. Czas ostatecznych pożegnań – nie w stylu Barcelony, rzecz jasna – dopiero nadejdzie. Na razie niech Messi pobawi się piłką w Miami i jednocześnie zabawi kibiców na innym kontynencie. Tam narzekać na rozwój wydarzeń nie mogą. Planują właśnie urlopy i liczą, jak wiele oszczędności trzeba poświęcić, żeby na żywo zobaczyć największego kozaka, jaki kiedykolwiek stanął na amerykańskich boiskach.

Czytaj więcej o Leo Messim:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Piłka nożna

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

21 komentarzy

Loading...