Futbol bywa popieprzony. Bardzo popieprzony. Jeszcze kilka tygodni temu fani West Hamu wywieszali na Craven Cottage nieco obrazoburczy baner z napisem „Moyes Out”, a po finale Ligi Konferencji mogą tego samego Davida Moyesa wynosić na pomniki, bo zdobył dla Młotów pierwsze europejskie trofeum od 1965 roku i Pucharu Zdobywców Pucharów.
„Football, Bloody Hell”, chciałoby się zakrzyknąć, ale tego wieczoru lepiej chyba nie wspominać o Sir Alexie Ferguson, prawda?
Prawda.
„Moyes Time”
W końcu Moyesowi niezbyt dobrze się ten Ferguson kojarzy. Zostawmy, choć to nawet ciut zabawne, urocze i nieco symboliczne, że Lucas Paqueta zdążył posłać piękne prostopadłe podanie, a Jarrod Bowen z zimną krwią wykończyć kluczową akcję na wagę zwycięstwa 2:1 i wygrania finału Ligi Konferencji w czasie, który jeszcze nie można określić mianem sławetnego „Fergie Time”, bo była to ostatnia minuta z dziewięćdziesięciu podstawowych, a nie jedna z pięciu doliczonych.
Tak najwyraźniej musiało być.
A potem już tylko skoczne „Freed from desire” z fanatycznymi kibicami, którym jednak należy się ostra reprymenda, żeby nie określić tego ostrzej: zjebka. Rzucanie kubków po piwie na murawę to kretynizm, nawet jeśli miał być to rzekomy akt zemsty za krzywe akcje włoskich pseudokibiców z ulic Pragi. Cierpieli bowiem na tym piłkarze Fiorentiny, Cristiano Biraghi zalał się krwią. Skandal i granda. A 30-letniego Włocha czeka nieprzespana noc, a może i kilka gorszych dni, bo w końcu to po jego ręce sędzia odgwizdał rzut karny, którego Said Benrahma zamienił na gola.
Piękna sprawa, cholera jasna!
Przez lwią część czasu taki typowo finałowy to był mecz, żeby nie powiedzieć dobitniej i dosadniej: nudny. Szalał przy linii David Moyes (po meczu też szalał: z radości), szalał przy linii Vincenzo Italiano (po meczu też szalał: z wściekłości). Jak Benrahma trafił na 1:0, to zaraz Bonaventura wcisnął na 1:1, wcześniej coś tam zdziałać próbowali Antonio, Rice, Kouame czy Jović, ale nawet nie warto tego streszczać, później doskonałe sytuacje zmarnowali najpierw Mandragora, a następnie Soucek, a skończyło się tą wymianą Paquety i Bowena.
Zdecydowały chwile, momenty, przebłyski.
Jeszcze raz: tak typowo finałowo.
Fiorentina musi obejść się smakiem. Miał być wyczekiwany sezon z trofeami, a w ciągu trzech tygodni przydarzyły się dwa kolejne przegrane finały – w Pucharze Włoch i w Lidze Konferencji. West Ham napisał zaś kapitalną historię. Przed sezonem wydał na transfery 160 milionów funtów, żeby w Premier League uwikłać się w grę o utrzymanie, ale przynajmniej przeszedł Ligę Konferencji bez choćby jednej porażki.
Tak, trzynaście meczów, jeden remis, dwanaście zwycięstw. Piękna sprawa. I tylko trochę szkoda, że w ostatnich latach kariery na europejskich boiskach bramki Młotów nie chronił Łukasz Fabiański, ale nawet w czasie fety po triumfie widać było, jak ważna to postać w tej ekipie. Im wszystkim się należało, cholera jasna!
Fiorentina 1:2 West Ham
Bonaventura 67′ – Benrahma’ 62 z karnego, Bowen 90′
Czytaj więcej o West Hamie:
- Najważniejszy moment w karierze. David Moyes może sobie zapewnić nieśmiertelność
- Fabiański: – Moja umowa przedłużyła się automatycznie o rok
Fot. Newspix