Kiedy Robert Lewandowski oświadczył, że nie chce już dłużej grać w Bayernie i pora na przenosiny do Hiszpanii, nie było siły, która byłaby go w stanie powstrzymać przed realizacją ambitnego planu. Przed odważnym wyjściem poza swoją strefę komfortu i chęcią pokazania światu, że może być większy niż klub. Wówczas wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że sprawczość Lewandowskiego jest większa, niż zakładali, a RL9 zaczyna sam rozdawać karty. I dziś polski napastnik może mieć poczucie, że słusznie postawił na swoim. Zdobył mistrzostwo i superpuchar Hiszpanii, a do tego zgarnął koronę króla strzelców Primera Division. I choć pewnie sam sobie nieco inaczej wyobrażał ten sezon, to będzie go doceniał. I my też powinniśmy.
Przez ten rok Polak jeszcze lepiej poznał swoje limity, swoje możliwości i samego siebie. Udowodnił, że może ot tak wygrać koronę króla strzelców w zdecydowanie mocniejszej lidze, w dodatku mając za sobą kilka poważnych kryzysów. Czy był to idealny sezon w wykonaniu Polaka? A w życiu. Nazywajmy rzeczy po imieniu – był nierówny. Słodki, ale z przebijającą się niekiedy na pierwszy plan goryczą. Naszpikowany golami, ale i okresami posuchy strzeleckiej. Nie brakowało Lewandowskiemu meczów bardzo dobrych, ale dla równowagi obserwowaliśmy kilka takich, w których go nie poznawaliśmy i on sam siebie również.
Doceńmy Roberta Lewandowskiego
Rozpoczął rozgrywki fenomenalnie. Strzelał gola za golem, a hiszpańska prasa praktycznie po każdym jego trafieniu znajdowała rekord, który właśnie pobił. To robiło na wszystkich wrażenie i było miłym dodatkiem do tego, co działał napastnik na boisku. Miód lał się na kibicowskie serca i praktycznie przed każdym meczem brało się za pewnik, że znów Lewandowski coś strzeli. Gola, dwa, a może jednak trzy?
Cisnął się na usta oczywisty wniosek. Nareszcie nasz rodak na dobre odczarował ligę hiszpańską, która nie zawsze była naszym przyjazna, a już na pewno nie mieliśmy tam w XXI wieku tylu zawodników, ile choćby grało we Włoszech. Co więcej, poza losami Grzegorza Krychowiaka ciężko było w ostatnich latach doszukać się historii sukcesu polskiego piłkarza w lidze hiszpańskiej. A szkoda, bo mówimy o rozgrywkach, w których grają drużyny regularnie zgarniające europejskie puchary.
Od wielu lat Hiszpanie chcieli mieć Lewandowskiego w swojej lidze. Wręcz się go domagali. Nie raz w hiszpańskim radiu prowadzono dyskusje na temat jego ewentualnych przenosin do Hiszpanii i tamtejsi eksperci z pełnym przekonaniem powtarzali, że fajnie byłoby zobaczyć Lewandowskiego w Primera Division. I trudno im się dziwić. Wielokrotnie pojawiały się głosy, że ktoś taki przydałby im się w kadrze, a skoro nie mogą mieć go w swoich narodowych barwach, to niech chociaż zagra w LaLidze.
I to stało się faktem.
Wielka gwiazda wzbogaciła ligę hiszpańską i przyciągała spojrzenia. Sam transfer z punktu widzenia klubu był manifestem realizacji planu przywrócenia FC Barcelony na właściwe tory. W przypadku Lewandowskiego podkreśleniem, że żyje na własnych zasadach i wymknięcie się spod kontroli konwenansów.
Gole, punkty, rosnąca jeszcze popularność – wszystko się zgadzało. Wszyscy spijali sobie z dzióbków, a Lewandowskiemu zdarzało się nawet śpiewać na ulicy wraz z kibicami. Eufonia trwała w najlepsze.
Esto es surrealista. Lewandowski un día te hace 3 goles, y otro te canta unos temitas españoles en mitad de la calle jajsajsjshsj
— David Adán (@davidadaan) September 2, 2022
– W Barcelonie czuję się kochany – mówił Lewandowski.
– Lewymania – krzyczało z pierwszej strony „Mundo Deportivo”.
– Pomaga nam we wszystkim. Kończą mi się komplementy na Lewandowskiego – rozpływał się Xavi.
– Będzie wymagać od wszystkich, aby dążyli do perfekcji – zapewniał Jordi Cruyff.
– To, jak trenuje i gra, jest autentycznym szaleństwem, pracuje tak ciężko, jakby miał 19 lat. Posiadanie go w zespole jest spektakularne – powiedział Pedri.
Lewandowski odbiciem FC Barcelony?
Krótka perspektywa wypadła fenomenalnie, długa stanowiła zagadkę. Poszatkowany przez mundial sezon, większa liczba ligowych kolejek niż w Bundeslidze, spodziewany wyjazd do Arabii Saudyjskiej na Superpuchar Hiszpanii, nieporównywalnie większy szum niż w Bayernie. To wszystko należało brać pod uwagę, przewidując przyszłą formę Lewandowskiego, gdy wychodziło się myślami poza pierwsze wrażenia. Nowe czynniki i bodźce mogły w różny sposób wpłynąć na organizm supersnajpera, a też nie jest już młodzieniaszkiem. Mimo wszystko w tamtym czasie pesymizm chował się w cień, bo przecież Lewandowski zawsze sobie radził i teraz też musiał ogarnąć, prawda?
W pewnym momencie coś się jednak zacięło.
Maszyna do strzelania bramek zaczęła funkcjonować w dziwny, nowy dla siebie sposób. I trochę taki stan się utrzymywał.
Już przed mundialem Lewy nie był w najlepszej formie. Czerwoną kartkę jeszcze w pierwszej połowie meczu z Osasuną należało traktować jako włączenie świateł ostrzegawczych. Do tego doszło rozczarowujące odpadnięcie FC Barcelony z Ligi Mistrzów już na etapie fazy grupowej, co było również porażką polskiego napastnika, bo nie po to zmieniał klub, żeby nie zagrać nawet w fazie pucharowej tych rozgrywek. Sam mundial mógł być, a właściwie powinien być lepszy w wykonaniu Lewandowskiego, z czego zapewne sam zdaje sobie sprawę.
Na mundialu Lewandowski nie błyszczał, po mundialu również długo zajęło mu odzyskanie optymalnej formy. Okazało się, że kaloryfer na brzuchu i odpowiednie odżywianie nie wystarczają, żeby uznać, że kogoś nie nadgryza ząb czasu. Przez jakiś czas obserwowaliśmy tylko przebłyski w jego wykonaniu, ale głównie na nich się kończyło. Psioczyliśmy na Lewandowskiego i słusznie, bo raz po raz dostarczał nam powodów. Nie było lukrowania ciastka pozbawionego smaku i chwilami trącącego starą podeszwą. Lewandowski przez jakiś czas grał na zaciągniętym ręcznym. Nogi nie podawały, nie wychodziło mu branie się rozgrywanie, a na jego twarzy malowało się pytanie: co jest grane?
Sam dostrzegał, że coś nie tak. Przed kamerami Eleven Sports mówił:
– W jakiej formie? W takiej, że mógłbym być w lepszej. Nie, w dobrej, ale wiem, że zdecydowanie te ostatnie tygodnie nie były łatwe dla mnie z wielu różnych powodów, ale to jest piłka nożna. Czasami takie momenty przychodzą tym bardziej, że jako klub, jako zespół przechodzimy ten proces i nie wszystko idzie po naszej myśli, ale to clou, które mamy, za którym podążamy, jest ważniejsze i tutaj dobro klubu czy dobro drużyny jest na pierwszym miejscu.
Sama Barca, choć wcześnie zapewniła sobie mistrzostwo, też dość często nie przekonywała. Szybko odpadła z Ligi Europy, potknęła się w rewanżu z Realem o finał Pucharu Króla. Można odnieść wrażenie, że w ostatnich miesiącach do pewnego stopnia przypominała Lewandowskiego. Swoje z tego sezonu wyciągnęła, ale do perfekcji było jej daleko.
Z czasem kryzys Lewandowskiego został na szczęście zażegnany. Lewy pod koniec sezonu znów zaczął częściej trafiać do bramki, żwawiej się poruszać i zgarnął koronę króla strzelców. I jest to duży sukces, biorąc pod uwagę jego wzloty i upadki z ostatnich dwunastu miesięcy. Z tego należy się cieszyć. Wszelkie deprecjonowanie tego osiągnięcia przez wąską grupę osób jest śmieszne, nie mylić z zabawnym. Jasne, Benzema miał sporo kontuzji, a reszta napastników ligi hiszpańskiej odstaje poziomem od Lewandowskiego, ale nie można się na to obrażać i z takiego powodu umniejszać napastnikowi FC Barcelony.
Ba, wygrał koronę króla strzelców w swoim debiutanckim sezonie. A to jest przejaw solidnie wykonanej pracy. Mało było piłkarskich flopów w ostatnich latach, którzy trafiali do Hiszpanii jako gwiazdy, a potem stali się problemem poszczególnych klubów? W FC Barcelonie jaskrawym przykładem niewypału głośnego nazwiska był Philippe Coutinho. W Realu przebił go Eden Hazard.
A Lewy ogarnął. Sezon w jego wykonaniu był trochę jak dokument nakręcony o nim przez Prime Video. Solidny, ale bez zachwytów, bo jednak poprzeczka w przypadku tego napastnika zawsze ustawiana jest tak wysoko, że łatwiej pod nią przejść niż nad nią przeskoczyć.
Lewy nie stracił na transferze
Jeszcze łatwiej docenić poczynania Lewego, gdy sobie przypomnimy, jak przykładowo radził sobie Ebi Smolarek w Hiszpanii. W kadrze swego czasu niemal pomnikowa postać. W LaLidze jeden z wielu. Strzelił przez rok w Racingu Santander tylko cztery gole. Dla porównania Lewy w przeciętnym dla siebie sezonie aż 23 i do tego zaliczył siedem asyst. Przepaść.
Pójdźmy dalej. Możemy też zastosować inny filtr – filtr Bayernu. Thomas Mueller na początku sezonu zarzekał się, że Lewandowskiego w klubie nie brakuje. Jednak prawda jest taka, że Sadio Mane okazał się niewypałem, przez jakiś czas „Bawarczykom” tyłek ratował Choupo-Moting, Bayern szybko odpadł z Ligi Mistrzów, a mistrzostwo Niemiec zdobył głównie dlatego, że Borussia Dortmund wyrżnęła się na ostatniej prostej. To jak? Jednak chyba zabrakło goli Polaka.
Co więcej, warto rzucić okiem na całą ligę niemiecką. W tym sezonie wystarczyło strzelić zaledwie 16 goli, by zostać najlepszym strzelcem Bundesligi. Dla porównania Lewy rok wcześniej sieknął 35. A historycznie w jednym sezonie Bundesligi strzelił mniej niż 16 bramek tylko w pierwszym sezonie po wyjeździe z Ekstraklasy. Wnioski nasuwają się same i sprzyjają Polakowi. Jeśli ktoś stracił na transferze to Bundesliga i Bayern. Z pewnością nie żądny nowych wrażeń i wyzwań Lewandowski.
I co dalej?
Brakowało polskich śladów w piłkarskiej sekcji FC Barcelony. Maciej Lampe z koszykarską sekcją zdobył mistrzostwo kraju. Kamil Syprzak wygrał wiele tytułów z “Dumą Katalonii” w piłce ręcznej, podobnie jak Bogdan Wenta, który zdobył nawet Ligę Mistrzów. Tym bardziej cieszy, że Lewy wygrał superpuchar, mistrzostwo Hiszpanii, tytuł króla strzelców i ma w garści jeszcze trzy lata kontraktu, które również może ozłocić.
I to chyba odpowiedni moment, by się nad tym zastanowić. Gdy sezon się kończy, rodzą się w głowie projekcje przyszłości. W sierpniu „Lewy” kończy 35 lat i dziś wszystkich ciekawi, czy przeciętny jak na standardy Lewandowskiego sezon, ale z imponującymi skalpami, jest tylko chwilową zadyszką, czy objawem zejścia o półkę niżej. Z półki elit, do półki wielkich gwiazd. Zatem pytamy, czy Lewandowski będzie się pięknie starzeć się i w jakim rytmie?
Bez względu na odpowiedź, doceńmy raz jeszcze Lewandowskiego. Obyśmy długo nie musieli czekać na kolejnego piłkarza tej klasy, bo Lewy rozpieścił nas do tego stopnia, że gdy skończy z piłką, możemy zostać brutalnie sprowadzeni na ziemię.
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Karim Benzema w Realu Madryt – trofea, gole i piłkarska ewolucja
- Wymarzony dyrektor sportowy. Losy Antonio Cordona
- Trener starej daty. Historia Jose Luisa Mendilibara
- Sergio Busquets – błąd w piłkarskim Matrixie
- Sprzedawcy dymu. Tydzień fety pokazał, jak bardzo zmienia się Barcelona
Fot. Newspix