Reklama

Najlepsi w historii na mączce. Kogo goni Iga Świątek?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 czerwca 2023, 12:10 • 16 min czytania 10 komentarzy

Iga Świątek walczy obecnie na Roland Garros o trzeci tytuł w stolicy Francji. A że na karku ma tylko 22 lata, śmiało można zastanawiać się, jak daleko w karierze dojdzie. Czy dorówna lub nawet poprawi osiągnięcia tenisistów i tenisistek, którzy przez lata zapracowali sobie na miano najlepszych na mączce*? Wydaje się to całkiem możliwe. Kto jednak znajduje się w takim gronie?

Najlepsi w historii na mączce. Kogo goni Iga Świątek?

Zanim zaczniemy, kilka słów wyjaśnienia – przede wszystkim skupiliśmy się na trzech składowych: finałach Roland Garros, nie tylko wygranych (choć te były, oczywiście, ważniejsze), ale i przegranych; tytułach zdobytych na mączce ogółem i procencie wygranych spotkań na tej nawierzchni. Założyliśmy, że by znaleźć się w czołówce zestawienia przedstawiającego najlepszych tenisistów na kortach ceglanych, trzeba osiągać dobre rezultaty w każdej z tych statystyk, choć najważniejsze pozostają, oczywiście, tytuły wielkoszlemowe. W końcu wytypowaliśmy wyróżniającą się piątkę i, dodatkowo, kilka osób tuż za nią.

Dolna połowa dziesiątki

Potraktujmy ich zbiorczo. Nie było zresztą łatwo wybrać miejsca 6-10., bo poniżej piątego wszystko dość mocno się „zjeżdża” i osiągnięcia danych zawodników czy zawodniczek są bardzo wyrównane. Najlepiej świadczy o tym fakt, że poza dychą znaleźli się prawdziwi mistrzowie kortów ziemnych: Sergi Bruguera (dwukrotny mistrz Roland Garros), Juan Carlos Ferrero (mistrz z 2003 roku), a nawet Guillermo Vilas (pięciokrotny finalista, raz wygrał, ale przede wszystkim człowiek, który na mączce rozegrał ponad 800 meczów i wygrał 49 turniejów, problem w tym, że wiele z nich niższej rangi). Wypadł też choćby Roger Federer, który z kortami ziemnymi nigdy utożsamiany nie był, ale swoje na nich ugrał.

I ostatecznie zostały nam takie postaci:

Reklama
  • 10. Novak Djoković/Martina Navratilova
  • 9. Monica Seles
  • 8. Arantxa Sanchez Vicario
  • 7. Mats Wilander
  • 6. Justine Henin

To zestawienie o tyle ciekawe, że tylko jedna z tych postaci faktycznie jest kojarzona niemal wyłącznie z ceglanymi kortami. I jest to znajdująca się na ósmym miejscu Hiszpanka. Sanchez Vicario sześć razy była w finałach Roland Garros, wygrała połowę z nich. Ogółem tytułów na mączce ugrała w karierze 19. W przegranych ogrywały ją z kolei dwie wielkie zawodniczki – Steffi Graf (dwukrotnie) i znajdująca się o miejsce niżej od Arantxy Monica Seles.

Kto wie, zresztą, gdzie byłaby Seles, gdyby nie atak nożownika i stracone lata. Ona też trzykrotnie wygrywała French Open, do tego raz – już po powrocie na korty – doszła do finału. Choć nie uważano jej za specjalistkę od mączki, potrafiła grać na niej fantastycznie. Miała do tego naturalny dryg, nie stanowiło dla niej żadnego problemu odnalezienie się na paryskich kortach. Zresztą jej procent wygranych w całej karierze na mączce to 85.06 %. Szósty najlepszy spośród wszystkich zawodników i zawodniczek, które analizowaliśmy. Przed nią jest wyłącznie… pierwsza piątka tego zestawienia.

Warto tu dorzucić też kilka zdań o Djokoviciu i Navratilovej, dla których nieco nagięliśmy zasady i umieściliśmy ich ex aequo na dziesiątym miejscu. To bowiem dwójka, która kojarzona jest z zupełnie innymi turniejami. Królestwem Novaka jest Melbourne, to na Australian Open wygrywa najwięcej, z kolei Martina była królową Wimbledonu. Ale swoje potrafili ugrać i na paryskiej mączce. Oboje wygrywali tam dwukrotnie, cztery razy przegrywając w finałach. W obu przypadkach wyniki mogłyby być lepsze, jednak mieli fantastycznych rywali – Djoković głównie Rafę Nadala, Navratilova z kolei musiała rywalizować z Chris Evert. O obu tych postaciach jeszcze opowiemy. Na pewno jednak warto docenić fakt, że mimo takiej konkurencji, ta dwójka była w stanie tak wiele osiągnąć. A kto wie, czy Novak za nieco ponad tydzień nie podskoczy na wyższe lokaty w tym zestawieniu.

Nie mieliśmy za to wątpliwości co do tego, kto powinien być tuż za najlepszą piątką. Justine Henin może nie ugrała w karierze wiele tytułów na mączce (13), ale w dużej mierze wynikało to z faktu, że szybko zaczęła starannie wybierać imprezy, w których brała udział i ograniczać liczbę meczów w obawie o zdrowie. Na Roland Garros była za to fenomenalna. Wygrała ten turniej czterokrotnie, gdy dochodziła do finału, zawsze była górą. To ona jako ostatnia z kobiet (w latach 2005-2007) obroniła tam tytuł. W dodatku jej procent zwycięstw na mączce – 86.98 – jest czwartym najlepszym w historii, nawet jeśli próba jest stosunkowo mała, bo Belgijka nie dobiła do dwustu meczów.

Wreszcie wypada wspomnieć o znajdującym się tuż za jej plecami Matsie Wilanderze. Szwed ze swoich siedmiu wielkoszlemowych tytułów, trzy zdobył w Paryżu. Do tego zaliczył dwa finały. Łącznie na tej nawierzchni ugrał w swojej karierze 20 trofeów. W swoich najlepszych latach był tam fantastyczny, choć też miał za rywali tenisistów wielkich i może przez to nie ugrał jeszcze kilku tytułów. Jeden z nich w finale zabrał mu zresztą gość z następnego miejsca.

Reklama
  1. Ivan Lendl

  • Roland Garros: 3 wygrane, 2 finały
  • Tytuły na mączce: 28
  • Procent wygranych na mączce: 81.03% (329-77)**

To w pewnym sensie fenomen, bo w żadnej z trzech widocznych powyżej statystyk, nie znalazł się w pierwszej piątce naszych zestawień. Ale w każdej z nich był jej blisko, a inni potrafili wznosić się i opadać. Lendl przez lata był po prostu piekielnie regularny. Jego styl gry zresztą idealnie odpowiadał paryskiej mączce.

Czech grał spokojny, opanowany tenis. Odbijał piłkę z głębi kortu, wyczekiwał rywali. W pewnym sensie był przeciwwagą dla wszystkich tych zawodników, którzy – jak to się wtedy na ogół przyjęło – ruszali do siatki od razu po serwisie czy returnie i tam próbowali rozstrzygnąć losy wymiany dobrym wolejem. Ivan tego nie robił, w czym zasługi miał zresztą Wojciech Fibak, który przez kilka lat go trenował. I to pewien paradoks, bo Fibak grał ofensywny tenis, zawsze szedł do przodu.

Sam były polski mistrz opowiadał nam o tym kiedyś w wywiadzie:

– Ivan nie był szybki, na przebieżkach zwykle przybiegał za mną. Brakowało mu też takiej techniki, smykałki do wszystkich trudnych uderzeń. Trzeba było mieć wizję i plan, by ustawić to pod względem technicznym i mentalnym. Bo tej ostatniej też mu brakowało, on się nie urodził z mentalnością McEnroe, Connorsa czy Nadala. Nie był takim wojownikiem. W czasach młodzieńczych zdarzyło mu się odpuszczać mecze przed końcem. Był natomiast niesamowicie inteligentny. Miał też potencjał, bo razem z Yannickiem Noah był najlepszym juniorem na świecie. […] Trzeba było jednak znaleźć autorytet, który kompletnie zmieni jego backhand. Ktoś inny pewnie by tego nie przeforsował, mi się udało. Już na początku powiedziałem mu zresztą: „Ivanku, czy Ivanek chce zagrać jak Wojtek? Ivanek chce grać tysiące najważniejszych piłek w życiu centymetr nad siatką i na samej linii? Nie, Ivanek nie chce tak grać. Bo będzie wiatr, albo ręka zadrży, nerwy… Jak Ivanek będzie tak grać, to nie będzie jedynką światową. Ivanek musi grać topspinem metr, dwa metry nad siatką. Ivanek nie może grać jak Wojtek”. Tak wyglądało to programowanie Ivana, on nie zmienił się od razu.

Wzmianka o backhandzie nie jest tu przypadkowa. Ten Lendla z czasem stał się wręcz legendarny, uważano go za jeden z najlepszych jednoręcznych backhandów świata. To nim w dużej mierze ugrał na Roland Garros trzy tytuły i dwa finały (w których przegrywał z Bjornem Borgiem i Matsem Wilanderem). Jego ogólny wynik, 28 wygranych imprez na mączce, też musi robić wrażenie. Podobnie jak ponad 80% wygranych meczów. Bo to już rezultat absolutnie wybitny.

Powtórzmy więc: Lendl był niezwykle solidny, momentami zdawał się wręcz nie człowiekiem, a maszyną do przebijania piłek. I to taką z morderczym instynktem, bo wykorzystywał każdą niedokładność rywala, najmniejszy chociaż błąd. W jego grze liczył się przede wszystkim wspominany przez Fibaka topspin, narzędzie, które po latach wykorzystywał jeszcze lepiej Rafa Nadal, ale zdaniem wielu to od Lendla zaczęły się największe topspinowe sukcesy w Paryżu. Trzy tytuły to w końcu znakomite osiągnięcie.

To wszystko doceniano na świecie, doceniamy więc i my. Ba, Lendla doceniono nawet w… Korei Północnej, gdzie w 1986 roku wydano znaczek z podobizną Czecha.

  1. Bjorn Borg

  • Roland Garros: 6 wygranych, 0 finałów
  • Tytuły na mączce: 32
  • Wygrane na mączce: 85.71% (282-47)

Nie można go było dopuścić do meczu o tytuł. Bo jeśli już w nim się w Paryżu znalazł, po prostu nie przegrywał. Jego rywali uratowało właściwie tylko to, że bardzo szybko – w wieku niespełna 26 lat – odszedł na emeryturę. I choć potem próbował wrócić, to nie był w stanie dopasować się do tenisa, który w kilka lat przeszedł ogromne zmiany. Gdyby kariery nie przerwał, kto wie, czy nie dobiłby jako pierwszy do dziesięciu triumfów na paryskiej imprezie?

W finałach, w których grał, ogrywał przede wszystkim największych specjalistów od mączki: Guillermo Vilasa (dwukrotnie), Manuela Orantesa i Ivana Lendla. A do tego Victora Pecciego i Vitasa Gerulaitisa.

Borg był fenomenem, bo w wielkim stylu łączył triumfy na paryskiej mączce i wimbledońskiej trawie – dwóch kompletnie innych nawierzchniach. Na ogół w świecie tenisa przyjmuje się, że jeżeli ktoś jest specjalistą od jednej z nich, to na drugiej, owszem, wygrać też może, zwłaszcza jeśli jest wielkim mistrzem (zrobili to choćby Martina Navratilova w Paryżu czy Rafa Nadal w Londynie), ale ostatecznie nigdy nie będzie na niej jednym z najlepszych w historii. A Borg i tu, i tu jest w samej czołówce.

Ba, przez lata zastanawiano się nawet, kto wygrałby, gdyby najlepszego Szweda wstawić na kort przeciwko najlepszemu Nadalowi. I odpowiedź… w sumie nie jest w pełni jasna. Borg to kolejny z tych zawodników, którzy wspaniale używali topspina. Lendl zresztą w pewnym sensie przejął po nim tę rolę (doprowadzając jednak to uderzenie niemalże do perfekcji), bo pierwszy triumf w Paryżu odniósł wtedy, gdy Szwed wybrał się na emeryturę. Na mączce doskonale grał też z głębi kortu, potrafił dostosować swoje zachowanie do tej nawierzchni. Do tego dochodził dobry serwis i fenomenalna technika. Dla wielu równa tej, jaką po latach imponował Roger Federer.

To wszystko złożyło się na fakt, że w stolicy Francji przegrał tylko dwa(!) mecze. Wygrał z kolei aż 49. To statystyki, które muszą robić ogromne wrażenie. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, jak szybko skończył karierę. To jedno z największych: „co by było gdyby?” w świecie tenisa. Ile tytułów miałby ogółem, gdyby grał chociaż do trzydziestki? Czy skompletowałby Karierowego Wielkiego Szlema? Do jakich liczb doszedłby w Paryżu?

Nigdy się tego nie dowiemy. Faktem pozostaje jednak, że gdy Rafa Nadal był w wieku, w którym Szwed kończył karierę, ich liczby były niewiarygodnie wręcz do siebie podobne. Hiszpan też miał wówczas sześć triumfów na koncie, a jego bilans meczów w stolicy Francji wynosił 42-1. Reszcie stawki Rafa odjechał właśnie w kolejnych trzech latach, gdy niezmiennie wygrywał w Paryżu. Czy w tym czasie wciąż goniłby Borga, gdyby ten grał dłużej i bez przerw? Możliwe.

Ale było, jak było – dlatego Borg zamiast być na drugim miejscu w tym zestawieniu (które pewnie by wówczas zajął), jest czwarty. Choć patrząc na to, kto jest przed nim, to narzekać na takie miejsce i tak by nie mógł.

  1. Steffi Graf

  • Roland Garros: 6 wygranych, 3 finały
  • Tytuły na mączce: 32
  • Wygrane na mączce: 87.80% (288-40)

Legenda, według wielu nadal najlepsza zawodniczka w historii. Jedyna osoba, która w singlu zdobyła Złotego Wielkiego Szlema – wygrała wszystkie turnieje wielkoszlemowe i igrzyska olimpijskie w jednym roku. Niemka była absolutnie wielka i dominowała przez lata. Na Roland Garros zaliczyła 10 sezonów z rzędu, gdy dochodziła co najmniej do półfinału. Triumfowała tam w tym czasie pięciokrotnie. A swoją dominację potwierdziła jeszcze kilka lat później. Gdy po przerwie spowodowanej urazami, to właśnie w Paryżu, w 1999 roku, zgarnęła ostatni tytuł wielkoszlemowy w karierze.

Pod względem tytułów i finałów na Roland Garros jest trzecia w historii. Trzecia jest też jeśli chodzi o procent wygranych na tej nawierzchni, a przed nią jest wyłącznie dwójka, która ma ich ponad 90. Steffi w dodatku to wszystko osiągnęła, będąc nie specjalistką od mączki, a zawodniczką, która odnajdywała się dosłownie wszędzie. I to robi jeszcze większe wrażenie.

W ostatnich latach zresztą wielokrotnie porównywano do Steffi… Igę Świątek. Szło głównie o sposób poruszania się po korcie, szybkość, fenomenalne doślizgi, umiejętność przewidywania zagrań rywalek. Ale też o ich miażdżenie. Gdy ogrywała wszystkie przeciwniczki w 2020 czy 2022 roku (lub wczoraj), przypominała właśnie Graf. Ta regularnie dominowała nad przeciwniczkami we wczesnych rundach turniejów, przechodząc dalej w ekspresowym więc czasie. Iga też to robi.

Ale do Steffi nadal jej daleko.

Niemka nawet w finale Roland Garros potrafiła odesłać Natallę Zwierawą – fakt, że ta znalazła się tam sensacyjnie, niczego w tym przypadku nie zmienia – do domu na rowerku. Wygrała 6:0, 6:0 i właściwie… nikogo to nie zaskoczyło. Taka była skala jej dominacji. Jej pierwszy triumf w Paryżu to z kolei finał z Navratilovą, ten akurat wygrany po ciężkiej walce, 8:6 w decydującej partii. Potem ogrywała jeszcze Mary Joe Fernandez, Arantxę Sanchez Vicario (dwukrotnie, choć Hiszpanka wcześniej raz ją pokonała) i wreszcie Martinę Hingis, która w tamtych latach zdawała się nową dominatorką światowego tenisa.

Steffi w pewnym sensie łączyła pokolenia wielkich tenisistek tym, że je ogrywała. Najlepsza była właściwie w każdej możliwej rywalizacji, można by jedynie zastanawiać się, co by było, gdyby Monica Seles nigdy nie została zaatakowana przez nożownika – to bowiem ona dwukrotnie pokonała Niemkę w finale w Paryżu. Z drugiej strony na dłuższą metę to styl gry Graf bardziej odpowiadał francuskiej mączce, można więc założyć, że pewnie znalazłaby sposób na młodszą rywalkę.

  1. Chris Evert

  • Roland Garros: 7 wygranych, 2 finały
  • Tytuły na mączce: 70
  • Wygrane na mączce: 94.60% (438-25)

To najlepsza postać w historii, gdy idzie o tytuły zdobyte na mączce i procent wygranych na tej nawierzchni. W świecie tenisa powszechna jest opinia, że Chris zrewolucjonizowała kobiecy tenis. Grała bowiem z głębi kortu, nastawiała się na kontry, wspaniale mijała rywalki, które ruszały do siatki. Wtedy to była rzadkość, a jeszcze rzadsze było odnoszenie w ten sposób wielkich wyników. Ale największe zdumienie budził pewnie jej backhand – oburęczny.

Dziś to norma, kiedyś tenisistki grały głównie jedną ręką. Chris w pewnym sensie zapoczątkowała wielkie zmiany. A wzięło się to w pewnym sensie z przypadku. – Zaczęła tak grać, bo była za mała i zbyt słaba, by grać backhand jedną ręką. Miałem nadzieję, że z czasem się to zmieni. Ale jak można dyskutować z jej sukcesami? – wspominał Jimmy, jej tata.

W tym wszystkim podkreślano też wielką regularność Chris. Zawsze potrafiła sprawić, że przeciwniczki niezwykle się męczyły. Każdy punkt z Evert trzeba było sobie wyszarpać, mało oddawała własnymi błędami. A jak popełniło się choćby najmniejszą niedokładność, to Amerykanka z miejsca ją wykorzystywała. Genialna była również na returnie, z niego też potrafiła doskonale korzystać. Dla mediów i fanów szybko stała się „Borgiem w spódnicy”.

Choć ostatecznie odniosła więcej sukcesów od Szweda. Również na Roland Garros.

Żadna tenisistka nie zdobyła więcej tytułów w Paryżu od Chris. Ogółem – jedynie Rafa Nadal. To zresztą ciekawe, bo to postaci o dwóch zupełnie innych temperamentach. Hiszpan jest żywiołowy, nakręca się własnymi reakcjami na wygrane punkty. Chris nie zdradzała żadnych emocji.

– Mój tata widział, że gdy byłam młodsza, często się denerwowałam i to bardzo szybko. Powiedział mi: „Jeśli pokażesz przeciwniczce, jak zdenerwowana jesteś, użyje tego na swoją korzyść”. Wtedy zrozumiałam, jak ważna jest psychiczna odporność i skupienie się na sukcesie. Od tamtego momentu robiłam wszystko, co tylko mogłam, by kontrolować swoje emocje. […] Gdy zaczęłam wygrywać turnieje, media ochrzciły mnie „Ice Princess” [Lodową Księżniczką/Księżniczką z Lodu – przyp. red.]. To były czasy, kiedy tenisistki okazywały emocje na korcie. Ja tego nie robiłam. Starałam się słuchać, obserwować, skupić się. Miałam instynkt zabójcy – wspominała.

O tym, że Chris jest zabójczynią, mówił też choćby John McEnroe. Nigdzie nie było tego widać tak dobrze, jak w Paryżu. Wygrywała tam z każdą rywalką i to ona jest główną przyczyną tego, że więcej we Francji nie ugrała Martina Navratilova – trzykrotnie pokonywała ją bowiem w finale (ale Martina odwdzięczała się często innych turniejach, ich rywalizacja była zresztą jedną z największych w historii kobiecego tenisa). Tylko raz, w 1984 roku, grającej już wówczas pod amerykańską flagą Navratilovej udało się ograć wielką rywalkę w meczu o tytuł. Poza tym zrobiła to tylko – w pierwszym w karierze Chris finale wielkoszlemowym – Margaret Smith Court.

A to dwie spośród największych mistrzyń w historii. Porażki z nimi są w pełni uzasadnione. Na ogół jednak nikt Chris ograć w Paryżu nie mógł. A nawet w ogóle na mączce – ledwie 25 porażek w całej karierze to niesamowicie mało. Tym bardziej gdyby rozbić je na czynniki pierwsze.

Siedem z nich przytrafiło jej się bowiem jeszcze przed tym, jak pierwszy raz weszła do wielkoszlemowego finału, a więc na początku kariery. Dwanaście z pozostałych osiemnastu to przegrane z tenisistkami ze ścisłej światowej czołówki, z których większość była w pewnym momencie najlepsza na świecie – Court, Navratilova, Seles czy Evonne Goolagong – lub też specjalistkami od mączki, jak Sanchez Vicario. Jedynie sześć innych to wpadki, nietypowe dla Chris, z niżej notowanymi rywalkami.

Z kolei jej najdłuższa seria wygranych na mączce z rzędu to… 119 meczów! Ciągnęła się od września 1973 roku do maja 1979. W tym czasie wygrywała zresztą nie tylko Roland Garros, ale też dwukrotnie US Open, które przez kilka sezonów rozgrywano właśnie na mączce. Skorzystała więc z okazji w najlepszy sposób.

Jak przystało na zimną i wyrachowaną zabójczynię.

  1. Rafael Nadal

  • Roland Garros: 14 wygranych, 0 finałów
  • Tytuły na mączce: 63
  • Wygrane na mączce: 91.33% (474-45)

Wszyscy wiedzieliśmy od samego początku, kto znajdzie się na pierwszym miejscu tego zestawienia. W tegorocznym Roland Garros Rafa Nadal co prawda nie występuje, przyszłoroczne ma być z kolei jego ostatnim, zapowiedział to już jakiś czas temu. Miną jednak dekady – jeśli nie stulecia – zanim ktoś zbliży się do jego osiągnięć z tego turnieju.

Bo to właśnie wyróżnia Nadala i sprawia, że nikt na mączce nie może się z nim równać – najlepszy niezmiennie był tam, gdzie to najważniejsze.

Owszem, ma trochę mniej tytułów od Evert i gorszy bilans procentowy wygranych meczów na tej nawierzchni – to fakt. Ale ma też dwa razy więcej wygranych w paryskim turnieju i ustanowił rekord, który wydawał się absolutnie nieosiągalny. A rywalizował przecież z najlepszym Rogerem Federerem, najlepszym Novakiem Djokoviciem, znakomitymi Stanem Wawrinką, Dominikiem Thiemem i innymi tenisistami. Każdego ogrywał.

Sposób na jego pokonanie przez lata był jeden: liczyć, że zawiedzie go zdrowie i albo wykorzysta się to samemu, albo Rafa odpadnie wcześniej. Jeśli był w pełni sił, nie było na niego mocnych.

Już dawno skończyły się wszelkie dywagacje na temat tego, czy Rafa jest najlepszy w historii na mączce. Te aktualne były może jeszcze dekadę temu – choć już też rzadkie – dziś nikt się nad tym nie zastanawia. To po prostu fakt, niezaprzeczalny. Fenomenalny topspin Nadala, jego umiejętność gry z głębi kortu, fantastyczna wytrzymałość i szybkość w poruszaniu się po paryskiej cegle – wszystko to sprawiało, że nie tylko przypominał największych mistrzów z przeszłości, ale i ich przebił.

Głównie dlatego, że każdy z tych elementów, którzy mieli oni, on wzniósł na jeszcze wyższy poziom. Doprowadził do perfekcji. Nie było, i możliwe, że nigdy nie będzie, tenisisty lepszego od Rafy na mączce. Chris Evert, owszem, może chwalić się lepszym procentowo wynikiem wygranych spotkań, ale umiejętność wzniesienia się przez Hiszpana na absolutne szczyty na Roland Garros, to coś, czego nie można nie docenić.

Gdy w przyszłym roku wyjdzie na tamtejszy kort po raz ostatni, będzie to koniec pewnej ery. Największej w historii Roland Garros, ba, pewnie największej w historii tenisa, jeśli chodzi o to, jak bardzo jeden tenisista zdominował rywalizację w konkretnym turnieju.

I kto wie, czy nie będzie to koniec zwycięski. Rafa zrobi w końcu wszystko, by w stolicy Francji zatriumfować po raz ostatni.

Fot. Newspix

*pod uwagę bierzemy tylko osiągnięcia od początku ery open (Roland Garros 1968). Wypada tu więc wspomnieć o tym, że w rankingu mogłaby pewnie znaleźć się Margaret Smith Court, dla której jednak w takiej sytuacji zabrakło miejsca.

**wszystkie przywoływane tu dane statystyczne dla ujednolicenia podajemy za stroną Tennis Abstract.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

10 komentarzy

Loading...