Jose Mourinho postawił wszystko na jedną kartę – na triumf w Lidze Europy. Drugie trofeum w drugim roku pracy w Rzymie i kwalifikacja do Ligi Mistrzów uciszyłyby większość przeciwników. Co prawda Roma przegrała, ale Portugalczyk już… nie do końca. Jak zwykle.
Kiedy Mourinho zjawił się w Rzymie latem 2021, kibice Romy witali szkoleniowca jak wodza, który właśnie wrócił ze zwycięskiej kampanii ku chwale imperium i podbił podłych barbarzyńców. Nie zdążył nawet zagrać, a już widziano w nim wygranego. Nie poprowadził choćby jednego treningu, a i tak święcie wierzono w odmianę Giallorossich.
I Mourinho niczym kapitalny iluzjonista podtrzymywał to wrażenie, bez względu na grę i wyniki.
Jose Mourinho w Romie – analiza
Iluzjoniści są mistrzami w zwodzeniu naszych zmysłów i manipulowaniu naszą uwagą. Sprawiają, że patrzymy tam, gdzie chcą byśmy patrzyli i widzimy, co chcą, byśmy widzieli.
Mourinho działa w ten sposób od początku kadencji.
Jednego dnia wskoczył do basenu po porannych zajęciach, które odbyły się w niemal 40-stopniowym upale, co odebrano jako pokaz swobody i naturalności. Jednak to też człowiek! Innym razem w trakcie podróży powrotnej z Salerno zajadał się w pociągu dużą pizzą i popijał Coca-Colę, co opublikował w mediach społecznościowych i – rzecz jasna – ponownie interpretacja była jasna. Swój chłop! Znowu kiedy indziej kamery uchwyciły, jak śpiewał sobie pod nosem klubowy hymn. Co za przywiązanie!
Tu rozpłakał się po triumfie w Lidze Konferencji, a tam wykonał sprint pod trybunę ultrasów po tysięcznym zwycięstwie w karierze jako trener.
– Wyścig pod Curva Sud? W tamtym momencie nie miałem swoich 58 lat, a 10, 12 czy 14, kiedy marzy się o karierze w piłce nożnej. To był bieg dziecka – powiedział.
Zatrudnienie Paulo Dybali również wykorzystał do podtrzymania euforii – do mediów błyskawicznie przedostała się wersja, zgodnie z którą nie byłoby transferu Argentyńczyka, gdyby nie telefon od Mourinho.
Oczywiście to nie tak, że na boisku kompletnie nie szło. Koniec końców w debiutanckim sezonie „The Special One” na stanowisku Roma finiszowała szósta – jedną pozycję wyżej niż rok wcześniej (zdobyła punkt więcej) – i odniosła wspomniane zwycięstwo w Lidze Konferencji, co stanowiło drugie europejskie trofeum w historii Giallorossich i pierwsze w ogóle od 14 lat.
Słowem, zaliczyła progres i nie ma co do tego wątpliwości. Tyle że wcale nie tak duży, jak mogłoby się wydawać.
Magia działa
– Słyszę że Roma pójdzie po scudetto. Tak, mamy lepszy skład niż w poprzednim sezonie, ale dlaczego nie mówi się o tym, że rywale też się wzmocnili? Chcemy tylko wypaść lepiej niż rok temu – tonował nastroje Mourinho po letnim mercato.
W pewnym sensie stał się ofiarą własnego sukcesu wizerunkowego. Szóste miejsce i przede wszystkim wygrana w trzeciorzędnych europejskich rozgrywkach zostały sprzedane jako osiągnięcie na tyle duże, że po kilku transferach na Półwyspie Apenińskim faktycznie uwierzono w moc Giallorossich. Wystarczyli do tego Dybala, Nemanja Matić czy Georginio Wijnaldum.
Magia Mourinho autentycznie działała.
Na media, które widziały ekipę ze stolicy kraju w czubie tabeli, i na kibiców, którzy wykupili 36 tysięcy karnetów (trzeci rezultat w Serie A) i w sile ośmiu tysięcy witali w stolicy Dybalę podczas prezentacji przed Colosseo Quadrato.
Bez ryzyka można stwierdzić, że nie byłoby tego szaleństwa bez pokonania Feyenoordu 1:0. W zasadzie ocena całego sezonu rozstrzygnęła się w ciągu lekko ponad półtorej godziny w Tiranie, w cholernie zamkniętym spotkaniu (żadna z drużyn nie wykreowała xG choćby na poziomie 1,0), które równie dobrze mogło skończyć się inaczej. Albo, albo. W przypadku porażki trudno byłoby brnąć w narrację sukcesu, ale trafienie Nicolo Zaniolo sprawiło, że wszystko do siebie pasowało i mało kto wspominał, że lokalny przeciwnik – Lazio – uplasował się w Serie A wyżej i że czwarty raz z rzędu zabraknie Romy w Lidze Mistrzów, finansowym raju dla klubów z Italii.
Rok temu to Mourinho wygrał w ostatnim rozdaniu i wpłynął na postrzeganie swojej pracy.
Teraz przegrał w ostatnim rozdaniu i też stara się wpłynąć na postrzeganie swojej pracy.
Styl Mourinho
Jakkolwiek głupio nie brzmi ocenianie całych rozgrywek na podstawie jednego meczu, sam Mourinho ciągnął narrację w tę stronę. Trofea, trofea, trofea. Tylko to się dla niego liczyło i liczy. Wynik, nie gra. Bo ładne granie bez wyniku to nie ma żadnego znaczenia. Najmniejszego.
I teraz ma problem, koniec historii nie pasuje do reszty. Roma na pewno nie wypadnie lepiej niż rok temu. Po pierwsze, bez jakiegokolwiek pucharu. Po drugie, nawet w przypadku zwycięstwa w ostatniej kolejce, Giallorossi na mecie będą mieć tyle samo punktów, co sezon wcześniej i jeden więcej niż w pożegnalnych rozgrywkach Paulo Fonseki. A jeśli nie wygrają ze Spezią, zgromadzą najmniej od długich jedenastu lat. Po trzecie, tylko z powodu kary dla Juventusu zespół z Rzymu jeszcze może poprawić lub wyrównać miejsce z ubiegłej kampanii.
Oczekiwanie scudetto od tej ekipy było mimo wszystko absurdalne, ale miejsce w TOP 4 i awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów już nie. Znowu – za sprawą odjęcia dziesięciu punktów Juve – pierwszy raz od sezonu 2018/19 do pozycji w czołowej czwórce (i tym samym kwalifikacji do Champions League) wystarczy nawet 70 punktów (a być może 67, jeśli Milan poniesie porażkę z Hellasem Verona), a i tak Romie nie udało się tego osiągnąć, choć zrobili to również targani kłopotami rywale – Lazio i Milan.
Tak jak należało się spodziewać – Giallorossi diametralnie zmienili styl w porównaniu do tego, którego oczekiwał Fonseca i jaki prezentowali w ostatnim roku pracy tego szkoleniowca. W kończących się rozgrywkach:
- mieli niższe posiadanie (48,1% do 52,2%)
- oddawali mniej celnych strzałów na 90 minut (4,08 do 5,03)
- notowali niższe xG na mecz (1,49 do 1,72)
- wykonywali mniej udanych podań w pole karne na 90 minut (6,89 do 8,63)
- wykonywali mniej podań progresywnych na 90 minut (31,6 do 41,7)
- notowali mniej kontaktów z piłką w ofensywnej tercji (118,6 do 142,7)
- pozwalali rywalom na mniej celnych strzałów (3,05 do 4,24)
- pozwalali rywalom na strzały z dalszej odległości (przeciętnie 18,56 m do 15,54 m)
- stosowali mniej agresywny wysoki pressing (12,77 PPDA do 10,72 PPDA)
W skrócie – Mourinho postawił na szczelną obronę i reaktywne, znacznie mniej efektowne granie, nastawione na wynik. Problem w takim założeniu jest jeden – bez dobrych rezultatów nie da się go obronić, bo jednocześnie trudno na spotkania takich zespołów patrzeć. Szkoleniowcy jak Mourinho czy Massimiliano Allegri na zarzuty o brzydki futbol odpowiadają, że interesują ich trofea, tyle że bez trofeów zostaje sama brzydota.
Giallorossi stali się brzydcy, bo piękno nie dawało im pucharów do gabloty.
Dlatego tylko zdobycie Ligi Europy mogło przykryć brzydką twarzy Romy.
Ale nie przykryje.
Stała się brzydka i tyle. Nic więcej z tego nie wynika.
Zostaje sama brzydota
Ocena sezonu zależała od jednego spotkania, bo w lidze włoskiej drużyna ze Stadio Olimpico kompletnie zawodziła – Giallorossi nie wygrali w ostatnich siedmiu kolejkach. Co więcej, w minionych trzech meczach Mourinho już dość jawnie skupiał się na Lidze Europy i posyłał w bój rezerwę, co odbiło się na wynikach. Gdyby zamiast dwóch, ekipa z Rzymu zdobyła dziewięć, dziś miałaby taki sam dorobek jak czwarty Milan i wszystko mogłoby się zdarzyć.
Naturalnie, nawet przy grze podstawowymi zawodnikami mogłaby się potknąć i nie zgarnąć kompletu. To ciągle byłoby ryzykowne.
Ale czy stawianie wszystkiego na jeden mecz – finał Ligi Europy – jest bardziej bezpieczne?
Dziś wiemy, że Mourinho nie osiągnął celu i w sytuacji, kiedy sam ocenia wszystko zero-jedynkowo – albo wygrana, albo nic – należy określić ten rok jako Romy jako przegrana (lub po prostu nic), jako że nawet piąte miejsce da wyłącznie Ligę Europy. Choć Portugalczyk rzecz jasna stara się narzucić inną narrację.
– Nigdy nie wracałam do domu tak dumny, jak dzisiaj – powiedział po porażce w karnych z Sevillą, co musi brzmieć fałszywie. Po triumfie w Lidze Mistrzów z Porto w 2003 roku nie wracał bardziej dumny? Albo po potrójnej koronie z Interem Mediolan w 2010 roku?
– Sędzia zachowywał się jakby był Hiszpanem – powiedział o arbitrze Anthonym Taylorze na konferencji prasowej, a później czekał na niego na parkingu, by wrzeszczeć: – Fucking disgrace! Fucking UEFA!
I owszem, miał rację, przede wszystkim niepodyktowanie rzutu karnego było niewytłumaczalne w erze VAR, ale postawienie wszystkiego na jedną kartę wiązało się z takim ryzykiem. Ludzie się mylą i jeden błąd może zadecydować o wyniku.
A Mourinho znowu to robi. Znów odwraca uwagę. Dziś więcej mówi się o jego słowach i zachowaniu na parkingu niż o grze Romy na przestrzeni całego sezonu. Finały zawsze są ważne, ale przecież ten był tak istotny, bo stał się ostatnią furtką do Ligi Mistrzów i poważnych pieniędzy z UEFA, co ze względu na zasady Financial Fair Play ograniczy pole manewru szefostwu klubu. Giallorossi mają problem, a szkoleniowiec gotową wymówkę.
– Kwalifikacja do Champions League po wydaniu zaledwie siedmiu milionów euro na rynku transferowym nie byłaby historią ani nawet cudem. To byłoby jak przybycie Jezusa Chrystusa do Rzymu i spacer po Watykanie! – stwierdził, pomijając, że rok wcześniej wydano ponad sto baniek…
Czyli Roma potrzebowała awansować do Ligi Mistrzów, by mieć na wzmocnienia, tyle że Mourinho oczekuje wzmocnień, by awansować do Ligi Mistrzów. Błędne koło.
W każdym raziem Mourinho zagrał va banque i przegrał. Nawet jeśli próbuje wmówić światu, że w sumie to nie do końca.
WIĘCEJ O ROMIE:
- Mourinho i finały europejskich pucharów – wielka nieskończona miłość
- „Nie zdziwiło mnie, że spodobał się Mourinho”. Oto 18-letni Polak z Romy
- Trela: Mourinho dalej zna się na czarnej magii. Ale futbol szuka dziś czego innego
foto. Newspix