Reklama

Radosław Paczuski. Od gry w Legii, do walki na XTB KSW Colosseum 2

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

02 czerwca 2023, 13:39 • 14 min czytania 9 komentarzy

Na gali XTB KSW Colosseum 2 Radosław Paczuski będzie walczył z legendą polskiego MMA, Michałem Materlą. Faworytem tego starcia jest pochodzący z Warszawy wojownik, który w stolicy od lat prowadzi własny klub walki. Ale sportowa kariera Paczuskiego mogła potoczyć się zupełnie inaczej – Radek do 15. roku życia z powodzeniem grał w młodzieżowych zespołach Legii Warszawa. Jednak ostatecznie postawił na sporty walki, które pokochał od pierwszego treningu: – Gdyby pieniądze były moim celem, to zostałbym przy piłce nożnej A byłem tego naprawdę blisko, bo zaczynało się wtedy podpisywanie pierwszych kontraktów. Ale ja poszedłem za głosem serca i wybrałem sporty walki – mówi nam Paczuski.

Radosław Paczuski. Od gry w Legii, do walki na XTB KSW Colosseum 2

O wspomnieniach z dobrze zapowiadającej się piłkarskiej kariery. O trudnych początkach w sportach walki i tym, ile zarabiał za pierwsze pojedynki. Dlaczego tak wiele postaci ze świata MMA identyfikuje się z Legią? Wolałby odnieść zwycięstwo po brzydkiej, nudnej walce, czy może przegrać po fantastycznym do oglądania widowisku? Oraz co wymaga większej cierpliwości – trenowanie grupy dzieci czy… zawodników gal freak fight? Zapraszamy do rozmowy z bez wątpienia jedną z najciekawszych postaci w federacji KSW.

SZYMON SZCZEPANIK: Weszło to strona traktująca głównie o piłce, stąd nie możemy rozpocząć od innego wątku, niż futbol. Grałeś w Legii Warszawa, i to długo, bo do 15. roku życia. Na jakiej pozycji występowałeś?

RADOSŁAW PACZUSKI: Najpierw zaczynałem jako napastnik. Dobrze mi szło na tej pozycji, strzelałem po pięćdziesiąt bramek w sezonie. Ale w Legii było tak, że mniej więcej co dwa lata zmieniał się trener, a każdy kolejny miał inną wizję i ustawiał mnie w innym miejscu boisku. I tak zacząłem grać w pomocy, a następnie na obronie. Zwiedziłem wszystkie pozycje poza bramkarzem.

Mierzysz 190 centymetrów wzrostu. W ataku pewnie mogłeś kojarzyć się z Janem Kollerem.

Reklama

Można tak powiedzieć, choć Koller był jeszcze trochę wyższy. Natomiast zawsze wyróżniałem się warunkami fizycznymi wśród rówieśników. Nie brakowało mi też kondycji.

Z kolei obrona, poza twoim wzrostem, bardziej pasuje do sportu, którym dziś się zajmujesz. Trzeba być zadziorem.

Starałem się grać twardo. Choć kiedy grałem w piłkę, to jeszcze fizycznie nie byłem tak mocny, jak teraz jestem. Trenując sporty walki, moja masa mięśniowa bardzo się rozrosła, do tego rodzaju sportu trzeba być bardzo atletycznie zbudowanym.

Skoro już o budowie ciała mówimy, trudno ci utrzymać wagę? Przypomnijmy, że walczysz w kategorii średniej – do 83,9 kg.

Ja akurat należę do tych zawodników, którzy nie zbijają dużo wagi. Na co dzień ważę około 88-89 kilogramów, podczas gdy zawodnicy w mojej kategorii z okresu roztrenowania schodzą nawet ze stu kilogramów. Podejrzewam, że Michał Materla z którym będę walczył, bez treningu waży około 96 kilo. Zatem ja występuję praktycznie w swojej naturalnej wadze.

Stosujesz jakąś specjalną dietę? Z tego co wiem, jesteś wzorem profesjonalizmu. W jednym z wywiadów chwaliłeś się, że bardzo ograniczyłeś cukier.

Reklama

Swego czasu w ogóle nie używałem cukru, ale obecnie nie jestem w swoich postanowieniach aż tak radykalny. Moje podejście zmieniło się także po rozmowach z dietetykiem Rafałem Wargockim który powiedział, że w moim przypadku te cukry nie są takie złe, a czasami wręcz potrzebne. Obecnie korzystam z diety Wiktu Codziennego, w której codziennie mam wszystko rozpisane właśnie przez mojego dietetyka. Cały czas trzymam się odpowiedniej kaloryczności i zdrowego odżywiania. Fast foody i inne tego typu rzeczy w moim przypadku nigdy nie wchodziły w grę. Staram się być „sportowcem 24/7”. Czuję się dobrze, kiedy dobrze się odżywiam, trenuję i przesypiam odpowiednią ilość godzin.

Wracając do futbolu, na pewno miałeś piłkarskiego idola z boiska. Kto nim był?

Rivaldo. Ta jego słynna przewrotka z Barcelony… sam wiele razy na treningach próbowałem tak uderzyć i pamiętam, że nawet w jednym meczu udało mi się strzelić z przewrotki. To był niesamowity zawodnik, bardzo techniczny, lewa noga tam u niego chodziła strasznie. To był mój piłkarz numer jeden. Z uwagi na niego sam grałem z numerem 11 na boisku. Na nim się wzorowałem, chociaż sam byłem prawonożny. Ale w późniejszej fazie treningów w Legii stawiali na to, byśmy byli obunożni. Więc gra lewą w moim przypadku nie była dużym problemem.

Jesteś z rocznika 1993, ale piłkarze rok starsi od ciebie, jak Dominik Furman, Michał Żyro czy Rafał Wolski, zrobili w piłce całkiem niezłe kariery.

Tak jak wspomniałeś, oni byli rok starsi, natomiast ja ich wszystkich dobrze znałem, nie raz trenowaliśmy razem, bo wspólnie chodziliśmy do szkoły sportowej. Często było tak, że rano na Łazienkowskiej mieliśmy trening, następnie szkołę, a później czas wolny. To dlatego w późniejszym okresie swój wolny czas zacząłem uzupełniać treningami sportów walki.

Twój rocznik już nie obfitował w tak spektakularne kariery.

Michał Rzuchowski gra w Ekstraklasie [w Śląsku Wrocław – dop. red.], ale większość załapała się do drugiej-trzeciej ligi. Wiadomo, że wtedy każdy myślał o najlepszych ligach i grze na wielkich stadionach, ale życie pisze różne scenariusze. Niektórzy z nich zostali w sporcie, inni podjęli pracę w innej dziedzinie. Ja cieszę się, że spełniłem założenie, które postawiłem sobie jako młody dzieciak – że jednak w tym sporcie zostanę. Oprócz tego mam własny klub, uczę innych ludzi sportów walki. Więc nie tylko kariera mi zostaje – wiem już, czym będę się zajmował po jej zakończeniu.

W sportach walki Legia także posiada trochę znanych postaci. W boksie zawodowym z tym klubem identyfikował się Andrzej Fonfara. Z kolei w Uniq Fight Club, który założyłeś z braćmi, jesteś ty oraz Arkadiusz Wrzosek. Łukasz Juras Jurkowski to kibic i spiker warszawskiej drużyny. Z czego to wynika, że tylu legionistów jest znanych nie tylko z kopania piłki, ale też innych ludzi?

Z tego, że w Warszawie jest jeden klub, któremu się kibicuje. Kibiców innych drużyn jest bardzo mało, wszyscy jesteśmy za Legią. Ja także sercem zawsze byłem blisko Legii, zwłaszcza od najmłodszych lat grając w jej zespołach. Nawet kiedy miałem znajomych, którzy grali w Polonii Warszawa, to oni i tak byli kibicami Legii. Ten klub był najbliższy sercu każdego warszawiaka i posiadał największe sukcesy. Ale myślę, że Andrzej Fonfara, Juras, Arek czy ja, godnie reprezentujemy kibicowską brać.

Rozmawiałeś z Jurasem, albo innym zawodnikiem walczącym podczas pierwszej edycji KSW Colosseum, o występie na Narodowym? O tym, jakie emocje temu towarzyszą?

Miałem okazję porozmawiać o tym z Łukaszem, kiedy komentował jedną z gal FEN. Powiedział, że jego najlepsze sportowe wspomnienie to walka na Stadionie Narodowym. Sam nie mogę się tego doczekać i powiem ci szczerze, że się jaram tym, co będzie 3 czerwca. Prawie 60 tysięcy ludzi na trybunach, walka z Michałem Materlą – to coś, o czym będę opowiadał swoim dzieciom. Cieszę się, że jestem w tej karcie walk, to dla mnie niesamowite wyróżnienie.

Zwłaszcza u siebie w mieście. Zdradź rąbek tajemnicy – czy wzorem Jurasa wyjdziesz do „Snu o Warszawie”?

Nie, mam swój utwór do którego zawsze wychodzę. Ale samo moje wyjście będzie troszeczkę inne niż zwykle. Natomiast więcej nie mogę powiedzieć.

Możesz liczyć na stałą grupę swoich kibiców, związanych nie tylko z Legią.

Tak, w moim Uniq Fight Club trenuje sporo kibiców Legii, a także Arek Wrzosek. Wielu fanów warszawskiej drużyny, ale także i moich, to po prostu moi koledzy. Przeważnie jest tak, że kiedy walczę ja i Arek, to oni lecą z dopingiem na dwa głosy, tworząc dwa sektory. Dzięki temu doping na naszych walkach jest jeszcze mocniejszy.

Po piłce nożnej uprawiałeś boks, kickboxing czy boks tajski. Ale właśnie, dlaczego ostatecznie postawiłeś ogólnie na sporty walki?

Na pewno dlatego, że ostatecznie wynik najbardziej zależy ode mnie. W klatce jestem sam. To ja jestem osobą odpowiedzialną za wynik i to, jak potoczy się dany pojedynek. Ale mówiąc szczerze, w wieku 15-16 lat moja pasja do piłki nożnej trochę wygasła. Wtedy postawiłem zdecydowanie na sporty walki. To jest to, co kocham robić. Każdego dnia wstaję i nie mogę doczekać się kolejnego treningu.

Piłkę nożną trenowałem codziennie przez długie lata. Grałem w Legii, dostałem się do kadry Mazowsza, nawet raz otrzymałem powołanie na zgrupowanie kadry Polski. Dobrze mi to wychodziło, ale najważniejsze to robić w życiu to, co się kocha. Kiedy ja rezygnowałem z piłki, wiele osób z mojego otoczenia było zdziwionych tą decyzją, bo widzieli jak dużo czasu i energii poświęciłem na ten sport. A mimo to z dnia na dzień praktycznie odciąłem się od futbolu. I do tego momentu już właściwie nie grałem w piłkę. Ktoś może pomyśleć, że to śmieszne, że człowiek trenujący sporty walki mówi, że piłka jest kontuzjogenna. Ale tak naprawdę jest, bo więcej kontuzji miałem grając w piłkę, niż trenując sporty walki.

Sporty walki uczą pokory? Historie zawodników MMA, którzy w nastoletnim wieku stają się wielkimi nazwiskami w branży, praktycznie się nie zdarzają. Z kolei piłkarz-nastolatek za którego klub płaci grube miliony, to w dzisiejszym świecie nic nadzwyczajnego. Wybrałeś o wiele dłuższą drogę do sławy i pieniędzy.

Sporty walki to naprawdę ciężki kawałek chleba. Musiałem stoczyć bardzo wiele walk by znaleźć się w miejscu, w którym jestem. To droga ponad stu pięćdziesięciu pojedynków w różnych formułach. I uwierz mi, że w pierwszych kilkudziesięciu walkach nagrodą był uścisk dłoni, w najlepszym razie medal. Pamiętam, że jeden ze swoich pierwszych pojedynków stoczyłem w bokserskim Pucharze Fenixa, organizowanym w takiej piwnicy na Wspólnej Drodze. Przed walką obaj zawodnicy wkładali do puli 10 złotych, a organizator dorzucał 5. Więc można było zaryzykować i stracić dychę, albo być 15 do przodu. Mi udało się wtedy znokautować przeciwnika i tak zarobiłem swoje pierwsze pieniądze w sportach walki!

Moja pierwsza zawodowa gaża także nie była duża, wyniosła 1200 złotych. Z tego 20% poszło dla trenera, zapłaciłem za paliwo, hotel, więc wyszedłem na zero. Zatem to naprawdę była długa droga, ale nie robiłem tego dla pieniędzy. Ja to kochałem. Chciałem rywalizować w sporcie, by mierzyć się z najlepszymi i zostać mistrzem. Gdyby pieniądze były moim celem, to zostałbym przy piłce nożnej A byłem tego naprawdę blisko, bo zaczynało się wtedy podpisywanie pierwszych kontraktów. Ale ja poszedłem za głosem serca i wybrałem sporty walki.

Wraz z braćmi prowadzisz Uniq Fight Club, rozpoznawalne miejsce na mapie Polski, jeżeli chodzi o sporty walki. Ale trenują u ciebie wszyscy, amatorzy, zawodowcy, małe dzieci, dorośli…

…na zawodnikach freak fightów kończąc. Mamy kobiety, dzieci, osoby starsze, młodsze, profesjonalnych sportowców czy kibiców – u nas dla każdego znajdzie się miejsce. Wszyscy się rozwijają, trenują i uczą się nowych rzeczy. Bardzo stawiamy na wychowanie dzieciaków, staramy się ich odciągnąć od wirtualnego świata. Jak wspomniałeś, jesteśmy rozpoznawalni w kraju, bo mamy też wiele sukcesów. Ten rozwój bardzo mnie cieszy. Nasz klub w obecnym miejscu funkcjonuje od 2015 roku. Wcześniej wraz z bratem Kamilem przez dwa lata prowadziliśmy zajęcia w mocno spartańskich warunkach w sali OSP Radość. Przez te dziesięć lat włożyliśmy w ten klub sporo pracy, stąd cieszę się że teraz nasz klub jest wymieniany na szkoleniach jako wzór żywotności biznesu w sporcie. Że mamy odpowiedni poziom sportowy, ale też dobrze zorganizowane wszystko dookoła.

Więcej cierpliwości wymaga trenowanie dzieci czy jednak zawodników freak fightów?

To ciężkie pytanie! (śmiech) Jedni i drudzy są wyjątkowi. Kiedy mówisz o freakach, to od razu nasuwa mi się Marcin Dubiel, który w kwestii wyboru przeciwnika, zgadza się na każdego i nie ma z tym żadnego problemu, przed nikim nie pęka. Ale na treningach wymaga bardzo dużo atencji, lubi sobie ponarzekać. Odpowiadając na twoje pytanie, do każdej grupy trzeba mieć odpowiednie podejście. I myślę, że my takie mamy, bo 80% walk naszych podopiecznych kończy się zwycięstwami.

Zostańmy na sali treningowej, ale przejdźmy do ciebie jako zawodnika. Słyszałem, że już nie rozbijasz sparingpartnerów tak, jak dawniej. Z czego to wynika?

Z własnego doświadczenia. Wcześniej miałem dużo uszkodzeń, które podczas sparingu łapałem bardziej z mojej winy, niż mojego przeciwnika. Trzy razy miałem złamaną rękę nie dlatego, że ktoś mi w nią mocno uderzył, tylko że ja tak mocno biłem. Miałem sześć operacji przez które nie mogłem walczyć na stadionach i dużych galach. Te przerwy były dla mnie znakiem, żebym zastanowił się nad tym, jak trenuję. A ja lubiłem mocno sparować. Nie raz, kiedy kogoś nie znokautowałem, to był dla mnie słaby sparing. Takie miałem podejście, ale ono się zmieniło. Teraz sparuję bardzo luźno i dzięki temu miałem kilka walk w KSW w nie tak dużym odstępie czasu. I to są walki które ogląda spora liczba osób, nie pojedynki na sali, które widzi tylko trener, ja i mój przeciwnik. Bo o to w tym chodzi, żeby trenować mocno, ale też mądrze.

W klatce jesteś sam, ale nad twoim przygotowaniem do walki pracuje cały sztab osób.

Mam spory zespół ludzi, którzy pracują na to, by 3 czerwca moja dyspozycja była jak najlepsza. Przygotowania odbyły się pod okiem Przemysława Szyszki. Przy tym campie bardzo pomagał nam Bartosz Fabiński, czyli zawodnik UFC słynący z grapplingu. Myślę, że pod Michała Materlę to był najlepszy sparingpartner dostępny w Warszawie. Strikersko pracowałem oczywiście z moim bratem, Kamilem, Krzysztofem Gutowskim, a treningi bokserskie uzupełniałem z trenerem Rafałem Pawłowskim. Do tego dochodzą fizjoterapeuci, Przemek i Andrzej, dietetyk Rafał Wargocki, Paweł Klejna – trener przygotowania fizycznego.

Jak minęły same przygotowania do walki z Michałem Materlą?

Wiadomo, trenowałem mój atut czyli stójkę. W klatce muszę dynamicznie uderzać, kopać – to coś, co robię całe życie i w czym doskonale się czuję. Zawsze wychodzę do klatki po to, by znokautować rywala. Jestem strikerem, który dysponuje silnym uderzeniem. Ale spodziewam się tego, że w którymś momencie Michał może sprowadzić walkę do parteru. Z tego względu robiliśmy dużo defensywnych zapasów. Na tym głównie się skupialiśmy.

Wiadomo, że na kilka dni przed walką nie zdradzisz wszystkim swojego planu na jej przebieg. Ale zapytam w ten sposób – czy utrzymanie dystansu w stójce będzie kluczem do sukcesu?

Zobaczymy. Wszyscy myśleli, że będę trzymał dystans z Tomkiem Romanowskim, a my wchodziliśmy w mocne wymiany. Każda walka jest inna i dużo rzeczy wychodzi dopiero w jej trakcie. Można mieć na nią dobry plan, ale w trakcie walki nagle trzeba go zmieniać. Ja oczywiście mam swój scenariusz na ten pojedynek, którego nie będę tu zdradzał. Ale tak naprawdę, w klatce wychodzą już automatyzmy, które ćwiczyło się setki, tysiące razy. Liczę na to, że 3 czerwca pokażę to wszystko na Stadionie Narodowym.

Fuksiarz.pl za twoje zwycięstwo wypłaca 1.29 za każdą postawioną złotówkę. Powiem ci, że stawiając na Radosława Paczuskiego, to się człowiek nie obłowi. Co świadczy o tym, że bukmacherzy wysoko cenią twoje umiejętności. Ale czy to nie spina ci nerwów, że wychodzisz do legendy KSW i jesteś stawiany w roli wielkiego faworyta do wygranej?

Fajnie, że ludzie we mnie wierzą, ale ja w ogóle na to nie patrzę. Walczyłem już i z pozycji faworyta, jak i underdoga. To jest ich praca, by ustawiać odpowiednie kursy, ja skupiam się wyłącznie na moim odpowiednim przygotowaniu. I w żadnym stopniu nie lekceważę Michała. Wiadomo, że jest już trochę po swoim prime, ale doceniam go jako bardzo doświadczonego zawodnika. Wciąż jest bardzo groźny, posiada czarny pas w brazylijskim jiu-jitsu i walczy w MMA od dwudziestu lat. Ale ja też mam swoje atuty, więc mamy bardzo fajne zestawienie i wierzę, że kibice na długo zapamiętają naszą walkę.

OBSTAW WYNIK WALKI MATERLA-PACZUSKI W FUKSIARZ.PL

To tak ogólnie, nie odnosząc się tylko do walki z Materlą. Wolisz wygrać po brzydkim pojedynku, w którym niewiele się dzieje, a przeciwnik na przykład poddałby się z powodu drobnego urazu, czy przegrać, ale po dobrym show? Pytam dlatego, że przegrałeś ostatnią walkę z Romanowskim, ale kibice byli zachwyceni postawą waszej dwójki.

Zdecydowanie przemawia do mnie ta druga opcja. Wolałbym przegrać w pięknym stylu, ale tak, by kibice zapamiętali pojedynek. Po walce z Tomkiem ludzie do tej pory mówią mi, że to była walka roku i że już nic jej nie przebije, a mamy dopiero maj. Cieszę się, że takie słowa padały, bo nawet wielu ekspertów mówiło, że to był niesamowity pojedynek. Ludzie na takie coś czekali, więc fajnie, że obaj stanęliśmy na wysokości zadania. I oczywiście liczę na rewanż. Myślę, że kibice też chcieliby to zobaczyć. Najważniejsze w MMA jest show. Fani przychodzą oglądać gladiatorów!

W wolnym czasie – gry komputerowe, książki czy dobry bit elektroniki?

Kiedy mam trochę więcej wolnego czasu, lubię wybrać się na festiwale muzyki elektronicznej, jak Tomorrowland czy White Sensation. Lubię muzykę elektroniczną, więc świetnie się bawię w takich miejscach. Mamy grupę dwudziestu osób, z którą razem jeździmy na takie eventy. Ale na co dzień lubię czytać książki. Przeważnie czytam w innych językach, bo w ten sposób doskonalę sobie angielski i hiszpański.

Właśnie, nawet nie wspomnieliśmy o tym, że kiedyś byłeś w Kolumbii. Ameryka Południowa to twoja destynacja w przyszłości?

Kocham ten kontynent. Zresztą teraz już po walce mam wykupione bilety do Peru. 11 czerwca wylatuję zobaczyć Machu Picchu, Góry Tęczowe – to dla mnie niesamowite widoki. Oczywiście można się tam porozumiewać po hiszpańsku, więc czuję się jak u siebie. Będąc w zeszłym roku w Kolumbii, poznałem wielu wspaniałych ludzi. Tam też na pewno wrócę, gdyż prowadziłem seminaria sportów walki w tamtejszych klubach – między innymi z kolumbijską kadrą muay thai. To była niesamowita przygoda, ale ja ogólnie uważam, że podróże kształcą.

O największe marzenie w karierze nie pytam – wielokrotnie mówiłeś o tym, że chcesz zostać mistrzem KSW i spróbować sił w UFC. A jakie jest twoje największe marzenie podróżnicze?

Na ten moment to właśnie Peru i zobaczenie Machu Picchu. I już niedługo będzie odhaczone.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Bartosz Lodko
1
Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”
Ekstraklasa

Kolejne ważne decyzje w Białymstoku. Podstawowy obrońca z nową umową

Bartosz Lodko
1
Kolejne ważne decyzje w Białymstoku. Podstawowy obrońca z nową umową

Inne sporty

MMA

Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
11
Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]
MMA

Eto Kavkaz! Mamed Chalidow wygrał z niepokonanym mistrzem KSW!

Szymon Szczepanik
18
Eto Kavkaz! Mamed Chalidow wygrał z niepokonanym mistrzem KSW!

Komentarze

9 komentarzy

Loading...