Reklama

Trela: Smutne mistrzostwo. FC Hollywood znów przyćmiło Bayernowi Monachium

Michał Trela

Autor:Michał Trela

28 maja 2023, 09:37 • 10 min czytania 39 komentarzy

Bundesliga to taka liga, w której wszyscy grają 34 kolejki i dłużej, a na końcu zawsze wygrywa Bayern Monachium. Obrazki z płaczącego Dortmundu chwytały za serce. Ale były tym smutniejsze, im bardziej było widać, że Bayern nawet nie potrafi cieszyć się tym tytułem i od razu przeszedł do analizowania własnych zakulisowych gierek.

Trela: Smutne mistrzostwo. FC Hollywood znów przyćmiło Bayernowi Monachium

Thomas Tuchel pracuje w Monachium krótko. Zdążył już jednak dobrze poznać aktualne realia tego klubu. – To nawet pasuje, że zamiast świętować, od razu mamy nowy polityczny temat – stwierdził trener po pierwszym mistrzostwie Niemiec w karierze. Po końcowym gwizdku w Kolonii jedenasty z rzędu triumf Bayernu, nawet jeśli odniesiony w wyjątkowo dramatycznych okolicznościach, był mniej interesującym tematem niż zmiany w kierownictwie bawarskiego giganta. Oliver Kahn i Hasan Salihamidzić zostali zwolnieni. Oficjalny komunikat w tej sprawie napłynął w środku mistrzowskiej celebracji.

DYSKUSJA PRZED KAMERAMI

Prezesa zabrakło nawet na trybunach w Kolonii. Zabronił mu tego klub. Były znakomity bramkarz stwierdził nawet później, że „zabranie mu tego momentu radości z mistrzostwa to najgorszy dzień w jego życiu”. Dyrektor sportowy ostatnią kolejkę oglądał natomiast z bliska. Tuż przed zwycięskim golem Jamala Musiali pokazywano go, jak łapał się za głowę, by po chwili triumfować na trybunie. Kilkadziesiąt minut później już na murawie, przed kamerami, żywiołowo dyskutował z prezydentem Herbertem Hainerem, co nie wyglądało na braterską rozmówkę. 

TYTUŁ WYDARTY Z GARDŁA

Teoretycznie były powody, by hegemon akurat z tego triumfu się ucieszył. Inaczej niż większość poprzednich, tym razem musiał go wydrzeć z gardła. Wprawdzie w mistrzowskim sezonie Niko Kovaca też zapewnił sobie tytuł dopiero po ostatniej kolejce, ale wtedy było już jasne, że tylko kataklizm może go pozbawić patery. Bawarczycy startowali zresztą wówczas w tamtym wyścigu z zupełnie innego położenia. Odrabiali dziewięciopunktową stratę do lidera. Rozgrywali niemal bezbłędną wiosnę. Teraz systematycznie trwonili wypracowaną jesienią przewagę. Aż doprowadzili do sytuacji, w której sami musieli liczyć na cud.

ZMĄCONA SPONTANICZNA RADOŚĆ

Thomas Mueller czuł jednak pismo nosem. Już po zeszłotygodniowej porażce z Lipskiem (1:3), gdy na Bayernie postawiono powszechnie krzyżyk, zwracał dziennikarzom uwagę, że została do rozegrania jeszcze jedna kolejka. – Jeśli Borussia wygra oba pozostałe mecze, wtedy jej pogratuluję. Lecz dopóki tego nie zrobi, będę miał nadzieję – mówił.

A potem we wpisie zapowiedziowym na Instagramie jeszcze prowokował (prorokował?), że wynik Dortmundu zostawia piłkarskim bogom oraz… odporności psychicznej Borussii. Zwycięstwo w takiej sytuacji wyjściowej, zwycięstwo po golu w samej końcówce meczu, było oczywiście bohaterskim zwalczaniem samemu stworzonych problemów. Ale nawet w tej przyzwyczajonej do wygrywania grupie mogło wyzwolić coś w rodzaju spontanicznej radości. Klubowe kierownictwo i na to jednak nie pozwoliło.

Reklama


NAJSŁABSZY BAYERN OD LAT

Sprawy jak zwykle trafnie opisał Mueller. – Myślę, że wszyscy, którzy interesują się niemieckim futbolem, mieli podświadomie poczucie, że właściwie nie zasłużyliśmy na ten tytuł. I mówię o tym otwarcie, bo rozumiem, że nasza runda rewanżowa na boisku i poza nim była chaotyczna. Ale ten moment jest mimo wszystko niesamowity dla grupy. To coś, co się wspomina. Jest w tym ogień – mówił przed kamerami „Sky”.

Można jednak to nazwać bardziej poczuciem ulgi, że ostatecznie nie wszystko zostało tej wiosny doszczętnie zaprzepaszczone. Że sezon nie został zamknięty z zupełnie pustymi rękami. Jeśli sam Mueller twierdził kiedyś, że w Bayernie wygrywa się, by wszyscy na kilka dni się od człowieka odczepili i dali mu święty spokój, to mistrzostwo tak właśnie musi smakować. Jak gest Kozakiewicza w kierunku reszty ligi, na zasadzie: może i to jest najsłabszy Bayern od lat, ale i tak nikt nie zaproponował niczego lepszego.

W klubie słusznie nie dają się jednak zwieść chwilowemu momentowi radości i wyciągają konsekwencje za to, co działo się w ostatnich miesiącach, jeśli nie latach. Odkąd duet Kahn – Salihamidzić przejął ostatecznie dowodzenie w klubie, Bayern dwa razy, w tym raz z wielkim trudem, zdobył mistrzostwo Niemiec. Nie przebrnął nie tylko ćwierćfinału Ligi Mistrzów, ale nawet Pucharu Niemiec. Co jednak ważniejsze, szeregiem bardzo wątpliwych albo wręcz błędnych decyzji regularnie osłabiał zespół.


ODRODZENIE FC HOLLYWOOD

Pozwolił sobie na stratę Roberta Lewandowskiego, jednego z najlepszych strzelców w historii klubu, mimo że ten początkowo był chętny przedłużyć kontrakt w Monachium. A co jeszcze gorsze, nie sprowadził w jego miejsce absolutnie nikogo. Pozwolił, by Hans-Dieter Flick, który dał klubowi najlepszy sezon w historii, odszedł po konflikcie z Salihamidziciem. Pozwolił, by Julian Nagelsmann, najdroższy trener w dziejach niemieckiej piłki, został zwolniony, mimo że jego zespół ciągle był w grze na trzech frontach, a przez Ligę Mistrzów przechodził bezbłędnie.

Pozwolił wreszcie na szereg pomniejszych historii, które notorycznie psuły klimat wokół klubu, jak zwolnienie wieloletniego trenera bramkarzy, zaufanego współpracownika Manuela Neuera, w momencie, gdy kapitan leczył kontuzję. Do tego sezonu FC Hollywood było właściwie terminem historycznym z zamierzchłych czasów lat 90., kiedy po tych samych korytarzach stąpali jednocześnie Uli Hoeness, Franz Beckenbauer, Karl-Heinz Rummenigge, Mario BaslerJuergen Klinsmann, Giovanni Trapattoni czy Lothar Matthaeus. W ostatnich latach klub zamienił się w jedną z najsprawniej działających organizacji sportowych na świecie. To za czasów Kahna z Salihamidziciem znów został ustawicznym dostawcą pozasportowych nagłówków.

ROSNĄCA POZYCJA DYREKTORA

Za to można winić przede wszystkim prezesa, który od stycznia 2020 przygotowywał się do tej roli jako członek zarządu, a w lipcu 2021 sam przejął stery po Rummeniggem. Być może problemy udałoby się jednak lepiej przykrywać, gdyby nie działania Salihamidzicia, który w klubie pracował znacznie dłużej, bo dyrektorem sportowym był od lata 2017.

Reklama

Wtedy jego funkcja była jeszcze bardziej marionetkowa, gdyż w klubie wciąż działali oficjalnie dwaj samce alfa, czyli Rummenigge i Hoeness. Stopniowo jednak pozycja Bośniaka rosła. Aż w lipcu 2020 wszedł do zarządu i naprawdę zaczął być czołowym ośrodkiem decyzyjnym klubu. A już wygranie próby sił z Flickiem, który dał Bayernowi Ligę Mistrzów, pokazało moc jego pozycji. Jednocześnie jednak nałożyło na niego presję, by zaczął lepiej działać na rynku transferowym.

WYSYŁANIE SYGNAŁÓW W ŚWIAT

Polityka Bayernu w ostatnich latach się zmieniła. Z klubu, który świadomie nie uczestniczył w wyścigu po największe gwiazdy i potrafił czasem iść pod prąd, widząc więcej niż inni z czołówki, monachijczycy coraz bardziej przekształcili się w taki, który chce łowić w tych samych stawach, co Manchester City, Real Madryt czy Paris Saint-Germain, tylko ma krótszą wędkę. Lewandowskiego stracił, bo za długo wierzył, że uda mu się sięgnąć po Erlinga Haalanda. Zamiast kupić innego klasycznego napastnika, wybrał sprowadzenie głośnego nazwiska, czyli Sadio Mane, który okazał się jednak kompletnym niewypałem.

Nie mając w kadrze środkowego pomocnika, w którego grze proporcje byłyby przechylone bardziej w stronę bronienia niż atakowania, ściągał kolejnych bocznych obrońców, jak choćby niechcianego w Manchesterze City Joao Cancelo, który nie sprawdził się także w Monachium. Bramkarza po grudniowej kontuzji Neuera szukał tak długo, że Nagelsmann dostał go w przeddzień rozpoczynającego rundę meczu w Lipsku. Jednocześnie cały czas dochodziły z mediów głosy, że zasadza się na Harry’ego Kane’a, kolejną globalną megagwiazdę, którą bardzo trudno będzie dostać. Bayern Salihamidzicia zbyt rzadko patrzył na realne potrzeby kadry, a zbyt często robił transfery obliczone głównie na to, by wysłać w świat jakiś sygnał.

PRZEGRANA SPRAWA NAGELSMANNA

Nic jednak bardziej nie zaszkodziło dyrektorowi sportowemu i prezesowi niż historia z Nagelsmannem. Moment rozstania z trenerem, uchodzącym za jednego z najzdolniejszych na świecie był dla wszystkich tak szokujący, że kazał zakładać, iż Kahn z Salihamidziciem wiedzą albo widzą coś, czego nie widzą inni.

Decyzja o kosztownym zwolnieniu trenera w razie niepowodzenia od razu kierowała presję na nich. Gdyby to Nagelsmann odpadł z Manchesterem City i Freiburgiem, a mistrzostwo zapewniłby sobie w jednej z ostatnich akcji sezonu, czepiano by się głównie jego. Thomas Tuchel, który przejął drużynę w środku największego młyna sezonu, nie może być jednak uznany za głównego winowajcę niepowodzeń. Ich twarzami został więc duet kierujący Bayernem.

Obaj w marcowej przerwie na mecze reprezentacji położyli na szali własne głowy. Gdyby sezon zakończył się potrójną koroną, ich notowania poszybowałyby niebotycznie. Fetowano by ich jako wizjonerów, którzy zdecydowali się na pokerową zagrywkę i wygrali. Jako że zakończył się niesmakiem ze wszystkich stron, ich ocena, także wewnątrz klubu, gwałtownie runęła.

KRUCHA KONSTRUKCJA PSYCHICZNA

Zwłaszcza że już po samej zmianie trenera okazało się, że doniesienia o straconej przez Nagelsmanna szatni były przedwczesne. Dość wielu piłkarzy sprawiało wrażenie zaskoczonych lub wręcz rozczarowanych (Kimmich) tym, że do tej zmiany w ogóle doszło, co nie ułatwiło wejścia Tuchelowi. Piłkarze, z których część wciąż mogła przeżywać pomundialową traumę, rozsypywali się psychicznie przy każdym możliwym niepowodzeniu.

Regularnie rozgrywali mecze, w których wszystko dobrze się układało, ale tylko do pierwszego błędu. Potem następowały zbiorowe zaćmienia. W tym kontekście ostatni mecz w Kolonii też był symptomatyczny: Bayern niby szybko strzelił gola, niby wszystko miał pod kontrolą. Ale taki typowy Bayern, w dobrej formie, potrafiłby dołożyć drugiego i trzeciego, by zamknąć sprawę. Tegoroczny z kolei w prosty sposób dał sobie strzelić gola i o wynik musiał drżeć do samego końca.

ROZGOSZCZENI W STREFIE KOMFORTU

Poza wszystkim, w wielu sytuacjach tego sezonu było widać, że wieloletnia dominacja w Bundeslidze i seryjne wygrywanie zdemobilizowało ten zespół. Sprawiło, że stracił odpowiednie wyczucie proporcji między atakiem a obroną, co szczególnie boleśnie wykorzystał Manchester City w Lidze Mistrzów.

Ale i w lidze zaskakująco łatwo było Bayernowi strzelić gola, bo jego zawodnicy zbyt często zachowywali się nonszalancko, wybierali koronkowe rozwiązania w strefach i w sytuacjach, w których wiara we własne umiejętności raczej szkodzi, niż pomaga. Przestali właściwie szacować boiskowe zagrożenie. Z drugiej jednak strony, ostatecznie w swoim poczuciu bezpieczeństwa zostali przez rywali utwierdzeni. Nawet sezon, w którym tak wiele szło w Monachium nie tak, zarówno w gabinetach, jak i na boisku, zdołali ostatecznie zakończyć z mistrzostwem. 

IMPERIUM ZWYKLE KONTRATAKUJE

Konkurencja, nauczona doświadczeniem, może mieć poczucie, że kolejnej takiej szansy nie będzie przez następne dziesięć lat. Bo imperium, po tego typu doświadczeniach, zwykle kontratakuje. Rok po tym, jak Bawarczycy ostatni raz nie zdobyli mistrzostwa Niemiec, sięgnęli po Ligę Mistrzów. Rok po tym, jak ostatni raz musieli o mistrzostwo drżeć do ostatniej kolejki, czyli za Kovaca, znów okazali się najlepsi w Europie. Bayernowi zdarzają się czasem słabsze sezony. Ale bardzo rzadko dwa z rzędu.

Tegoroczne 71 punktów, to jego najgorszy wynik od 2011 roku, czyli ostatniego sezonu Louisa Van Gaala. Wtedy wystarczył jednak ledwie do trzeciego miejsca. Właśnie na przełomie dekad zdarzyło się po raz ostatni, by Bayern dwa, a nawet trzy razy z rzędu, kończył Bundesligę z równie marnym wynikiem. Bawarczycy wychodzili wówczas z okresu kryzysu, który zdołali przekuć w najlepszą dekadę w historii. Teraz ich panowanie się chwiało, ale zdołali je ostatecznie utrzymać.

PREZES OD FINANSÓW

Nowe władze klubu czeka jednak w lecie mnóstwo pracy. Nowym prezesem już został Jan-Christian Dreesen, od 10 lat pilnujący w klubie finansów, będący zaufanym człowiekiem Hoenessa i Rummeniggego. Jego nominację można odebrać jako kolejny dowód ich wciąż sporych wpływów w klubie. Można się spodziewać, że w przeciwieństwie do Kahna, będzie to raczej prezes zajmujący się bardziej finansami niż sportem. Tym ważniejsze więc będzie, kto zostanie następcą Salihamidzicia. Nazwiska nowego dyrektora sportowego jeszcze jednak nie ogłoszono.

THOMAS TUCHEL Z CZYSTĄ KARTĄ

Wiadomo natomiast, że za przebudowę kadry będzie odpowiadał Tuchel, który ciągle cieszy się bardzo dużym szacunkiem szefów. Dla jego przyszłości lepiej jednak, że w ciągu dwóch miesięcy nie przegrał absolutnie wszystkiego, co tylko się dało, bo inaczej w przyszły sezon wszedłby już mocno poraniony. Z paterą w garści, będzie mógł z w miarę czystą kartą zabrać się za budowanie autorskiej drużyny. Już pewnie bez kilku piłkarzy, którzy najbardziej zawiedli, za to z kilkoma nowymi, zwłaszcza na najmarniej obsadzonych pozycjach, jak środek ataku. Czyli tę monachijską zasadę nowy trener też zdążył już poznać: mistrzostwo zdobywa się nie po to, by się z niego cieszyć, tylko by mieć chwilę spokoju pracy. Okoliczności były dramatyczne, ostatnia kolejka z tego sezonu będzie legendarna, lecz skończyło się jak zwykle, co jest smutną informacją dla Bundesligi. To jednak nie zarzut do Bayernu. On akurat w tym sezonie zrobił wszystko, co mógł, by liga była ciekawsza.

Czytaj więcej o Bundeslidze:

Fot. Viaplay

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Niemcy

Ekstraklasa

Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Michał Trela
3
Królowie stojącej piłki. Kto w Ekstraklasie najlepiej korzysta ze stałych fragmentów gry?

Komentarze

39 komentarzy

Loading...