Reklama

Hertha Berlin. Miał być Big City Club będzie chlup… do 2. Bundesligi

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

13 maja 2023, 14:10 • 8 min czytania 20 komentarzy

Po wysokiej porażce 2:5 z Kolonią Hertha Berlin jest coraz bliżej spadku do 2. Bundesligi. Na tym się może jednak nie skończyć, bo po odejściu Larsa Windhorsta, klub popadł w problemy finansowe i licencyjne, które mogą poskutkować degradacją nawet do ligi regionalnej.

Hertha Berlin. Miał być Big City Club będzie chlup… do 2. Bundesligi

W 2019 roku u progu drzwi klubu stanął nieznany biznesmen. Wmawiał wszystkim, że ma kieszenie pełne kasy. Krążyły jednak o nim inne plotki, te o przeżyciu katastrofy lotniczej. Taki wstęp brzmi jak kolejna próba przyjęcia polskiej drużyny przez zagranicznego gołodupca. Lars Windhorst pieniądze jednak miał i wpompował ogromne miliony w Herthę Berlin. I to jedyna różnica, która dzieli tę historię, od choćby niedoszłego przejęcia Wisły Kraków przez Vannę Ly. Jednak później Stara Dama dalej była zarządzana jak polski klub i za moment może podzielić los już wspomnianej Białej Gwiazdy czy Lechii Gdańsk, czyli spaść z elity.

Hertha Berlin – przyczyny upadku

Ta śpiewka jest już wszystkim dobrze znana. Windhorst wpadł i starał się zbudować z Herthy – Big City Club. Zespół, który będzie konkurencyjny nie tylko w Bundeslidze dla Bayernu Monachium czy Borussii Dortmund, ale również pokaże się z dobrej strony w europejskich pucharach. W końcu Berlin to największa europejska stolica, z której żadna drużyna nie występowała w Lidze Mistrzów w XXI wieku. Plany były ambitne. Zakładały uregulowanie długów, wzmocnienie drużyny i powstanie stadionu piłkarskiego. Stara Dama gra obecnie na Stadionie Olimpijskim, który znacząco odbiega od światowych standardów.

Big City Flop

W niemieckiej stolicy zapanowała euforia. Zawierzono w słowa Windhorsta, tym bardziej że zaraz po tym nastąpiły też czyny. Najpierw inwestor spłacił długi. Później doinwestował zespół, a na koniec dosypał jeszcze do klubowego budżetu, wydając łącznie 375 mln euro. Zdawano sobie sprawę, że aby zbudować coś na lata, trzeba najpierw sporo wydać. A przecież Windhorst to wzięty biznesmen, który wydawać by się mogło, zna się na prawach rynku. Klub piłkarski to jednak nie firma, gdzie na wszystko patrzy się przez pryzmat wykresów i cyferek w excelu, które rosną bądź maleją. To żywy organizm składający się z kilku odrębnych, ale uzależnionych od siebie silosów jak działacze, drużyna, kibice, finanse, skauting, marketing i kilka innych, które muszą działać ze sobą synergicznie. Nie mogą być aż nadto przepełnione ani puste. I tu ambitny plan na powstanie Big City Club zaczął się walić. Z perspektywy czasu można go nazwać Big City Flop.

Reklama

Na klub piłkarski oddziałuje wiele czynników, ale żaden nie determinuje tak wielkich przychodów bądź strat, co sukcesy lub porażki drużyny. Wokół niej wszystko się kręci i tak to też z boku widział Windhorst, dlatego wzorem arabski szejków postanowił doinwestować zespół, by szybko zaczął notować satysfakcjonujące wyniki, które pociągną za sobą sukces finansowy, kibicowski czy marketingowy. Przy dobrym układzie i zdrowo działającym skautingu, udałoby się nawet kogoś sprzedać za dobre pieniądze.

Zaplecze finansowe Windhorsta i plany Big City Club były dobrą kartą przetargową w negocjacjach z piłkarzami. Nie rozmawiano jednak z największymi gwiazdami, a zawodnikami średniego kalibru, oferując im ogromne uposażenia. W wyniku tego gracze potraktowali Herthę jak dojną krowę. I tak w ciągu trzech sezonów od przyjścia nowego inwestora Stara Dama wydała blisko 170 mln euro na transfery. Nie dało to ani wyniku sportowego, ani finansowego, a i klubowa kasa zaczęła świecić pustkami przez niegospodarność działaczy.

Zmiany, zmiany, zmiany

Zaczęło się niepozornie, od Juergena Klinsmanna i jego zapisów w dzienniku. Wywołały one burzę w Niemczech bowiem szkoleniowiec wypisały braki niemal wszystkich piłkarzy swojego zespołu i stwierdził, że są niezdatni do gry w Bundeslidze. Kibice byli oburzeni. Twierdzili, że trener jest od tego, by rozwijać zawodników i wyciskać z nich więcej. Życie pokazało, że to Klinsmann miał rację.

Hertha pozyskiwała zawodników z ograniczonym potencjałem (Ascacibar, Zeefuik), jednostrzałowców (Piątek, Cordoba), którzy mieli tylko jeden udany sezon za sobą i piłkarzy na końcu swojej piłkarskiej kariery (Khedira, Boateng, Jovetić). Wszyscy byli już najedzeni swoim sukcesem, dlatego transfery do Berlina okazywały się spełnieniem marzeń. Wysoka pensja, miasto świetne do życia, a i oczekiwania nie były wygórowane bowiem od momentu przejęcia Starej Damy przez Windhorsta, ta nawet nie zbliżyła się do europejskich pucharów. Finalnie doprowadziło to do tego, że przed tym sezonem z Berlina odeszło 28 (!) zawodników. A Hertha zarobiła na nich niespełna 25 mln euro.

Równie często zmieniali się trenerzy. Zespół prowadziło ośmiu różnych szkoleniowców, z czego Pal Dardai aż trzy razy. Duże przewroty dokonywały się w gabinetach. Wybrano nowego prezesa, zmienił się prezydent, przewodniczący rady nadzorczej, dyrektor sportowy (dwa razy), kierownik zespołu (trzy razy), z pracy zrezygnował szef ds. finansowych. Tylko to pokazuje, jakim toksycznym środowiskiem stała się Hertha, za co odpowiedzialność ponosi również Windhorst.

Afera szpiegowska

Inwestor początkowo przelał pieniądze na klubowe konta i liczył, że zostaną one dobrze rozdysponowane. Szybko okazało się, że jest ich za mało. Dług Herthy okazał się większy, część kasy rozeszła się w niewyjaśnionych okolicznościach, dlatego nie starczyło na wzmocnienie drużyny. Potrzeba było kolejnej transzy i jeszcze jednej, by dało się zauważyć, choćby personalne zmiany w kadrze. Pod względem jakości i gry niewiele się jednak zmieniło. Przyglądając się temu z boku, Windhorst stracił zaufanie do osób decyzyjnych, zaczął udzielać się w klubie coraz mocniej, ale w zasadzie nie znał się na jego funkcjonowaniu. Inne działalności nie pozwalały mu również poświęcić się temu w pełni. Windhorst mógłby oddelegować do Herthy swoją prawą rękę, ale wolał wybrać bardziej inwazyjną metodę. Postanowił wynająć izraelską firmę szpiegowską i wszystkich inwigilować.

Reklama

Cała sprawa wyszła na jaw, gdy owa firma zgłosiła się po nieuregulowane płatności. Było to już jednak po tym, jak na stosie złożono prezydenturę Wernera Gegenbauera, wobec którego korporacja Shibumi prowadziła kampanię oczerniającą w mediach społecznościowych. Tak mocne oskarżenia sprawiły, że również Windhorst zebrał swoje zabawki i opuścił Berlin, co wśród kibiców spotkało się z entuzjazmem. W trzy lata zainwestował 375 mln euro, a finalnie skończyło się tak, że w zeszłym sezonie przed spadkiem Herthę bronił sędziwy już Felix Magath, który powrócił na ławkę rezerwowych po pięciu latach, Marcel Lotka, a w pierwszym półroczu Dennis Jastrzembski, co tylko pokazuje, jak na psy zeszła Stara Dama bowiem skrzydłowy nie jest nawet podstawowym piłkarzem Śląska Wrocław, który za moment może zlecieć z Ekstraklasy.

Najgorszy przypadek w historii

Stery w klubie objął były ultras Kay Bernstein. Obiecał wielkie zmiany, zjednanie z kibicami, nowego inwestora i normalność, której od 2019 roku w Berlinie nikt nie uświadczył. Jego wypowiedzi były płomienne, ale zamydlały rzeczywistą skalę problemów Starej Damy, którą najlepiej podczas niedawnej konferencji prasowej określił Pal Dardai.

Nie mamy żadnych pieniędzy, ale za to mamy dużo serca – stwierdził szkoleniowiec.

Aktualna sytuacja Herthy jest wręcz tragiczna.

Po odejściu Windhorsta klub musiał zagospodarować blisko 65% akcji, które realnie posiadał inwestor, lecz dla zachowania zasady 50+1 nie miał decyzyjnej większości. Bernstein sprowadził do klubu firmę – 777partners, która okazała się wilkiem w owczej skórze. Wcześniej w kłopoty wpuściła Genoę, Standard Liege czy Sevillę, a teraz przyszła do Berlina. Komisja licencyjna stwierdziła, że to przejęcie narusza nietykalną zasadę 50+1. O szczegółach na łamach “Sueddeutsche Zeitung” anonimowo wypowiedział się jeden z członków komisji i nazwał wniosek Starej Damy “najgorszym przypadkiem, jaki kiedykolwiek mieliśmy”.

Zespół stracił wiarę

Może się okazać, że Hertha nie otrzyma licencji na grę w Bundeslidze. Ba, nie tylko na Bundesligę, ale również na 2. Bundesligę, do której jej coraz bliżej. Po przegranej z 1. FC Koeln (2:5) zespół znajduje się bardzo blisko spadku, który oznacza dużo mniejsze przychody. Niewiele jest jednak pozytywów, które miałyby utrzymać Starą Damą w lidze bowiem ta gra najbrzydszą piłkę w rozgrywkach, a na dwa mecze do końca traci do strefy barażowej trzy punkty. Trzeba jednak podkreślić, że pozostałe drużyny walczące o ligowy byt mają do rozegrania jedno spotkanie więcej. Wydaje się, że nie ma już również wiary w utrzymanie.

Mamy ogromny problem mentalny. Chyba muszę stać się bardziej surowy, bo po prostu nie mamy odpowiedniej szybkości i nie wchodzimy w pojedynki. Nie nadążaliśmy z każdym sprintem powyżej 30 metrów – ocenił przyczyny klęski z Kolonią Dardai.

Skończy się Regionalligą?

Nadzieję tracą również kolejni ważni ludzie Herthy. Niedawno klub opuścił wieloletni pracownik Ingmar Pering. A tak tłumaczył swoją decyzję na łamach “Kickera”: – Zrezygnowałem po ostatnich zbyt wielu błędach i uchybieniach w Hercie. Czuję, że moje rady i sugestie nie są już wystarczająco wysłuchiwane. Wyciągnąłem z tego wnioski i odszedłem.

A na to wszystko Hertha do końca 2023 roku musi spłacić 40 mln euro obligacji. W tej całej sytuacji jest również wątek polski. Piłkarzem Starej Damy pozostaje i to aż do końca czerwca 2025 roku Krzysztof Piątek, który przed laty podobnie jak wielu kibiców również dał się nabrać na projekt Big City Club.

Po tym projekcie zostanie niebawem tylko zaśniedziały szyld. Sytuacja jest podbramkowa bowiem spadek może oznaczać dla Herthy degradację do ligi regionalnej. Ileż to już razy widzieliśmy podobne historie, ale z udziałem polskich klubów. Jednak to żadne pocieszenie. Za moment zasłużony Stadion Olimpijski może świecić pustkami, a Herthy przez długie lata nie zobaczymy na salonach.

WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

20 komentarzy

Loading...