Nie jest to wyścig, który miałby długą historię, ale potrafi przyciągnąć naprawdę utalentowanych kolarzy. Rozgrywany na nieco innych zasadach, niż większość, bo przeznaczony nie dla ekip klubowych, a reprezentacji. Te zresztą chętnie stają na jego starcie, bo już poprzednie edycje pokazały, że to dobre miejsce na promocję własnego nazwiska. A w tym roku ORLEN Wyścig Narodów jest dłuższy i ciekawszy, zaś wygrana w nim może okazać się jeszcze bardziej prestiżowa. Już wczorajszy etap dał nam dużo emocji. Kolejne cztery też nie powinny pod tym względem zawieść oczekiwań.
Wyścig młody, ale prestiżowy
– Chcemy tym wyścigiem odbudować ducha rywalizacji reprezentacji narodowych. Coś, co przed laty przykuwało uwagę wszystkich kibiców na świecie. Doskonale wiem, ile znaczy start w biało-czerwonej koszulce. To z jednej strony ogromne wyróżnienie, a z drugiej wielka motywacja do walki. Wszyscy pamiętamy drużynowe medale igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. Dziś dajemy kolarzom możliwość startu w narodowych barwach w ORLEN Wyścigu Narodów, a kibicom przeżywania niezwykłych emocji – mówił Czesław Lang, Dyrektor Generalny Lang Team, organizatora wyścigu.
To wypowiedź z 2019 roku. Odbywała się wówczas pierwsza edycja ORLEN Wyścigu Narodów. Od początku była to impreza dedykowana kolarzom do lat 23 i od początku przyciągała całkiem ciekawe nazwiska. Przede wszystkim jednak, o czym wspomniał tu Lang, była przeznaczona nie zespołom, a reprezentacjom narodowym. A wiadomo, że gdy jedzie się w narodowych barwach, to wszystkim jeszcze bardziej zależy, by pokazać się z dobrej strony, więc kraje ściągają do Polski faktycznie uzdolnionych kolarzy.
W tym roku na starcie stanęły między innymi reprezentacje z państw, które powszechnie uznawane są w peletonie za najmocniejsze. Na trasie Wyścigu Narodów pokazują się choćby Belgowie, Duńczycy, Francuzi, Włosi, Brytyjczycy, Holendrzy, Niemcy czy Hiszpanie. Ale też i inne kraje: Austria, Węgry, Kazachstan, Łotwa, Litwa, Luksemburg, Norwegia, Polska, Portugalia, Słowacja, Słowenia, Szwajcaria, Ukraina, USA. Do tego doliczyć trzeba jeszcze trzy polskie drużyny zaproszone przez Lang Team: Lubelskie Perła Polski Cycling Team, GKS Cartusia W Kartuzach Bike Atelier oraz Klub Kolarski Tarnovia.
Pisząc krótko: naprawdę niezła obsada.
Niezły jest też tegoroczny wyścig. Do tej pory była to bowiem impreza dwudniowa, z opcjonalnym dodatkiem w postaci prologu. W tym roku rozszerzono ją do pięciu dni i trzech krajów. Poziom trudności się więc zwiększa, a to sprawia, że wyścig staje się jeszcze bardziej prestiżowy. Choć już w poprzednich latach uczestnicy byli raczej zadowoleni.
– To naprawdę fantastyczny wyścig. Organizacja jest świetna, wyścig jest dobrze zaprojektowany. Podczas ścigania czujesz się naprawdę bezpiecznie na trasie, finisze są dobrze zaplanowane, wszędzie są zabezpieczenia. Muszę powiedzieć, że edycja 2022 pomimo trudnych warunków pogodowych była naprawdę dobra. Może właśnie dzięki temu było jeszcze fajniej – mówił Morten Nørtoft, zwycięzca z 2022, obecnie kolarz Jumbo-Visma Development Team.
– Dla nas w Lang Team ważne jest nie tylko organizowanie dużych imprez takich jak Tour de Pologne UCI World Tour, ale także stawianie na rozwój kolarstwa w Polsce i za granicą w kategoriach młodzieżowych – twierdził z kolei Czesław Lang. – Jesteśmy dumni, że dajemy kolarzom U23 pochodzącym z całego świata możliwość rywalizacji na wysokim poziomie i w świetnych warunkach. Dla wielu będzie to okazja do zrobienia kolejnego kroku w swojej karierze. Dlatego zdecydowaliśmy się na rozszerzenie ORLEN Wyścigu Narodów. [… ] Na starcie pojawią się 22 reprezentacje narodowe oraz trzy polskie drużyny kolarskie.
Przez trzy kraje
Jak wspomnieliśmy – po raz pierwszy w historii ORLEN Wyścigu Narodów przejedzie on przez trzy kraje na etapach o łącznej długości 695 kilometrów. Peleton wystartował wczoraj, na Węgrzech. Rywalizacja rozpoczęła się w Kaposvárze od 132-kilometrowego odcinka prowadzącego do Balatonföldvar. Dzisiejszy etap liczy z kolei 152 kilometry i poprowadzi z Hatvan do Bükkszentkerest.
I to już trudniejsze wyzwanie. O ile wczorajszy etap był pagórkowaty, dobry dla sprinterów lub ucieczek (jedna z nich, o czym za chwilę, zakończyła się zresztą powodzeniem), o tyle ten dzisiejszy to już raczej „zabawa” dla najmocniejszych. Na trasie ulokowano kilka całkiem wymagających podjazdów, a wyróżniają się dwa z nich. Pierwszy w Matrhazie ma 10 kilometrów długości i średnie nachylenie 4,6%. Drugi, ulokowany pod koniec etapu, liczy sobie 7 kilometrów, ale też 6% nachylenia. A na koniec pozostanie jeszcze krótka ścianka przed samą metą.
Trzeba mieć moc w nogach, by nie stracić za dużo. A wyścig będzie się tylko rozkręcać.
Królewski etap ORLEN Wyścigu Narodów to w tym roku ten środkowy, a przy okazji jedyny, który przejedzie przez Słowację. To na jego trasie ulokowano najwyższy punkt wyścigu – podjazd do Szczyrbskiego Jeziora, gdzie zakończy się rywalizacja. Kolarze wjadą tam na 1347 metrów, a do głosu na pewno dojdą najlepsi górale. Jednak już wcześniej trzeba będzie pokazać, że nie wymięka się na trudniejszych odcinkach, bo po starcie z Lewoczy kolarzy szybko czeka wjazd w wyższe rejony Słowacji.
Nas jednak, co naturalne, najbardziej interesują dwa polskie etapy. Te odbędą się na dobrze znanych trasach, które oglądać możemy choćby w Tour de Pologne. Sobotni odcinek powiedzie z Bukowiny Tatrzańskiej do Nowego Sącza. Po drodze na kolarzy czeka sporo pagórków, na początku etapu również premia górska. Teren płaski stanie się na sam koniec, niewykluczone więc, że faworyci powalczą o wygraną w sprinterskim finiszu z małej grupy. Małej, bo wcześniej może nastąpić ostra selekcja, jeśli najmocniejsze ekipy narzucą wysokie tempo. Nie można też jednak wykluczyć powodzenia potencjalnej ucieczki. Ogółem – to etap, na którym wydarzyć może się właściwie wszystko. I to się nam w nim podoba.
Najważniejszy, bo ostatni etap, odbędzie się w niedzielę. Kolarze wyjadą wtedy z Sanoka i ruszą w stronę Hotelu Arłamów, dobrze znanego choćby fanom piłki nożnej ze zgrupowań reprezentacji Polski. To też dzień najeżony podjazdami – w tym przypadku krótkimi, ale o sporym nachyleniu. W dodatku tych jest tyle, że można by to wręcz uznać za trening interwałowy. Ostatni z nich – do samego hotelu – powinien wyjaśnić nam kwestię zwycięzcy całej imprezy.
Trasa ORLEN Wyścigu Narodów 2023:
- Etap 1. 24 maja: Kaposvár- Balatonföldvár (132 km, Węgry)
- Etap 2. 25 maja: Hatvan – Bükkszentkereszt (152 km, Węgry)
- Etap 3. 26 maja: Levoča- Štrbské Pleso (124 km, Słowacja)
- Etap 4. 27 maja: BUKOVINA Resort – Nowy Sącz (129 km, Polska)
- Etap 5. 28 maja: Sanok – Hotel Arłamów (145 km, Polska)
Niespodziewany sukces ucieczki
Już wczorajszy, pierwszy etap przyniósł nam naprawdę sporo emocji. Drugie miejsce zajął na nim 18-letni Michał Żelazowski jadący w barwach reprezentacji Polski. Polak załapał się na trzyosobową ucieczkę, w której jechali też Nikolaj Mengel i Cole Kessler. Etap ostatecznie wygrał pierwszy z nich, ale Żelazowski i tak osiągnął znakomity wynik. Zwłaszcza że po drodze sporo się działo.
Początkowo w odjazd ruszyła bowiem nieco inna ucieczka, ale kolarzy zatrzymał… przejazd pociągu. Nastąpiła krótka neutralizacja, po której ściganie rozpoczęło się na nowo.
– Miałem za zadanie atakować razem z Kacprem Gierykiem, we dwójkę byliśmy w tym pierwszym odjeździe. Tam harmider, który spowodowała neutralizacja przy przejeździe pociągu, doprowadził do zawiązania się tej trzyosobowej ucieczki, w której Kacper już się nie znalazł. Myślę, że zadania, które zostały wyznaczone dzisiaj na odprawie, zostały zrealizowane prawie idealnie. Na początku byłem trochę rozczarowany, bo przez tę neutralizację peleton nas dogonił. Jak się okazało, to był uśmiech losu, bo ucieczka się uszczupliła i może dlatego pozwolili nam zbudować aż taką przewagę, więc koniec końców wyszło pozytywnie – mówił o całej sytuacji Żelazowski (ten i kolejne cytaty za portalem naszosie.pl).
Przewaga ucieczki faktycznie rosła szybko, choć w teorii i tak skazywano ją na porażkę. Tak to zwykle wygląda w świecie kolarstwa – kolarze sobie odjadą, ale peleton jest w stanie kontrolować tempo na tyle, że spokojnie ich dogania. Tyle tylko, że tym razem było inaczej, choć teoretycznie szanse na utrzymanie się z przodu powinny być mniejsze, bo w odjazd ruszyło tylko trzech kolarzy. To niewiele, jak na fakt, że do przejechania zostawał właściwie cały dość wymagający etap.
Kolarze w dodatku zmagali się z wiatrem czołowym, a to dużo łatwiej robić w peletonie. Ale ucieczka pracowała zgodnie i w dobrym tempie. Powiększali swoją przewagę. Na 60 kilometrów do mety mieli jej już osiem minut. – Na początku w peletonie nie było współpracy, przewaga rosła. Widziałem, że było sporo ataków, dlatego później też odskoczył jeden zawodnik, potem drugi. Nie było tej współpracy. Przewaga ucieczki w pewnym momencie urosła do 8 minut, a gdy na 45 kilometrów do mety wynosiła 7 minut, to uwierzyliśmy, że ta ucieczka dojedzie do mety – wyjaśniał Tomasz Brożyna, dyrektor sportowy reprezentacji Polski.
Owszem, peleton w końcu zaczął pracować zgodnie i odrabiać straty, ale zrobił to za późno, bo na jakieś 30 kilometrów przed metą. Przed finałowym podjazdem nie udało mu się jednak dogonić uciekinierów i ci wiedzieli, że mają – być może niepowtarzalną – okazję na wygranie etapu. Odważnie, jeszcze przed wzniesieniem, zaatakował Mengel. I zrobił to w świetnym stylu, idealnie wybierając moment. Zabrać za nim nie zdołali się ani Polak, ani Amerykanin.
– Nie byłem pewien, czy będę w stanie pokonać ich w sprincie, dlatego spróbowałem ataku na około 3 kilometry przed metą. Gdyby się nie udał, poczekałbym na finisz, ale byłem w stanie odjechać. Zwycięstwo to niezwykłe uczucie. Od mojego ostatniego triumfu minęły ponad 2 lata, więc jest to naprawdę bardzo fajne – mówił potem Duńczyk. 35 sekund po nim do mety dojechał Żelazowski, który przyznawał, że pod koniec po prostu zabrakło mu sił, by podążyć za rywalem.
A czy teraz powalczy o miejsce w klasyfikacji generalnej? Nie wiadomo, wiele zależy bowiem od jego możliwości i samopoczucia.
– Mamy tę zaliczkę nad peletonem, niedużą, z tego co widziałem na mecie, tak że niewiele to wnosi pod kątem kolejnych ciężkich etapów. Taka ucieczka to olbrzymi koszt dla organizmu, więc teraz kluczowa będzie dobra regeneracja i zobaczymy, co przyniosą kolejne dni. Na razie trzeba się cieszyć tym pierwszym udanym – mówił Polak.
Dla samego wyścigu jego wysokie miejsce to świetna sprawa, szczególnie jeśli zdoła je utrzymać do etapów w Polsce. Jednak jeszcze lepszą wiadomością może być wygrana Duńczyka – bo to mocna kadra, zdolna wspomóc Mengela w walce w klasyfikacji generalnej. No i taki scenariusz może zmusić do ataku inne silne reprezentacje – Belgów, Włochów czy Hiszpanów (którzy ponieśli też trochę strat, bowiem przez kraksę w końcówce etapu niektórzy z ich reprezentantów solidnie się poobijali).
Dziś, na etapie, który już trwa, czas na kolejną odsłonę tej rywalizacji. Trudniejszą, z wymagającymi podjazdami. Tak naprawdę właśnie dzisiaj rozpoczyna się faktyczna walka o zwycięstwo w całym wyścigu, która zakończy się w niedzielę w Polsce. Oby była naprawdę pasjonująca.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Materiały prasowe