Mateusz Dróżdż po blisko dwóch sezonach przestał być prezesem Widzewa Łódź. Jego odwołanie wzbudziło ogromne emocje i różne komentarze środowiska skupionego wokół klubu. Jedni się cieszą, inni smucą, z kolei Tomasz Stamirowski odważnie i wprost punktuje to, co w pracy sternika Widzewa mu się nie podobało. Czy jego dalsza praca w Łodzi szkodziłaby klubowi? Z kim miał konflikty, a z kim ich nie miał? Jak wyglądały prace nad finansami beniaminka i dlaczego właściciel wytyka mu błędy w komunikacji?
***
Na prośbę Mateusza Dróżdża zaznaczamy, że wywiad został przeprowadzony przed publikacją rozmowy z Tomaszem Stamirowskim. Z byłym prezesem Widzewa Łódź rozmawialiśmy po konferencji prasowej właściciela klubu.
***
Kojarzy pan nasz ranking najbardziej wpływowych osób w polskiej piłce?
Kojarzę.
Chyba musimy coś zmienić, bo pana nie doszacowaliśmy, skoro pańskie zwolnienie wywołało kilkudniową burzę w Łodzi.
Nie nazywałbym tego niedoszacowaniem. Bardziej bym chyba powiedział, że to kwestia klubu, jakim jest Widzew. Tutaj każda decyzja wywołuje tyle emocji i dlatego jest o tym głośno.
Emocje z czegoś się biorą. Kibice Widzewa wydają się być podzieleni tą decyzją.
Usłyszałem, że prezes Widzewa nie powinien dzielić kibiców, ale uważam, że nie byłem taką osobą. Jeżeli chodzi o zwolnienie, to prezes jednego z klubów powiedział, że pierwszy raz widzi sytuację, w której odchodzący prezes może przeczytać o sobie tak dobre rzeczy. Wiele osób gratulowało, że klub nareszcie może się rozwijać. Nie dzieliłem kibiców, tylko podejmowałem pewne decyzje w sprawie osób, które swoje dobro osobiste przedkładały nad dobro Widzewa. Zdiagnozowałem pewien problem, który uważam, że w Widzewie istnieje do dnia dzisiejszego — walki różnych środowisk. Moje decyzje były wielokrotnie radykalne, mogło to być odbierane jak tworzenie podziałów, ale nigdy nie miałem tego na celu, bo cel był jeden – uporządkowanie Widzewa i zapewnienie mu normalności. To nie ja tworzyłem film, za który ostatnio zostałem przeproszony. Sam właściciel wskazywał mi na początku, aby o pewnych rzeczach nie informować niektórych osób. Środowisko Widzewa samo w sobie było mocno podzielone, ja naprawdę nie miałem czego dzielić. Odczucie mam inne, nareszcie udało się środowisko zjednoczyć, a o konfliktach mówią zazwyczaj ci, którzy nie akceptowali takiej formy zarządzania.
Teraz mówi o tym właściciel, który dodał też, że walka z różnego rodzaju wpływami będzie kontynuowana i będzie miał takie samo podejście.
Chciałbym, żeby tak było. Tyle że wielokrotnie to nie było takie proste. Właściciel wspominał, że nie powinniśmy zajmować się tym, że ktoś coś na kogoś powiedział. To nie było tak. To nie on musiał jeździć na spotkania zarządu PZPN i tłumaczyć się z tego, że jakaś osoba, która niby jest sponsorem Widzewa Łódź, mówi, że w klubie dzieją się bardzo złe rzeczy. To nie akcjonariusze musieli się tłumaczyć najemcom lóż z informacji, że mielibyśmy niektóre loże wynajmować za darmo kibicom. Łatwo mówić, że trzeba się zajmować tylko piłką nożną, ale kluby w Polsce tak nie funkcjonują, a szczególnie Widzew. Chcieliśmy Widzew oczyścić, a to niestety nie pozwalało tylko na zajmowanie się sportem. Rada Nadzorcza też dostawała ode mnie wiadomości dotyczące publicznego obrażania mojej osoby ze „środowiska widzewskiego” i reakcji nie było. Odbieram to tak, że zarząd podejmował kontrowersyjne decyzje i to trafiało do właściciela, który był już w pewnym momencie tym wszystkim zmęczony, tak jak ja.
Tomasz Stamirowski: Dla efektywności działania styl Dróżdża stał się barierą [WYWIAD]
Przyjaciółmi z panem Tomaszem Stamirowskim raczej nie zostaniecie. Pan mówi, że mało który prezes po swoim zwolnieniu czyta dobre komentarze, natomiast sporo zarzutów pod pana adresem ze strony właściciela się pojawiło.
Gdyby nie właściciel, nie byłoby mnie w Widzewie i dziękuję mu za wszystkie dobre chwile. Te słabsze pozostawiam do analizy. Gdyby nie właściciel Widzew nie spłaciłby wszystkich zobowiązań, nie byłby w stanie. Nasze drogi po roku czasu zaczęły się rozchodzić z prostych względów: korzystając ze swojego doświadczenia, wiedziałem, że zbliżamy się do momentu, w którym trzeba podjąć decyzję co dalej. Środki finansowe, którymi dysponował Widzew, nie pozwalały na taki rozwój klubu, jaki sobie przyjmowaliśmy z pionem sportowym i akademią. W wywiadach mówił o tym też Michał Rydz. Doszliśmy w pewnym momencie pod ścianę, sam Michał publicznie mówił o tym, że nie mamy już miejsc na sprzedaż komercyjną.
Nasze wizje podzieliły się w kwestii tego, że właściciel bardzo chciał inwestować w pierwszą drużynę, a ja chciałem klubowi zapewnić bardziej stabilne podstawy funkcjonowania, bazując także na młodzieży. Nie chciałem zadłużać klubu, a przez najbliższy rok utrzymać tendencję do stabilnego rozwoju, chociaż zdawałem sobie sprawę, że zespół wymaga wzmocnień. Ten sławny deficyt, który został przedstawiony, nie był budżetem, który przyjął zarząd. To była pewna prognoza i zapytałem na Radzie Nadzorczej: mamy takie koszty, co mamy robić? Inwestować w pierwszą drużynę? Ok, ale to odbije się na akademii, więc proszę, żebyśmy wspólnie podjęli decyzję. Nie mam pretensji do właściciela czy Rady o zwolnienie. Mają do tego święte prawo.
Prawda jest taka, że mieliśmy inne wizje klubu. Właściciel miał także uwagi do przedstawionej strategii, miał prawo, tylko przygotowywał ją też aktualny prezes, wiceprezes i dyrektor sportowy. Uważałem, że muszą być silniejsze podstawy i nie zgadzałem się na to, żeby na przykład puszczać obligacje na transfery zawodników, bo po pierwsze jest to zakazane przez prawo, po drugie nie można wszystkiego kierować na pierwszą drużynę. Transfery wszystkiego nie załatwią. Wiem, że to ważna rzecz, ale trzeba mieć czasami odwagę i racjonalne podejście, żeby powiedzieć: zajmijmy się najpierw kwestiami podstawowymi, a potem dopiero ryzykujmy finansowo. Ten klub dopiero co został odbudowany.
Pojawił się temat transferu Daniego Ramireza i mylnej komunikacji. Była mowa o tym, że pieniędzy na transfery nie ma, z drugiej strony ten transfer był już dogadany, a gdy do niego nie doszło, nikt inny nie przyszedł. Czyli pieniądze były, czy nie?
Dowiedziałem się z konferencji, że prezes był głównym odpowiedzialnym za to, że transferów nie było. Współpracowałem z Tomkiem Wichniarkiem, ta współpraca układała się świetnie. Kiedy Dani Ramirez miał przejść do Widzewa, rzeczywiście puściliśmy formularz do Rady Nadzorczej. Ostatecznie sprawdziliśmy, że Dani nie może grać. Były jeszcze tematy Fedora Cernycha i Filipa Starzyńskiego, one też były niemożliwe do zrealizowania. Potem, w związku z tym, że wystąpiły problemy z płatnością sponsorów i to była kwota około miliona złotych, powiedziałem Tomkowi, że jeżeli nie ma kogoś, kto na pewno byłby wzmocnieniem drużyny, to nie róbmy transferów na siłę, bo jest zagrożenie, że jeżeli sponsor nie zapłaci, będą potrzebne pieniądze. I tutaj też wtrącę, że wielokrotnie z tym sponsorem rozmawialiśmy, odraczaliśmy termin zapłaty, wiadomo iż na rynku jest ciężka sytuacja. Potem sponsor zapłacił i rzeczywiście można było jakieś ryzyko podjąć, ale finalnie chcieliśmy podjąć racjonalną decyzję na tamten moment. Właściciel nie mówił wcześniej, że to okno zostało źle przepracowane, że musimy dokonać jakiegoś transferu za wszelką cenę.
Mam wrażenie, że właścicielowi chodzi raczej o to, że zostało bardzo mocno podkreślone w komunikacji zewnętrznej, że Widzewa nie stać na transfery i ich nie będzie.
Nie przypominam sobie, żeby w jakimkolwiek sposób ktoś powiedział, że Widzew nie ma pieniędzy. Komunikacja zmierzała do tego, że jest problem z należnościami i musimy bardziej patrzeć na kwestie finansowe. To się nazywa także zarządzaniem oczekiwaniami kibiców. Takie samo stanowisko przedstawił zresztą Michał Rydz w jednych z wywiadów. Widzew zawsze miał pieniądze, pierwszy raz od dwóch lat spłacał wszystko na czas. Gdyby sponsor nie zapłacił, sytuacja byłaby problematyczna w kwietniu, ale wskutek pewnych ruchów, dzięki właścicielowi, ale też działaniom zarządu i środkom przekazanym przez Ekstraklasę, Widzew jest zabezpieczony jeżeli chodzi o finanse. Dostaliśmy też licencję bez nadzoru finansowego, to świadczy o tym, że sytuacja finansowa klubu jest dobra.
Może wy po prostu ze sobą nie rozmawialiście o tym, jak to komunikować? Bo wychodzi na to, że pan Stamirowski jednak nie miał świadomości, w jaki sposób ten temat był rozgrywany.
Wszystkie decyzje komunikacyjnie, nawet te związane z moim prywatnym Twitterem, były uzgadniane w klubie. Nigdy nie było tak, że ja czy Michał Rydz wychodziliśmy przed szereg. Właściciel miał informacje na temat pewnego zadłużenia, wiedział także o tym, że nie planujemy dalszych ruchów transferowych. Informowany był też o wszystkich ruchach strategicznych. Kwestie operacyjne miały należeć do zarządu.
Nie tylko ta sprawa została przedstawiona tak, jakbyście z właścicielem nie rozmawiali i nie konsultowali pewnych rzeczy. Świeży przykład: Tomasz Stamirowski mówi, że dogadaliście się w kwestii zakomunikowania odejście, a pan zrobił to po swojemu, publikując oświadczenie przed komunikatem klubu.
Z mojej perspektywy to naprawdę jest sprawa błaha i może nie do końca my się zrozumieliśmy. Wyglądało to tak, że zostałem odwołany, po czym powiedziałem Radzie Nadzorczej: panowie, to nie jest dobry moment. Poczekajmy dwa tygodnie, ja się zobowiążę, że odejdę. Rada się nie zgodziła, po czym zaproszono do sali Michała Rydza. Nie wiem, co tam się działo, ale po wszystkim zaproponowano mi, żebym został „Wojciechem Cyganem Widzewa”, żebyśmy jakoś dalej współpracowali. Nie zgodziłem się, więc zapytano, czy jestem zainteresowany ogłoszeniem rozstania za porozumieniem stron. Powiedziałem, że nie rozstaliśmy się za porozumieniem stron, zostałem odwołany. Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy wymieniać się argumentami, tak jak to ma miejsce teraz.
Ustaliłem z właścicielem, że spotykamy się w piątek w klubie, do czego nie doszło. Być może oczekiwano, że wtedy ustalimy pewne kwestie komunikacji, szczegóły, ale ja tak tego nie odebrałem. Wiedziałem, że do ustalenia pozostały jedynie formalności dotyczące mojej umowy. W Widzewie była przyjęta procedura — w przypadku zwolnień pracowników, czy też innych sytuacji kryzysowych ma być jak najszybciej wydawane oświadczenie, zgodnie z zasadami komunikacji kryzysowej, która była wykorzystywana chociażby przy zwolnieniu dyrektora sportowego – zanim człowiek wyjdzie z sali, powinien być komunikat. Tak działają kluby. Szczerze powiedziawszy, wracając do domu, nawet nie wiedziałam, że klub niczego nie wystosował. To nie było tak, że miałem potrzebę nagle wrzucić oświadczenie i być pierwszy. Informacja nieoficjalna i tak była już w Internecie. Poprosiła mnie też o to moja żona, ludzie do niej pisali i powiedziała: Mateusz, skończmy to, jeżeli nie ma żadnych przeszkód, to po prostu to wrzućmy.
Ale przeszkoda przecież była, bo komunikat klubu się nie ukazał. Mówi pan, że nie wiedział, czy klub wydał oświadczenie — można to szybko sprawdzić.
Mógł to być mój błąd, że nie spojrzałem na stronę, tylko czy naprawdę miałem do tego głowę? Powtórzę: zostawiliśmy konkretne procedury dotyczące tego, w jaki sposób ma być to ogłaszane, więc nie robiłem na złość, nie musiałem być pierwszy. Nikt też ze mną nie rozmawiał na temat tego, że muszę czekać na decyzję w przedmiocie ogłoszenia rozstania. Chciałem się pożegnać z klasą, żeby uciąć spekulacje. Nic radzie nie zarzucałem, ani właścicielowi, moje oświadczenie było prywatnym dokumentem, wydaje mi się, że stworzonym z klasą.
Nie można było pożegnać się z klasą rano, gdy ukaże się komunikat klubu?
Nie rozmawiałem na Radzie Nadzorczej o tym, kto ma być pierwszy. Tak jak powiedziałem, jest konkretna procedura i ona powinna być zastosowana. Gdyby ktoś wrzucił jakiekolwiek oświadczenie, nie miałbym pretensji.
Kto chciał odejścia Dróżdża, czym podpadł drużynie Niedźwiedź. Kulisy zmian w Widzewie Łódź
To sprawa poboczna, ale ciągle ją drążę, bo dał pan argument na poparcie tez właściciela klubu, który w pierwszym mówił o szczególnej aktywności w mediach społecznościowych, a na konferencji o tym, że niektóre sprawy komunikacyjne nie wyglądały tak, jak oczekiwał.
Zgadzam się z właścicielem, że pewne rzeczy powinny być komunikacyjnie lepsze, ale ja naprawdę nie miałem czasu za każdym razem rozmawiać z właścicielem przez telefon. Jest finansistą, lubi przez to dość długo rozmawiać, a mieliśmy tyle pracy, że nie miałem czasu za każdym razem tego robić, także przez to, że zajmowaliśmy się sprawami, którymi nie musieliśmy, a najlepszym przykładem było moje odśnieżanie murawy. Właściciel jest kibicem tego klubu. Na wiele aspektów patrzy inaczej. Prosiłem o przejście na WhatsApp’a i to funkcjonowało. Za każdym razem, gdy był wysłany mail od właściciela z prośbą o wyjaśnienia, to je dostawał.
Przejdźmy do tematu finansów. Okazało się, że w kolejnym sezonie wydatki mają sięgać 46 mln zł, z kolei przychody mają się zatrzymać na 40 mln zł. Miał pan powiedzieć Radzie Nadzorczej, że muszą to jakoś rozwiązać. To nie powinno być zadanie prezesa?
Oczywiście, że tak. Tylko znów — przyjęta była procedura dotycząca kwestii budżetowych. W zeszłym roku przyjęliśmy budżet bardzo późno, więc ona zakładała, że od stycznia do lutego prace w departamentach, od lutego do marca praca z zarządem i finalnie — powtórzę: finalnie — prowizorium budżetowe, czyli coś, co nawet nie jest budżetem, zostało wysłane do właściciela a następnie było konsultowane przez główną księgową. Właściciel nam zakomunikował, że jest to budżet życzeniowy. Dla nas to było zrozumiałe, usiedliśmy jeszcze raz z Michałem do tego prowizorium, ucięliśmy wszystkie koszty, które mogliśmy. Na Radzie Nadzorczej stwierdziłem: panowie, rozumiem, że pierwsza drużyna ma być priorytetem i rozumiem, że to jest budżet życzeniowy, ale chciałbym, żebyśmy podjęli decyzję, w którą stronę ten klub ma iść. Czy mam redukować koszty akademii i zwiększyć koszty pierwszej drużyny?
Chciałem poznać zdanie Rady Nadzorczej i jeżeli Rada powiedziałaby, że powinniśmy zredukować kwestię finansowania akademii, to bym się tym zajął. To nie było tak, że deficyt 6 milionów został przyjęty przez zarząd, zdawaliśmy sobie sprawę, że nie może zostać uchwalony. Na Radzie słusznie wskazano nam jeszcze błędy w kwestii przychodów. Niestety nie udało mi się dowiedzieć, w którą stronę mamy iść, bo temat został ucięty. Prowizorium przygotowywałem z Michałem Rydzem, razem mieliśmy wiedzę na temat tego, gdzie są problemy w kwestiach finansowych.
Skąd one właściwie się biorą? Mówimy o klubie, który będzie w Ekstraklasie drugi sezon, który ma pokaźny budżet, w którym nie poczyniono znaczących inwestycji kadrowych, a tu się okazuje, że sześć milionów się nie spina.
Prowizorium zakładało na przykład, że powstanie nowy sklep Widzewa; zakładało dwa obozy w Turcji. To był budżet, który zmierzał do wskazania całkowitych wydatków, które powinniśmy ponieść, żeby ten klub się rozwijał. Jeżeli na to nie byłoby pieniędzy, to może trzeba byłoby zredukować liczbę obozów. Jeszcze raz: to był budżet uznaniowy. Na Radzie Nadzorczej zabrakło dyskusji na temat tego, w którą stronę zarząd ma iść. Dałem swoją rekomendację, że koszty akademii powinny zostać utrzymane, właściciel miał odmienne zdanie i to zrozumiałe.
Rozumiem, ale ciężko mi uwierzyć, że sklep i obóz sprawiają, że nie spina się sześć milionów.
Nie, to tylko przykład tego, w jaki sposób klub miał się rozwijać. 46 milionów kosztów uwzględniało też kwestię awansu drugiej drużyny do trzeciej ligi, trzy drużyny CLJ, cztery miliony to barter. Wiedzieliśmy z Michałem Rydzem, że to, co w tej chwili jest w Widzewie, już jest dobrą organizacją, która w jakiś sposób funkcjonuje i żeby przejść kolejny szczebel rozwoju klubu, wydatki muszą zostać poniesione. Prosta rzecz: jeżeli zamówiliśmy koszulki Macrona w bardzo sporej liczbie, musimy je gdzieś wystawić i sprzedać. Nasz sklep był na to za mały. Zabrakło dyskusji na temat tego, jak klub powinien ciąć koszty. Gdybym usłyszał, że nie ma szans na drugi sklep, że akademia ma być ucięta, bo pierwszy zespół jest najważniejszy, to nie ma problemu — wtedy koszty byłyby redukowane, żeby został deficyt dwóch milionów, który klub byłby w stanie spłacić. Raczej nie podpisałbym się pod takim rozwiązaniem, ale taka mogła być decyzja Rady, stąd rozbieżność naszych stanowisk z właścicielem.
Z czego w ogóle wynika to, że Widzew ma tak duże koszty, że brakujący milion od sponsora powoduje rozjazd i zmianę planów transferowych, że inwestycje w sklep czy obozy powodują przekraczanie budżetu? W Ekstraklasie funkcjonują kluby z mniejszym budżetem, jakoś go składają, nie zawsze żyją ponad stan.
Jakie to są kluby?
Na przykład Warta Poznań.
Oczywiście, a ilu Warta Poznań ma kibiców na meczu? Mogę tak odpowiadać, musimy patrzeć trochę z innej perspektywy — Lecha, Legii, bo koszty funkcjonowania tych klubów są olbrzymie, tak samo jak Widzewa.
Są, ale też te kluby znacznie więcej niż ta Warta dzięki kibicom zarabiają.
Tu się zgadzamy, tylko Widzew na przykład może pomarzyć o takich pożyczkach właścicielskich, jakie ma Legia, czy wsparciu miasta jakie ma np. Górnik Zabrze. Nie ma też takiej akademii jak Lech, żeby wpływy ze sprzedaży zawodników uzupełniały budżet. Mieliśmy rekordowe przychody jeśli chodzi o sponsorów, ale generalnie musieliśmy sobie radzić z przychodami z dnia meczowego i od sponsorów. Wie pan, jak jest w polskiej piłce, że wszyscy robią na kredyt. Nie chcieliśmy tego robić. Czas Widzewa na ryzyko finansowe związane także ze wzmożonymi transferami jeszcze nadejdzie.
I nie da się budować zespołu, mając rekordowe wpływy od sponsorów i pełny stadion co mecz?
Da się. Do takiego etapu, że wzmocnienia drużyny nie będą wprost znaczyły, że można walczyć o puchary. Wiemy na jakim etapie tworzenia był pierwszy zespół, to nie jest tak, że kupując siedmiu zawodników od razu będziesz grał o wyższe cele.
Właściciel mówi wprost, że walczyć o puchary nie chce. Chce być w środku stawki.
Okej, to jest dla mnie zrozumiałe. Na konferencji była mowa, że właściciel przeczytał, że przez dwa najbliższe lata ma być walka o utrzymanie. Tutaj podkreślę, że to był dokument przygotowany przeze mnie, Michała Rydza, Tomasza Wichniarka i Maćka Szymańskiego. Każdy z nas akceptował ten dokument, to nie był tylko wymysł Mateusza Dróżdża. Założyliśmy, że szczególnie w przyszłym roku będzie bardzo ciężko o utrzymanie. Widzew powinien się utrzymać, ale drugi sezon dla beniaminka zawsze jest trudny. W związku z tym zakładaliśmy, że jeżeli się uda zdobyć dodatkowe środki finansowe dodatkowe, to miejsce może być wyższe. Przygotowując strategię, założyliśmy pewne modyfikacje. Wszyscy z nas są ludźmi ambitnymi, ale wiemy jak funkcjonuje klub sportowy i nakierowanie Widzewa tylko na budowanie wyniku, a nie budowanie klubu, może przynieść dla niego ujemne skutki.
Skoro jesteśmy przy finansach. Tomasz Stamirowski mówił, że nie zostały poczynione odpowiednie ruchy w kwestii finansowania budowy ośrodka treningowego.
Rozmowy na ten temat toczyły się przez dłuższy czas. Rzeczywiście właściciel ma rację — ośrodek w pierwszej koncepcji miał kosztować 25 milionów. Pomyliliśmy się co do kwestii budynku. Podmiot, który to wykonywał, dostał informację, że to powinna być kwota 25 milionów. Temat pilotował Maciek Szymański, który ewentualnie prosił mnie o jakąś rekomendację. Tak naprawdę dowiedziałem się, że ośrodek będzie kosztował 45 milionów na finalnej ocenie. Wysłaliśmy tę dokumentację do Rady Nadzorczej i oczekiwaliśmy rozmowy na ten temat. Jeżeli dyskusja doprowadziłaby do tego, że byłby jasny przekaz — nie robimy tego, bo nas nie stać, to usiedlibyśmy do kolejnych prac, ale Rada uznała, że nie ma o czym dyskutować. Robiłem co w mojej mocy, żeby ten ośrodek powstał, zdawałem sobie sprawę, że na taki wkład własny nas nie stać. Widzewa nie stać na to, żeby jednocześnie budować ośrodek i płacić duże pieniądze na rynku transferowym.
Właściciel zarzuca panu też złą komunikację i postępowanie w relacjach ze sponsorami.
To jest bardzo ważna rzecz, bo ja nie miałem bieżącej komunikacji ze sponsorami, takiej, jaką miał dział sprzedaży, którym zarządzał Michał Rydz. Spotykałem się z prezesami niektórych spółek, z żadnym z nich nie miałem konfliktu. Jedyna sytuacja, o której wspomniał też właściciel, dotyczyła podmiotu, który sponsoruje klub w czwartej lidze. Nie miałem o to pretensji, miałem pretensje o to, że on temu klubowi obiecał dodatkowe pieniądze za to, że jego drużyna wygra z Widzewem II Łódź. Przekazałem, że tak być nie może. Co do zaległych płatności — widywałem się z tym sponsorem, mówiliśmy, że możemy pomóc, że będziemy czekać. Nie było z mojej strony żadnych konfliktów ze sponsorami, bo obsługą sponsorów zajmował się Michał Rydz.
Skąd więc wieści o tym, że pan sponsorom nie pasował, że na rękę mogłoby im być odsunięcie pana od klubu? Znów wychodzi konfliktowość, która ciągnie się za panem od Lubina. Kiedyś mówił pan, że to łatka, ale skoro sytuacja się powtarza, to może coś w tym jednak jest?
Jeżeli chodzi o Lubin, to bezpośrednią przyczyną odejścia z Zagłębia był brak właśnie podporządkowania się w kwestiach komunikacyjnych, łącznie z tym, że miałem opłacać umowy PR-owe za 20 tys. zł miesięcznie na rzecz konkretnego podmiotu. Ja tego nie podpisałem. Czy można powiedzieć, że byłem wtedy konfliktowy, nie dbałem o interes klubu? Jeżeli chodzi o Widzew Łódź — decyzje nie były proste. Zdaję sobie sprawę, że działałem też zero-jedynkowo i gwarantuję, że po pewnym czasie także takie stanowisko uległoby zmianie, ale jako nowy zarząd przejęliśmy Widzew z ponad 1,2 mln zł należności. Dlaczego miałem ich nie egzekwować? Może właśnie wtedy w klubie za często brzmiało „nie ruszajmy tego”.
Przede wszystkim jednak odcięcie pewnych osób od Widzewa musiało mieć miejsce przy aprobacie wszystkich. Moje decyzje były stanowcze, bezpośrednie wobec osób, które przedstawiały swoje żądania co do funkcjonowania klubu, ale powtórzę, bo to też jest zarzut, że dbałem tylko o swój PR itd. – wszystko, co robiłem, robiłem dla Widzewa. Nie biegałem z pucharem za awans po boisku w pierwszej lidze. Podkreślałem zawsze, że zrobiliśmy to wspólnie. Po moim „występie” z łopatą na spotkaniu pomeczowym powiedziałem pracownikom, że to nie powinno mieć miejsca.
Niech potwierdzeniem będzie to, w jaki sposób udało się oczyścić klub z wielu patologii. Jestem więcej niż pewien, że gdyby osoba z wewnątrz tego środowiska próbowała to zrobić, to by się nie udało. A że to wymagało pewnych mocnych decyzji, związanych z tym, że mówiłem, że nie będę konsultował pewnych rzeczy z jakimś doradcą, to rzeczywiście odbiór mógł być taki, że ten człowiek jest konfliktowy. Bez publicznego ich przedstawienia, nie byłoby szans, aby je wyczyścić.
Wie pan, ale skoro inne osoby tak to odbierały, to może jednak jakiś zgrzyt był.
Pozostaje pytanie: kto przedstawił to właścicielowi w ten sposób? Kto chodził i mówił, że Mateusz Dróżdż wysyła noty odsetkowe, gdy tak naprawdę robił to klub? Kto mówił, że Mateusz Dróżdż się denerwował, bo sponsor obiecał rywalowi Widzewa II premię za zwycięstwo? Kto mówił, że Mateusz Dróżdż mocno reagował na próby obrażania piłkarzy? Że reagował na wpisy i opinie członków mniejszościowego akcjonariusza?
Nie wiem, ale kwestia tego, że mocno dba pan o swój wizerunek, pojawiała się też w środowisku ogólnopolskim, nie tylko widzewskim.
Czy nie jest trochę tak, że jako jeden z niewielu prezesów klubów Ekstraklasy miałem bezpośredni kontakt z kibicami przez Twittera? Taka była strategia komunikacyjna klubu. Szczególnie tutaj, gdzie w Widzewie każda informacja jest analizowana na dziesięć różnych sposobów, pewne rzeczy trzeba było od razu wyjaśniać. Starałem się tłumaczyć tam pewne rzeczy, pokazywać co robi klub, sam byłem już tym zmęczony, ale taki wyznaczyliśmy sobie cel z Michałem. Powtórzę: stanowcze reakcje publiczne pozwoliły ten klub zmieniać. Można podejść do tego też z drugiej strony: czy jako prezesi mamy z tego nie korzystać? Może rzeczywiście było tego dużo, ale powtórzę — o moją komunikację dbał też Departament Komunikacji. To nie było tak, że wstawałem i myślałem sobie: o, dzisiaj rzucę to.
Może to nie jest kwestia tego, ile się publikuje, a co się publikuje? U pana często przebijało się „ja”. Kiedyś znajomy wysłał mi nawet filmik, jak pan biegnie do sektora gości przez boisko. Wszyscy już odeszli, a pan idzie pod sektor. Wysłał mi to i zapytał: o co tu chodzi? Po co on to robi?
Nie zgodzę się z tym „ja”. To dobre pytanie, bo chodzi o pewne zrozumienie. Jako kibic jeździłem za drużyną, co prawda inną. W Zagłębiu i Widzewie zawsze podchodziłem pod sektor gości, dziękowałem, że przejechali tyle kilometrów i byli ze swoją drużyną. Podam przykład z Lubina — podszedłem pod sektor podziękować kibicom Widzewa, mimo że patrzyli na mnie moi znajomi. Nie miałem na celu pokazywania się pod sektorem. Ktoś może powiedzieć, że to nie należy do zadań prezesa, ale ja byłem takim prezesem, który za każdym razem dziękował kibicom i nawet jak relacje były twardsze, to zawsze z Michałem Rydzem podchodziliśmy pod sektor. Czy to jest kreowanie PR, czy oddanie szacunku kibicom? Może takie gesty pozwalały na zdobycie u nich szacunku.
W „TVP Łódź” ukazał się artykuł, który szeroko opowiadał o tym, jak walczył pan z patologią i próbami zarabiania na klubie przez kibiców. Czyli nie ze wszystkimi fanami miał pan dobre relacje.
Przed przyjściem do Widzewa wiedziałem mniej więcej co się w klubie dzieje. Po wykonaniu pewnych audytów zobaczyłem, że jest problem. Można powiedzieć, że czyściłem to sam. Właściciel dowiedział się o tym, o ile dobrze pamiętam, w połowie tamtego roku. Dlaczego nie robił tego Michał Rydz, który dowiedział się o tym później? Nie chciałem narażać go na pewne rzeczy, żeby w przyszłości mógł przyjść na stadion. Właściciel potem miał informacje na temat tych wszystkich wydarzeń; umów, które były zawierane. Dobrze, że wybrzmiało to, że on nie dopuści do tego, żeby taka sytuacja miała miejsce.
Odnośnie finansów — słyszałem, że z Widzewa odeszła jedna z księgowych, która miała twierdzić, że finanse nie były tak dobrze kontrolowane, jak jest to przedstawiane.
Miałem duży problem z rozbudowaniem działu księgowości. Było bardzo ciężko znaleźć główną księgową, żebyśmy kontrolowali budżet na wzór Zagłębia Lubin. To się udało pięć miesięcy temu, w księgowości pracuje już 5 osób. Księgowa, o której pan mówi, pracowała w klubie długo. Wspólnie z Michałem podjęliśmy taką decyzję. Decyzja zarządu była taka, że kończymy współpracę przez problem dotyczący kwestii licencyjnych, ale to była naprawdę dobra księgowa. Spotkałem się z nią trzy miesiące temu i przyznałem się do błędu. Powiedziałem, że po jej odejściu był problem i ustaliliśmy że jeżeli jej pracodawca ją puści, wróci do Widzewa. Nie puścił. Żadnego konfliktu nie było, nie było też tak, że czegoś nie kontrolowaliśmy. Proszę pamiętać, że przychodząc do Widzewa, naliczyłem siedmiu pracowników, obecnie jest ich trzy razy więcej.
To właściwie z czego wynika to, że Rada Nadzorcza wypuszcza komunikat, w którym punktuje pana na każdym polu, że wychodzi właściciel i owszem — chwali pana za niektóre rzeczy — ale też podaje konkretne argumenty na nie, które ciężko podważyć.
Jaka to jest argumentacja, którą przedstawiła Rada Nadzorcza i którą ciężko podważać?
Ciężko podważać argumentację pana Stamirowskiego. Pod nazwiskiem właściciela padły konkretne kwestie dotyczące transferów czy komunikacji, poparte konkretnymi przykładami.
Ale tak szczerze to są dwie różne sprawy. Komunikat rady i potem konferencja akcjonariusza większościowego, w mojej ocenie nie pokryły się swoją argumentacją. Jestem jednym z tych prezesów, którzy dbają bardziej o podstawy klubu, o rozwój pracowników niż ciągłe myślenie, czy będą transfery. Co do oświadczenia Rady Nadzorczej — jak można pisać, że brak transferów uderza w prezesa, gdzie osobą odpowiedzialną za to był dyrektor sportowy, który zostaje w klubie. Jak można pisać o konflikcie ze sponsorami, gdy prezesem zostaje osoba odpowiedzialna za sponsorów, a oświadczenie np. w sprawie faktur podpisujemy łącznie jako zarząd, a nie wyłącznie Mateusz Dróżdż. Jak można pisać z zarzutem o infrastrukturze, jeżeli osoba, która była bezpośrednio odpowiedzialna za ten projekt, zostaje wiceprezesem. Jak można pisać, że nie zrealizowałem celów sportowych, skoro się utrzymaliśmy. Jak można pisać o finansach, skoro licencję dostaliśmy bez nadzoru, a do tego ten rok budżetowy Widzew powinien skończyć na plusie. Pewnych rzeczy nie rozumiem. Było dużo emocji, które trwają do dzisiaj i chciałbym to zamknąć. W czwartek idę na premierę serialu Canal Plus i tym samym chciałbym zakończyć działania związane z Widzewem.
Pan Stamirowski mówił też o konflikcie ze sztabem szkoleniowym.
Żadnego konfliktu ze sztabem nie było, nasza współpraca naprawdę była bardzo dobra. Z trenerem Niedźwiedziem pracowałem prawie trzy i pół roku. Dobrze się dogadywaliśmy. Wspólnie zrobiliśmy dwa awanse, byłem nawet na trenera urodzinach. Jedyna rzecz, za którą mogę sztab przeprosić, to kwestia ich premii za miejsce w sezonie, która nie została ustalona wcześniej, to powinno być zrobione przed sezonem. Nie zgadzam się też z właścicielem, że nie można mówić, że trener zostanie, nawet jeśli przegra wszystkie mecze. To było wsparcie dla trenera, które było niezbędne. Nikt z nas też nie chciał jego zmiany. To kwestia budowania małych celów, prowadzących do tych większych, model zdobywania kolejnych szczebli. On była ustalony z trenerem. Potem miały być wskazane kolejne. W szatni Widzewa byłem wielokrotnie i wiem, że to było najlepsze rozwiązanie.
Ze sztabem spotkaliśmy się w poniedziałek przed odwołaniem, porozmawialiśmy trzy godziny, merytorycznie przedstawiliśmy swoją argumentację, rozstaliśmy się w zgodzie. Spotkaliśmy się na pionie sportowym we wtorek z samym trenerem, zaproponowaliśmy wymianę asystenta, trener się nie zgodził. Przyjąłem to, ale powiedziałem, że usiądziemy po sezonie, czy po meczu z Radomiakiem i przedstawię swoje argumenty razem z dyrektorem sportowym, bo to była nasza wspólna decyzja. Szczegółów rozmowy trenera z właścicielem nie znam, ciężko mi się wypowiadać,. Uważam, że oddzielne spotykanie się w klubie sportowym w kryzysowym czasie nie powinno mieć miejsca, aczkolwiek właściciel miał do tego święte prawo. Nam z trenerem współpracowało się dobrze. Proszę zwrócić uwagę, że gdy wszedłem do szatni, już z tym sławnym trzaśnięciem drzwiami, to byłem tam z Michałem Rydzem. Nie przekroczyliśmy jakichkolwiek granic. Zawsze prosiłem trenera, aby odważniej stawiał na młodych, ale nigdy nie wyciągałem z tego konsekwencji. Naprawdę, to doszukiwanie się czegoś, co nie miało miejsca.
Na koniec — myślę, że pan i tak spodziewał się, że po sezonie pańska praca w Widzewie się skończy, ale właściciel podsumował ją brutalnie — że przedłużenie umowy byłoby działaniem na szkodę klubu. Czym by pan tak Widzewowi zaszkodził?
Trzeba o to pytać właściciela. Ja uważam, że ze względu na to, co zrobiliśmy dla tego klubu, ile sił, pracy i zdrowia włożyliśmy w ten klub i co się udało osiągnąć, nie chcę tych komentować słów właściciela. Razem dużo zrobiliśmy dla klubu i niech tak zostanie. Rozumiem decyzję właściciela, uznaję że właściciel ma inny pomysł na klub, ale nie mam zamiaru publicznie mówić o problemach, jakie miałem we współpracy z nim, a o sukcesach jakie udało mi się z nim osiągnąć.
Czytaj więcej o Widzewie Łódź:
- Szota: Po debiucie w Ekstraklasie rozbeczałem się jak dziecko, bo wreszcie się udało
- Karol Czubak: W Widzewie panowała niechęć do stawiania na mnie
- Odrodzenie po łódzku. Miasta i obu klubów
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix