Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle po tie-breaku pokonała wczoraj Jastrzębski Węgiel i po raz trzeci z rzędu wygrała siatkarską Ligę Mistrzów. Dla polskiego sportu to rzecz absolutnie historyczna. Dlatego porozmawialiśmy o niej z postacią, która również stoi za wielkimi sukcesami naszej siatkówki. Ryszard Bosek to mistrz olimpijski, świata i triumfator Pucharu Mistrzów z Płomieniem Milowice. Co miał do powiedzenia o wczorajszym finale Ligi Mistrzów?
SEBASTIAN WARZECHA: Zdarzały się w tym meczu słabsze momenty, ale ostatnie dwa sety były chyba tym, czego oczekiwaliśmy – prawdziwą reklamą siatkówki ze strony dwóch najlepszych polskich klubów?
RYSZARD BOSEK: Na pewno to był mecz rozgrywany na emocjach. Jeśli chodzi o samą techniczną siatkówkę, to na początku faktycznie można było oczekiwać więcej. Ale jak pan mówi – ostatnie dwa sety, a szczególnie tie-break, to był najwyższy możliwy poziom. Choć decydowały błędy. W czwartym secie mecz mógł spotkanie skończyć Bartosz Bednorz, a w tie-breaku pod koniec piłkę na remis miał Trevor Clevenot. Decydowały detale. Finał był wart oglądania. Wielkie emocje, wielka walka. Wszyscy chcieli, żeby skończyło się w pięciu setach i tak właśnie było.
CZYTAJ TEŻ: ZAKSA PO RAZ TRZECI!
Wspomniał pan o detalach, ale czy coś jeszcze było pana zdaniem decydujące w tym zwycięstwie ZAKSY?
Myślę, że dziś Jastrzębski Węgiel nie zaprezentował się tak, jak w finałowych meczach PlusLigi [w trzech spotkaniach przegrał z ZAKSĄ tylko jednego seta – przyp. red.]. Zdaje się, że czuli stawkę meczu i to ich trochę sparaliżowało. Najsłabszym elementem stali się w pewnym momencie ich obaj rozgrywający, którzy nie byli w stanie ustawić sobie gry. Było widać to napięcie emocjonalne. Wiadomo też, że ZAKSA to zespół, który gra swoje, gdy tylko się mu na to pozwoli. Żeby wygrać, trzeba ich cały czas naciskać. A Jastrzębski nie był w stanie tego zrobić.
Doświadczenie niektórych graczy ZAKSY z gry w poprzednich finałach – choćby Aleksandra Śliwki, który rozegrał świetny mecz, czy Łukasza Kaczmarka, który obudził się pod koniec spotkania – okazało się kluczowe?
Z mojego punktu widzenia miejscami można było mieć pewne pretensje do samej techniki czy systemu rozgrywania, ale jak powiedziałem – w takim meczu rolę odgrywają emocje. Na pewno to ich doświadczenie z finałów pomogło ZAKSIE. Oni przez to, że mieli takich zawodników, zachowali spokój i pozostali zespołem.
Wspomniał pan już wcześniej o meczach finałowych PlusLigi. W ostatnim z nich Jastrzębski Węgiel wręcz zdemolował ZAKSĘ, a dziesięć dni później to jednak ona wygrała Ligę Mistrzów. Chyba trudno o większe potwierdzenie klasy drużyny?
Wiadomo, o kim mówimy. W finałowych meczach o mistrzostwo Polski ZAKSA była zmęczona. Oni większość spotkań grają właściwie szóstką siatkarzy. Na tym poziomie wystarczą jednak dwa-trzy dni na regenerację i już można grać normalnie. A jak powiedziałem – żeby wygrać z ZAKSĄ, trzeba im nacisnąć na tę rurkę z tlenem i bez przerwy na niej siedzieć. W tym meczu Jastrzębski tego nie zrobił, w pewnym momencie właściwie nie było go na parkiecie. Nie poradzili sobie z emocjami i to zarzut, bo zawodowcy powinni być w stanie to zrobić. Emocje są częścią tego zawodu, trzeba umieć je opanować. Ja w tym finale oczekiwałem więcej od mistrzów olimpijskich [Benjamin Toniutti, Stephen Boyer, Trevor Clevenot – przyp. red.]. Myślałem, że będą mieć większy wpływ na grę, że pociągną ten zespół i opanują emocje. Że jest inaczej, było widać choćby w trzecim secie, gdy to oni jako pierwsi stwierdzili, że to już partia przegrana i woleli sobie odpocząć przed kolejną. To nie jest postawa, która mi się podoba.
Ostatecznie jednak, jak się wydaje, to i tak był mecz liderów. Powiedzieliśmy o tych ZAKSY, ale w Jastrzębskim w najważniejszych momentach przebudził się Tomasz Fornal i właściwie to on w dużej mierze doprowadził do tie-breaka.
Tak, ale od Tomka i tak oczekiwałem więcej, szczególnie na początku. Rzeczywiście, później było lepiej, ale tak to też działa, że jak zespół „zaskoczy”, to liderowi jest łatwiej. Natomiast w pierwszych trzech setach nie dawał sobie rady. Gdy lider daje z siebie więcej, to napędza całą drużynę. A dziś drużyna Jastrzębskiego miała problemy na poziomie emocjonalnym, to było widać. Nie radzili sobie ze sobą.
Ciekawy był to mecz z perspektywy Nikoli Grbicia. Trzech kandydatów na przyjęcie do kadry, grających w tak ważnym spotkaniu. I najlepiej znów pokazał się Olek Śliwka.
Kadra to inna rzecz. Oni zaczną teraz grać i mają tyle meczów, że na pewno każdy dostanie szansę. Śliwka to dla trenera zawodnik oczywistego wyboru. Współpracowali w klubie, trener mu ufa. Tomek z kolei musi skoncentrować się na tym, by spróbować z nim rywalizować. Przewagę na ten moment ma na pewno Śliwka.
Trzy z rzędu triumfy ZAKSY w Lidze Mistrzów to już poziom największych klubów w historii tego sportu. Do tego po polskim finale…
Sam ten finał dwóch polskich zespołów we Włoszech to już wielka rzecz dla naszej siatkówki. Pokazuje, że mamy najmocniejszą ligę w Europie. Gramy bardzo dobrze, a nasza siatkówka jest na poziomie nieosiągalnym dla innych krajów. Możemy się tylko cieszyć, chwalić naszych zawodników, co osiągnęli.
Jastrzębski przez kilka lat zbliżał się do tego najwyższego poziomu, ZAKSA się na nim utrzymuje. Myśli pan, że za rok możliwa jest powtórka tego finału?
Trzeba poczekać. Jastrzębski na pewno zmieni się jako zespół, niektórych zawodników w nim nie będzie. To będzie inna drużyna, tak to wygląda we współczesnej siatkówce. Ostatecznie komu uda się utrzymać zespół przez dwa-trzy lata, ten będzie wygrywać. Tak jak zrobiła to po części ZAKSA.
Jastrzębie też utrzymało drużynę. Gdy rozmawiałem z Kubą Popiwczakiem, sugerował, że to stąd tak dobre wyniki w tym sezonie.
To prawda. Do tego dostali trenera, który poprawił ich podejście właściwie do wszystkiego. Opanował też Tomka Fornala, który wcześniej grał, kiedy chciał, a teraz gra właściwie cały czas. Trener na pewno miał na to wszystko duży wpływ.
Myśli pan, że takie sukcesy pociągną też w górę inne polskie zespoły? Na dobry poziom wróciła przecież Asseco Resovia, rozwija się Warta Zawiercie…
Myślę, że tak. Na tym poziomie decydują pieniądze. Wiadomo, że tym zespołom łatwiej znaleźć sponsorów i zagwarantować sobie podpisanie dobrych zawodników, przez to, że siatkówka jest u nas popularna. Wspomniane przez pana drużyny też pokazały, że się rozwijają.
I to wszystko zespoły, które mają sponsorów stabilnych, od lat tych samych.
Dokładnie tak. To jest fajne, że siatkówka w Polsce jest na takim poziomie. Sponsorzy też dostają dzięki temu swego rodzaju nagrodę.
Czyli za rok i my, i oni będziemy liczyć na kolejny polski finał Ligi Mistrzów. Nikt się za to nie obrazi.
(śmiech) Obrażać się nie możemy. Przy takich wynikach nie mamy prawa.
Fot. Newspix