Pożegnanie legendy. Łzy Flavio. Fajerwerki. Huk. Dym. Genialny gol Gajosa. Gdańsk po piętnastu latach żegna się z Ekstraklasą. Lechia już dwa tygodnie temu przypieczętowała swój spadek, więc miała sporo czasu, by przygotować imprezę pożegnalną. Jak wyglądał ostatni domowy mecz biało-zielonych przed zejściem na pierwszoligowy grunt?
Czasem przychodzi w życiu taki moment, że trzeba pogodzić się z nieprzyjemnym konsekwencjami zdarzeń przeszłych. W przypadku Lechii zbiór błędnych decyzji doprowadził do spadku z Ekstraklasy. Bez dwóch zdań kibic gdańskiej drużyny ma prawo czuć rozczarowanie wydarzeniami z ostatnich miesięcy. Jeszcze latem zeszłego roku nastroje wśród biało-zielonych nie mogły być najgorsze. Zaczęli sezon od romansu z europejskimi pucharami, później nastąpił flirt ze strefą spadkową Ekstraklasy, a zakończyło się na przeprowadzce do pierwszej ligi.
Spadek. Jałowe trwanie. Męki kibiców. Konflikty wewnętrzne. Trupy wypadające z szafy. Opóźnienia z wypłatami. Podmianki prezesów. Poszukiwania efektu nowej miotły. Cyrk z biletami. Afera spodenkowa. Cały ten zbiór był bliskim towarzyszem Lechii, która po piętnastu latach żegna się z Ekstraklasą.
Biało-zieloni na koniec bardzo gorzkiego sezonu potrzebowali odtrutki, by przez gorycz wydarzeń ostatnich miesięcy, przebił się choćby posmak słodyczy. I chyba taki efekt wczoraj uzyskano – przynajmniej tak nam się wydawało z poziomu trybun.
Lechia Gdańsk – Legia Warszawa. Co działo się w Gdańsku?
Mecz – skądinąd niezły w wykonaniu Lechii – potraktujmy jako tło dla pozostałych wydarzeń. Ciekawsze było obserwowanie zachowań kibiców, którzy przyszli pożegnać swój zespół i klubową legendę, Flavio Paixao.
15832.
Dokładnie tyle osób zjawiło się na ostatnim domowym meczu Lechii przed zejściem do pierwszej ligi. Więcej niż ostatnimi czasy. I to zdecydowanie. Po raz ostatni ponad dziesięć tysięcy ludzi zameldowało się na „bursztynku” (w lidze) w przedostatniej kolejce minionego sezonu, czyli nieco ponad rok temu. Gdy przypomnimy sobie, że Lechia gra na czterdziestotysięcznym obiekcie, to można dojść do przykrych wniosków. Tym bardziej że w przeszłości na Lechię chodziło zdecydowanie więcej ludzi, niż w ciagu minionych dwunastu miesięcy. Ale to zostawmy.
Dobrze się stało, że Lechia rozgrywała swój pożegnalny domowy mecz – na bliżej nieokreślony czas – akurat z Legią. Nie jest tajemnicą, że kibice tych klubów nie pałają do siebie sympatią. Zwykle w Gdańsku na meczach tych drużyn gromadziły się tłumy i atmosfera była daleka od piknikowej. Bardziej bojowa, podszyta chęcią pokazania drugiej stronie, kto rządzi.
Wydaje się, że spotkanie na “do widzenia” przykładowo ze Stalą Mielec nie miałoby takiego ładunku emocjonalnego. Niewykluczone, że przyszłoby mniej ludzi, bo jednak mobilizacja na Legię, a mobilizacja na mniejsze zespoły to dwa różne światy. Być może ze słabszym rywalem byłoby w Gdańsku nawet zbyt grzecznie jak na ostatni ekstraklasowy akt przed tułaczkami po Głogowie, Rzeszowie, Katowicach i Tychach w poszukiwaniu pierwszoligowych punktów.
Podczas meczu z Legią wracały różne wspomnienia, różne urywki z bojów tych drużyn na tym obiekcie.
- Jedenaście lat temu Lechia wygrała 1;0 po golu Jakuba Wilka bezpośrednio po rzucie wolnym. Dzięki wygranej zapewniła sobie utrzymanie w lidze i pozbawiła Legii szans na mistrzostwo Polski.
- Trzy lata później na mecz Lechii z Legią wyprzedano wszystkie bilety – 36,5 tysiąca (tyle wejściówek wypuszczono do sprzedaży ze względu na strefy buforowe). Tłum obserwował skromne zwycięstwo gospodarzy po golu Macieja Makuszewskiego.
- W 2017 roku na trybunach zasiadło 37220 osób, ale Lechia tamten mecz przegrała 1:2.
- Dwa lata później odbył się chyba najgłośniejszy mecz tych drużyn w ostatnich latach. Oba zespoły brały udział w walce o tytuł. Wówczas wygrali goście 3-1, ale nie zabrakło kontrowersji, gdy Daniel Stefański orzekł, że ręką Artura Jędrzejczyka, która zatrzymała strzał Artura Sobiecha, nie zasługiwała na odgwizdanie rzutu karnego i pokazanie mu czerwonej kartki.
A to tylko kilka przykładów symbolicznych spotkań z Legią w ostatnich latach. Wczorajszy mecz również zapadnie w pamięci ze względu na wiele wątków. Pożegnanie z Flavio, oprawy, gol Gajosa, ale o tym za moment.
Goście tradycyjnie zjawili się w Gdańsku liczną grupą i od początku podkręcali kibiców gospodarzy. Gdy pół godziny przed meczem puszczano z telebimów podziękowania nagrane przez kibiców pod adresem Flavio, to kibice Legii zagłuszali je następującą przyśpiewką:
Spadła gdańska kurwa
Wszyscy cieszą się
Ole, ole.
Ale na tym nie koniec. Chwilę przed pierwszym gwizdkiem goście z pełną satysfakcją zaprezentowali oprawę, która była totalnym przegięciem. Spójrzcie na ten napis – “Ostatnia szansa zobaczyć kurwy z Gdańska”. Serio? Komuś już na serio przepaliły się styki!
Już wszyscy zdali sobie sprawę, że nie będzie familijnej atmosferki i głaskania się po głowach. Było trochę jak zawsze w meczach tych drużyn. Policyjny helikopter krążył nad stadionem, nie brakowało też służb w radiowozach. Na boisku rozgrywano jeden mecz, a poza nim odbywał się pojedynek na głosy. Szczypanie, podgryzanie się, wymiany złośliwości, rywalizacja na wykrzesanie z gardeł możliwie najwyższego poziomu decybeli. Jedni swoje, drudzy swoje i jedynie przyśpiewka o policji została odśpiewana wspólnie.
Słowem: typowy mecz tych drużyn.
Pożegnanie legendy
Motywem przewodnim tego meczu było pożegnanie Flavio Paixao, który kończy karierę. Klub wokół tego wydarzenia zbudował kampanię zachęcającą kibiców do przybycia na mecz. Wspomnieliśmy, że puszczano nagrania z podziękowaniami, ale to nie wszystko. W 28. minucie (Flavio gra z numerem 28) kibice Lechii – zgodnie z ustaleniami – zaczęli oklaskiwać Portugalczyka.
Swoją drogą, Flavio w pierwszej połowie nawet zapakował piłkę do siatki, ale dobijał strzał Pietrzaka ze spalonego. Trochę szkoda, że nie dane mu było tego dnia wpisanie się na listę strzelców. Taki gol spiąłby klamrą wszystkie jego dokonania na polskich boiskach. Ale trudno, bywa i tak. Zatem jego licznik zatrzymał się na 108 golach w Ekstraklasie. Kończy z futbolem będąc najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii naszej ligi. Nie da się ukryć, że ma co wspominać.
Tuż przed przerwą nastąpiła zaplanowana zmiana. Flavio został zmieniony przez Marco Terrazzino. Piłkarze obu zespołów utworzyli dla Portugalczyka specjalny szpaler (wyrazy uznania dla piłkarzy Legii, bo nie musieli tego robić), zbili z nim piątki, niektórzy wyściskali go w ramach podziękowań za wiele lat gry w Ekstraklasie.
Flavio tonął nie tylko w uściskach innych zawodników, ale i we łzach wzruszenia. Publika głośno klaskała i skandowała „dziękujemy, dziękujemy”. Wiele osób na stadionie mocno to przeżywało. Podobnie jak Paixao. Ot, takie emocje towarzyszą końcowi pewnej epoki.
A za moment – już po gwizdku na przerwę – Paixao stanął ponownie na murawie.
Łamał mu się głos.
– Kocham was. Dziękuję za siedem i pół roku gdy byliśmy razem. Zawsze będę pamiętać, co wygraliśmy – Puchar Polski, Superpuchar, mnóstwo dobrych momentów. Dla was zawsze dawałem z siebie wszystko, każdego dnia. Kocham ten klub. Bardzo, bardzo mocno. Dziękuję bardzo – powiedział Portugalczyk, zwracając się do trybun.
I co dalej? Przecież przed nami jeszcze jedna kolejka.
Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy Flavio zagra w ostatnim meczu tego sezonu. W każdym razie nie pojawił się jeszcze komunikat. Nadal trzeba brać pod uwagę scenariusz, że w sobotę rozegrał swój ostatni mecz w Ekstraklasie. Nawet jeśli nie zagra z Piastem, to już ma propozycję spędzenia tego dnia z sympatykami Lechii. Marcin Gałek, spiker gdańskiej drużyny, w imieniu kibiców zaprosił Flavio do wspierania Lechii z trybun podczas wyjazdowego meczu w Gliwicach. Przekonamy się wkrótce, czy z niej skorzysta.
Następnie mieliśmy chwilę przerwy, a z głośników puszczono „Nie płacz Ewka”, co na stadionie stworzyło unikalny klimat. Kilka osób zaczęło sobie nucić, część śpiewać ten kawałek w sentymentalnym tonie. Idealnym na czas pożegnań. Idealny na taki dzień.
Efektowne przerywniki
Mamy na myśli oprawy, jakie przygotowali kibice Lechii na to spotkanie. Pokażemy wam dwie oprawy Lechii z sobotniego meczu. Po obu mecz był przerywany. Nie było niebezpiecznie, ale murawę przesłaniał dym z pirotechniki i ograniczona widoczność nie pozwalała na normalne rozgrywanie meczu.
Z oprawami jest tak, że każdy je może na swój sposób interpretować i doszukiwać się w nich motywów niczym na maturze z języka polskiego. W pierwszym przypadku uwagę przykuły czarne flagi, którymi wymachiwali kibice. Czy chodziło o stworzenie kontrastu dla pozostałych elementów, czy o nawiązanie do chorągwi pogrzebowych tego nie wiemy, ale z pozycji widza robiło to wrażenie. Przez kilka minut kibice nawiązywali śpiewami do tematu rozgrywek pierwszej ligi, zatem do spadku drużyny. Były też przerywniki, w których nie zabrakło – oględnie mówiąc – uwag pod adresem Adama Mandziary.
Napis “Ekstraklasę puszczamy z dymem” dodawał szczypty dramaturgii. Nawiązania do dymu nie były przypadkowe, bo faktycznie po kilku minutach odpalono środki pitorechniczne, które zasłoniły murawę i pokryły ją czarny dymem. Spotkanie na kilka minut przerwano, ale dość szybko je wznowiono.
W drugiej połowie pojawiła się oprawa z hasłem „Uwielbiamy lecieć grubo”. I faktycznie było grubo. Znów nie zabrakło flag, tym razem białych i zielonych. Prezentowało się to bardzo schludnie. W pewnym momencie odpalono mnóstwo fajerwerków. Na stadionie można się było poczuć jak podczas sylwestrowej nocy. I nie, nie przesadzamy. Było kolorowo i głośno.
Najpierw prezentowało się to tak.
Po chwili nieco przearanżowano układ.
Z czasem dołożono do tego białe i zielone race, które zadymiły stadion i Szymon Marciniak po raz drugi tego dnia musiał przerwać mecz. Dym z tej porcji pirotechniki był naprawdę duszący i wiele osób zasłaniało usta, żeby się nim nie zatruć.
Znów sędzia musiał uwzględnić przerwy w grze i nieco przedłużyć mecz. Tym razem doliczył aż osiem minut do drugiej połowy, a w niej…
…wydarzyło się coś niesamowitego.
Ostatni akcent? Surrealistyczny gol Gajosa
W obecnej Lechii musi być wszystko trochę na opak. Na granicy groteski, przypadku i skraju ludzkich wyobrażeń. Ostatni ekstraklasowy rozdział na gdańskiej ziemi musiał wpisywać się w ten rys. Musiało zadziać się coś wykraczającego poza logikę. I w sumie tak się stało, bo żaden reżyser nie wymyśliłby tego, że w ostatniej akcji meczu Maciej Gajos przelobuje Kacpra Tobiasza zza połowy i w ten sposób da wygraną Lechii.
A tak się stało!
Dla tych, którzy przegapili 👀
Tak w 98. minucie meczu z własnej połowy przymierzył nasz kapitan, Maciej Gajos 🚀
Tego gola można oglądać w nieskończoność 🤩 pic.twitter.com/pTwJbdt3Uq
— Lechia Gdańsk SA (@LechiaGdanskSA) May 21, 2023
Siedziałem wśród kibiców i obserwowałem ich reakcję. Jeszcze chwilę wcześniej dało się wyczuć, że część z nich jest już zmęczona sezonem. Nie brakowało osób, które w doliczonym czasie gry opuszczali stadion, nie mieli nadziei, że coś się może jeszcze tego dnia wydarzyć.
Z dwie minuty przed golem, Maciej Gajos nie kwapił się do pressingu, więc jeden z sympatyków Lechii krzyknął: – Gajos, zapierdalaj! No i Gajos zapierdolił, ale zapewne autor pokrzepiających słów miał na myśli żwawsze ruchy, a Gajos zinterpretował podpowiedzi suflera jako zachętę do oddania mocnego strzał. I wyszło nawet lepiej.
Po tym golu było widać wśród kibiców coś w rodzaju uczucia oczyszczenia z negatywnych emocji. Można rzec, że odetchnęli z ulgą, a na wielu twarzach pojawił się uśmiech. Na moment zapomnieli o przykrościach związanych ze spadkiem.
Po ostatnim gwizdu ze stadionowych głośników wybrzmiała singiel Anny Jantar „Nic nie może przecież wiecznie trwać”.
Słowa refrenu tej piosenki na swój sposób przypominają o występowaniu cykliczności. Jest koniec, a jak koniec to za moment wystąpi nowy początek. W przypadku Lechii będzie sprowadzał się do podjęcia próby wywalczenia szybkiego powrotu do elity. W obliczu wielu niewiadomych, chaosu organizacyjnego, konieczności przebudowy drużyny i wielu innych czynników ciężko ocenić, kiedy Lechia wróci do Ekstraklasy.
Kibice Lechii śpiewają „My wierzymy”, a od wiary wiele rzeczy się zaczyna. Wiara w połączeniu z działaniami przywróciła w przeszłości Lechię z A-klasy do Ekstraklasy. Teraz nie będzie potrzeby schodzenia aż tak nisko. Natomiast z czasem będzie można wzbić się równie wysoko – albo i wyżej.
WIĘCEJ O LECHII GDAŃSK:
- Królewski gol Gajosa na pożegnanie Flavio
- Bąk o Lechii: Każdy w klubie musi wziąć na klatę ten spadek
- Od afery do afery. Kalendarium upadku Lechii Gdańsk
- Jest głos ze szczytów Lechii. Mandziara wypierdział oświadczenie na Instagramie
- Afera portkowa w Lechii – klub wysłał nie te gacie, co trzeba
Fot. Własne