Sezon w Ekstraklasie powoli się kończy, na szersze podsumowania jeszcze przyjdzie czas. Można już jednak z całą pewnością stwierdzić, że mamy zawodników, którzy po co najmniej niezłej rundzie jesiennej, wiosną drastycznie spuścili z tonu i z ich wcześniejszej formy niewiele zostało. W większości oczywiście wpływało to na postawę ich zespołów.
Wytypowaliśmy sześć nazwisk, które naszym zdaniem w tej rundzie najbardziej obniżyły loty względem pierwszej części sezonu.
Mateusz Wdowiak (Raków Częstochowa)
Jesienią w samej tylko Ekstraklasie rozegrał 744 minuty. Wiosną na razie zaledwie 375 – większość uzbierał w ostatnich tygodniach, gdy problemy zdrowotne zaczęły dręczyć Iviego Lopeza. W pierwszej rundzie Wdowiak potrafił spisywać się naprawdę nieźle i dawał konkrety: gole ze Śląskiem, Pogonią i Lechią, do tego dwie asysty.
Od pewnego czasu jednak staje się postacią skrajnie nijaką. Gdy jest na boisku, poza samym bieganiem niewiele daje. Nie dochodzi do sytuacji i ich nie kreuje, niewiele z jego poczynań wynika. Nawet w wygranym 4:0 spotkaniu z Lechią, gdy dostał 70 minut, był w ofensywie najsłabszym ogniwem. Kiedy w 20. minucie meczu z Widzewem zmienił kontuzjowanego Iviego, później sam został zmieniony. Niby w samej końcówce, ale miało to swój symboliczny wymiar, podobnie jak decydujące pudło w serii rzutów karnych w finale Pucharu Polski z Legią.
Nie będziemy specjalnie zaskoczeni, jeżeli Raków latem będzie chciał pożegnać Wdowiaka. No, chyba że trener Dawid Szwarga sprawi, że coś mu przeskoczy w głowie.
Kristian Vallo (Wisła Płock)
Sezon zaczął od spektakularnego pudła z Lechią Gdańsk, ale potem zaliczył dwie asysty z Wartą, zdobył bramkę z Lechem, a z Miedzią miał gola i asystę. Coraz lepiej odnajdywał się jako skrzydłowy. Kolejne tygodnie były już lekkim spadkiem formy, podobnie jak całej Wisły Płock, ale całościowo można było uznać, że Vallo miał za sobą udaną rundę.
W tym roku oglądaliśmy już cień tamtego zawodnika. Nie licząc spotkania z Miedzią w 21. kolejce, ani razu nie oceniliśmy go powyżej noty wyjściowej. Konkrety w ofensywie przestały się pojawiać. A od kwietnia Słowak pauzuje i tak naprawdę nie do końca wiadomo, co dokładnie mu dolega. Portalplock.pl donosił, że zrobiło mu się słabo na treningu, miał zawroty głowy i od tej pory zaczął przechodzić liczne badania. Wszystko wskazuje na problemy neurologiczne, ale do dziś nie wyjaśniono, czy udało się zażegnać wszystkie problemy. W tym sezonie na pewno już go w akcji nie zobaczymy.
Jordi Sanchez (Widzew Łódź)
Dobrze wprowadził się do ligi. Jako rezerwowy strzelał gole z Jagiellonią i Lechią, więc siłą rzeczy wskoczył do podstawowego składu. Dość długo kolejne strzały nie wpadały mu do siatki, ale kibice doceniali go za niesamowitą waleczność, nieustępliwość i wszędobylskość, na której mogli korzystać koledzy. W końcu i worek z bramkami u Sancheza się rozwiązał. Jesienią doczekał się trzech kolejnych, do tego dołożył dwie asysty i przy pierwszym półroczu w jego wykonaniu można było postawić plusa.
Ten rok wygląda już znacznie słabiej. Hiszpan na boisku spuścił z tonu, a poza nim nie radził sobie z presją, dlatego postanowił się odciąć od mediów społecznościowych, o czym poinformował na przełomie lutego i marca. Niewiele pomogło. Sanchez co prawda przełamał się w końcówce meczu z Wisłą Płock, w sytuacyjnym zamieszaniu zdobył bramkę na wagę remisu, ale na tym poprzestał. Coraz częściej na wierzch wychodzą jego ograniczenia techniczne, które sprawiają, że mimo niesłabnącego zaangażowania całościowy odbiór jego występów jest znacznie mniej korzystny. Ostatnich trzynaście ligowych występów to tylko ten jeden gol z Płocka.
Szymon Włodarczyk (Górnik Zabrze)
Od pierwszego meczu było widać, że pozyskany z Legii młody napastnik ma jeszcze mnóstwo rzeczy do poprawy – od aspektów technicznych począwszy, przez poruszanie się, po rzeczy czysto fizyczne. Dość szybko jednak pokazał, że co jak co, ale „gola” to on ma. Siedem bramek po rundzie jesiennej sprawiło, że sporo zaczęto pisać o możliwym transferze na Zachód. Inna sprawa, że zdecydowana większość obserwatorów czuła, że na taki ruch byłoby zdecydowanie za wcześnie i Włodarczyk niemal na pewno przepadłby po wyjeździe. Zwyczajnie nie był jeszcze gotowy.
Druga runda to potwierdza. Włodarczyk od dwunastu kolejek nie potrafi wpisać się na listę strzelców. W 2023 roku trafił jedynie z rzutu karnego z Lechią. Na gola z akcji czeka od 5 listopada, gdy Górnik rozgromił na wyjeździe Pogoń. „Włodar” ostatnio chwilami był dopiero trzecim napastnikiem w talii Jana Urbana, który w wyjściowej jedenastce wystawiał Piotra Krawczyka, a rolę pierwszego zmiennika pełnił u niego Anthony van der Hurk. Jeśli więc w Górniku liczą na kasowy transfer w przypadku 20-latka – a liczą z całą pewnością – trzeba jeszcze odczekać co najmniej rok. Na ten moment wciąż mówimy dopiero o kandydacie na klasowego ligowego napastnika.
Angelo Henriquez (Miedź Legnica)
Jego przyjście do dolnośląskiego beniaminka było odbierane jako hit i trudno się dziwić. Chodziło przecież o aktualnego reprezentanta Chile – we wrześniu 2022 już jako piłkarz Miedzi w sparingu z Katarem partnerował Alexisowi Sanchezowi w ataku, a gdyby nie kontuzja, pewnie zagrałby też w listopadzie z Polską – i napastnika, który w przeszłości zdobył 51 bramek dla Dinama Zagrzeb. Do tego nie mówiliśmy o żadnym emerycie, tylko zawodniku 28-letnim, który chciał jeszcze coś udowodnić w Europie.
Początek wskazywał, że ten plan wypali. Henriquez w pierwszych jedenastu meczach ligowych strzelił sześć goli (w międzyczasie zmarnował rzut karny z Rakowem), choć na punkty przełożyło się to tylko z Koroną (2:2) i Cracovią (1:1). Do wybaczenia była nawet jego impulsywność, skutkująca wykluczeniem przy Łazienkowskiej.
Wiosnę zaczął jako kapitan, odpowiedzialność za zespół jeszcze wzrosła, ale na boisku się kompromitował. Tak to trzeba określić. Duże zaufanie, prawie zawsze pierwszy skład, a cały dorobek Chilijczyka za ten okres to jedno jedyne trafienie z karnego przeciwko Wiśle Płock. Często znikał z pola widzenia, gdy natomiast dochodził do sytuacji, zawodził. Statystyki potwierdzają boiskowe obserwacje: Henriquez był totalnie nieskuteczny. Według wyliczeń WyScouta wiosną powinien strzelić blisko cztery gole (xG 3.84). Katastrofa. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę cały sezon, wciąż jest źle: xG 10.15, a na koncie zaledwie siedem bramek.
Latynos powinien strzelać w Poznaniu z Lechem, powinien strzelać niedawno z Widzewem i przede wszystkim powinien z Jagiellonią, gdy był sam na sam, miał mnóstwo miejsca i czasu, a i tak przegrał pojedynek z Alomeroviciem.
„Miedź tego pożałuje, kiedy już spadnie z Ekstraklasy” – pisaliśmy po tamtym remisie. Właśnie tak wypuszczane punkty przesądziły o tym, że „Miedzianka” już po 30. kolejce straciła nawet matematyczne szanse na utrzymanie.
Flavio Paixao (Lechia Gdańsk)
„Król Flavio”, najskuteczniejszy obcokrajowiec w historii Ekstraklasy, wiosną stracił część ze swojego pięknego wizerunku. Oglądaliśmy bowiem jego najgorszą wersję, każącą ze zrozumieniem pokiwać głową, że metryka nie kłamie: facet we wrześniu skończy 39 lat. To po prostu było widać.
Portugalczyk rozpoczął wiosnę jako dość głęboki rezerwowy, zaliczał epizodyczne wejścia i nawet strzelił na 4:0 z Miedzią. Po przyjściu Davida Badii wrócił do łask, ale to już było nieporozumienie. Wolny, ślamazarny, mało aktywny weteran, łatwo przegrywający wszelkie starcia – w takich okolicznościach Paixao pieczętował spadek Lechii. Smutno się na to patrzyło. W sobotę z Legią pożegna się z własną publicznością, ale to będzie bardzo niezręczne pożegnanie. Klub nawet nie potrafił dać mu dobrych gaci do podpisania, nie mówiąc o już o tym, że wcześniej przeszarżował z cenami biletów i później musiał je obniżać.
A przecież lato Paixao zaczął od hat-tricka z Akademiją Pandev w eliminacjach Ligi Konferencji. Później dołożył sześć goli w Ekstraklasie. Jak można było to tak spieprzyć?
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Petrasek: Moja sytuacja kontraktowa się zmieniła. Decyzja na początku czerwca [WYWIAD]
- Drachal: Wierzę, że kiedyś zdobędę Złotą Piłkę [WYWIAD]
- Afera portkowa w Lechii – klub wysłał nie te gacie, co trzeba
Fot. Newspix