Reklama

Iga Świątek nie obroni tytułu w Rzymie. Polka przegrała z urazem

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 maja 2023, 01:28 • 6 min czytania 23 komentarzy

Długo wydawało się, że Iga Świątek spotkanie z Jeleną Rybakiną zamknie w dwóch setach i to stosunkowo szybko. Potem jednak Kazaszka odżyła, zdobyła przełamanie i wygrała drugą partię w tie-breaku. Kluczowy w tym wszystkim nie był jednak przegrany set, a sytuacja w jego przedostatnim punkcie. Wtedy bowiem Iga doznała urazu prawej nogi, przez który ostatecznie skreczowała. Zamiast walki o tytuł w Rzymie, najbliższe dni przyniosą jej więc niepokój o to, czy wystąpi w Roland Garros.

Iga Świątek nie obroni tytułu w Rzymie. Polka przegrała z urazem

Do trzech razy sztuka?

Iga Świątek i Jelena Rybakina grały w tym roku dwa razy. I dwukrotnie lepsza była reprezentantka Kazachstanu. Co gorsza – były to wygrane w wielkim stylu. W Australian Open, gdzie doszła do finału i dopiero tam przegrała z Aryną Sabalenką, Rybakina pokonała Igę 6:4, 6:4. Polka miała w tamtym starciu właściwie jeden świetny moment, w trakcie którego wygrała nawet… 10 piłek z rzędu. I z 0:2 wyszła na prowadzenie 3:2 w pierwszym secie, do tego z przełamaniem. Potem jednak było tylko gorzej, a moc i precyzja zagrań Rybakiny okazały się dla Świątek nie do przejścia.

Przed ich starciem w Indian Wells – gdzie Polka broniła tytułu – liczyliśmy, że będzie inaczej. Tam jednak Iga przegrała jeszcze wyraźnie – 2:6, 2:6. Ale też trudno ją było za to spotkanie przesadnie rozliczać. Raz, że Kazaszka grała tam swój absolutnie najlepszy tenis i ostatecznie wygrała cały turniej (w finale pokonując Sabalenkę). A dwa, że Świątek występowała z urazem, przez który opuściła potem turniej w Miami i pauzowała przez niemal miesiąc, aż do sezonu gry na mączce.

Reklama

No właśnie, mączka.

To nawierzchnia Igi, najlepsza dla niej. Dla Rybakiny z kolei – najgorsza. Co nie oznacza, że Jelena nie potrafi na niej grać. Swój pierwszy turniej WTA w karierze, w Bukareszcie w 2019 roku, wygrała właśnie na mączce. Ale na cegle jej atuty się zmniejszą. Te Igi wręcz przeciwnie, nigdzie nie są tak widoczne, jak właśnie na mączce. A już szczególnie w Rzymie – to przecież turniej, który wygrywała dwa razy z rzędu, a teraz miała nadzieję na hat-tricka. By móc jednak o nim nadal marzyć, musiała pokonać Rybakinę. Po raz pierwszy w tym sezonie.

Było wspaniale

Iga Świątek zaczęła znakomicie. Przełamała Jelenę Rybakinę – której najgroźniejszą bronią na co dzień jest przecież właśnie serwis – już w pierwszym gemie meczu. W drugim za to, mimo małego przestoju, wybroniła własne podanie, a potem zaczęła konsekwentnie budować przewagę. Grała dokładnie, głęboko, świetnie kontrolowała tempo i kierunki wymian. Wyglądało to trochę tak, jakby w rolę Rybakiny z dwóch poprzednich meczów wcieliła się Polka, a Kazaszka odgrywała to, co na korcie robiła wtedy Świątek.

Iga zresztą szła za ciosem, bo kilka minut później zdobyła kolejne przełamanie i prowadziła 3:0. Znakomicie w tym okresie funkcjonował jej return, już pierwszym uderzeniem w akcji starała się zepchnąć Kazaszkę do defensywy i zmusić do odgrywania niewygodnych piłek. Sama za to świetnie pracowała na nogach i dobrze reagowała na returny ze strony rywalki, która potrafi zagrać przecież agresywną, szybką i płaską piłką (choć na kortach ziemnych daje jej to mniej, niż na trawie czy twardej nawierzchni).

Ogółem: Iga Świątek grała fantastycznie.

Choć to nie tak, że pierwszy set był dla niej wyłącznie łatwy i przyjemny. Z czasem Jelena się ocknęła, zaczęła podnosić poziom swojej gry, ale niewiele mogła wskórać przeciwko znakomicie grającej Idze. Polka w pierwszym secie prezentowała się tak dobrze, że miała nawet… lepsze statystyki serwisowe od swojej rywalki! A to rzadkość, bo pierwsze podanie Świątek jest raczej elementem, który przychodzi na myśl, gdy ktoś pyta “Co ona mogłaby poprawić?”. Dziś pokazała, że może i wcale nie musi tego robić. Pierwszego seta wygrała do dwóch gemów, a Rybakina nawet nie miała okazji na przełamanie.

Reklama

W drugim początkowo wszystko wyglądało podobnie. Returny Igi wciąż wywierały na Jelenie presję, z którą ta – nieprzywykła, że ktoś aż tak dobrze odgrywa jej podania – sobie nie radziła. Świątek wypracowała sobie już w pierwszym gemie drugiego seta aż trzy break pointy, a jeden z nich zamieniła na gema, gdy Kazaszka wyrzuciła piłkę na aut. Rybakina co prawda tym razem nie dała Świątek zyskać aż tak dużej przewagi, jak w pierwszej partii, bo szybko wzięła się do roboty i wypatrywała swoich szans.

Tych jednak nie dostawała. Do czasu…

Pozostał tylko niepokój

Różnica między Igą Świątek z ubiegłego sezonu, a tą z tego? Ta sprzed roku by ten mecz szybko zamknęła. Ale też trzeba oddać Jelenie Rybakinie co jej – to znakomita tenisistka, rozgrywa najlepszy i najrówniejszy sezon w życiu i pokazuje, że nawet na mączce może zagrozić Idze. A Polka, cóż, nie zawsze może dominować tak, jak przed rokiem. I to zrozumiałe. Ale fakt, że nie udało jej się wygrać tego spotkania w dwóch setach boli. I to nie tylko w przenośni, ale też dosłownie.

Bo właśnie przez to ostatecznie złapała uraz.

W II secie prowadziła bowiem już 4:2. Miała nawet break pointa na podwyższenie prowadzenia, ale rywalka jeszcze się wybroniła. Wydawało się, że wygranie dwóch gemów przy własnym podaniu – do tej pory wciąż nie broniła się przed przełamaniami w całym spotkaniu! – będzie dla Polki tylko formalnością. Tymczasem akurat wtedy przytrafiło jej się kilka gorszych zagrań. I żebyśmy się dobrze zrozumieli – “gorszych” nie oznacza tu wielkich błędów. Nie, to przy ofensywnym nastawieniu, jakie prezentowała Świątek przez cały mecz, są pomyłki minimalne. Kilka centymetrów, może nawet milimetrów obok linii. Tyle jednak wystarczyło, by Iga przegrała gema.

Ale nie zwolniła. W dziewiątym miała break pointy. Podobnie jak w jedenastym. Łącznie pięć, ale wszystkie Jelena Rybakina wybroniła. Ostatecznie doszło więc do tie-breaka, a w nim Kazaszka zyskała przewagę mini breaka. Iga z całych sił starała się więc powalczyć o jego odrobienie i w przedostatniej akcji seta coś stało się z jej nogą. W czasie przerwy medycznej, o którą poprosiła Iga, obandażowano jej udo. Jego uraz przywołano też w oficjalnym komunikacie po meczu.

Polka wyszła jeszcze na kort, spróbowała zagrać, ale w jednej z akcji najwidoczniej poczuła, że nie jest w stanie kontynuować gry. Skreczowała więc przy stanie 2:2 w decydującym secie, a jej seria kolejnych zwycięstw w Rzymie zatrzymała się na 14 spotkaniach. Ważniejsze jednak pozostaje pytanie: na ile poważny to uraz? I co z zaczynającym się końcem maja Roland Garros, gdzie Iga też broni tytułu? Wiadomo bowiem, że to jej najważniejszy cel nie tylko w tych miesiącach, ale i całym sezonie.

Pozostaje mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. I w Paryżu zobaczymy Igę zdrową oraz w najlepszej formie.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Inne sporty

Komentarze

23 komentarzy

Loading...