To był mecz pełen emocji. Nic dziwnego, w końcu było to też spotkanie o historyczny sukces – wejście do Final Four Ligi Mistrzów. A przez to mecz rozgrywany na niesamowitej ambicji, zresztą z obu stron. Pełen walki, fantastycznych akcji i doskonałych interwencji bramkarzy. Innymi słowy: mecz godny ćwierćfinału LM. ORLEN Wisła Płock na wyjeździe rywalizowała z niemieckim SC Magdeburg. I choć przegrała, to i tak wypada jej pogratulować. Bo w najważniejszych europejskich rozgrywkach pokazała się ze znakomitej strony.
Wielkie nadzieje
Wisła Płock i tak zaliczyła już historyczny sezon. Nigdy wcześniej nie grała przecież w ćwierćfinale Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych. Nikt też nie oczekiwał od niej cudów w tej fazie rozgrywek. Po drugiej stronie parkietu stanęli przecież szczypiorniści Magdeburga – mistrz Niemiec, zdobywcy Klubowego Mistrzostwa Świata (i to w dwóch ostatnich edycjach imprezy!). W dodatku polska ekipa już przez play-off o wejście do 1/4 przemknęła się na ambicji, po fantastycznej walce z francuskim Nantes i wygranej po karnych na terenie rywala.
I w tej ambicji chyba tliły się nadzieje płocczan. Bo pokazali już w tym sezonie kilkukrotnie, że rywalizować z faworyzowanymi klubami potrafią. W grupie zresztą Magdeburg nawet pokonali, 25:24. W dużej mierze dzięki temu wynikowi ostatecznie zajęli szóste miejsce i w ogóle weszli do kolejnej fazy rozgrywek. Z kolei w sezonie 2020/21 w półfinale Ligi Europejskiej Niemcy, owszem, wygrali, ale tylko jednym golem – 30:29. Gorzej było jednak w tym sezonie, ale na wyjeździe, gdzie rywale triumfowali spokojnie, 33:27.
Dziś chodziło o to, by scenariusz był inny. Tak, by do samego końca móc walczyć o zwycięstwo.
To udało się Wiśle na własnym terenie. Choć w pewnym momencie Nafciarze przegrywali już nawet sześcioma bramkami, ostatecznie ledwie kilka centymetrów zabrakło, by wygrali całe spotkanie – w ostatniej akcji meczu Siergiej Kosorotow trafił przecież w słupek. Wobec tego wyniku, a także z nadzieją na stworzenie historii, do Magdeburga pojechało dziś ponad 600 kibiców Wisły. Wszyscy liczyli, że zobaczą wybitny mecz swojej drużyny. O tym, że płocczanie postarają się taki zagrać, przekonywał Xavi Sabate, trener Nafciarzy.
– Magdeburg jest jednym z faworytów do awansu do Final4. Jak wszystkie czołowe drużyny, pokazuje jak jest silny, nawet bez niektórych graczy. Magdeburczycy mają szeroki skład graczy najwyższej jakości, więc gdy brakuje jednego zawodnika, drugi jest na podobnym lub nawet wyższym poziomie. Postaramy się wygrać i pojechać do Kolonii. To Magdeburg jest faworytem, ale musimy grać i postaramy się zrobić wszystko! – mówił na oficjalnej stronie klubu.
Co jeszcze mogło przeważyć o sukcesie Wisły? Urazy i zmęczenie w ekipie Magdeburga. Płocczanie w ten weekend odpoczywali, nie grali ligowego spotkania. Niemcy za to pojechali na jeden z najtrudniejszych terenów w Bundeslidze, do Mannheim, by tam zmierzyć się z Rhein-Neckar Löwen w niezwykle ważnym meczu w kontekście losów mistrzostwa kraju. W dodatku pojechali tam osłabieni, bo bez Gislego Kristjanssona, Oscara Bergendahla i Philippa Webera, którzy doznali urazów w starciu Ligi Mistrzów. Mimo tych braków spotkanie jednak wygrali.
Ale solidnie się przy tym namęczyli. A to musiało cieszyć ekipę z Płocka.
Na kontakcie
Do przerwy wszystko szło dobrze. Choć bój był niesamowicie zacięty i każdy na parkiecie pokazywał, że nie ma zamiaru odpuścić ani jednej piłki, ani centymetra boiska, żadnej stykowej sytuacji. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze stawki tego spotkania. W tym i kibice na trybunach – obu ekip zresztą, bo fani z Płocka potrafili zagłuszyć momentami resztę hali. A to też swego rodzaju osiągnięcie. Zresztą dopingiem wspomagali gości, którzy w pierwszej połowie pokazywali faworytom, że ani trochę się ich nie boją.
Rywali zaskoczył też Xavier Sabate. Na środku ustawił młodego Gergo Fazekasa, który odwdzięczył się naprawdę dobrym spotkaniem. Zmienił też – w porównaniu do zeszłego tygodnia – bramkarza, bo między słupkami stanął Marcel Jastrzębski. I rany, co on bronił!
Procentowo może nie zagrał na oszałamiającym poziomie, owszem. Ale zatrzymywał rywali w piekielnie trudnych z perspektywy bramkarza sytuacjach, choćby sam na sam. A to zawsze podcina skrzydła atakującym. Jedynie Michael Damgaard początkowo radził sobie pod bramką bezbłędnie, ale i on w końcu uległ świetnie pracującej defensywie Wisły. Z kolei po drugiej stronie boiska szalał choćby Lovro Mihić, który jeszcze przed przerwą trafił do bramki pięciokrotnie. I urządzał sobie zawody strzeleckie z Kayem Smitsem, Holender ciągnął bowiem gospodarzy, jak tylko mógł – zwłaszcza w drugiej połowie.
Do przerwy jednak było równo. Owszem, zwykle to gospodarze mieli minimalną przewagę, ale Nafciarze wyrównali stan rywalizacji za każdym razem. W kluczowych momentach grali bowiem znakomicie. Choćby Siergiej Kosorotow, który potężnymi rzutami pakował piłkę do bramki. I tak pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 13:13. Świetnym z perspektywy Wisły. A i na początku drugiej nie było źle. Obie ekipy wciąż szły serią trafienie za trafienie. Płocczanie ani myśleli odpuścić, Mihić wciąż szalał na skrzydle, z dystansu nadal genialny był Kosorotow, a na poczynania w defensywie można było tylko cmokać z zachwytem.
Dopiero na kwadrans przed końcem wszystko zaczęło się komplikować.
Zadecydowały detale… i Smits
To właśnie na piętnaście minut przed syreną końcową gospodarze po raz pierwszy uciekli na dwie bramki i prowadzili 22:20. Od razu zareagował trener Sabate, który poprosił o czas i porozmawiał ze swoimi zawodnikami. Chyba skutecznie, bo ci znów grali przez chwilę na dobrym poziomie. Sęk w tym, że im bliżej końca meczu, tym lepiej swoje akcje przeprowadzał Magdeburg, a tym więcej problemów z atakiem pozycyjnym miała Wisła. Choć Niemcom właściwie wystarczyła dwójka – Kay Smits i Michael Damgaard.
Obaj byli dziś fantastyczni, ale to pierwszy z nich wszedł na nieziemski poziom. Do siatki Nafciarzy trafił 14 (!) razy, pod koniec omijał obronę jak chciał, rzucał z każdej pozycji i wszystko mu wpadało. Po prostu nie było sposobu, by go zatrzymać. A że Damgaard też dorzucał się swoimi – ośmioma – bramkami, to właściwie w dwójkę wypracowali ponad 70 procent dorobku niemieckiej ekipy. To był ich mecz, a gdy w szeregach rywali trafia się ktoś tak dysponowany, to mało co może pomóc. Nawet osłabienia, z którymi przecież Magdeburg, jak już wspominaliśmy, musiał się mierzyć.
Ale nawet przy takiej dyspozycji tego duetu, Wisła mogła ten mecz wygrać.
Zabrakło niewiele. Właściwie chodzi o detale. Dwa zmarnowane, jeszcze w pierwszej połowie, karne przez Tina Lučina. Kilka prostych błędów, choćby przekroczenie linii szóstego metra w defensywie przy zbieraniu odbitego przez bramkarza rzutu rywali. Błąd zmiany, po którym Nafciarze przez moment grali w podwójnym osłabieniu. Czy też problemy z wykończeniem akcji, gdy płocczanie niepotrzebnie próbowali przerzucać piłkę nad golkiperem rywali (który w końcówce też okazał się decydujący i wybronił kilka dobrych sytuacji Wisły).
https://twitter.com/SPRWisla/status/1658901779625517069?s=20
Wiadomo, że po takim meczu napisanie: „było blisko” to żadna pociecha. Jednak patrząc z perspektywy możliwości, jakie mają w Płocku, zwłaszcza tych finansowych, to taki dwumecz w ćwierćfinale Ligi Mistrzów jest wynikiem fantastycznym. Trener Sabate zbudował ekipę znakomitą, zdolną rywalizować z najlepszymi zespołami z Europy. Zapewnił jej historyczne osiągnięcie na arenie międzynarodowej. A w niedzielę – w bezpośredniej rywalizacji z Barlinkiem Industrią Kielce – powalczy o to, by dać jej pierwszy tytuł mistrza Polski od 2011 roku. W kolejnych sezonach najlepsi w Polsce byli już tylko zawodnicy ze świętokrzyskiego, grający pod różnymi nazwami.
Teraz Wisła jest tego tytułu niesamowicie bliska, bo prowadzi w tabeli, a pierwszy ligowy mecz z Barlinek Industrią wygrała 29:27. Kto wie, może za kilka dni wszyscy w Płocku zapomną o dzisiejszym smutku i będą świętować swój wielki sukces?
SC Magdeburg – ORLEN Wisła Płock 30:28 (52:50 w dwumeczu)
Fot. Newspix