Bez względu na wynik dzisiejszego meczu, będziemy świadkami najbardziej spektakularnego wskrzeszenia od czasów biblijnego Łazarza. Inter jeszcze na początku kwietnia sprawiał wrażenie trupa, Milan obecnie wydaje się zupełnie bez życia, a któraś z ekip z Mediolanu awansuje do finału Ligi Mistrzów.
Co by się nie wydarzyło na San Siro, Mediolan siedemnasty raz w historii będzie miał przedstawiciela w finale Ligi Mistrzów. Albo po trzynastu latach zagra w nim Inter, albo po szesnastu sezonach przerwy Milan.
Inter – Milan: zapowiedź
Trener formalnych gospodarzy – Simone Inzaghi – ma prawo czuć się nieśmiertelny, bo przynajmniej trzykrotnie w tym sezonie w sensie zawodowym szykowano mu trumnę. Już wzięto wymiary, wybrano rodzaj drewna, rozpoczynano docinanie poszczególnych elementów.
Pierwszy raz – w październiku 2022. Porażka poniesiona z Romą na początku miesiąca była czwartą w ośmiu premierowych kolejkach ligi włoskiej. Gorzej Nerazzurri nie wystartowali nigdy wcześniej. Równie słabo raz – w rozgrywkach 2011/12. Płacz i zgrzytanie zębów. Rzecz jasna zaczęło się szukanie winnych i w takich sytuacjach najprościej wskazać szkoleniowca. Miejscowe media nie miały wątpliwości – przyszłość Inzaghiego rozstrzygnie się w dziewięć dni: od spotkania z Barceloną na San Siro przez potyczkę z Sassuolo na Mapei Stadium po rewanż z Dumą Katalonii na Camp Nou.
Dwa zwycięstwa i remis okazały się dostatecznym sygnałem życia. Trumna jeszcze niepotrzebna.
Drugi raz – w lutym i marcu 2023. Cztery miesiące od drugiej potyczki z Barceloną, z czego półtora nie grano w związku z mistrzostwami świata. Remis z mizerną jak tylko można być mizernym Sampdorią ponownie zrywa grabarzy z miejsc. Znów los trenera przesądzi się w Champions League. Albo, albo. Awans lub zawodowa śmierć. Właściciel klubu Steve Zhang uważał, że Inter musi wyeliminować FC Porto w 1/8 finału i zakomunikował to Inzaghiemu.
Udało się. Wygrana na San Siro i remis na Estadio do Dragao wystarczyły. Pogrzebu nie będzie.
Trzeci raz i do tej pory ostatni – w kwietniu. Leciutko ponad miesiąc od rewanżu ze Smokami. Porażka z Monzą była czwartą w ostatnich pięciu meczach Serie A. Między przegrane wmieszał się remis z Salernitaną. Nerazzurri lecieli na łeb, na szyję i wśród szefostwa zapanowała panika. Bez TOP 4 i awansu do następnej edycji Ligi Mistrzów w klubie zapanuje bida, bida i rozczarowanie. Kolejne ultimatum – utrzymanie korzystnego rezultatu z pierwszego starcia z Benfiką Lizbona i awans do półfinału. W tamtym momencie wydawało się, że Inter leje każdy, kto tylko chce, i wykonanie tej misji będzie niewykonalne.
A jednak Nerazzurri dali radę, Inzaghi został uratowany trzeci raz w ciągu minionych siedmiu miesięcy, a drużyna z paskudnego kaczątka zmieniła się w olśniewająco pięknego łabędzia.
Jak grom z jasnego nieba
Odrodzenie Interu nastąpiło w momencie, w którym zdawało się, że już nic dobrego Nerazzurrich nie czeka – w drugiej części kwietniowego maratonu.
Dla zespołu z Mediolanu to był wyjątkowo intensywny miesiąc – dziewięć spotkań (Serie A, Coppa Italia, Champions League), z kadrą najstarszą w rozgrywkach (29,5 roku w lidze włoskiej, 28,4 w LM), najbardziej wąską (24 zawodników wystąpiło w lidze włoskiej, mniej jedynie w Lazio) i najbardziej zmęczoną (na początku kwietnia aż dwunastu zawodników miało minimum dwa tysiące minut w nogach, zdecydowanie najwięcej ze szczytów ligi włoskiej).
Pierwsze pięć meczów to dwie porażki, dwa remisy i ledwie jedno zwycięstwo – z Benfiką.
Ale następne siedem meczów to siedem wygranych, które dały awans na trzecie miejsce w Serie A i do finału Coppa Italia oraz przewagę po pierwszym półfinale Champions League. To najlepsza seria za kadencji Inzaghiego, taką samą zanotował wyłącznie na przełomie sezonów 2021/22 i 22/23. W tak dobrej formie Inter nie był w tym sezonie i nawet rotacje nie wpływają na rezultaty. W sobotę przeciwko Sassuolo w podstawowym składzie znaleźli się Roberto Gagliardini, Raoul Bellanova czy Samir Handanović, a mimo to zgarnięto komplet punktów.
Z jakiegoś powodu Inter w końcu odzyskał skuteczność. Bo to nie tak, że przeciwko Monzie, Spezii czy Fiorentinie prezentował się fatalnie. Wręcz odwrotnie – ekipa Inzaghiego kreowała na potęgę, tyle że jednocześnie zdawało się, iż nie ma dla nich sytuacji nie do zmarnowania. Czego dobitnym przykładem pudło Romelu Lukaku przeciwko Violi, kiedy z kilku metrów nie trafił do pustej bramki.
Lukaku można podawać jako symbol wskrzeszenia – w sumie zdobył dwanaście bramek w całych rozgrywkach, z czego siedem od początku kwietnia. Belg znowu przypomina samego siebie z sezonu, w którym poprowadził Nerazzurrich do scudetto, a boleśnie przekonał się o tym Ruan Tressoldi z Sassuolo – Brazylijczyk nie był w stanie przepchnąć gigantycznego napastnika i nie mógł mu przeszkodzić w strzeleniu spektakularnego gola.
Wrócił.
😱 WOW, KAPITALNE TRAFIENIE LUKAKU! 😱
„Znowu włączył mu się tryb bestii” 😤
Musicie zobaczyć tę niesamowitą bramkę! ⚽️🔥 #włoskarobota🇮🇹 pic.twitter.com/SFIJf4cSLR
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) May 13, 2023
A przykładów jest więcej. Francesco Acerbi. 35 lat, już niechciany w Lazio, wzięty z powodu pustej kasy, identyfikujący się jako kibic Milanu. Zdawało się, że obejrzy sobie sezon z boku, tymczasem gra i to tak, że już trwają rozmowy z szefostwem klubu z Rzymu w sprawie wykupu. 33-letni Matteo Darmian wyrósł na świetnego prawego stopera w trzyosobowym bloku defensywnym. 34-letni Henrich Mchitarjan miał przyjechać do Italii na emeryturę, tymczasem najpierw błyszczał w Romie, a obecnie w Interze, dla którego zdobył bramkę w pierwszym półfinale.
I tak dalej, i tak dalej.
W Interze znaleźli sposób na nieśmiertelność. I pewnie mogliby spać spokojnie przed rewanżem, gdyby nie przeciwnik – Milan. U sąsiadów też wiedzą, jak oszukać sportową śmierć. Oj, wiedzą.
Wraca Leao
Cały poprzedni sezon to oszukiwanie przeznaczenia. Przecież Rossoneri zdobyli scudetto bez prawego skrzydła i ofensywnego pomocnika. Sam Rafael Leao – lewa flanka – wypracował lepsze statystyki (11 goli, 10 asyst) niż trzech pozorantów zabezpieczających prawą – Junior Messias, Alexis Saelemaekers oraz Samu Castillejo (6 goli, 7 asyst). Brahim Diaz – dziesiątka – nie miał bezpośredniego udziału przy trafieniu od grudnia i potyczki z Salernitaną. A nie można pominąć poważnego urazu Simona Kjaera, który tylko dlatego nie okazał się brzemienny w skutkach, że wyszperany w rezerwach Lyonu Pierre Kalulu nagle dojrzał do występów w Serie A.
Ale trwające rozgrywki to inna historia, a już szczególnie ich druga część, rozpoczęta od widowiskowego roztrwonienia prowadzenia 2:0 z Romą i remisu 2:2. Tak jak wygrana w derbach z Interem rok wcześniej napędziła Milan, tak podział punktów z Giallorossimi ich psychicznie rozbił. Kontuzje i nieudane letnie transfery też zrobiły swoje.
Milan jest piąty w lidze włoskiej i traci cztery punkty do czwartego Lazio, ale gdyby nie niezła pierwsza runda, byłby dużo niżej. W 2023 roku Rossoneri są dopiero dziewiątym zespołem Italii, z identycznym dorobkiem jak Bologna, Torino i Sassuolo. W międzyczasie zostali zmiażdżeni przez Inter w Superpucharze i odpadli z Coppa Italia z Torino.
– Pioli is on fire! – wielokrotnie śpiewano na cześć szkoleniowca w rytm „Freed from desire”. „On fire” ma wydźwięk pozytywny, to dobra passa, ale w dosłownym tłumaczeniu to „być w ogniu” i w 2023 roku do Piolego i całego Milanu bardziej pasuje literalne znaczenie.
Jednak nawet w takich okolicznościach Rossoneri potrafią pokazać serce mistrza. Kiedy drugiego dnia kwietnia drużyna Mediolanu wybiegła na murawę stadionu w Neapolu, miała za sobą serię czterech spotkań bez zwycięstwa i nic – ani na niebie, ani na ziemi – nie wskazywało, by gospodarze musieli się ich obawiać.
A dostali srogie manto 0:4.
To samo działo się w ćwierćfinałach. Przecież Chwicza Kwaracchelia przed upływem minuty pierwszego starcia miał kapitalną okazję do zdobycia bramki, ale trafił w stojącego na linii Rade Krunicia, a do tego niewiele brakowało Andre-Frankowi Zambo Anguissie czy Piotrowi Zielińskiemu. Aż szaloną kontrę wyprowadził Diaz.
W rewanżu wydawało się, że nie ma siły, Napoli odrobi straty, aż Leao zerwał się z uwięzi i zdemolował przeciwników.
I powrót po urazie mięśniowym Leao to kluczowa informacja przed drugą potyczką z Interem. Portugalczyk ćwiczył z kolegami w poniedziałek i ma zagrać od początku, a z nim wszystko jest możliwe. Nawet wskrzeszenie zbieraniny, która w weekend zebrała zasłużone baty od bijącej się o przetrwanie Spezii. Doskonale o tym wiedzą w Interze.
– Jeśli ktoś z nas myśli, że choćby w 1% jesteśmy w finale, jest w gigantycznym błędzie – zapowiada Acerbi.
To nie kurtuazja. To racjonalne myślenie. Na San Siro wszystko się może zdarzyć. Albo nastąpi kolejny etap odrodzenia Interu, już i tak godnego pochwały, albo Milan jednak wybije wieko trumny i ucieknie z cmentarza.
WIĘCEJ O WŁOSKIM FUTBOLU:
- Włosi to rasiści i nie zmienia się nic. Absolutnie nic
- Obrażają matki, żony i dziewczyny. Włochy jako europejska stolica braku kultury
- Czas pogardy trwa. Włosi dalej proszą o kąpiel z lawy dla Neapolu
- Mistrzowie Europy nie mają „domu”, by jednoczyć Włochów
foto. Newspix