Reklama

Odrodzenie po łódzku. Miasta i obu klubów

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

14 maja 2023, 10:27 • 13 min czytania 52 komentarzy

Ulica Piotrkowska to symbol Łodzi, ale w niczym nie odbijają się losy miasta po transformacji ustrojowej lepiej niż w dziejach ŁKS-u i Widzewa. Co po 1989 roku przytrafiało się „polskiemu Manchesterowi”, przytrafiało się też klubom. Tyle że ewentualnie z opóźnieniem.

Odrodzenie po łódzku. Miasta i obu klubów

Z równin odległych, z gór, z zapadłych wiosek, ze stolic i z miasteczek, spod strzech i z pałaców, z wyżyn i z rynsztoków ciągnęli ludzie nieskończoną procesją do tej „ziemi obiecanej“ – pisał o Łodzi w pierwszej połowie XX wieku noblista Władysław Stanisław Reymont. Dzięki przemysłowi włókienniczemu osada z ośmiuset mieszkańcami w kilkadziesiąt lat rozrosła się do miasta liczącego 120 tysięcy. I dalej rosła.

W tamtym czasie równie szybko rozwijało się tylko amerykańskie Chicago.

Ohyda! Tępe plugawe miasto. Z dworcami jak sracze w polu. Jedyne znane mi miasto tej wielkości bez rzeki – pisał o Łodzi w drugiej połowie XX wieku reżyser Marek Koterski. Z powodu upadku przemysłu włókienniczego po transformacji ustrojowej w kilkadziesiąt lat miasto skurczyło się o ponad 185 tysięcy ludzi. I dalej się kurczy.

W 1992 roku zastanawiano się nad ogłoszeniem bankructwa, jak w amerykańskim Detroit.

Reklama

Kwestia tożsamości

Za kim jesteś? – to pytanie w Łodzi waży więcej niż w większości innych polskich miast, miasteczek i wsi, ale nie tylko dlatego, że w przypadku złej odpowiedzi można dostać solidnie po pysku.

Bo dotyczy tożsamości, nie tylko sympatii kibicowskich.

Łódź po II Wojnie Światowej straciła swój wielokulturowy charakter, zniknęli Żydzi, Niemcy i Rosjanie (w sumie 300 tysięcy ludzi, prawie połowa mieszkańców), a władzom Polski Ludowej zupełnie nie zależało, by napływowi czuli się silnie związani z nowym domem. Raz, przecież nikt się nie będzie odwoływał do Scheiblerów, Heinzlów czy Geyerów, szczególnie, że to nie tylko obcokrajowcy, lecz także burżuje, zło z piekła rodem i to z najniższego kręgu. Dwa, bunty tkackie z przełomu wieków czy rewolucję z 1905 roku pomijano w związku z elementami wspólnotowymi i narodowo-wyzwoleńczymi. W Warszawie obawiano się, że takie wspomnienia pobudzą miejscowych do sprzeciwu wobec trudnych warunków pracy, a przecież po co to komu…

Dobry robotnik to robotnik z mordą na kłódkę.

Dopiero po 1989 roku zaczęto szukać wspólnego idiomu dla łódzkiej tożsamości. Przypominano fabrykantów czy Juliana Tuwima. Doceniano przemysł filmowy i XIX-wieczną architekturę. Oraz identyfikowano się z klubami piłkarskimi.

Reklama

Wśród młodych, głównie mężczyzn, bardzo silny element tożsamości łódzkiej jest identyfikacja z barwami jednego z dwóch klubów sportowych (ŁKS lub RTS Widzew) – wskazywano na stronie internetowej łódzkiego „Centrum Wiedzy Rewitalizacja”.

Dlatego biało-czerwono-biali (ŁKS) i czerwono-biało-czerwoni (Widzew) podzielili miasto między siebie. Kawałeczek po kawałeczku. Retkinia dla tych pierwszych. Widzew dla drugich. Teofilów – pierwsi. Chojny – drudzy. Stare Polesie – pierwsi. Radogoszcz – drudzy. I tak dalej, i tak dalej, choć rzecz jasna pozostały fragmenty ziemi niczyjej. Kto, gdzie rządzi, widać po murach. Wystarczy uważnie śledzić malunki na ścianach, by wiedzieć, po czyim terytorium się stąpa.

A sam podział doskonale wpisuje się w specyfikę Łodzi. Bo owszem, miasto wyrastało użyźniane krwią, potem i łzami czterech narodów, do czego w ostatnich latach chętnie odwołują się miejscowi, ale to nie tak, że Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie żyli wspólnie. Nie, oni żyli obok siebie.

Wszystkie te narodowości zamieszkiwały inne dzielnice, czytały inne gazety, trenowały w innych klubach sportowych, posyłały dzieci do innych szkół, chowały zmarłych na innych cmentarzach – wyliczali Wojciech Górecki z Bartoszem Józefiakiem w świetnej książce „Łódź. Miasto po przejściach”.

Trochę razem, a jednak trochę osobno. Jak ŁKS z Widzewem.

Co więcej, Łódź od początku rozwoju – czyli od decyzji Królestwa Polskiego o powołaniu tutaj osady fabrycznej z przeznaczeniem na przemysł włókienniczy w 1820 roku – była podzielona politycznie między socjalistów i narodowców, a jedni z drugimi żyli jak… ŁKS z Widzewem. W 20-leciu międzywojennym karierę robił taki dowcip:

Co to jest: ma cztery nogi i często lata?

Krzesło w czasie posiedzenia Rady Miejskiej!

Brzmi jak derby, prawda?

Robotnicze miasto

Łódź zawsze była robotniczym miastem. Nie rozwinęło się tutaj silne mieszczaństwo, jak w Gdańsku, Poznaniu czy w Krakowie – wyjaśniał w rozmowie z gazeta.pl Górecki.

W tekstach współczesnych odnosimy się do historii, bo ona rzeczywiście jest bardzo istotna dla zrozumienia tego miasta. Marta Madejska i Agata Zysiak mają teorię, że Łódź zawsze była bękartem – dzieckiem niechcianym dla władz centralnych – już od momentu jej powstania w XIX wieku. Robotnicze miasto dla mieszczańskiej czy postszlacheckiej Polski było ciałem obcym. Prawdziwym polskim miastem jest Lwów czy Kraków, a nie jakaś tam robotnicza Łódź – tłumaczył Bartosz Józefiak, drugi z autorów.

Ta teoria brzmi… całkiem racjonalnie. Ot, choćby połączenie kolejowe z resztą kraju. Pierwsza magistrala na polskim terenie – Kolej Warszawsko-Wiedeńska – ominęła Łódź od wschodu. Zbudowane w 20-leciu międzywojennym połączenie stolicy z Poznaniem – od północy, a Śląska z Gdynią – od zachodu. Wreszcie za czasów PRL-u trasa Warszawa-Wrocław ominęła miasto od południa. W pewnym sensie sprawiedliwie, bo z każdej strony.

Mało? W 1958 roku nagle socjalistyczne władze uznały, że w sumie to Łodzi nie potrzeba lotniska. Ponoć to bez sensu, skoro tak blisko do Warszawy, a i średnio pasowało do robotniczego wizerunku miasta. Lepiej zamknąć na cztery spusty, a co! „Dzięki” temu Łódź stała się największą aglomeracją w Europie bez portu lotniczego.

Latami planowano likwidację, w międzyczasie z lotniska w Lublinku korzystał Aeroklub Łódzki, a po transformacji wznowiono loty.

Po II Wojnie Światowej w Łódź nie inwestowano, poza wybudowaniem osiedli mieszkaniowych typu Widzew czy Bałuty, a bez renowacji miasto powoli obracało się w ruinę. Stan pałaców dawnych fabrykantów i śródmiejskich kamienic z roku na rok się pogarszał, w samych fabrykach również nie przeprowadzano remontów. Już w 1969 roku stopień zużycia maszyn i urządzeń stosowanych w miejscowym przemyśle wynosił 62%, a budynków przemysłowych – 41,8%. Wszystko grubo powyżej krajowej średniej.

Dość powiedzieć, że Andrzej Wajda nie miał żadnych kłopotów ze znalezieniem realistycznej scenografii do ekranizacji »Ziemi obiecanej«, gdyż ówcześnie w zakładach włókienniczych pełną parą pracowały maszyny pamiętające koniec poprzedniego stulecia – napisano w raporcie o wpływie transformacji ustrojowej na Łódź doktora Arkadiusza Sieronia z Uniwersytetu Wrocławskiego.

W ten krajobraz doskonale wpisały się łódzkie stadiony – ten ŁKS-u przy Alei Unii Lubelskiej i ten Widzewa przy Alei Piłsudskiego. Oba w pierwszej dekadzie XXI wieku straszyły widzów, a ten pierwszy zyskał mało chwalebny przydomek – Estadio da Gruz.

Stadiony jak pałace

Krople pojawiały się na czołach chłopców i parkiecie. Te pierwsze – potu – z powodu wysiłku. Dla siedmiolatków z ŁKS nie było straconych piłek. Te drugie – deszczu lub topniejącego śniegu – w związku z przeciekającym dachem starej hali przy alei Unii Lubelskiej, która mieściła się w żelbetonowej trybunie. Co prawda sala chroniła przed zimnem, ale wilgocią już nie. I mimochodem podnosiła poziom trudności wyznaczony przez trenera, bo rywalami nie byli tylko koledzy czy pachołki, lecz także ścierka rzucona na plamę wody czy kubeł podstawiony pod kapiące miejsce.

Ktoś się poślizgnął, inny przed strzałem musiał minąć wiadro. Ale w ten sposób kształtował się charakter. Za sprawą takich niedogodności – opowiadał mi Jan Sobociński, łodzianin, wychowanek Rycerzy Wiosny, obecnie obrońca Charlotte FC.

Opisywana scena wydarzyła się w pierwszej dekadzie XXI wieku. Żelbetonową trybunę oddano do użytku w 1969 roku, była powiewem przyszłości, nowatorskim rozwiązaniem, dumą miasta. Rok później zainstalowano sztuczne oświetlenie, a pod koniec dekady również tablicę, która wskazywała czas, wynik i składy zespołów.

W tamtym momencie stadion ŁKS-u należał do najnowocześniejszych w kraju, z tego powodu właśnie na nim mecze w europejskich pucharach rozgrywał Widzew.

Ale został potraktowano tak samo jak pałace Poznańskich, Scheiblerów czy Geyerów lub kamienice w centrum. Pozostawiono go samemu sobie, bo kosmetycznych zmian typu montaż plastikowych krzesełek czy zadaszenie loży VIP nie ma co liczyć. W korytarzach prowadzących do górnych sektorów dawało szczynami, trochę jak w tamtym czasie w bramach na Piotrkowskiej. Tak jak ze śródmiejskich kamienic odpadały balkony, tak z trybuny odrywały się kawałki betonu. Stąd Estadio da Gruz, choć pewnie „sracz w polu” – określenie z felietonu Koterskiego – też był pasował. Do obiektu Widzewa także, oczywiście.

Za to oba kluby w pewnym sensie nie pasowały do miasta w latach 90., bo jakimś cudem oszukiwały przeznaczenie. Kiedy Łódź oparta na jednej gałęzi przemysłu – włókiennictwie – umierała, ŁKS z Widzewem bili się o rządy w kraju. Gdy na początku dekady bezrobocie sięgnęło rekordowych 21,3%, Rycerze Wiosny i RTS zameldowali się w czołówce – z ośmiu sezonów rozegranych w latach 1992-99 w siedmiu jeden zespół z Łodzi finiszował na podium, a między 1996 a 1998 rokiem zdobywały mistrzostwo (dwukrotnie Widzew, raz ŁKS). Jednego dnia w zakładach Polmos po prostu wyłączono prąd za nieopłacone rachunki, a drugiego czerwono-biało-czerwoni awansowali do fazy grupowej Ligi Mistrzów jako druga polska drużyna w historii.

Pomieszanie z poplątaniem. Pozornie.

Lodzermensch w XXI wieku

Tylko pozornie, bo tak naprawdę w klubach też brakowały kasy. W tamtym czasie powszechne stało się powiedzenie, że nikt ci tyle nie da, ile Widzew obieca, a zawodnicy ŁKS-u w ramach buntu wobec zaległości finansowych zastanawiali się nad zbojkotowaniem meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z FC Porto. Właśnie wtedy zwrócono się po pomoc do Antoniego Ptaka, przecież wręcz pomnikowego lodzermenscha.

To pojęcie powstało na przełomie XIX i XX wieku i dotyczyło z jednej strony ludzi przedsiębiorczych, zaradnych, umiejących osiągnąć sukces w kapitalistycznej Łodzi, a z drugiej bezwględnych, według niektórych po prostu chciwych. Ptak taki był. Po transformacji postawił w Rzgowie dwa hangary lotnicze sprowadzone z Ukrainy, w których umieścił targowisko, i to był strzał w dziesiątkę. Wreszcie nie handlowano na powietrzu, a pod dachem, dlatego kiedy sprzedawano pierwsze miejsca, ludzie po trzy dni i noce stali w kolejce. Później centrum się rozrosło, powstały nowoczesne hale, wszystko nazwano Centrum Handlowe „Ptak” i biznesmen stawał się coraz bogatszy.

Choć Ptak był kibicem Widzewa, zainwestował w ŁKS, bo Janusz Michaluk, ówczesny wiceprezydent miasta i prezes klubu, po prostu go o to poprosił. Przedsiębiorca pospłacał długi, zaczął budować drużynę, a po czterech latach cieszył się z mistrzostwa kraju. Ale nie chciał wiecznie dokładać, przecież to żaden interes, a od początku zapowiadał, że traktuje futbol jak biznes.

Cudne miasto, ale co ja na tym zarobię – to słowa Moryca Welta, jednego z bohaterów „Ziemii Obiecanej”, ale gdyby zamienić „miasto” na „zespół”, pewnie podpisałby się pod nimi również Ptak.

Bo po wygraniu ligi w 1998 roku zniechęcony brakiem wsparcia od władz miasta i jakiegokolwiek innego sponsora, rozpoczął wyprzedaż zawodników. Tomasz Kłos pojechał do Auxerre, Mirosław Trzeciak do Osasuny Pampeluna, Rafał Niżnik do Broendby, a Zbigniew Wyciszkiewicz do Royal Antwerp.

Jak zdobywa się mistrzostwo Polski, to budżet klubu znacznie się podnosi. Wzrastają premie za wygrane mecze, za samo mistrzostwo piłkarze żądają mnóstwo pieniędzy. Wydatki zwiększyły się automatycznie o 100 procent! – tłumaczył.

Nikt nie mógł zrozumieć, że w tym momencie trzeba było mi pomóc w finansowaniu klubu. Nie miałem innej możliwości. Musiałem sprzedać Trzeciaka i Kłosa. Inaczej musiałbym się zadłużyć, a nie chciałem brać kredytów – dodawał.

Mistrzostwo było początkiem końca tamtego ŁKS-u, tak jak awans do fazy grupowej Champions League startem upadku tamtego Widzewa. Kadra RTS-u na sezon 1996/97 została zbudowana za pożyczki, które miały być spłacone po osiągnięciu planowanych sukcesów. Ale te kreowały kolejne koszty, co napędzało spiralę długów.

Życie ponad stan. Nie określili budżetu, widełki były zbyt duże, a wszystko się nawarstwiało. Każdy wie, jaki finał miała ta historia. W innym klubie awans do Ligi Mistrzów oznaczałby spokojne funkcjonowanie przez kilka lat. Wszędzie, ale nie w Łodzi – wspominał po latach w rozmowie z TVP Sport Sławomir Majak, wtedy piłkarz Widzewa.

Zależności i układy w klubie były niezwykle pogmatwane. Udziałowcy wykłócali się o prawa do poszczególnych zawodników, pospiesznie spisywali umowy i deklaracje, czasami nawet na zwykłej kartce papieru – pisano w Przeglądzie Sportowym w 2009 roku.

Udziałowcy to Andrzejowie Pawelec (prowadził firmę Cin&Cin) i Grajewski (dorobił się w Niemczech). Obaj po latach twierdzą, że tylko stracili na działalności w RTS-ie.

ŁKS w 2000 roku spada z Ekstraklasy. Po 29 latach nieprzerwanych występów.

Widzew w 2004 roku spada z Ekstraklasy. Drugi raz w ciągu 28 lat.

Kolejne sezony to walka o przetrwanie. Raz z lepszym skutkiem (awanse i utrzymanie), raz z gorszym (spadki).

ŁKS w 2013 roku wycofuje się z pierwszej ligi i bankrutuje.

Widzew w 2015 roku wycofuje z pierwszej ligi i bankrutuje.

Przeznaczenie dogoniło oba kluby.

Przetrwanie

Łódź w 1989 roku liczyła nieco ponad 851 tysięcy mieszkańców. Była drugim największym miastem w Polsce po Warszawie. Przebąkiwało się o przebiciu miliona ludności.

Według danych opublikowanych przez GUS we wrześniu 2022 w Łodzi mieszkało już tylko 670 tysięcy i więcej żyło nie tylko w stolicy, lecz także w Krakowie i Wrocławiu, który pierwszy raz wyprzedził dawne włókiennicze centrum.

Żadne inne miasto nie dostało tak po dupie po transformacji. Zniszczone, zaniedbane, wypełnione bezrobotnymi lub słabiutko opłacanymi, gorzej niż w innych krajowych metropoliach (trend utrzymał się z czasów PRL-u, bo w przemyśle lekkim zarabiało się mniej), zostało zostawione samemu sobie, jako że nie objęto go systemową pomocą państwa.

Lecicie na łeb, na szyję w tej Łodzi? No, to lećcie. Miłego lądowania!

Ale ostatecznie udało się uniknąć bankructwa i w ostatnich latach Łódź zaczęła się zmieniać na lepsze. W mieście przybywa biurowców, wreszcie zaczęli się pojawiać młodzi ludzie. Co prawda korporacje dalej płacą mniej niż w takiej Warszawie, ale przynajmniej cokolwiek ruszyło. Stopniowo rewitalizowane są śródmiejskie kamienice. Nowe życie zyskała Piotrkowska, w której wyrosło mnóstwo knajp i knajpeczek lub modnych przestrzeni, jak OFF. Wybudowano tunel na trasie W-Z, wyremontowano Dworzec Fabryczny, stworzono centrum przesiadkowe. Zaczęto adaptować pofabryczną zabudowę, jak zakłady Poznańskiego czy Księży Młyn.

Wiele pozostaje do zrobienia, ale coś się dzieje. Nie można powiedzieć, że Łódź umiera, jak w latach 90. i to samo dotyczy ŁKS i Widzewa.

Agonia miasta objawiała się ciszą w fabrykach, w których milkły setki maszyn. Odrodzenie miejscowego futbolu zwiastowały warkot silnika wozu pancernego z armatką wodną na dachu. Tętent kopyt konia z funkcjonariuszem na grzbiecie. Świst śmigieł patrolującego z góry helikoptera. W ten sposób zabezpieczano mecze jednych i drugich w czwartej lidze. Prezes Rycerzy Wiosny Tomasz Salski żartował, że w tamtych dniach te miejscowości były najlepiej zabezpieczonymi rejonami w centralnej Polsce.

Po drodze było mnóstwo zakrętów i chwilowych upadków. Ot, w przypadku ŁKS-u 14 czerwca 2017, środa. Jedna z najgorszych dat w najnowszej historii Rycerzy Wiosny. Porażka z Ursusem w Warszawie 1:2, która oznaczała pozostanie w trzeciej lidze na kolejny sezon.

Kibice kazali oddawać piłkarzom koszulki, kilka trafiło w ich ręce, ale jedna, ta z numerem 21, wróciła do właściciela – Pawła Pyciaka.

On zapierdalał. Oddaj mu to! – padło i egzemplarz wrócił do właściciela.

Gdyby Finishparkiet Drwęca Nowe Miasto Lubawskie nie wycofał się z ubiegania o licencję, biało-czerwono-biali nie uzyskaliby promocji na trzeci szczebel i w trzy lata nie ugraliby trzech awansów, aż do samej Ekstraklasy. Co prawda wytrzymali tam ledwie rok, ale przynajmniej na chwilę znów byli w elicie.

Widzew od momentu otwarcia nowego stadionu co sezon zmieniał trenera – w latach 2017-21 RTS prowadziło siedmiu szkoleniowców, niektórzy – jak Zbigniew Smółka – nawet nie zadebiutowali na stanowisku. W środowisku powoli się roznosiło, jak źle byli zarządzani czerwono-biało-czerwoni i zawodników coraz trudniej było przekonać do transferu. Taki Dawid Abramowicz wolał Radomiaka, bo w Radomiu mniej więcej wiedział, co będzie za pół roku, a w Łodzi żaden jasnowidz nie potrafił tego przewidzieć.

Ale ostatnie dwa lata to wreszcie stabilizacja – ten sam trener – Janusz Niedźwiedź – i ten sam prezes – Mateusz Dróżdż. Najpierw awans, teraz utrzymanie.

Coś się dzieje

I jedni, i drudzy wstawali z kolan, zupełnie jak miasto. Walczyli o herb, miejsce do trenowania, piłki czy pachołki. Dzisiaj i jedni, i drudzy mają piękne stadiony i prawdopodobnie za moment spotkają się w Ekstraklasie, co będzie ostatecznym potwierdzeniem odrodzenia futbolu we włókienniczym mieście. W XXI wieku tylko trzy sezony ŁKS i Widzew rozegrały wspólnie na najwyższym ligowym poziomie. Trzy. Ostatni jedenaście lat temu.

Oczywiście, tak jak z Łodzią, nie wszystko jest idealnie. Na Piotrkowskiej przecież też można znaleźć piękną fasadę kamienicy, a po wejściu w bramę uderzy zapach uryny i widok odrapanych ścian. Nie dalej jak w kwietniu do mediów wyciekły informacje o problemach finansowych ŁKS-u, ponoć zawodnicy rezerw rozważali bojkot spotkania z drugim zespołem Jagiellonii. Widzew znów miał kłopot z miejsce do treningu, na boiska na Łodziance strach wybiec, by nie rozwalić nogi.

Wiele pozostaje do zrobienia, ale coś się dzieje. Nie można powiedzieć, że ŁKS i Widzew umierają, jak w pierwszej i na początku drugiej dekady XXI wieku.

WIĘCEJ O ŁÓDZKICH KLUBACH:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
4
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Betclic 1 liga

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

52 komentarzy

Loading...