O rywalizacji z Wojciechem Nowickim. O nadziejach na szósty, historyczny, tytuł mistrza świata. O okresie przygotowawczym, który wypadł średnio przez nękające go choroby. O… grach komputerowych, których jest wielkim fanem i planuje rozruszać swój kanał na Twitchu. A także o tym, czy prowokuje ludzi specjalnie i co myśli o rekordach świata sprzed lat, zdobywanych z nielegalnym wspomaganiem. Rozmawiamy z Pawłem Fajdkiem, zawodnikiem Grupy Sportowej ORLEN.
SZYMON SZCZEPANIK: Masz już pięć tytułów mistrza świata, a teraz trwa „akcja Budapeszt”, bo tam odbędą się mistrzostwa świata w lekkiej atletyce w tym roku. Jak do tego podchodzisz? Na zasadzie „zdobyłem pięć razy, zdobędę i szósty”, czy jest jakaś większa adrenalina związana z tym, że możesz dokonać czegoś historycznego?
PAWEŁ FAJDEK: Nie patrzę na to, że mogę zrównać się z Sierhijem Bubką [jako jedyny zdobywał złote medale na sześciu różnych mistrzostwach świata – przyp. red.]. Co roku staram się jechać na mistrzostwa, żeby je wygrać. Ta wartość dodana to nie element, który miałby mnie bardziej motywować czy stresować. To, że jesteśmy do kogoś zawsze porównywani, jest po prostu wynikiem uprawiania sportu i zdobywania medali. Wiadomo, że to wielkie wydarzenie, bo Bubka jako jedyny ma sześć takich tytułów mistrza świata. To legenda lekkiej atletyki i mam tego świadomość. O wiele fajniejsze jest to, że to kibice czy środowisko tego pragną i mówi się o tym na całym świecie.
Twój największy konkurent to… rodak. To cię jakoś motywuje? Docinacie sobie z Wojtkiem Nowickim?
(śmiech) Nie, nie. My żyjemy obok siebie, nie mamy ze sobą żadnych problemów i sobie nie przeszkadzamy. Fajnie, że jest nas dwóch. To dla kibiców też fajniejsze, bo te medale zawsze są. Jest się z czego cieszyć i komu kibicować. Nam jest też o wiele przyjemniej, gdy na mistrzostwach występujemy we dwójkę i daleko od domu możemy zamienić ze sobą kilka zdań w trakcie konkursu. Pamiętam, że gdy jako młody chłopak startowałem na zawodach z Szymonem Ziółkowskim, to była to dla mnie niesamowita pomoc, że mogłem z kimś pogadać po polsku, a nie szukać kontaktu z osobami, które ledwie znam.
Z Szymonem Ziółkowskim masz sporo do czynienia i teraz. To w końcu twój trener. Jak minął wam okres przygotowawczy? Widziałem, że byliście w Stanach i Portugalii.
Ciężka sprawa, bo było dużo chorób. Nie jest to łatwy okres przygotowawczy. Niedługo mamy zaczynać starty, a sporo czasu już straciliśmy. Nie mamy na to jednak wpływu. Choroba dotyka też nas, sportowców, tak jak każdego innego człowieka. Wyleciało kilka tygodni, szkoda, że tak dużo. Mam nadzieję, że nie złapie mnie kolejny wirus, bo dziś też kaszlę. Jakby tak było, to chyba zrezygnuję z przygotowań. (śmiech) Bo mam dość kaszlu, choroby, leżenia w wyrze. To nie jest moje naturalne środowisko, wolę trenować. Niestety jednak, bywa tak, że jak odcina organizm i nie ma energii, to nie da się zrobić treningu.
Mimo wszystko – ile kilogramów udało się przerzucić?
Nie wiem, ja już tego nie liczę, trzeba by pytać trenera. Skupiam się na tym, by dobrze wszystko wyglądało i młot latał daleko. A reszta jest po stronie trenera. Im starszy jestem, to mniej na to patrzę. Nie interesują mnie statystyki, przerzucone tony. Ważne, by mimo przeciwności forma przyszła na sierpniowe mistrzostwa świata. To nasz główny cel.
Czy rzut młotem jest bardziej kontuzjogenny w porównaniu do innych lekkoatletycznych konkurencji? Przeciążenia macie przecież ogromne.
Przy rzucie młotem na 82-83 metry występuje ogromna siła odśrodkowa, praktycznie tona. Występują kontuzje, najczęściej cierpią plecy czy kolana. Nie jest to sport kontaktowy, jak piłka nożna, gdzie można połamać nogi przy okazji faulu. Nie walczymy też w klatce. Nie są to również skoki narciarskie, gdzie możesz sobie złamać kark przy złym upadku. Kontuzje są jednak wszędzie, a najczęściej pojawiają się w przypadku głupich aktywności – na przykład skoków do wody, gdy nie powinno się tego robić. Trzeba usuwać takie aktywności, by nie nabawić się niepotrzebnego urazu. W sporcie ogółem każda próba poprawienia życiówek wiąże się z ryzykiem kontuzji. Wiadomo, że jest ono duże. Ale tak jest w każdej dyscyplinie. Jednak statystyk, kto jest częściej kontuzjowany, nie znam.
Czy młot może być niebezpieczny dla innych osób, stojących gdzieś z boku?
Mamy kilka historii z takimi wypadkami, ale głównie z treningów. Było to zaniedbanie, głównie osoby, która młotem została potraktowana. Bo gdy ty rzucasz, wykonujesz trening, nie interesujesz się aż tak otoczeniem. Zdarzało się. Ja trafiłem trenera, Malwina Wojtulewicz kiedyś dostała w plecy, była też sytuacja, gdzie linka potrafiła się owinąć wokół głowy i ją ściąć.
To już poważna “kontuzja”.
Dokładnie. Ale w oszczepie jest to samo. Wielokrotnie zdarzało się, że zwiał go wiaterek czy też ktoś krzywo rzucił. Trafieni zostali na przykład trójskoczkowie czy ktokolwiek, kto akurat biegł w pobliżu. Wszędzie są wypadki, historie, które mrożą krew w żyłach. Mam nadzieję, że nie będę tego musiał nigdy więcej oglądać. Ale to też nie tak, że jest to aż tak niebezpieczne. Rzucamy w klatce. Młot się nie odbija od ziemi. Jeśli klatka jest zamknięta tak, jak powinna być, to młot nie ma prawa opuścić torów rzutów, może o metr w lewo, jak jest przeciągnięty. Młot, gdy wbija się w trawę, zostaje w niej. To nie dysk, który się od niej odbija. Nie kula, która może wypaść z pola rzutu, bo tam nie ma siatki. I nie oszczep, który może zostać zwiany przez wiatr. Nie jest to najbardziej niebezpieczna konkurencja. Wypadki po prostu zdarzają się wszędzie. Trzeba się rozglądać, a nie trzymać nos w telefonie czy patrzyć bez celu w niebo.
Nie zapytam o porównania lekkoatletyki do piłki nożnej, bo pewnie słyszysz je ostatnio cały czas. Ale jestem ciekaw jednego: co wychodzi ci lepiej – rzut młotem czy prowokowanie ludzi? I ile jest w tym celowej prowokacji?
Ja nie prowokuję ludzi. (śmiech) Być może wzbudzam te negatywne emocje dlatego, że ludzie nie do końca rozumieją i nie mają pojęcia, o czym mówię. Musicie brać pod uwagę to, że znam sport od strony, o której wy nie macie pojęcia. Też mam prawo powiedzieć trochę więcej rzeczy. Fajnie, że kibice biorą udział w dyskusjach, tylko naprawdę niech to będzie poparte faktami, doświadczeniem, jeżeli je macie. Podzielcie się tym. A nie tak, że piszecie rzeczy w stylu, że ktoś „jest nienormalny”, że „nie wiadomo, skąd spadł”, czy że „pewnie ćpie i pije”. Bycie internetowym kozakiem czy śmieszkiem nikogo już nie bawi.
Przejadło się.
Tak, naprawdę. Już lepiej napisać coś konstruktywnego, gdy się z kimś nie zgadzasz. A nie że strzelasz prostymi tekstami, wyciągniętymi z rynsztoka.
Jesteś fanem motoryzacji?
Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że fanem. Zależy gdzie zaczyna się bycie fanem, a gdzie proste czerpanie przyjemności z czegoś. Jeżeli mam czas, to oglądam wiele sportów, również wyścigi. Czy to Formuła 1, czy rajdy. Zdarza się. Nie śledzę tego na bieżąco, nie mam aplikacji w telefonie, bo nie mam na to czasu. Skupiam się na sobie i na rodzinie…
A ja właśnie pytam ze względu na rodzinę, bo widziałem, że żonie sprawiłeś naprawdę fajny prezent.
(śmiech) To wymarzony samochód żony. Od dawna mówiła, że jej się taki marzy i zawsze by chciała. To nie zachcianka chwili, po prostu Audi RS Q3 – bo o nim mowa – od dawna miała w głowie. Stwierdziłem, że zasłużyła. Za te wszystkie cierpienia, które razem z córką muszą znosić, moje nieobecność – dostały samochód w gratisie do nowego domu.
Wyświetl ten post na Instagramie
Córka bardziej interesuje się na razie pierwszą pasją taty, czyli sportem, czy drugą pasją taty, czyli grami komputerowymi?
Trenuje, chodzi choćby na kickboxing, ale gra też w gry. Bywa, że gramy razem w te same gry, ale możemy też iść razem na trening, spróbować nowych rzeczy. Chodzi też w szkole na basen, ma dodatkowe zajęcia ruchowe. Staram się dbać o to, by dziecko było aktywne, a nie tylko spędzało czas w domu na grach.
A w twoim przypadku jak jest? Kanał na Twitchu dalej aktywny? Wiążesz z tym esportem jakąś przyszłość, nawet pod względem czystej rozrywki?
Kanał pojawił się w czasach pandemii, gdy siedziałem w domu. Potem brałem udział w kilku streamach. Wtedy żyłem w małym mieszkaniu, nie mogłem zorganizować sobie stanowiska. Teraz będę taką możliwość mieć, więc po tym sezonie, kiedy będę siedział w domu, trochę z tym ruszymy i będziemy się dobrze bawić na Twitchu. To fajny klimat, mam już sporo znajomych z tego świata. Na zgrupowania w Polsce zabieram komputer, gram ze znajomymi w Counter Strike’a, teraz zresztą wychodzi CS 2. Akurat teraz trwa ostatni Major w Paryżu, trochę kręci mi się łezka w oku, że nie mogę go pooglądać. Trzeba jakoś to wszystko podzielić. Ogółem jednak od zawsze kochałem i nadal kocham gry.
Z którym z kadrowiczów najczęściej grywasz? Damian Czykier mówił mi kiedyś, że strasznie złoiłeś mu skórę w CS-a.
(śmiech) Zdarzyło nam się kilka razy zagrać. Kiedyś mieliśmy mocniejszą grupkę, grało kilku dyskoboli, czy oszczepnik Marcin Krukowski. Na laptopach to zupełnie inaczej wyglądało, a PC to jeszcze inna sprawa. Gdy grasz z ludźmi, którzy potrafią to robić – a ja grałem choćby z pashą, Neo, MICHU czy GruBym – to jest niesamowite, na jakim oni są poziomie. Fajnie się to ogląda i uczy od nich. Później faktycznie, gdy ktoś gra tylko dla zabawy i wchodzi sobie postrzelać, jak Damian, to wygląda to gorzej. Ale dalej sprawia radość i jest bardzo pozytywne. To też fajna opcja na oderwanie się od tego świata fizycznego, gdzie trenujemy i pocimy się codziennie.
Wróćmy na koniec do rzutu młotem. Czy liczysz na to, że uda ci się pobić rekord świata albo przerzucić 84 metry?
Od wielu lat mam takie marzenie, żeby przetrenować okres przygotowawczy bez chorób i bólu. Gdyby to się wydarzyło, to jestem przekonany, że te 84 metry mogłyby pęknąć. W zeszłym roku byłem przygotowany na takie rzucanie na mistrzostwach świata. Niestety konkurs mieliśmy, jaki mieliśmy, przerwano go w pewnym momencie na pół godziny. Na to nie mam wpływu. Po takiej przerwie nic się nie da zrobić. Konkurs po prostu umarł. Są możliwości, można daleko rzucać. To kwestia zdrowia, dnia i dobrania fajnych, szybkich zawodów z adrenaliną.
Rekord świata Jurija Siedycha wynosi 86,74 m. Czy to w ogóle osiągalne? I na ile decydują tu kwestie nie tylko zdrowotne, a związane z tym, że najdalej rzucali zawodnicy ze Związku Radzieckiego?
(śmiech) To jeszcze inna sprawa, że rekordy z tamtego czasu były zrobione na niedozwolonych środkach, co zresztą potwierdzono wielokrotnie. Ale o zmarłych nie powinno się źle mówić, zostawmy ich w spokoju. Samo to, że odeszli w tak młodym wieku też o czymś świadczy. My skupiamy się na tym, by poprawić rekord Polski. Zobaczymy, co to da.
Myślisz, że te stare rekordy powinny zostać anulowane lub oddzielone grubą kreską od aktualnych wyników?
Kiedyś był taki pomysł, chyba przy okazji 2000 roku, żeby wprowadzić małą zmianę w młocie – skrócić czy wydłużyć linkę – i te stare rekordy zostały w przeszłości, a zaczęło się liczenie nowych. My staramy się do tych wyników równać. Wiemy, że to nie do końca było fair, ale co mamy zrobić? Sam staram się walczyć z nierównością w sporcie dość często, ale trudno jest nawet uzyskać od World Athletics odpowiedź mailową. Jeżeli chodzi o takie zmiany, to wątpię, żeby ktoś to nawet przeczytał. Bo naprawdę mają nas czasem głęboko w poważaniu.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix