Reklama

Członek Grupy „Żelazny”, który oddał 4000 skoków ze spadochronem

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

11 maja 2023, 12:38 • 5 min czytania 2 komentarze

Podczas trwającej w dniach 10-11 maja konferencji Impact’23, gościem w Strefie Orlen był Krzysztof „Szopa” Szopiński. Prezes Grupy Akrobacyjnej „Żelazny” w krótkiej rozmowie z Weszło opowiedział o kulisach swoich skoków spadochronowych, których oddał ponad cztery tysiące (!), a także opowiedział o metodach treningu w lotnictwie akrobatycznym czy planach najsłynniejszej polskiej formacji lotniczej na nadchodzący sezon.

Członek Grupy „Żelazny”, który oddał 4000 skoków ze spadochronem

SZYMON SZCZEPANIK: Podczas panelu z pana udziałem w Strefie Orlen, opowiadał pan sporo o akrobacjach samolotowych z których słynie Grupa „Żelazny”. Piloci Dywizjonu 303 na lądzie ćwiczyli swoje formacje na rowerach. Wy trenujecie figury akrobatyczne na pieszo. Czyli przez tyle lat nic się nie zmieniło.

KRZYSZTOF SZOPIŃSKI: Istotnie, akurat to się nie zmieniło. By mieć wytrenowaną automatykę, element tak zwanego pieszolatania jest powszechny. I to zarówno w lotnictwie sportowym, jak i właśnie bojowym. To ćwiczenia wskazane do tego, by prawidłowo przygotować się do lotu.

Czy technologia wam pomaga? Chociażby ćwiczenia na symulatorach?

W naszym przypadku nie da się zastosować symulatorów lotu do akrobacji grupowej. Ale technologia jest pomocna w inny sposób. To chociażby rozmiar kamer, które teraz możemy montować w odpowiednich miejscach samolotu. Taki materiał później okazuje się bardzo pomocny podczas omawiania treningu czy też oceny jakości zaprezentowanego przez nas pokazu.

Reklama

Ja jednak chciałbym się skupić na pana ulubionej działalności, czyli skokach spadochronowych. Jak dużo ma ich pan obecnie na swoim koncie?

Już ponad cztery tysiące.

Czy po tak wielu oddanych skokach, siedząc tam na górze, da się jeszcze odczuwać jakąkolwiek adrenalinę przed opuszczeniem samolotu?

Oczywiście, bo są skoki bardziej i mniej złożone pod względem zadaniowym. Ale zawsze trzeba wyskoczyć z samolotu. I zawsze dobrze, żeby ten spadochron jednak się otworzył. Może ze swoim poziomem doświadczenia nie odczuwam przed próbami wielkiej adrenaliny, ale mam swoje przemyślenia co do tego, co muszę zrobić w danym skoku.

Skakał pan z różnych wysokości, od 300 do nawet 8600 metrów. Czyli można powiedzieć, że od prób oddanych z wysokości wieżowców, do odległości równej najwyższym szczytom Himalajów. Które z nich są trudniejsze?

Reklama

Ciężko porównać jedne i drugie, gdyż każdy skok jest złożony ale pod innym względem. Przy tych z trzystu metrów spadochron desantowy szybko się otworzy, stąd mamy bardzo mało czasu w locie na ewentualne czynności awaryjne. Z kolei skoki wysokościowe to próby z wykorzystaniem aparatury tlenowej. Wtedy, kiedy ja je wykonywałem, były to wyczyny pionierskie w Polsce. Nie wiedzieliśmy do końca, jak na takiej wysokości będą zachowywały się nasze organizmy w powietrzu. Musieliśmy wziąć pod uwagę chociażby różnice temperatur. Skakaliśmy w lipcu, jednak na górze było minus 30 stopni mrozu. Tak więc one były złożone pod względem fizjologicznym.

Który ze swoich wyczynów pan uważa za ten najlepszy? Na przykład bycie jednym z uczestników rekordu świata w swobodnie spadającej formacji?

Troszkę takich akcji mam już za sobą i z pewnością rekord, o którym pan wspomniał, jest w czołówce. W przypadku, kiedy ustanawialiśmy rekord Polski, ponad sto osób znajdowało się na niebie w jednym miejscu i czasie, tworząc biało-czerwoną formację, to było wręcz doświadczenie metafizyczne. To wszystko sprawiało wrażenie, jakby w powietrzu znajdował się jeden wielki organizm. Ale też jednym z ciekawszych doznań był skok do Stadionu Miejskiego we Wrocławiu podczas otwarcia World Games. Wydawałoby się, że to będzie prosta próba, bo wykonywałem ją z tysiąca metrów, lecz warunki atmosferyczne spowodowały, że była to duża sztuka.

Czy ma pan ustanowioną granicę ryzyka, której nie mógłby przekroczyć? Na przykład w kwestii zbyt małej wysokości skoku?

Na pewno tak. Każdy z nas, doświadczonych skoczków, wie, że granicy brawury się nie przekracza. Mam w sobie rozsądek, który podpowiada mi, że pewnych rzeczy się nie robi. Więc zakładam, że pewnych skoków na pewno bym nie wykonał.

Jakich na przykład?

Właśnie skoków z małych wysokości, a już na pewno nie wykonywałbym ich na spadochronie, który ma długą drogę otwarcia się. Tu trzeba mieć wyobraźnię by użyć takiego sprzętu, który w prawidłowy sposób się otworzy i napełni.

Niecałe dwa miesiące temu rozmawiałem z Łukaszem Czepielą, który także latał w Grupie „Żelazny”. Powiedział mi, że wówczas, a były to odległe czasy, napisał do was maila, pojawił się i został przyjęty. Teraz chyba to nie takie proste.

Zdecydowanie, chętnych jest bardzo wielu, stąd nie moglibyśmy sobie na to pozwolić. Ale to prawda, Łukasz u nas rozpoczynał karierę akrobacyjną. Bardzo cieszymy się z tego, jakim pilotem jest obecnie i jakich rzeczy dokonuje na samolotach krótkiego startu i krótkiego lądowania – jak na przykład lądowanie na helipadzie wieżowca. Wciąż bardzo się kolegujemy. Nawet dwa lata temu mieliśmy okazję lecieć wspólnie w szyku na pokazy samolotowe z Gdyni do Torunia.

Jak bardzo rozwinęło się lotnictwo akrobatyczne w Polsce w ciągu 24 lat? Bo właśnie tyle działa już „Żelazny”.

Obecnie samolotów akrobacyjnych bardzo przybywa, a ich posiadaczami są prywatni armatorzy. Kiedyś lotnictwo sportowe opierało się głównie na regionalnych aeroklubach. One w tej chwili oczywiście dalej prowadzą swoją działalność, jednak w wielu zawodach, takich jak Puchar Polski, udział biorą piloci ze swoimi prywatnymi maszynami.

Dobrze, pogodziłem się z tym, że nie załapię się do was tylko po wysłaniu maila. Ale załóżmy, że chciałbym aby Grupa „Żelazny” uświetniła moją imprezę. Co w tym wypadku muszę zrobić?

Wtedy jak najbardziej wystarczy wysłać do nas maila lub zadzwonić do mnie pod wskazany numer. Jeżeli tylko mamy dostępny termin, to procedujemy całą historię związaną z uzyskaniem zgód na wykonanie pokazu w danym miejscu. Więc jeżeli ktoś zapragnie sobie na przykład na Walentynki czy rocznicę z dziewczyną, by nasze samoloty wykonały dla niej w powietrzu figurę zwaną „Żelazne Serce”, to jest to do zrobienia.

Czy trzeba do tego spełnić jakieś wymagania – oczywiście poza finansowymi?

Bierzemy pod uwagę to, że musimy mieć pewien zakres dolotu do miejsca wykonania pokazu. Wtedy analizujemy, czy w danym miejscu jest to możliwe, by nasze samoloty miały zasięg na dolecenie, wykonanie pokazu oraz powrót na obrane wcześniej lotnisko.

Kalendarz jest napięty?

Czekamy jeszcze na ostateczne ustalenia co do tego, gdzie mamy być w tym sezonie. Ale zakładam, że będzie bardzo obfity. W zeszłym roku mieliśmy zaplanowanych dwadzieścia pięć pokazów. Udało się zrealizować dwadzieścia trzy, w przypadku dwóch niestety przeszkodziła nam pogoda.

Gdzie w najbliższym czasie zobaczymy Grupę „Żelazny” w akcji?

Pojawimy się 27 maja w Warszawie, gdzie na Plaży Romantycznej odbędzie się piknik lotniczy. Następnie mamy rozrysowany grafik na pokazy w Lesznie, Piotrkowie Trybunalskim, Air Show w Radomiu. Tak więc będziemy na wszystkich głównych pokazach lotniczych w Polsce.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...