Ponad trzydzieści krajów — od Stanów Zjednoczonych przez Somalię po Australię. Kilkadziesiąt tysięcy osób na trybunach. Niemal cała Japonia. To publika, która lada moment zobaczy zbliżenie na twarz pewnego siebie 51-latka z Radomia. Maciej Skorża zaś zrobi wszystko, żeby jego nazwisko zapamiętano nie tylko z uwagi na niespotykaną w większości zakątków świata zbitkę liter, na której zagraniczni komentatorzy mogą połamać język. Jego nazwisko ma być synonimem zwycięstwa.
Urawa Red Diamonds czeka na ten moment od ośmiu miesięcy. Format i specyfika azjatyckich rozgrywek to rzecz nieludzka. O udział w wielkim finale osobno grają dwie części świata, dwie połówki kontynentu. Jedni zamknęli sprawę pod koniec sierpnia. “Red Devils” nie rozegrali ani jednego meczu w Lidze Mistrzów od 247 dni. Ciut ponad ośmiu miesięcy. Swojego rywala w finale poznali zaś na koniec lutego.
– Znajomi pytają mnie: zaraz, czy to są cały czas te same rozgrywki? Czy to już nowy sezon? – śmiał się Alexander Scholz, duński stoper Reds.
Połapać się w tym wszystkim to naprawdę wielka sztuka. Japończycy drogę do finału zaczęli szesnaście miesięcy temu w Tokio. To wtedy sięgnęli po Emperor’s Cup, który dał im przepustkę do gry w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Lechia Gdańsk miała od tamtej pory czterech trenerów; saudyjskie Al-Faisaly o awans do ćwierćfinału walczyło już jako drugoligowiec, bo zdążyło z hukiem pożegnać się z ekstraklasą.
Ba — Kasper Junker, człowiek, który dał Urawie awans do finału, w ostatniej chwili doprowadzając do serii rzutów karnych w Saitamie, pokłócił się z zarządem i trenerem, po czym wszedł w buty po Jakubie Świerczoku — w międzyczasie uniewinnionym w dopingowej aferze — w Nagoya Grampus Eight.
Z byłym trenerem, dodajmy, bo przedstawienie zawiłej, momentami wręcz absurdalnej drogi Reds do tegorocznego finału miało posłużyć za wstęp do tego, jak to się w ogóle stało, że lada moment Polak może odnieść największy klubowy sukces trenerski w historii naszego kraju.
Finał Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Al-Hilal vs Urawa Red Diamonds. Maciej Skorża przed życiową szansą
Kiedy Urawa Reds szykowała się do pierwszych spotkań fazy pucharowej, Maciej Skorża mógł nawet nie wiedzieć, że wkrótce wróci na ławkę trenerską. Problemy osobiste zmusiły go do odejścia z Lecha Poznań, który był jego zawodowym dziełem odkupienia. Skorża udowodnił, że jest fachurą przez duże „F”. Kilka miesięcy później Japończycy zachwycą się nim, podkreślając, że przecież wybitny start Reds był oczywisty, skoro za stery chwycił świeżo upieczony mistrz Polski.
Była jednak połowa lipca, więc w tamtym momencie Skorża szykował się do udziału w długim kursie PZPN, po którym mógłby zostać dyrektorem sportowym. Coś nowego. Widywano go na treningach ekstraklasowego Radomiaka, gawędził z klubowymi działaczami. Kręcił się przy piłce, ale gdzieś z boku, zachowując tak potrzebny wówczas spokój. Z czasem sprawy zaczęły się układać, a wizja powrotu do ukochanego zawodu zamajaczyła na horyzoncie. W tym przypadku dorzucenie słów „w oddali” nie będzie przesadą. Radomianin spoglądał tylko w kierunku z naszej perspektywy egzotycznym.
Z naszej, bo Maciej Skorża Azję już przecież znał. Pracował w Arabii Saudyjskiej. Budował młodzieżowe struktury w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Inność mu się opatrzyła, wyjazd na drugi koniec świata nie przerażał. W tym samym momencie okazało się, że Urawa Red Diamonds nie ma już cierpliwości do Ricardo Rodrigueza. Hiszpan ewidentnie się wypalił.
– Nikogo nie zaskoczyło, że kontrakt Ricardo Rodrigueza nie został przedłużony — mówi mi Noah, który wspiera Reds od dziewięciu lat. Mieszka w Japonii, jest stałym bywalcem na stadionie, podgląda nawet treningi. – Pierwszy sezon jego kadencji podniósł poziom naszej gry, ale drugi był stagnacją. Mieliśmy serię siedmiu remisów z rzędu, a każdy mecz mogliśmy wygrać, tyle że Rodriguez nie podejmował ryzyka. Jego pomysł na piłkę nie był odważny — tłumaczy.
Działacze z Urawy być może nie są na tyle cierpliwi, żeby ugotować kamień, jednak potrafią dać komuś czas. Nie tak dawno temu Serb Mihailo Petrović utrzymywał posadę przez pięć lat, które wcale nie były pasmem niekończących się sukcesów. Owszem, parę medali na szyi zawiesił, jednak rzadko chodziło o krążki z najcenniejszego kruszcu. Pewne było więc to, że skoro Reds postanowili coś zmienić to, po pierwsze, mieli ku temu powody, po drugie, nie chodziło o chwilowy kaprys.
– Rodriguez nie miał mentalności zwycięzcy — ocenia Noah.
A Urawa Red Diamonds chcieli wygrywać. Po kogo w takiej sytuacji sięgnąć, jak nie po trenera, który ledwo zdążył zdjąć z głowy laur zwycięzcy?
Maciej Skorża i Urawa Red Diamonds. Piłkarze zachwyceni umiejętnościami polskiego trenera
Gdybym chciał wytłumaczyć mojemu rozmówcy, że Maciej Skorża był niegdyś uznawany trenerem na spokojne czasy, musiałbym się srogo nagimnastykować, żeby nie wziął tego za dowcip, wypustkę. CV naszego rodaka jest na Dalekim Wschodzie podziwiane.
– Japończycy przedstawiają Skorżę jako specjalistę od wygrywania trofeów. Wyczytali, że to najbardziej utytułowany polski trener w XXI wieku. Czasami pytają go, dlaczego nie chciał prowadzić reprezentacji Polski — pisaliśmy całkiem niedawno, przedstawiając japońskie losy trenera z Radomia.
Polak z miejsca zyskał w Japonii szacunek. Zachwycił podejściem do futbolu.
– Przed sezonem byłem na obozie przygotowawczym w Okinawie, oglądałem treningi i sparing. Moje pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne, podobał mi się wysoki pressing i agresywna gra w obronie. Urawa zawsze chciała grać bezpośrednią, szybką piłkę, atakować w każdej możliwej sytuacji i w sparingu z Sagan Tosu zobaczyłem właśnie coś takiego: kilka sekund, piłka przechodzi od obrońców do pierwszej linii. Mocno zaskoczyło to rywali, którzy nie potrafili się postawić tak błyskawicznej ofensywie — opowiada mi Noah.
Scholz, który przy temacie rozwleczonego terminarza Azjatyckiej Ligi Mistrzów był wyluzowany i rzucał żartami, pytanie o pracę z trenerem Skorżą potraktował bardzo poważnie. Uderzał w te same tony co Shinzo Koroki, doświadczony ekskadrowicz, który z miejsca uznał radomianina za jednego z najlepszych trenerów, z jakimi kiedykolwiek pracował.
– Obraz naszej drużyny całkowicie się zmienił. Szczególnie jeśli chodzi o strukturę gry. Jesteśmy silniejsi, bardziej zespoleni. Mam wrażenie, że podchodzimy do spotkań z umysłem ukierunkowanym na atak, ofensywę — tłumaczył w „The Asian Game”.
Duńczyk stwierdził, że trenując u Macieja Skorży, czuje się jak w Europie. Stoper zdobył w Belgii pięć trofeów, kolejne dwa dorzucił w ojczyźnie. Otarł się nawet o narodową reprezentację. Teraz cieszy się, że polski trener stawia przed nim ambitne wyzwania. Chce, żeby on i Marius Hoibraten zajęli się wprowadzaniem piłki, czego efekty widzimy w zestawieniu najczęściej podających piłkarzy ligi japońskiej.
Numer jeden — Scholz. Sześćset czterdzieści dziewięć podań. Numer dwa — Hoibraten. Sześćset czterdzieści siedem podań.
– Dużo pracujemy nad taktyką, nad właściwym ustawianiem się na boisku, dlatego możemy na sobie polegać jako zespół. Wiemy, gdzie w danej sytuacji ustawiony będzie kolega z drużyny. To coś, co na dłuższą metę przyniesie nam duże korzyści. Przed nami sporo pracy, mamy wiele do poprawy. Ciężko mówić o tym, że już widzimy styl, do jakiego dąży trener. Myślę jednak, że możemy dostrzec znaki, że idziemy w tym kierunku — zapewnia.
Noah, mój rozmówca, był nieco zaskoczony, że w pierwszych dwóch spotkaniach sezonu drużyna nie grała tak, jak w Okinawie. Odwaga, ofensywa? Nic z tego. Na starcie Reds nie oddali nawet strzału z pola karnego. W drugim spotkaniu ustanowili rekordowy procent długich podań w sezonie. Uskuteczniali lagę. Rywale szybciej wymieniali podania, skuteczniej naciskali na obrońców. 11-19. 8-17. To statystyki odbiorów w ostatniej tercji boiska z dwóch pierwszych kolejek, na niekorzyść Urawy.
23-10. 22-9. Tak było już w dwóch spotkaniach poprzedzających finał ACL. Scholz miał rację. Znaki przemawiają za tym, że Reds prezentują sznyt Skorży.
Czy Urawa Red Diamonds może wygrać mistrzostwo Japonii?
– Jego pomysł na futbol bardzo nam się podoba. W ostatnim spotkaniu walczyliśmy o punkty do ostatniej chwili. Wyrwaliśmy je po świetnym kontrataku. Imponuje mi, jak zawodnicy są w stanie grać pod wodzą tego trenera. Nie ryzykujemy zbyt wiele, ale radzimy sobie lepiej niż przed rokiem. Maciej Skorża ma świetne wyczucie i instynkt, wie, na kogo postawić w danym momencie. Podoba mi się, że zauważa młodych zawodników. 17-letni Jumpei Hayakawa strzelił ostatnio bramkę, przy innej miał znaczny udział po kapitalnej akcji przeciwko jednej z najsilniejszych drużyn w lidze — tłumaczy Noah.
Radomskiemu trenerowi w Japonii pomagają jego wierni, zaufani towarzysze. Rafał Janas, stary druh. Fachowiec. Wojciech Makowski, człowiek ze sztabu Lecha i Rakowa, mówi samo za siebie. Wreszcie Wojciech Ignatiuk, trener przygotowania fizycznego, pięcioletnie doświadczenie w Katarze, pięcioletni staż pracy w ZEA.
– Jesteśmy lepiej przygotowani fizycznie, gotowi na utrzymywanie wysokiej intensywności. Japończycy dużo pracują nad taktyką. Ich zespoły zwykle bronią niżej, trener chce jednak, żebyśmy byli agresywni. Indywidualnie każdy gra coraz lepiej i lepiej — laurka od Scholza rośnie tak, jak forma Reds w ostatnich tygodniach.
Urawa biega jak nikt w Japonii. Urawa ma trzeci najniższy współczynnik xG per shot w lidze. Starannie zamyka się w polu karnym, ograniczając rywalom możliwość do oddania strzałów z dogodnych pozycji. Urawa broni jak szalona, z całkowitym oddaniem i poświęceniem. 34,9% zablokowanych strzałów rywali to wynik, jakiego tutejsze rozgrywki nie widziały nigdy. A przynajmniej od kiedy ktokolwiek notuje takie rzeczy. Względem poprzednich lat jest to zwyżka o blisko dziesięć punktów procentowych.
– W porównaniu z poprzednim rokiem są zespołem znacznie bardziej interesującym. Skorża ma w tym kluczowy udział. Przywiózł swoje pomysły, jego doświadczenie i umiejętność przekazywania informacji, zachowywania balansu w zespole, są bardzo ważne. Reds grają z wielką energią, a kiedy dopadną do piłki, potrafią zrobić z nią wiele — pisze Michael Church, który zapowiada finałowe starcie, jednocześnie stawiając odważną tezę. Dzięki polskiemu trenerowi to Urawa Red Diamonds jest na pole position.
To jednak dobry moment, żeby trochę zbastować. Oczywiście japoński zespół ma swoje atuty. Al-Hilal na rodzimym podwórku nie spotka się z tak zorganizowanym i wysokim pressingiem. Nie zmierzy się z zespołem, który tak dobrze operuje piłką. Wciąż jest to jednak Al-Hilal.
– Zespół z tak wielkim budżetem, z taką jakością, że ten finał będzie dla nas najtrudniejszy. Niedawno walczyli z Realem Madryt — zauważa Noah. Wie, o czym mówi, bo w końcu widział, jak sześć lat temu Reds pokonali Saudyjczyków.
Urawa Macieja Skorży imponuje na starcie rozgrywek, jednak próżno szukać jej w gronie faworytów ligi japońskiej. W zależności od źródła danych: drugiej lub trzeciej najlepszej na kontynencie. Mój rozmówca twierdzi, że sama obecność w czołowej czwórce ligi na koniec sezonu powinna być dla polskiego trenera sukcesem.
– Na pewno pójdzie nam lepiej niż rok temu, a to wystarczy, żeby zadowolić kibiców. Oczywiście publicznie mówi się co innego, komunikacja zewnętrzna zawsze zakłada walkę o najwyższe cele. Faktem jest jednak, że nie jesteśmy faworytem. Z drugiej strony… Vissel Kobe ma najdroższy zespół, ale nie utrzyma takiej serii przez cały sezon. Właściciele za bardzo ingerują w decyzje boiskowe. Kawasaki Frontale gra bez czołowych zawodników. Nagoya nie jest silna. Są szanse. Ale to Yokohama FM powinna obronić mistrzostwo.
Jeśli więc coś podnieść, to prędzej w Azji niż w kraju. W tym przypadku trzeba jednak najpierw zmierzyć się z Goliatem.
Koki Hinokio: W Japonii byłem niechciany [WYWIAD]
Al-Hilal, czyli Galacticos z Azji
W Rijadzie mieszka dziewięć milionów ludzi. W Rijadzie nie ma chodników, bo nikt o zdrowych zmysłach nie decyduje się na spacery w takiej pogodzie. W Rijadzie żyje się od szesnastej do czwartej nad ranem. Całkiem możliwe, że Hyun-soo Jang właśnie wtedy wychylił się ze swojego mieszkania, zapewne jednego z wielu na zamkniętym osiedlu przypominającym miasto w mieście. Koreańczyk zamierzał świętować wygranie Azjatyckiej Ligi Mistrzów, ale zamurowało go to, co usłyszał na wstępie.
– Chcemy kolejnej! Wygrajcie znowu! – krzyczał do niego kibic Al-Hilal, na którego natknął się kilkanaście godzin po zwycięstwie w finale.
Jang opowiadał o tym ze zdumieniem. Być może trochę podkoloryzował, być może nienasycony fan nie czekał na niego tuż za rogiem. Ale w to, że od razu pragnął kolejnego sukcesu, jestem w stanie uwierzyć. W dziewięciomilionowym Rijadzie triumfy są istotne, trofea są potrzebne. Nie tylko Cristiano Ronaldo, który szybko przepuścił szansę na dwa pierwsze medale na saudyjskiej ziemi. Całe Al-Nassr, wszyscy związani z Al-Hilal, skrupulatnie liczą wstawione do gabloty puchary.
– Mentalność Al-Hilal oznacza bycie najlepszym. Nie tylko w kraju, w całej Azji — słyszę w popularnym podcaście „The Asian Games”.
Kiedy w saudyjskiej telewizji nazwałem Hilal „Azjatyckimi Galacticos”, koledzy z pustynnego kraju przez kilka dni nabijali się z awantury, jaką wywołałem. Wojna plemion. Niebiescy dumni z tego, że pan z Europy przyjeżdża i porównuje ich klub do Realu Madryt. Żółci oburzeni — pan z Europy przyjeżdża i nie ma pojęcia o naszym futbolu. Pan z Europy skonsternowany. Rzucił tylko przydomkiem, który stoi przy nazwie klubu na Wikipedii.
Rijad podzielony jest między Al-Hilal i Al-Nassr, to święta wojna saudyjskich kibiców. Al-Shabab, klub Grzegorza Krychowiaka, który przez pewien czas pozostawał czarnym koniem w wyścigu po tytuł, na dłuższym dystansie nie może się z nimi równać. Czy to w tegorocznej ligowej rywalizacji, czy w jakikolwiek inny sposób. To najwięksi przekrzykują się, wymieniając zasługi dla lokalnej piłki. Od trzech lat mistrzostwo wygrywa Hilal, zespół wspierany przez szejków milio- i miliarderów. Nassr przegrywa także historycznie, ale mimo to mieni się „Zwycięzcami” z samej nazwy, a na wielkiej tablicy w złotych korytarzach klubowego budynku prezentuje listę osiągnięć, czyli wyliczankę o tym, w czym byli pierwsi.
Nassr w tym sezonie gra Hilal na nosie. Mistrzostwo nie zostanie obronione. Cristiano Ronaldo zakłada żółtą koszulkę — co więcej, głównie dzięki temu, że Nassr wygrało z Hilal spór o transfer Mohameda Kanno, co skończyło się banem transferowym dla tutejszych „Galacticos”. Jedyną formą demonstracji siły i potwierdzenia dominacji jest więc zwycięstwo w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Kibice odetchną z ulgą i zaczną ripostować fetującym powrót na ligowy tron sąsiadom: rządzimy kontynentem, więc jedna wpadka w kraju niczego nie zmienia. Nam przeznaczona jest większa scena. Tak wielka, jak stojący przed ośrodkiem treningowym pomnik wzorowany na trofeum dla zwycięzcy ACL.
Niebiescy będą mieli jednak rację, niezależnie od wyniku finału. Al-Hilal jest drużyną, którą przestawiła wajchę na międzynarodowe sukcesy. Klub z Rijadu zmienił też układ sił w całej Azji. Przed 2013 rokiem, kiedy wprowadzono rewanżowe spotkania w finale, Arabia Saudyjska miała na koncie tylko jeden triumf w rozgrywkach więcej niż od dawna należący do UEFA Izrael. Tegoroczny finał będzie jednak piątym od tamtej pory, w którym zobaczymy zespół z piaszczystego królestwa. Żadne państwo nie miało tak wielu przedstawicieli w meczu o to trofeum. Hilal poprawił bilans całego narodu w pojedynkę. Wszystkie pięć finałów to ich dzieło. Al-Nassr ma w szeregach „Mr Champions League”, ale tu, gdzie przybył Cristiano Ronaldo, „Panami Liga Mistrzów” są chłopaki z przeciwnej strony Rijadu.
Urawa Red Diamonds wiedzą o tym doskonale, w końcu już po raz trzeci Japończycy będą rywalem Hilal w walce o puchar. W 2017 roku na King Fahd International Stadium zasiadło 59 tysięcy kibiców, którzy zobaczyli po jednym golu dla każdej ze stron. Dwa lata później fani wypełnili znacznie mniejszy King Saud University Stadium w Rijadzie — notabene dziś należący już do Al-Nassr. Maciej Skorża wie, że przyjeżdża na teren niekwestionowanych czempionów, najlepszej drużyny w Azji. Potwierdzają to także wszelkiego rodzaju rankingi – “Football Data Base” określa Hilal 48. najlepszą drużyną na świecie i największą siłą na kontynencie.
Dla porównania ranking Urawa Red Diamonds znajduje się gdzieś między Rakowem Częstochowa a Lechem Poznań. 236. ekipa globu. Trzecia w Japonii. Dopiero szesnasta w Azji. Ale kogo będzie obchodzić punktacja w internetowym zestawieniu, jeśli „Red Devils” utrą Saudyjczykom nosa tak samo, jak w 2017 roku?
Liga Mistrzów? Japonia lepiej płaci za ligę, ale marzenia ceny nie mają
Prawdopodobnie samego Macieja Skorżę, bo fakt, że pokonał zdecydowanego faworyta, jeszcze mocniej podkreśliłby skalę jego sukcesu. W Japonii kciuki za niego trzyma wielu, mimo że Urawa Red Diamonds to ekipa nielubiana i wzgardzana przez kibiców innych drużyn. Negatywne emocje wzbudzają też jednak Saudyjczycy. Zwłaszcza ci z Al-Hilal, którym akurat można dokopać w imieniu całego kraju. To ten moment, w którym Kraj Kwitnącej Wiśni docenia ACL. Moment chwilowy, bo w tamtych stronach międzynarodowe puchary nie mają takiej samej rangi, jak w Europie.
– Dla wielu japońskich drużyn Azjatycka Liga Mistrzów nie jest wyróżnieniem. Niektórzy wystawiają w tych rozgrywkach rezerwy i odpadają na wczesnym etapie. W lidze zarabia się więcej pieniędzy. Nawet średnia pozycja w lidze daje większy zysk niż zwycięstwo w ACL. Uważam jednak, że możliwość reprezentowania kraju w pucharach nie powinna być lekceważona, choć oczywiście rozumiem, że latanie na mecze międzynarodowe, np. do Australii, może być męczące. Musisz albo mieć wystarczającą liczbę jakościowych zawodników, albo wybrać, co ci się bardziej opłaca — tłumaczy Noah.
Zdziwienie? Nie, kiedy zerkniemy w tabelę nagród za poszczególne osiągnięcia w pucharowych zmaganiach. Zwycięzca rozgrywek zgarnie 3,6 mln euro. Finalista 1,8 miliona. Niżej bieda aż piszczy. Za porażkę w półfinale przewidziano 225 tysięcy dolarów. Nie, to nie błąd. Tysięcy. Liga japońska jest bardziej szczodra, zwłaszcza dla silnych drużyn, która przyciągają dużą publikę. 3,8 miliona euro, czyli więcej niż za triumf w ACL, Reds zgarnęli z samej podstawowej wypłaty od ligi. W poprzednim sezonie klub osiągnął przychód na poziomie 54 mln liczonych w europejskiej walucie.
Azja nie daje chleba, dlaczego więc Urawa nie machnie ręką na Ligę Mistrzów? Po pierwsze dlatego, że łatwiej im święcić sukcesy na kontynencie niż w kraju, a na końcu każdy chce oklaskiwać zwycięzców. Po drugiej dlatego, że w przypadku Reds ma kto wspomniane brawa bić. Maciej Skorża trafił do drużyny, której fani są na innym poziomie. Urawa Red Diamonds to religia.
– Urawa ma najbardziej oddanych kibiców w Japonii. Nawet gdy klub spadł do drugiej ligi, frekwencja była najwyższa. Reprezentujemy cały naród i szalone na punkcie piłki miasto Urawa w całej Azji. To wiele dla nas znaczy — wyjaśnia mi Noah, który przytacza anegdotę o tym, jak zakręceni są kibice jego drużyny. Żadnym problemem nie było dla nich to, że przed finałem w 2017 roku część biletów trafiła w ręce koników. Ceny były astronomiczne, sięgały 350 euro, co w przypadku meczu ligowego oznaczałoby puste trybuny.
Na mecz przyszło 57 tysięcy ludzi. O dwadzieścia więcej niż w przypadku finału z udziałem Kashima Antlers, który odbył się rok później. Rok 2019 zresztą znów podniósł poprzeczkę — Reds wspierało 58 tysięcy osób.
Maciej Skorża może więc uszczęśliwić ekipę, która zapełniłaby Stadion Narodowy. Może uszczęśliwić siebie, bo nawet jeśli ktoś zarzuci mu, że finał dostał w spadku po poprzedniku, to trzeba go jeszcze wygrać. A tak się składa, że to jego praca sprawiła, że piłkarze podchodzą do spotkania z Al-Hilal z niezwykłą pewnością siebie.
– Czas włożyć koronę na głowę. Nie chcemy stracić kolejnego roku. Udało nam się zatrzymać czołowych zawodników, mamy dobrą passę i formę — zapowiada Scholz.
Noah śmieje się, że mój krajan nieśmiertelność zyskałby dopiero w przypadku triumfu w Klubowych Mistrzostwach Świata, rozgrywkach zdecydowanie najbardziej w Japonii poważanych. Albo chociaż w przypadku trypletu — mistrzostwa i obydwu japońskich pucharów.
Na Dalekim Wschodzie może i tak. W Polsce wieczną sławą okryje się nawet jeśli wygra „tylko” Azjatycką Ligę Mistrzów. A przynajmniej powinien, bo to jeden z najprzyjemniejszych momentów w historii rodzimej myśli szkoleniowej.
WIĘCEJ O FUTBOLU W AZJI:
- Złoto, piach i dolary. Różne oblicza saudyjskiej piłki
- Vanja Marković o życiu i grze na Bali [WYWIAD]
- Sportwashing doskonały, czyli Katar po mundialu
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix