Reklama

Pięć meczów, które ukształtowały Luciano Spallettiego

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

12 kwietnia 2023, 15:23 • 18 min czytania 5 komentarzy

Przypinano mu łatkę trenera-nieudacznika. Kwestionowano jego metody. Gdy dane mu było po raz pierwszy poprowadzić zespół z dużymi ambicjami, spadł z ligi. Miotał się, notował jedno niepowodzenie za drugim. Wątpliwości wokół jego osoby nie wygasły nawet wówczas, gdy wreszcie udało mu się zyskać status czołowego przedstawiciela włoskiej myśli szkoleniowej. Roma? Bez scudetto. Inter? Bez scudetto. Dopiero w sezonie 2022/23 Luciano Spalletti może się zatem wygodnie wygrzać w glorii chwały. Napoli pod wodzą 64-latka nie ma sobie równych w Serie A i pewnym krokiem zmierza po mistrzostwo Italii. Spalletti długo czekał na ten moment.

Pięć meczów, które ukształtowały Luciano Spallettiego

Przyjrzyjmy się jego skomplikowanej karierze przez pryzmat pięciu wyjątkowych meczów.

AS ROMA 1:3 JUVENTUS FC

(2. kolejka Serie A 2009/10)

Spalletti to pupilek mediów. Lubi przyjacielskie pogaduszki z dziennikarzami

Jose Mourinho

1 września 2009 roku Luciano Spalletti ogłosił, że rezygnuje z posady szkoleniowca Romy, wprawiając w całkowitą konsternację obserwatorów włoskiego futbolu. Wydawać się bowiem mogło, że rzymianie pod jego wodzą naprawdę mogą liczyć na odzyskanie mistrzostwa kraju.

Reklama

Aż tu nagle – rozstanie. Gwałtowne, niezrozumiałe, w sumie dość smutne.

Spalletti kadencję na Stadio Olimpico zaczął od sezonu 2005/06 – Giallorossi uplasowali się na piątym miejscu w Serie A, jednak po przetasowaniach związanych z aferą calciopoli wskoczyli ostatecznie na drugą lokatę. Rok później było już znacznie lepiej, ponieważ tym razem podopieczni Spallettiego zostali już pełnoprawnymi wicemistrzami Italii, a przy okazji udało im się zatriumfować w Pucharze Włoch. Sezon 2007/08? Kolejne wicemistrzostwo, teraz z minimalną stratą do Interu Mediolan. I jeszcze jedno zwycięstwo w Coppa Italia. Okej, potem przyszedł kryzys – dopiero szósta pozycja w stawce na finiszu kampanii 2008/09. Jednak Spallettiemu wciąż w Wiecznym Mieście ufano. Czuł się tam zresztą jak u siebie w domu, mimo że jest Toskańczykiem. Sympatycy Romy ciepło go pozdrawiali, gdy śmigał na rowerze do centro sportivo Fulvio Bernardini, ośrodka treningowego Giallorossich, podśpiewując pod nosem pieśni Antonello Vendittiego.

Spalletti w Rzymie odnalazł się tak doskonale, że nawet z dziennikarzami potrafił się dogadać. Był pod tym względem zupełnym przeciwieństwem Jose Mourinho, który po objęciu Interu niemal z miejsca znalazł się w centrum medialnej zawieruchy. Tymczasem Luciano z przedstawicielami prasy i radia regularnie jadał pyszne kolacyjki w przytulnej restauracji Checco dello Scapicollo. Nigdy nie pozwalał, by ktoś za niego płacił – nawet kawa czy kanapka na koszt firmy albo współbiesiadnika nie wchodziła w grę. Nie wiedział o tym jeden z piłkarzy Romy. Pewnego razu tak się złożyło, że jadł on z rodziną obiad w tym samym lokalu, w którym spędzał czas jego trener. Gdy Spalletti poprosił kelnera o rachunek, dowiedział się, że wszystko zostało już uregulowane przez wspomnianego zawodnika.

– Jeszcze jeden taki numer i odsunę cię od składu! – pieklił się szkoleniowiec podczas następnego treningu.

No dobrze. Skoro było tak sielankowo, to dlaczego skończyło się nagłą rezygnacją?

Reklama

Roma była w tamtym okresie klubem pełnym silnych osobowości. Nie przekładało się to wprawdzie na sukcesy – po mistrzostwie w sezonie 2000/01 rzymska ekipa już nie powróciła na szczyt, niekiedy pałętając się w okolicach środka ligowej tabeli – ale ego poszczególnych gwiazdorów i tak pozostało rozdmuchane do granic. Francesco Totti cieszył się w Wiecznym Mieście statusem bliskim cesarzowi, fani ubóstwiali też Daniele De Rossiego i Antonio Cassano. I właśnie od konfrontacji z tym ostatnim rozpoczęła się rzymska przygoda Spallettiego. – Nie trenujesz już frajerów z Udinese. Nie jesteś tu u siebie. To jest mój dom – miał wrzasnąć Cassano do Spallettiego podczas jednego z treningów. Przecenił jednak swoją pozycję w klubie. Zarówno władze, jak i sympatycy Romy stracili cierpliwość do niesfornego napastnika, który nieustannie domagał się gigantycznej podwyżki. Spalletti wygrał to starcie, Cassano z łatką chciwca odszedł do Realu Madryt.

Był to wyraźny sygnał, że w klubie nie ma miejsca dla świętych krów. Sygnał skierowany w dużej mierze do Tottiego, który blisko kumplował się z Cassano. Było zresztą tajemnicą poliszynela, że ten duet długo trząsł szatnią Romy i odpowiadał za chaos, który panował w ekipie Giallorossich przed zatrudnieniem Spallettiego.

„Po 0:6 rywale błagali o litość”. Jak Manchester United upokorzył Romę

Na jakiś czas atmosferę udało się oczyścić. Jako się rzekło, rzymianie wrócili do rywalizacji o najwyższe cele, a relacje na linii Totti – Spalletti media określały jako więcej, niźli przyjacielskie. Braterskie. Jednak im dalej w las, tym więcej pojawiało się napięć między „braćmi”. Szkoleniowiec zaczął coraz częściej podkreślać, że nikt nie oszuka własnej metryki. Że drużyna nie może pozostawać uzależniona od przeszło 30-letniego zawodnika, który coraz częściej leczy urazy. Że u niego interes żadnego piłkarza nie będzie istotniejszy od interesu zespołu. Przyjaźń przepoczwarzyła się w niechęć. Kiedy 30 sierpnia 2009 roku Roma przegrała u siebie 1:3 z Juventusem, Spalletti nie wytrzymał: – Od pięciu lat mówię o równowadze w grze. Zamiast tego wciąż widzę polowanie na kolejne piętki, sztuczki, nagłówki, bramki. Jeżeli nie robisz wślizgów, nie wygrywasz meczów – wściekł się trener Romy, tłukąc ponoć pięścią w stół.

Kilka dni później już go w Rzymie nie było.

– Przestaliśmy rozumieć, o co trenerowi chodzi – komentował potem Totti na łamach „La Gazzetta dello Sport”. – W grupie pojawiło się kilka problematycznych sytuacji. Myślę, że jego rezygnacja była nieunikniona. Patrząc na to, jak gramy teraz – dobrze się stało, że do niej doszło.

Z jednej strony, Spalletti uczynił z Romy realnego kandydata do walki o mistrzostwo Italii. Ustabilizował jej pozycję w ligowej czołówce. Nie udało mu się jednak sięgnąć po scudetto, tymczasem okoliczności były ku temu wprost wymarzone, biorąc pod uwagę upadek Juventusu i kłopoty Milanu. Giallorossi potrafili grać niezwykle efektownie w ataku, lecz szkoleniowiec nigdy nie zdołał na dłuższą metę poukładać sytuacji w defensywie. Część obserwatorów przekonuje, że to z uwagi na stosowanie przestarzałych metod treningowych i wiarę, że automatyzmy w grze zespołu utworzą się niejako samoistnie. – Byłem w szoku, ponieważ na treningach w Romie po prostu powtarzaliśmy w kółko te same ćwiczenia. Czułem się jak w grze wideo – wspominał Ludovic Giuly w rozmowie z „Liberation”. – Spalletti nigdy mnie nie słuchał, gdy mu tłumaczyłem, że wolę nie trenować na dwie godziny przed meczem. Miałem z tym ogromne trudności. Zawsze było tak samo – godzina zajęć taktycznych, godzina treningów fizycznych. Dla każdego. Jak można 34-latka traktować tak samo jak 20-latka?

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie sposób nie dojść do wniosku, że przygoda Spallettiego w Romie wcale nie była taka sielankowa. Wręcz przeciwnie – za fasadą słodkich opowieści o rowerowych przejażdżkach i braterstwie z Tottim kryła się masa mniej lub bardziej poważnych konfliktów.

Kiedy „Il Capitano” pogratulował byłemu trenerowi mistrzostwa Rosji z Zenitem Petersburg, Spalletti obcesowo odparował: – Szkoda, że nie wspierał mnie wtedy, gdy odchodziłem z Romy. Złe emocje były więc aż nadto wyraźne. Jak na ironię, publicysta i analityk Jonathan Wilson uważa pomysł Spallettiego, by uczynić z Tottiego fałszywą dziewiątkę, za jedno z ważniejszych, a zarazem najbardziej błyskotliwych taktycznych posunięć pierwszej dekady XXI wieku. Inna sprawa, że nowy pomysł na Tottiego zrodził się w głowie trenera z czystej desperacji – po prostu wszyscy wysunięci napastnicy Romy byli w pewnym momencie kontuzjowani.

AC MILAN 3:2 UC SAMPDORIA

(31. kolejka Serie A 1998/99)

Spalletti przynosi pecha

Maurizio Zamparini

Swoją szkoleniową karierę Luciano Spalletti rozpoczął w 1993 roku na ławce trenerskiej Empoli. Był to naturalny wybór, wcześniej Włoch spędził bowiem w tym klubie wiele lat jako zawodnik. Dał się tam poznać jako naprawdę zdolny fachowiec. Kiedy obejmował Empoli, drużyna występowała na trzecim poziomie rozgrywkowym. Po zaledwie czterech latach Spalletti wprowadził swoich podopiecznych do Serie A. Mało tego, w sezonie 1997/98 Gli Azzurri niespodziewanie utrzymali się w elicie. Luciano został zatem pozytywnie zweryfikowany na najwyższym szczeblu i uznano go za gotowanego do podjęcia poważniejszych wyzwań. Latem 1998 roku prezes Enrico Mantovani ściągnął obiecującego szkoleniowca do Sampdorii, której marzył się wtedy powrót do rywalizacji o najwyższą stawkę.

Dla Spallettiego był to niebywały przeskok. Nie o jedno, ale o dwa albo i trzy piętra.

Empoli stanowiło zespół właściwie pozbawiony dużych nazwisk. Natomiast w Genui trener napotkał takie postaci, jak choćby Ariel Ortega, Lee Sharpe, Vincenzo Montella czy Doriva. Jasne, na przełomie lat 80. i 90. w składzie Sampy brylowały jeszcze większe gwiazdy. Jednym z celów postawionych przed Spallettim było odmłodzenie drużyny, wykreowanie nowych liderów. Co nie zmienia faktu, że stanął on przed nieznanymi sobie dotąd wyzwaniami. Mantovani był jednak pełen optymizmu – imponowało mu zwłaszcza zamiłowanie Spallettiego do ofensywnej, atrakcyjnej piłki. Widoczne nawet w grze tak ograniczonej drużyny jak Empoli.

Zderzenie z genueńską rzeczywistością okazało się dla Spallettiego nad wyraz bolesne. Jesienią 1998 roku jego zespół odniósł wprawdzie parę zwycięstw, udało się pokonać choćby Romę, ale generalnie Sampdoria notowała kompromitację za kompromitacją. Symboliczna była zwłaszcza klęska 0:5 z Cagliari. – Jesteśmy dopiero na początku procesu. Dajcie nam czas i zaufanie. Ja mam pełne zaufanie do trenera Spallettiego – gwarantował Mantovani. No ale nie od dziś wiadomo, że w świecie futbolu takie słowa z ust szefa klubu często stanowią pocałunek śmierci. Po zaledwie czternastu kolejkach Luciano wyleciał ze stanowiska. Poinformowano go o tym w trakcie podróży autokarem. To był jednak dopiero początek zamieszania. Włocha na ławce trenerskiej zastąpił bowiem David Platt, były piłkarz Sampy, który w tamtym okresie nie posiadał nawet wymaganej licencji. Po sześciu meczach Anglik zrezygnował z posady, a jego miejsce zajął… Spalletti.

Na konferencji prasowej nowy-stary szkoleniowiec Sampdorii zapewniał, że kiepska runda jesienna była efektem braku doświadczenia. – Jestem absolutnie przekonany, że zdołamy utrzymać się w Serie A – mówił. I faktycznie, w postawie jego podopiecznych można było dostrzec nową energię. Formą imponował zwłaszcza Vincenzo Montella, którego Spalletti uczynił kapitanem zespołu. Włoch poprowadził Sampdorię do triumfu 4:0 nad Interem Mediolan.

Niestety, 2 maja 1999 roku marzenia o comebacku niemal definitywnie prysły. Genueńczycy na własne życzenie przegrali 2:3 w wyjazdowym starciu z Milanem, pogrążeni przez samobójcze trafienie Marcello Castelliniego w doliczonym czasie gry. Z tego bagna już nie mogli się wygrzebać.

– Zasłużyliśmy na trzy punkty, jeden by nas zadowolił, a nie mamy żadnego. Szkoda słów – skomentował zdruzgotany Spalletti.

Katastrofa stała się faktem. Włoch miał tchnąć w Sampdorię nowego ducha, a tymczasem spuścił klub do Serie B. Powrót na najwyższy poziom rozgrywkowy zajął Blucerchiatim aż cztery lata. Odbudowa trenerskiej reputacji Spallettiego również stanowiła długofalowy proces. Latem 1999 roku postawiła na niego Venezia – przetrwał na stołku do października, wyleciał, a po miesiącu… znów go zatrudniono. Tylko po to, by w lutym ponownie go wywalić. Jak nietrudno się domyślić, drużyna na tak chaotycznym zarządzaniu nie skorzystała. Spadła z włoskiej ekstraklasy, a więc Spallettiemu można było przypisać drugą degradację z rzędu. – To się nie zdarzyło nigdy w historii futbolu. Trener zatrudniany, zwalniany i znowu zatrudniany. W dwóch klubach. I dwa razy kończy się to spadkiem – nie mógł się nadziwić dziennikarz Beppe Di Corrado. Nazwał on Spallettiego trenerem prowincjonalnym. Zrobić awans z małym klubem, natchnąć anonimowego zawodnika do znakomitej gry? Tak. Osiągnąć sukces w Serie A, pod większą presją? Nie, na to Spalletti jest już za cienki w uszach.

– Spalletti to grabarz. Przynosi pecha. Nie chcę go więcej widzieć – skwitował Maurizio Zamparini, prezes Venezii.

AS ROMA 0:3 UDINESE

(11. kolejka Serie A 2004/05)

Mój ojciec zawsze powtarzał, że w życiu trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Skoro jestem w stanie zjeść najwyżej jeden stek, to po co mam myśleć o całej krowie?

Luciano Spalletti

Pasmo niepowodzeń poniesionych na przełomie wieków sprawiło, że część ekspertów oderwała od Spallettiego łatkę obiecującego szkoleniowca, a w jej miejsce umieściła etykietkę z napisem: „trener-nieudacznik”. – Spalletti wierzy tylko w ofensywę, jest pod tym względem rewolucjonistą. Ale przy okazji zaniedbuje wszystko inne – pisała „La Repubblica”. Zarzucano Włochowi, że w prowadzeniu zespołu jest zbyt spontaniczny. Oskarżenia te, jak się zdawało, znalazły kolejne potwierdzenie wiosną 2001 roku, gdy Spallettiego zatrudniło Udinese. Jedenaście meczów, dwa zwycięstwa, pięć porażek. Bez szału. Nieco lepiej poszło mu rok później w Anconie. Tylko że to był już poziom Serie B. Kariera 43-letniego wówczas Włocha zdawała się zupełnie załamywać.

Uratował go telefon od Giampaolo Pozzo, prezesa Udinese, który przed startem sezonu 2002/03 dał Spallettiemu kolejną szansę. Widać, że włoski szkoleniowiec musiał mieć w sobie coś, co przyciągało doń kolejnych działaczy. Przekonywało ich, że Spallettiemu mimo wszystko warto dać jeszcze jedną szansę.

Tym razem okazało się to strzałem w dziesiątkę.

Spalletti zmienił się jako trener – stał się znacznie bardziej metodyczny w działaniu, wręcz oszalał na punkcie treningowej powtarzalności, co będzie mu później wypominał między innymi cytowany Ludovic Giuly. Jego ulubioną formą prowadzenia zajęć było prowadzenie gierek w formacie jedenastu na jedenastu, na pełnowymiarowym boisku. Spalletti uważał, że to najlepsza droga, by dopracowywać do perfekcji schematy, które później będzie można zastosować w trakcie spotkania. – Pracujemy jak kierowcy Formuły 1 – cały czas za kierownicą, udoskonalamy parametry naszego bolidu – tłumaczył. Przy innej okazji mówił: – Chcemy osiągnąć równowagę w grze. Są tacy piłkarze, którzy wygrają ci jeden mecz, ale trzy kolejne przez nich przegrasz. Nie chcę ich w zespole.

Kopalnia złota dalej fedruje. Lekcja przetrwania od Udinese

Spalletti uczynił z Udinese jednego z najbardziej ekscytujących underdogów europejskiego futbolu. W sezonie 2002/03 powiódł zespół do szóstego miejsca we włoskiej ekstraklasie, w kolejnej kampanii drużyna uplasowała się na pozycji numer siedem, aż wreszcie przedarła się do ligowego TOP4. Bianconeri grali odważnie, ofensywnie, niekiedy wręcz porywająco. Spowodowało to rozkwit całej masy zawodników, żeby wymienić choćby Davida Pizarro, Marka Jankulovskiego, Vincenzo Iaquintę, Sulleya Muntariego, Morgana De Sanctisa czy Antonio Di Natale. – Byliśmy przekonani, że Spalletti zaprowadzi nas wysoko – wspominał Jankulovski. – Pracował jak wariat. W biurze pojawiał się około 9 rano, a do domu wracał dopiero po zmroku. Ciężko zapracował na sukces.

Z kolei Andrea Carnevale opowiadał na łamach „Corriere dello Sport”: – Spalletti pokazał charakter. Świetnie zarządzał zwłaszcza młodymi zawodnikami. Wszystkim pozakładał w domu telefony stacjonarne, żeby kontrolować, czy nie imprezują. Dzwonił czasem do nich po północy. Chciał uczynić z tych chłopaków profesjonalistów, nauczyć ich dbania o szczegóły. I to się opłaciło – Felipe Dal Bello czy Sulley Muntari wyrobili sobie bardzo solidną markę w Serie A.

Udinese w pamiętnym sezonie 2004/05 potrafiło przyjechać do stolicy i zdeklasować Romę.

Spalletti był dla swoich zawodników surowym szefem, aczkolwiek zdarzało mu się przymykać oko na ich małe słabostki. – Jestem zasadniczym człowiekiem. Kiedy istnieje reguła, na przykład dotycząca wagi zawodnika, to będę karać tych, którzy nie mieszczą w określonych ramach. Kiedyś na zgrupowaniu David Pizarro przed wejściem na wagę musiał rozebrać się do naga i ściąć włosy, ponieważ groziło mu przekroczenie limitu. Udało mu się zmieścić, po czym… poszedł do swojej szafki w szatni i wyciągnąć ciastka z kremem. „Jestem w limicie, mogę jeść!” – cieszył się. Trochę mnie tym zirytował, ale w sumie wszystko miało tak zabawny charakter, że byłem w stanie mu to darować – opowiadał szkoleniowiec w rozmowie z Dilettą Leottą.

Myli się jednak ten, kto uważa, że Spalletti zapracował na status żywej legendy Udinese. Przeciwnie, jego nagła decyzja o odejściu do Romy wywołała gniewne reakcje kibiców. Właściciele również nie ukrywali wściekłości – w ramach zemsty nie wypłacili trenerowi premii za zakwalifikowanie się do Champions League.

– Wylansował się i uciekł – wydzierali się fani Udine, gdy tylko Spalletti pojawiał się na Stadio Friuli. Jednak byli podopieczni Włocha patrzą na sprawę zupełnie inaczej: – Wymagał od nas bardzo wiele, ale w zamian oferował nam wszystko. Wiele się od niego nauczyłem i staram się na nim wzorować, odkąd sam jestem trenerem. To mistrz w zarządzaniu grupą. Wymaga ogromnej intensywności, mocno dba o przygotowanie fizyczne, lecz nie zaniedbuje zajęć czysto piłkarskich. Wysiłek i organizacja – to były dwie kluczowe sprawy. Jeśli jesteś profesjonalistą, masz z nim doskonałe relacje – wspominał Valerio Bertotto na łamach „La Gazzetta dello Sport”. – No dobrze, może jest trochę drażliwy, czasami pracuje jak maniak. Ale broni się jakością swojego warsztatu.

INTER MEDIOLAN 1:3 UDINESE CALCIO

(17. kolejka Serie A 2017/18)

Ja naprawdę kocham wszystkich moich piłkarzy. Spełniam marzenie z dzieciństwa – jestem w szatni z najlepszymi zawodnikami na świecie, których w przeciwnym wypadku mógłbym oglądać tylko z perspektywy domowej kanapy

Luciano Spalletti

Pobyt w Udinese wreszcie pozwolił Spallettiemu zreperować zszarganą wcześniejszymi potknięciami reputację. W Romie szkoleniowiec potwierdził klasę – jasne, pełnego sukcesu nie odniósł, ale po wyprowadzce ze Stadio Olimpic0 na zainteresowanie nie mógł narzekać. Zimą 2009 roku zatrudnił go Zenit Petersburg – w tamtym czasie klub o naprawdę dużych ambicjach i sporych finansowych możliwościach. Spalletti poprowadził rosyjską ekipę do dwóch tytułów mistrzowskich, zgarnął też jeden puchar i jeden superpuchar kraju. Aczkolwiek spodziewano się po nim w Petersburgu nieco więcej. Zwłaszcza jeśli chodzi o postawę w europejskich pucharach. Nie pomogły też Włochowi nieporozumienia ze ściągniętym za ogromne pieniądze Hulkiem.

Krótko mówiąc, wyszło trochę jak w Romie. Niby nieźle, ale z wyczuwalną szczyptą niedosytu.

W połowie sezonu 2015/16 Spalletti powrócił zresztą do Wiecznego Miasta. Jednak także i tym razem nie udało mu się sięgnąć po scudetto. Mimo że sezon 2016/17 był w wykonaniu rzymian naprawdę udany – zgromadzili aż 87 punktów, tylko o cztery mniej od Juventusu. No ale koniec końców najwięcej i tak mówiło się, a jakże!, o stosunkach trenera z Francesco Tottim, wtedy już przeszło 40-letnim. – Gdybym wiedział, że tak będzie, nie wróciłbym do Romy. Od miesięcy nie słyszę o niczym innym, to naprawdę smutne. Po każdym meczu pytacie tylko o Tottiego. Zespół zagrał świetny mecz, ale nie usłyszy pochwał, bo temat jest jeden. Kiedy wprowadzam go na pięć minut, to okazuję brak szacunku dla legendy. Kiedy nie wpuszczam w ogóle, też jest źle – denerwował się Luciano.

Sytuacja zaczęła zakrawać o absurd.

Kiedy wiosną 2016 roku Totti wszedł na boisko w końcowej fazie meczu z Atalantą i zdobył gola na wagę remisu, Spalletti odmówił pochwalenia kapitana. – Uratował wynik? Jeden piłkarz niczego nie może uratować. Remis wywalczyła drużyna. „La Gazzetta dello Sport” informowała, że szkoleniowiec kompletnie stracił wówczas cierpliwość do ulubieńca Stadio Olimpico. – Przestań się wreszcie panoszyć. Kiedy ostatni raz coś wygrałeś? – pytał go ponoć w szatni.

Totti dopiero po latach wyraził chęć do zakopania topora wojennego. – W tamtym czasie czułem się wykluczony ze wszystkiego. Nigdy w swojej karierze nie sprzeciwiłem się trenerowi, ale ten okres był dziwny. Im lepiej się czułem, tym mniej brano mnie pod uwagę. Chciałbym porozmawiać ze Spallettim i jestem pewien, że pewnego dnia to się stanie. Dałem z nim z siebie wszystko. Zmienił moją rolę, miałem z nim świetny kontakt, szkoda, że ​​tak to się skończyło. Wciąż jest jednym z najlepszych trenerów w kraju. Nikt nie ustawia drużyny tak jak on – ocenił mistrz świata z 2006 roku.

Lata 2017-2019 Spalletti spędził zaś na ławce trenerskiej Interu Mediolan. I tym razem można było już napisać bez cienia wątpliwości – zawiódł. Nerazzurri pod jego wodzą dwa razy z rzędu uplasowali się na czwartym miejscu w lidze, o włączeniu się do walki o scudetto nie było mowy. Mimo szalenie obiecujących początków. Po szesnastu kolejkach sezonu 2017/18 podopieczni Spallettiego nie mieli na koncie ani jednej porażki i prowadzili w Serie A. Potem jednak zaczął się koszmar. Niespodziewana porażka u siebie z Udinese, wpadka na wyjeździe z Sassuolo i passa pięciu remisów z rzędu.

Inter już się z tej spirali rozczarowujących rezultatów nie odkręcił.

Dziennikarz Fabrizio Biasin przekonywał, że o niepowodzeniu Spallettiego znów zadecydowały niesnaski z liderami zespołu. –  Ze Spallettim był problem w szatni po meczu Parma – Inter. Trener naskoczył na drużynę mimo zwycięstwa i Mauro Icardi starał się ich bronić. Sprawy eskalowały, zrobiło się poważnie. Trener dyskutował z zespołem, ale potem dołączył się Icardi. Następnie Spalletti odebrał opaskę kapitańską Icardiemu, a władze klubu opowiedziały się po jego stronie, gdyż nie mogły inaczej. Uznano że Icardi jest na sprzedaż, bo to jedyny zawodnik, który może przynieść do klubu znaczne przychody ze sprzedaży. Wszystko zostało zadecydowane w lutym z przekonaniem, że zawodnik się zgodzi i odejdzie. Charakter Icardiego został jednak zlekceważony. On jest inny niż wszyscy. Nie lepszy, nie gorszy, po prostu inny. Wierzy, że ma rację, nawet gdy jej nie ma. Sytuacja była źle rozwiązana przez klub, trenera i piłkarza.

Nie brakowało też głosów przychylnych szkoleniowcowi. Część ekspertów przekonywała, że Inter celował w mistrzostwo Italii na wyrost, nie mając ku temu żadnych realnych argumentów. Z drugiej strony, niedługo potem Antonio Conte faktycznie odzyskał scudetto dla Nerazzurrich.

Niejako na potwierdzenie, że Spalletti może i jest inspirującym trenerem, ale nie jest zwycięzcą.

SSC NAPOLI 5:1 JUVENTUS FC

(18. kolejka Serie A 2022/23)

Nasza publiczność jest wymagająca, bo pamięta prawdziwych mistrzów. Jeżeli obserwowałeś z bliska Maradonę, nie akceptujesz bylejakości. My nie ukryjemy żadnej słabości przed kibicami – oni wiedzą o nas wszystko

Luciano Spalletti

Po rozstaniu z Interem Spalletti przyznał wprost: – Wracam do Toskanii, muszę odpocząć. Chcę się zająć moją winnicą. Wyglądał na człowieka zmęczonego, zrezygnowanego. Człowieka, który ma już dość szukania kompromisów z Tottimi i Icardimi tego świata.

A potem pojawiła się oferta z Napoli.

Już w sezonie 2021/22 neapolitańczycy spisali się nieco powyżej oczekiwań, zajmując miejsce gwarantujące udział w Lidze Mistrzów. Latem Aurelio de Laurentiis zdecydował się zaś na gruntowną przebudowę zespołu. Pożegnał liderów, którzy stanowili o sile Napoli przez lata, a w ich miejsce sprowadził graczy jeszcze na najwyższym poziomie niesprawdzonych. Takich jak choćby Chwicza Kwaracchelia czy Kim Min-jae. Dziś wydaje się, że Spalletti właśnie takiego projektu potrzebował, by raz jeszcze zapłonął w nim dawny ogień. Zamiast użerania się ze starymi wyjadaczami, kształtowanie nowych gwiazd – jak w Udinese. Choć włoskie media donosiły, że latem 2022 roku trener groził dymisją, jeżeli szefostwo klubu nie zatrzyma transferu Kalidou Koulibaly’ego.

– Dziś futbol jest bardzo wyrównany, różnicę robią szczegóły. Wygrywa na ogół ten, kto jest najlepiej przygotowany. Cała tajemnica sprowadza się do tego, by piłkarze uwierzyli, że są lepsi, niż im się wydaje i zaczęli uwalniać swój potencjał. Dlatego lubię zawodników, którzy mają silny charakter i ambicję. Drużyna musi walczyć o to, by rozkochać w sobie publiczność. To radość kibiców daje źródło prawdziwej satysfakcji – tłumaczył Spalletti na antenie DAZN.

Na razie sezon 2022/23 stanowi wielki popis Napoli. Azzurri mają na koncie spektakularne zwycięstwa nad Ajaxem Amsterdam, Liverpoolem, Sassuolo, Torino, Hellasem czy Eintrachtem Frankfurt. Ale jeden triumf wybija się ponad całą resztę. Mowa oczywiście o zdeklasowaniu znienawidzonego Juventusu.

O skonstruowaniu takiego zespołu Spalletti marzył całe życie. Napoli gra ofensywnie, Napoli gra bezkompromisowo, w barwach Napoli brylują młode gwiazdy. I, co najważniejsze – Napoli niemal bez przerwy wygrywa. A tego nie można było powiedzieć choćby o Romie, nawet w jej najlepszych sezonach. Scudetto jest już właściwie klepnięte, ale Azzurri wciąż mają coś do zrobienia w Champions League. Drabinka wygląda dla nich nader obiecująco.

Luciano Spalletti zostanie w SSC Napoli na kolejny sezon. Nie ma żadnych szans na opuszczenie przez niego klubu po zakończeniu kampanii – już teraz zapewnia Aurelio De Laurentiis. – Nigdy nie miałem w Napoli lepszego szkoleniowca.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...