Dokładnie rok temu, Sevilla była wiceliderem LaLiga. Dziś ma dwa punkty przewagi nad strefą spadkową. W roku, w którym nie układa się nic, zespół poprowadzi już trzeci trener. Jose Luis Mendilibar, trener starej daty i hiszpański odpowiednik Franciszka Smudy, przejmuje klub, by maksymalnie uprościć grę po pełnym niezrozumienia etapie z Jorge Sampaolim.
Jorge Sampaoli po raz pierwszy w karierze zdecydował się ponownie wejść do tej samej rzeki. Szybko zrozumiał, że był to błąd. Sevilla zatrudniła go w październiku, trener chciał zrezygnować w grudniu, a do rozwodu doszło w marcu, gdy wszyscy mieli siebie już po dziurki w nosie. – Gramy fatalnie, nie rozumiemy, o co chodzi w tej taktyce – stwierdził Marcos Acuna po laniu od Atletico (1:6). – Musimy odnaleźć swój styl. Jeżeli nie wiemy, jak mamy grać, stajemy się zależni od szczęścia. A to bez sensu – to z kolei słowa Bono po porażce z Getafe (0:2), która przelała czarę goryczy.
Argentyński szkoleniowiec wściekł się, bo o zwolnieniu dowiedział się z mediów. Jego szefowie odwołali wyjazd do USA i zostali w Madrycie, by negocjować z José Luisem Mendilibarem, który przyznaje, że „nie mógł odrzucić takiej oferty”, bo też się jej nie spodziewał. Po spuszczeniu dwóch klubów z LaLiga, Eibaru oraz Deportivo Alaves, dostawał propozycje wyłącznie z Segunda División. Zatrudnienie weterana, którego filozofia kompletnie różni się od tej Sampaolego, było desperackim ruchem działaczy Los Nervionenses, ale cóż innego im zostało?
Złapał ostatni pociąg
– Błyskawicznie złapaliśmy wspólny język i szybko się dogadaliśmy – przyznał Mendilibar. Dyrektorzy Sevilli od początku marca sondowali rynek trenerski na wypadek rozstania z Sampaolim. Z José Bordalasem nie „kliknęło”. Marcelino Garcia Toral powiedział, że z podjęciem pracy woli poczekać do startu nowego sezonu. A dla 62-latka była to prawdopodobnie ostatnia w życiu szansa na poprowadzenie wielkiego klubu. Bask krótko, przez 13 meczów, prowadził Athletic, ale specjalizuje się przede wszystkim w wyciskaniu maksa z przeciętniaków, co potwierdzał w Realu Valladolid, Osasunie czy Eibarze. Teraz zmierzy się z podobnym wyzwaniem. Marka jest ogromna, ale zespół – co najwyżej – średni.
Monchi, który do tej pory był w Andaluzji traktowany niczym Midas, zatracił swój złoty dotyk, a w konsekwencji w tarapaty wpadł cały klub. – W tym roku wszystko, co mogło pójść źle, poszło katastrofalnie – przyznał dyrektor sportowy. Latem dokonał fatalnych transferów, za co głową zapłacił Julen Lopetegui. Zastąpienie go Sampaolim było sensacją, szczególnie po burzliwym rozstaniu Argentyńczyka z Sewillą w 2017 roku. Monchi zimą próbował ratować sytuację, ale pod względem jakościowym drużynie daleko do ubiegłorocznej siły.
Dzięki sprowadzeniu Bryana Gila, Pape Gueye, Loica Bade czy Lucasa Ocamposa, zespół na chwilę odzyskał formę. Miał serię czterech wygranych z rzędu u siebie, uciekł ze strefy spadkowej i wydawał się iść w dobrą stronę, ale potem wszystko się posypało. Momentem ilustrującym kryzys był ten z końcówki przegranego starcia z Osasuną (2:3), gdy Oliver Torres w końcówce starał się rozczytać kartkę z instrukcjami od trenera, a Marcos Acuña mu ją wyrwał z rąk, zgniótł i wyrzucił na murawę.
Trener starej daty
Od końcowego etapu poprzedniego sezonu, Sevilla znajdowała się na równi pochyłej. Chaos instytucjonalny przeniósł się na boisko. Wizja spadku zajrzała w oczy kibicom i dyrektorom, na których presję wywiera poprzedni prezes, José Maria del Nido, nawołujący do odwołania zarządu. Zwolnienie Sampaolego zostało przyjęte pozytywnie, nawet mimo tego, że być może trzeba będzie zapłacić mu kolosalne odszkodowanie. „Jorge chciał grać w szachy pionkami do warcabów” – pisali dziennikarze „ABC”. To po prostu nie miało prawa się udać.
Monchi szukał trenera, który może pochwalić się doświadczeniem w LaLiga i silnym charakterem. Mendilibar nie tylko świetnie wypadł na rozmowach z zarządem, ale też spełniał oba kryteria – ma w CV 448 meczów w LaLiga i jest człowiekiem, który w czasach zdominowanych przez poprawność polityczną absolutnie nie boi się mówić tego, co myśli, tak samo zresztą jak nasz Franz. Skrzydłowego Fabiana Orellanę porównywał do szczura, którego nie da się złapać. O stoperze Ivanie Ramisie mówił, że „mógłby jeździć na wózku inwalidzkim, a i tak byłby naszym najlepszym obrońcą, bo tak dobrze się ustawia”. – Piłkarz potrafi wyczuć, gdy trener chce go oszukać. Z José Luisem tego problemu nie ma. On zawsze mówi to, co myśli – uważa Moises Hurtado, były podopieczny 62-latka.
– Jestem całkowitym przeciwieństwem nowoczesnego trenera – przekonuje Mendilibar. Nie zobaczymy go ani z tabletem, ani z komputerem. Jak się można domyślić, nie jest fanem VARu. To szkoleniowiec o nieskomplikowanej filozofii. – Najlepszy futbol to prosty futbol – twierdzi Bask, zaznaczając: – „Naprawdę trudno jest jednak grać prostą piłkę”. W przeciwieństwie do Sampaolego, który starał się zaimplementować w Sewilli system z trójką stoperów czy hybrydowe formacje, idea 62-latka opiera się na 4-4-2, w którym poszczególne linie grają blisko siebie, a zespół stosuje bardzo intensywny pressing. José Luis uwielbia klasycznych skrzydłowych w typie Bryana Gila, silnych napastników, jak Youssef En-Nesyri czy Rafa Mir, czy skutecznych pomocników box-to-box, jak Joan Jordan, którego (podobnie zresztą jak Gila) szkoleniowiec-weteran zna z czasów wspólnej pracy w Eibarze.
Sezon spisany na straty
W systemie Mendilibara nie ma miejsca na koronkowe wyprowadzanie piłki. Drużyna ma grać wertykalnie i szybko przenosić się pod pole karne rywala. Zamiast oglądać się za siebie, zawodnicy mają patrzeć do przodu, szukać dośrodkowań i miejsca za plecami obrońców rywala. A najważniejszym zadaniem dla Baska będzie uszczelnienie defensywy. W poprzednim sezonie, jeszcze z Kounde i Diego Carlosem, Sevilla miała najlepszą obronę w LaLiga. Teraz, więcej goli straciły tylko Elche i Almería, dwie najgorsze ekipy w rozgrywkach. – Najważniejsze jest zminimalizowanie liczby własnych błędów, które w ostatnim czasie sprawiały nam dużo problemów, ale jestem przekonany, że piłkarze polubią mój styl – powiedział 52-latek.
Pracę z doświadczonym szkoleniowcem znakomicie wspomina wielu zawodników. To człowiek o dwóch twarzach. W trakcie meczu czy treningu jest ostry, nieprzyjemny, niekiedy wręcz chamski. Poza boiskiem, to ciepły, przyjemny i brutalnie szczery człowiek. – W trakcie pracy może cię nieprawdopodobnie zje…, ale potem usiądzie z tobą w autobusie, zagra w karty i pogada o głupotach – wspomina Hurtado. Jeżeli piłkarze się do tego przyzwyczają, staną się żołnierzami szkoleniowca, rozwiną się, a zespół będzie odnosić sukcesy. W innym przypadku, a tak było w pełnych ego szatniach Athleticu czy Levante, Mendilibar szybko wyleci z pracy.
Dwumecz z Manchesterem United będzie dla Baska debiutem w europejskich pucharach. Nikt nie oczekuje sukcesu, nawet sam trener. Ten sezon zakwalifikowano już jako katastrofę, jako katharsis przed kolejnymi rozgrywkami. – Dla mnie, jako szkoleniowca, wygranie Ligi Europy byłoby znacznie ciekawszym wpisem do CV, ale dla klubu spadek z Primera byłby klęską na każdym polu – twierdzi Mendilibar, który w sobotę zadebiutuje w Kadyksie starciem z bezpośrednim rywalem, w którym drużyna z Andaluzji spróbuje wygrać pierwsze wyjazdowe spotkanie od października. José Luis podpisał kontrakt tylko do końca sezonu. – Przed związaniem się na dłużej, lepiej jest poznać partnerkę – uśmiechał się. W Sewilli nie chcieli powtarzać błędów, gdy podpisywali długie umowy, które z czasem zmuszały klub do wypłacania wielomilionowych odszkodowań, jak np. w przypadku Sampaolego. – Zobaczymy, czy za trzy miesiące wszyscy też będziemy tak szczęśliwi – mówią szefowie Los Nervionenses.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Liga jednak będzie ciekawsza! Legia wstała i wybrała przemoc
- Papszun przekombinował?
- Lechio, i jak ty się chcesz utrzymać?
- Miedź wywiesza białą flagę
fot. NewsPix.pl