Fernando Torres, David Villa, Raul – co łączy tę trójkę? Poza faktem, że byli napastnikami rodem z Galactic Football? Patrząc przez pryzmat reprezentacji Hiszpanii, to oczywiście jej najlepsi strzelcy w historii. Brylowali nie tylko w statystykach, ale także liczbie zdobywanych trofeów. Stworzyli tyle pamiętnych wspomnień, że każdy hiszpański kibic może wręcz zapłakać na samą myśl, że dziś o snajperach tego kalibru „La Furia Roja” może jedynie pomarzyć.
Kiedy swoje kariery reprezentacyjne po mundialu w 2014 roku kończyli Torres i Villa, w Hiszpanii spodziewano się, że linia znakomitych napastników zostanie podtrzymana. Rzeczywistość nie okazała się jednak tak kolorowa.
Napastnicy reprezentacji Hiszpanii od 2014 roku [ANALIZA]
–
Spis treści
- Mundial w Brazylii pomostem do nowej rzeczywistości
- Kiedyś piłkarze z drugiego planu byli uzupełnieniem. Dziś są nadzieją
- Wiele prób, wielu aktorów, ale żaden nie powalił na kolana
- Gasnące pokolenie 30+
- Hiszpania i nowe pokolenie napastników – oszukać przeznaczenie, część kolejna?
- Jeśli gdzieś szukać wzmocnień, to poza Hiszpanią. Albo czekać na objawienie
Mundial w Brazylii pomostem do nowej rzeczywistości
Jedną z głównych nadziei miała być postać Alvaro Moraty, którego potencjał 2014 roku dopiero kiełkował w Realu Madryt, a potem Juventusie. W międzyczasie na radarze ówczesnego selekcjonera pojawił się Paco Alcacer strzelający gole w Valencii, a także partnerujący mu Rodrigo, wtedy jeszcze bardziej skrzydłowy niż napastnik. To było jednak za mało, dlatego Hiszpanie przed nadchodzącym zmierzchem swoich legend poczynili odpowiednie kroki, żeby wzmocnić się napastnikiem… z Brazylii.
Nowe twarze debiutujące po mistrzostwach świata to jedno, ale w kadrze nieco wcześniej wylądował już Diego Costa. W sezonie 2013/2014 zapracował na miano kozaka, po tym jak strzelił 36 goli w barwach „Los Cholchoneros”. Ale do reprezentacji kraju, w którym się urodził, nigdy powołania nie dostał. Gdy otworzyła się inna furtka, każda strona miała interes, żeby z niej skorzystać. Z myślą o rozwiązaniu problemu nieurodzaju na konkretnej pozycji, zrobiono coś, co później powtórzono z Aymericem Laportem, a teraz rozważa się w przypadku Robina Le Normanda. Niech to mówi wiele o Hiszpanach, że w nowej erze napastników tak bardzo chcieli postawić na snajpera z eksportu, a w ostatnich latach musieli wezwać stopera z Francji, niejako reagując na deficyt gdzieś indziej.
Słowo „nieurodzaj” może wydawać się lekką przesadą, ale pamiętajmy tu o skali i świeżym porównaniu do poprzedniej gwardii napastników. Oczywiście Vicente del Bosque w 2014 roku po rozegranym turnieju – przypominamy, że zakończonym na fazie grupowej – na wybór nie mógł narzekać, ale chyba nie musimy tłumaczyć, że to nie było to samo. Jak się okazało, ani wtedy, ani później.
Kiedyś piłkarze z drugiego planu byli uzupełnieniem. Dziś są nadzieją
Tacy napastnicy jak Fernando Llorente, Roberto Soldado czy Alvaro Negredo kilkanaście lat temu najpewniej stanowiliby o sile reprezentacji Hiszpanii, gdyby nie obecność gwiazd z najwyższej półki. Owszem, to zwyczajne gdybanie, choć mające logiczne fundamenty. Llorente kosztem Villi? Soldado zamiast Torresa? Nie chcemy deprecjonować piłkarzy z drugiego szeregu, ale to jak wymiana topora na młotek albo karabinów snajperskich na wiatrówki. Słowem: ewidentny downgrade, którego na swoje szczęście Hiszpania mogła uniknąć. Ale znacie to powiedzenie: co się odwlecze, to nie uciecze.
Kiedy złote pokolenie napastników trwało w najlepsze, do niczego nie dało się przyczepić. Ci, którzy mieli być uzupełnieniem kadry, po prostu nim byli. Dzisiaj jednak piłkarze tej klasy, którzy w przeszłości mogliby cierpieć na niedobór minut nawet w roli rezerwowych, dzisiaj stoją na pierwszym planie. To jeden z największych mankamentów hiszpańskiej reprezentacji, który kolejni trenerzy próbują zatuszować innymi atutami.
Oczywiście Hiszpania nie tylko z jedną formacją ma aktualnie problem. Nadal kuleje obstawa pozycji środkowego obrońcy, ale z kolei udaje się podtrzymać status genialnej linii pomocy. To jednak nic dziwnego, bo „La Furia Roja” od wielu lat kojarzy się z pomocnikami, którzy swoimi nogami wiążą krawaty, a przeglądem pola zaginają niejedną nawigację.
Niby wszystko fajnie, bo po Xavim, Inieście czy Busquetsie nie pojawiła się aż taka luka. Nie zobaczyliśmy dramatycznego kontrastu, a na dodatek dzięki takim zawodnikom jak Pedri, Gavi czy Rodri łatwiej zapomnieć o złotym pokoleniu. Nie trzeba jednak być mistrzem dedukcji, żeby zdać sobie sprawę, że na magii tylko w obrębie tej formacji Hiszpania nie zajedzie do wymarzonych trofeów. Trzeba czegoś więcej. Trzeba goli.
Wiele prób, wielu aktorów, ale żaden nie powalił na kolana
Zawsze można bronić się argumentem, że wygrywa kolektyw, a bramki strzelają wszyscy w imię filozofii, jaką jest nieprzewidywalność. Ale bardzo często to jedynie próba dostosowania się do trudniejszych realiów. Nie mówimy wówczas „Ach, ależ wizjoner, wymyślił tę fałszywą dziewiątkę!”. Nie, wtedy potrzeba jest matką wynalazków, a akurat Hiszpanie trochę ich uzbierali od 2014 roku, patrząc tylko na grono napastników. Dość powiedzieć, że żaden od tamtej pory nie wskoczył na półkę takich postaci jak Harry Kane, Robert Lewandowski, Karim Benzema czy Erling Haaland. A jeśli już, to wyłącznie na chwilę.
Generalnie byli tylko tacy, którzy:
- albo mieli fantastyczne okresy (Diego Costa, Gerard Moreno),
- albo pewnego pułapu nie potrafili przeskoczyć (Iago Aspas, Rodrigo),
- albo po prostu wiecznie budzili jakieś wątpliwości (patrz: Morata)
Nie znaleziono tego jedynego, który przez lata bezsprzecznie górowałby nad resztą. Ba, taki napastnik w Hiszpanii najprawdopodobniej nie istnieje, bo nie został wyprodukowany przez system szkolenia. Dlatego rotacja na tej pozycji w realiach reprezentacji do dziś trwa w najlepsze. Wystarczy spojrzeć, ilu piłkarzy zostało przetestowanych w mniejszej czy większej skali, po tym jak trykot „La Furia Roja” schowali do szafy David Villa z Fernando Torresem. Doliczając marcowe zgrupowanie pod wodzą następcy Luisa Enrique, Luisa de la Fuente, jesteśmy w stanie wymienić przynajmniej piętnastu napastników o profilu zbliżonym do klasycznej „dziewiątki”. Albo – żeby było łatwiej – po prostu graczy, którzy biegają w centralnej części linii ataku i strzelają ponadprzeciętną liczbę bramek. Doliczyliśmy Diego Costę, który był niejako symbolem zmiany warty w trakcie mundialu w 2014 roku:
Gasnące pokolenie 30+
Hiszpania ma problem z jakością napastników, ale to nie wszystko. Dochodzi kwestia wieku, która powoli zaczyna dawać się we znaki. Wielu zawodników jest już po drugiej stronie rzeki, a na dodatek nie za bardzo istnieje pole manewru, żeby zastępować ich młodszymi snajperami. Dość powiedzieć, że na swoje pierwsze zgrupowanie Luis de la Fuente zabrał 33-letniego Joselu. Uprzedzając wasze zapytania, tak, piłkarz Espanyolu dopiero debiutował w dorosłej reprezentacji. Strzelił nawet dwa gole Norwegom w ciągu 9 minut, ale czy to przyszłość kadry, punkt oparcia w kontekście walki o medale na EURO 2024? Na razie trudno w to uwierzyć.
Patrząc na marcowe powołania do hiszpańskiej kadry generalnie można zauważyć, że na pozycji napastnika pojawiła się pokoleniowa luka. Joselu – 33 lata, Iago Aspas – za chwilę 36, Borja Iglesias – 30, Alvaro Morata – w tym roku stuknie mu 31 wiosen. Z dalszych opcji, które za niedługo selekcjoner zapewne będzie musiał rozważyć, są 32-letni Rodrigo czy zaraz 31-letni Gerard Moreno. Czyli tak naprawdę jedyni zawodnicy, którzy jednocześnie grają na w miarę wysokim poziomie (Leeds i Villarreal) oraz mają w zanadrzu kilkanaście goli na koncie w swoich klubach w sezonie 2022/2023.
Hiszpańscy napastnicy powołani do kadry w ostatnim czasie (tabela strzelców z La Liga, stan na 30.03):
Co dalej? Mamy choćby 29-letniego Paco Alcacera, ale on na jakiś czas wypisał się z poważnego grania. Dorabia na piłkarską emeryturę, strzelając i asystując w arabskim Sharjah (7 goli, 8 asyst). Z kolei 34-letni Diego Costa to już żaden materiał na reprezentanta, skoro nie potrafi strzelić nawet jednej bramki w Wolverhampton. Można by jeszcze pomyśleć o Raulu de Tomasie, gdyby nie fakt, że latem zepsuł sobie sezon. Przeszedł z Espanyolu do Rayo Vallecano, ale bez rejestracji, co przełożyło się na brak możliwości gry w rundzie jesiennej. Sęk w tym, że odkąd wrócił na boisko, nabija na nim jedynie minuty.
Mając świadomość o takich realiach, należałoby się zastanowić, czy na horyzoncie nie pojawia się nowa generacja. Czy Hiszpania może liczyć na dobrych piłkarzy, którzy są w fajnym miejscu, mają sporo do udowodnienia, a ich krzywa rozwoju dopuszcza skok na wyższe pięterka…
Cóż, hiszpańscy kibice musieliby wykazać się naprawdę sporym optymizmem, żeby w coś takiego uwierzyć. Młodszych zbawców po prostu brakuje.
Hiszpania i nowe pokolenie napastników – oszukać przeznaczenie, część kolejna?
Gdy hiszpańską kadrę prowadził Luis Enrique, w rankingu napastników najwyższe pozycje zajmowali Alvaro Morata i Ferran Torres. Ten pierwszy na strzelaniu goli w polu karnym zna się od dawna, jednak nigdy nie wskoczył na poziom, którego się po nim spodziewano. Jest jak świetny karabin, ale z dużym procentem zawodności. Sam Morata przyznawał w przeszłości, że przed pełnym rozwinięciem skrzydeł blokuje go krucha psychika.
Brzmi to znajomo dla kibiców Barcelony, którzy dzisiaj mogą dostrzec w 23-letnim Torresie podobne symptomy. Były rezerwowy Manchesteru City dostał szansę w Barcelonie na nowe otwarcie, w międzyczasie zapracował na miano ważnego piłkarza w reprezentacji, ale ostatni rok zweryfikował go negatywnie. Istnieje duża szansa, że z tego zakrętu wyjdzie prędzej czy później, w końcu jest młody, lecz póki co jako jedna z postaci prezentujących nowe pokolenie hiszpańskich napastników daje za mało powodów, żeby całościowo w nie uwierzyć.
Inna sprawa, że Ferran nie jest klasyczną „dziewiątką”. Podciągnęliśmy go pod tę kategorię, bo na tej pozycji również występuje. Co więcej, nie jest także typowym skrzydłowym, a Pep Guardiola porównał go do Jamiego Vardy’ego. Mamy zatem piłkarza nie do końca sklasyfikowanego, ale z racji potrzeb reprezentacji Hiszpanii naturalizowanego do roli napastnika.
Zbliżoną ścieżką może podążać w przyszłości Ansu Fati, ale jego na razie zostawmy. Co prawda to kolejne uosobienie nadziei Hiszpanów, jednak obecnie mocno zakopane kontuzjami i ich następstwem. Słowem: trzeba szukać dalej.
Jeśli gdzieś szukać wzmocnień, to poza Hiszpanią. Albo czekać na objawienie
Daremne wydają się być poszukiwania, jeśli grupę zupełnie nowych twarzy w hiszpańskiej kadrze mieliby tworzyć piłkarze z La Liga. Wystarczy spojrzeć na w tej chwili najlepszych strzelców w lidze hiszpańskiej, tworzących drugi czy nawet trzeci plan, za Iago Aspasem, Joselu i spółką:
- Sergio Camello, 22-letni napastnik Rayo Vallecano (6 goli i 4 asysty w tym sezonie we wszystkich rozgrywkach)
- Borja Mayoral, 25-letni napastnik Getafe (6 goli, 3 asysty)
- Gorka Guruzeta, 26-letni napastnik Athleticu Bilbao (6 goli, jedna asysta)
- Rafa Mir, 25-letni napastnik Sevilli (4 gole, jedna asysta)
- Jose Luis Morales, 35-letni napastnik Villarealu (14 goli, 4 asysty)
Biorąc pod uwagę takie statystyki klasy średniej i fakt wydrenowania hiszpańskiego rynku z najlepszych strzelców, selekcjonerowi nie pozostaje nic innego jak rzut okiem na alternatywne rozwiązania. Takim mógłby być choćby Fran Navarro, napastnik portugalskiego Gil Vicente (17 bramek, 3 asysty). 25-latek ma wyraźnie lepsze osiągi niż 23-letni Abel Ruiz grający w Bradze (8 goli, 6 asyst), ale w przeciwieństwie do młodszego rodaka smaku debiutu w dorosłej reprezentacji jeszcze nie zasmakował. To samo może powiedzieć Ferran Jutgla, piłkarz Club Brugge, który dopiero teraz, w wieku 24 lat, może zamarzyć o reprezentacji. Osiągi na poziomie 11 goli i 8 asyst nawet w takim klubie jak Club Brugge w zarysowanych tutaj okolicznościach na to pozwalają, choć – co ciekawe – w lidze belgijskiej skuteczniejszy jest inny hiszpański napastnik, 27-letni Mario Gonzalez (15 goli i 1 asysta w Leuven).
Nie licząc Hiszpanii i pojedynczego Rodrigo w Anglii, tak naprawdę jedynie w Portugalii i Belgii można obecnie znaleźć hiszpańskiego napastnika, który prezentuje przyzwoity pułap strzelecki. Gdyby dopuścić możliwość zejścia do niższej ligi, na zapleczu La Liga dobrze prezentuje się np. 22-letni Raul Garcia wypożyczony z Realu Betis do CD Mirandes (13 goli, 7 asyst). Ale, bądźmy szczerzy, to już nie brzmi ekskluzywnie. To przebieranie w nazwiskach, które nie wzmocnią hiszpańskiej reprezentacji, a co najwyżej mogą dać efekt świeżości.
Żeby coś w tej materii się zmieniło, żeby Hiszpania znów mogła zwiększyć swoją siłę ataku i nawiązać do dawnych lat, nie polegając tylko na swoich pomocnikach, w życie musiałby wejść jeden z trzech scenariuszy. Albo z powodzeniem uda się przekwalifikować jakiegoś zawodnika na „fałszywą dziewiątkę” (kiedyś Cesc Fabregas zdał taki egzamin), albo ktoś pójdzie drogą Diego Costy, albo po prostu jeden z wcześniej wymienionych napastników niespodziewanie wskoczy na topowy poziom na dłuższy okres. W innym razie, nie przestaniemy być świadkami jednego wielkiego castingu, w którym do tej pory – co swoje mówi – najlepiej wypadł Alvaro Morata trzymający się kadry z większym lub mniejszym powodzeniem od 2014 roku.
Więcej o hiszpańskiej piłce:
- Kręcidło: Nowy selekcjoner, jeszcze większe problemy. Hiszpanie już tęsknią za Luisem Enrique
- Hiszpan z trzeciej ligi? Coraz rzadziej do Ekstraklasy. „Zatarły się różnice finansowe”
- Pięciu Hiszpanów w Wiśle Kraków, czyli spodziewana inkwizycja
Fot. Newspix