Dwa mecze. Tyle do dziś przegrała Sir Safety Perugia w tym sezonie. Sensacyjnie z Piacenzą (0:3) w Pucharze Włoch i niedawno, z Allianz Milano (2:3), w play-offach ligi (w których jednak prowadzi już 2:1). Włoska ekipa, z Wilfredo Leonem i Kamilem Semeniukiem w składzie, wydawała się być faworytem Ligi Mistrzów. Aż trafiła na ZAKSĘ. Kędzierzynianie na własnym parkiecie pokonali Włochów 3:1. Takim samym rezultatem – ale na wyjeździe – rozprawili się nieco wcześniej zawodnicy Jastrzębskiego Węgla z tureckim Halkbankiem. Przed rewanżowymi meczami pozostaje zadać sobie pytanie… czy dostaniemy polski finał?
Jastrzębie po raz pierwszy?
Jeszcze nigdy w historii klubu ze Śląska, jego siatkarze nie mieli okazji zagrać w finale Ligi Mistrzów. W finale europejskich rozgrywek – a i owszem. W sezonie 2008/09 zagrali w finale Pucharu Challenge, ale przegrali po tie-breaku. W LM z kolei walczyli co najwyżej o trzecie miejsce. W sezonie 2013/14 skutecznie, za to rok temu, gdy odpadli w półfinale, nie mieli już takiej okazji, bo meczów o trzecie miejsce po prostu od kilku lat już się nie organizuje. Co jednak istotne – rok temu w Lidze Mistrzów ostatecznie odprawiła ich ZAKSA. Która potem wygrała też finał i obroniła tytuł.
I o ile dla kędzierzynian opcjonalny występ w finale nie będzie niczym nowym, o tyle dla Jastrzębia – jak już ustaliliśmy – zdecydowanie tak. Zresztą jeszcze przed startem półfinałów zakładaliśmy, że to oni będą mieli na niego większe szanse.
Przede wszystkim Halkbank – choć to niezła ekipa – był najsłabszym zespołem z tych, na jakie mogli trafić siatkarze ze Śląska. ZAKSA w lidze może bowiem mieć problemy, ale w Lidze Mistrzów to wręcz maszyna, która przecież już pokazała swoją klasę, eliminując (mimo że dopiero po złotym secie) Trentino, które ogrywała też w dwóch ostatnich finałach. A Perugia to… no cóż, Perugia. Halkbank jawił się więc jako złoty strzał i kolejny szczęśliwy traf w losowaniu Jastrzębia, bo już w 1/4 finału Ślązacy mieli szczęście – łatwo ograli wówczas VfB Friedrichshafen.
A skoro szczęście dopomaga, to wypadało je wykorzystać. Najwidoczniej tak też uznali w Jastrzębiu-Zdroju. I w Turcji zagrali bardzo dobre spotkanie.
Za trzy punkty
Od samego początku to wicemistrzowie Polski rozgrywali mecz na swoich warunkach. Liderem – już tradycyjnie – w ataku Jastrzębia był Tomasz Fornal, który raz za razem atakował pewnie i skutecznie. Swoje dokładali też jego koledzy, nawet Benjamin Toniutti, który w pewnym momencie kiwką zaskoczył rywali. Wydawało się zresztą, że to był symboliczny moment podkreślenia jastrzębskiej dominacji – goście prowadzili już wówczas 17:11. Ale gospodarze pokazali, że jednak mają nieco paliwa w baku i swoje potrafią. Wiadomo, gdy ma się w ekipie choćby Nimir Abdel-Aziza, to można pokusić się o odrabianie strat. To właśnie Holender kilkoma dobrymi serwisami sprawił, że jego drużyna zbliżyła się do polskiej na punkt.
Ale w kluczowych momentach to Jastrzębie okazało się skuteczniejsze, a seta zamknął Stephen Boyer. Było 1:0 i mimo problemów w końcówce, grę siatkarzy ze Śląska można było oceniać pozytywnie.
W drugim secie zresztą to potwierdzili. Choć na początku to Halkbank wyszedł na kilkupunktowe prowadzenie – a trybuny hali odlatywały w kosmos, jak to zwykle w Turcji – to z czasem swój rytm na powrót zyskali goście. Zwłaszcza Trevor Clevenot, który w tamtym fragmencie spotkania prezentował się doskonale. Jastrzębie imponowało w dużej mierze solidnością i umiejętnością utrzymania gry na odpowiednim poziomie. Tego nie potrafili zrobić Turcy, którzy albo grali znakomicie, albo fatalnie. Ich błędy wykorzystywali Polacy i wkrótce to oni prowadzili 20:17. Gospodarze raz jeszcze się zerwali, ale ponownie to siatkarze Jastrzębia zamknęli seta w kluczowym momencie, po świetnej kiwce Tomka Fornala.
https://twitter.com/KlubJW/status/1641169048950931458?s=20
Trzeci set? O nim można by z naszej perspektywy zapomnieć. Siatkarze Atika Tanera zdominowali tamtą partię, nie dając Jastrzębiu nawet cienia szansy na odrobienie strat. Wygrali aż do 16. Jeśli ktoś jednak obawiał się, że pójdą za ciosem i spróbują udowodnić, że 2:0 to faktycznie niebezpieczny wynik, to szybko można było odetchnąć. Jastrzębie wraz z początkiem czwartego seta wróciło do swojej dobrej gry. I nikogo nie zdziwiło, gdy Trevor Clevenot zakończył mecz. Ślązacy wygrali 3:1, ale przede wszystkim – za trzy punkty. We własnej hali do awansu wystarczą im teraz tylko dwa sety.
A potem – oby – będzie czas na fetę. I przygotowania do występu w Turynie.
Dwie potęgi
Jak już wspomnieliśmy – Sir Safety Perugia (w Lidze Mistrzów występująca pod nazwą Sir Sicoma Monini Perugia) to wielka ekipa, prawdziwa potęga. Przede wszystkim finansowa, bo potrafi skusić największe gwiazdy (w tym na przykład Kamila Semeniuka, który gra tam od tego sezonu, a dziś zmierzył się z byłymi kolegami), ale i sportowa… nawet jeśli w ostatnich sezonach nie zawsze potrafiła to udowodnić. Bo – wbrew oczekiwaniom właściciela – nie dochodziła do finału Ligi Mistrzów, a i na własnym podwórku radziła sobie różnie. W tym sezonie Perugia wreszcie miała wygrać wszystko, co było do wygrania.
Ale Puchar Włoch już na przykład przegrała. W lidze też dostaliśmy dowód, że – choć dalej jest faworytem do mistrzostwa – nie jest nie do złamania. A w Lidze Mistrzów trafiła na ZAKSĘ. I co się okazało?
CZYTAJ TEŻ: W CZYM TKWI TAJEMNICA SUKCESU PERUGII?
Że kędzierzynianie to też potęga. Niby nie jest to niespodzianka, ale to już drugi z rzędu sezon, gdy okazuje się, że ekipa z opolskiego w lecie jest osłabiana, bo odchodzi część jej liderów – a Semeniuk był tym zdecydowanie najważniejszym ogniwem – a i tak potrafi grać na poziomie, który osiągalny jest tylko dla kilku ekip na świecie. Owszem, w lidze w tym sezonie przędzie słabiej, bo sezon zasadniczy skończy najpewniej na czwartym miejscu, ale wielką siłą tego zespołu jest przede wszystkim to, jak fenomenalnie potrafi spisywać się w kluczowych momentach.
Zobaczyliśmy to zresztą choćby w ostatnim, złotym secie dwumeczu z Itasem Trentino. Widzieliśmy też w poprzednich sezonach. I ujrzeliśmy też dziś – mimo wpadki w drugim secie. Na parkiecie spotkały się więc dwie potęgi. Wygrać mogła jednak tylko jedna.
Co za zwycięstwo!
– Zarówno my, jak i siatkarze z Perugii jesteśmy w stanie się wznieść na bardzo wysoki poziom. O wyniku może zadecydować dyspozycja dnia, ale my już pokazaliśmy zarówno w tym sezonie, jak i w poprzednich, że jesteśmy gotowi do gry o wysoką stawkę. Od momentu zakończenia ćwierćfinału z Trentino wszystko podporządkowane jest Perugii. Oczywiście faworyta w tym półfinale wskazać jest bardzo trudno, bo spotkają się dwa naprawdę dobre zespoły, ale wierzę, że to my awansujemy – mówił Marcin Janusz w wywiadzie przed meczem, udzielonym klubowej telewizji.
I zarówno on, jak i jego koledzy, od samego początku pokazywali, że tej wiary mają mnóstwo.
Łukasz Kaczmarek, David Smith czy Bartosz Bednorz atakowali jak natchnieni. Zwłaszcza ten ostatni, który w dodatku fenomenalnie prezentował się w przyjęciu. Z kolei w Perugii imponował… no właśnie, trudno było kogoś wskazać. Niby dobrze grał Wilfredo Leon, ale jak na lidera ekipy, był daleki od formy, jakiej pewnie by od niego oczekiwano. Fani Perugii mogli więc z zazdrością spoglądać na to, co robi Bednorz, w pewnym sensie odpowiednik Leona po drugiej stronie siatki. Bo Bartek pewnie prowadził ZAKSĘ do wygranej w secie. Kędzierzynianie zgarnęli pierwszą partię do 18.
W drugim secie za to podopieczni Tuomasa Sammelvuo zgotowali fanom prawdziwy horror. Tyle tylko, że nie miał happy endu. Świetnym ruchem popisał się bowiem Andrea Anastasi, który z prostokąta dla rezerwowych wyciągnął Jesusa Herrerę. A ten okazał się prawdziwym gamechangerem i ożywił prawe skrzydło Włochów. To on od stanu 13:15 wyprowadził gości na prowadzenie 18:15. Mimo tego… to ZAKSA jako pierwsza miała w górze piłkę setową. Ba, kędzierzynianie rozgrywali nawet swoją akcję, ale Bednorz nie dograł w punkt, Janusz rozgrywał jedną ręką i nie udało się w tej sytuacji nawet zaatakować. A dwie piłki później to Perugia cieszyła się z wygrania seta.
Baliśmy się tej sytuacji niesamowicie. Bo oddanie seta rywalom w taki sposób raz, że mogło zdemotywować gospodarzy, ale dwa – napędzić Perugię. A jednak okazało się, że ZAKSA potrafi się tym zupełnie nie przejmować.
Do trzeciego seta ekipa z województwa opolskiego przystąpiła tak, jakby poprzednią partię wygrała. Znakomicie funkcjonował przede wszystkim blok, którym udawało się zatrzymywać czy to Herrerę, czy Leona. W dodatku znakomicie wychodziło im rozbijanie przyjęcia rywali zagrywką, z którą przez dużą część meczu męczył się zwłaszcza Wilfredo. A że w ofensywie do tego swojego dokładali Bednorz i Kaczmarek, to przewaga ZAKSY szybko się uwidoczniła. I mimo że Anastasi znów szukał rozwiązań (spróbował choćby wprowadzić Semeniuka), to jego ekipa przegrała seta do 19.
https://twitter.com/ZAKSAofficial/status/1641180619534225412?s=20
W czwartej, ostatniej partii gospodarze szybko odskoczyli na pięć punktów, ale potem zagrywką popracował Simone Giannelli, a Kamil Semeniuk wreszcie dostał okazję, by przypomnieć o sobie miejscowej publice i zaliczył kilka świetnych zagrań. Ale w końcówce nerwy na wodzy znów lepiej utrzymali gospodarze, Bednorz po raz kolejny zagrał kilka wybitnych wręcz punktów i doprowadził do piłki meczowej. Tę wykorzystał Marcin Janusz, który zablokował… Kamila Semeniuka. ZAKSA wygrał jak Jastrzębie – 3:1. I do Perugii pojedzie powalczyć o dwa sety. Tyle będzie jej trzeba, by awansować do finału.
I obyśmy jeszcze przed jego początkiem byli pewni, że wygra polska ekipa. Bo po dziś zdaje się to bardzo możliwe.
Wyniki:
Halkbank Ankara – Jastrzębski Węgiel 1:3 (22:25, 23:25, 25:16, 22:25)
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle vs Sir Sicoma Monini Perugia 3:1 (25:18, 24:26, 25:19, 25:22)
Fot. Newspix